Rozdział 44

Tak jak mówił Jin-Sang, stare drewniane drzwi nie były zamknięte. Kiedy Tang je otworzył, głośno zaskrzypiały. Dźwięk był potworny – jakby ktoś jęknął z bólu. Tang rozważył, czy je zamknąć, ale wiedział, że jeśli zostawi je otwarte, zwrócą czyjąś uwagę. Uniósł je za klamkę, by zmniejszyć nacisk wywierany na zawiasy, i zamknął znacznie ciszej, niż otworzył.

Chociaż miał na twarzy maskę chirurgiczną, w nozdrza uderzył go potworny smród. Jedynym sterylnym elementem wnętrza był jego wystrój: nagie, pozbawione ozdób betonowe ściany i podłogi pokryte plamami, których pochodzenia Tang mógł się domyślić.

Sądząc po smugach wiodących od drzwi przez korytarz do pomieszczenia, które musiało pełnić rolę pokoju przesłuchań, bito i torturowano tu niezliczonych więźniów, a później wleczono ich zakrwawionych do tego budynku. W KRLD lepiej traktowano zwierzęta gospodarskie niż więźniów. Odór oraz myśl o potwornościach, które widziały ściany szpitala, sprawiły, że Tangowi zrobiło się niedobrze.

Na pierwszych zamkniętych drzwiach, które minął, widniała tabliczka z napisem „Lekarz”, a na kolejnych „Magazyn”. One również były zamknięte. Trzeci pusty pokój musiał pełnić funkcję gabinetu zabiegowego. Ponieważ ze szpitala korzystali także strażnicy, urzędnicy obozowi i ich rodziny, zdumiewał niski standard i brud panujący w budynku.

Tang poznał po zapachu, że zbliża się do oddziału chorych. Poza tym słyszał kaszel. Atak kaszlu. Był rad, że nosi maskę.

Koncepcja odizolowania Hany od innych pacjentów sprowadzała się do oddzielenia jej łóżka od pozostałych trzema prześcieradłami zwisającymi z sufitu. Rażący brak kompetencji północnokoreańskich lekarzy nigdy nie przestał go zdumiewać.

Wszedł za prześcieradła i zobaczył Hanę. Szesnastoletnia dziewczyna przypominała bardziej umarłą niż żywą. Jej ramiona pokrywały rany, oddech był wysilony, a klatka piersiowa cała w krwawych plwocinach, które wykrztuszała. Mimo to w jej twarzy było coś anielskiego, co głęboko go wzruszyło. Pomysł umieszczenia w obozie pracy pięcioletniej dziewczynki z powodu tego, co zrobił jej ojciec, był więcej niż nieludzki.

Kiedy podszedł bliżej, zauważył bliznę pod prawym okiem dziewczyny. Jin-Sang wyjaśnił mu, że to ślad po uderzeniu rury, którą brygadzista zdzielił Hanę za to, że wolno pracowała.

Po tym jak się upewnił, że chora dziewczyna to Hana, wyjął z torby małą kamerę cyfrową. Włączył ją, choć warunki do filmowania były dalekie od optymalnych. Słabe światło musiało wystarczyć.

Oczy Hany były półotwarte. Billy Tang uklęknął przy łóżku, żeby móc jej szeptać do ucha. Ujął dłoń dziewczyny i spytał po koreańsku, czy go słyszy. Powoli odwróciła głowę i spojrzała na niego.

W jej oczach nie dojrzał szoku ani zaciekawienia – wydawały się szkliste i obojętne. Tang zmartwił się, że gruźlica uszkodziła mózg.

– Przysłał mnie Jin-Sang – wyszeptał. – Dał mi tę torbę.

Uniósł torbę, żeby Hana mogła ją zobaczyć. Twarz dziewczyny pozostała bez wyrazu, ale słabo uścisnęła jego rękę.

– Jin-Sang jest bezpieczny.

Ponownie ścisnęła jego dłoń.

– Jestem przyjacielem, Hano. Mogę ci pomóc, ale najpierw ty musisz pomóc mnie.

Billy Tang zdawał sobie sprawę, że składa śmieszną propozycję. Ludzie osadzeni w północnokoreańskim obozie karnym nie mieli przyjaciół, przynajmniej w zwykłym sensie tego słowa. W obozie człowiek nie miał nawet rodziny. Wszyscy rywalizowali ze wszystkimi o pożywienie. Brat sprzedałby brata za dodatkową chochlę zupy. W takim miejscu nikt nikomu nie ufał. Jednak Jin-Sang wydawał się inny. Tang miał nadzieję, że siostra jest do niego podobna.

Nastawił kamerę na filmowanie w słabym świetle i uruchomił nagrywanie. Zaczął od planu ogólnego – Hany i warunków, w których przebywała – a następnie zrobił zbliżenie na jej twarz, bardziej zainteresowany tym, co powie, niż tym, jak wygląda.

Zanim się rozdzielili, Tuckerowi przyszła do głowy pewna myśl. Jeśli Chińczycy zamierzali przypuścić atak biologiczny, Koreańczycy z Północy mogli wyrazić zgodę na zarażenie niektórych więźniów wirusem, który miał zostać użyty podczas ataku, by uczynić symulację jeszcze bardziej realistyczną. Tucker ostrzegł go, że jeśli zbliży się do dziewczyny, a ta będzie chora na coś innego niż gruźlica, maska chirurgiczna może mu nie wystarczyć. Tang starał się o tym nie myśleć, gdy nachylił się kilkanaście centymetrów nad jej twarzą.

Haną wstrząsnął kolejny napad kaszlu, więc Tang odsunął się na bok, by uniknąć kontaktu z krwawą plwociną, którą wykrztuszała.

Kiedy kaszel minął, delikatnie odwróciła głowę i utkwiła wzrok w suficie. Nie musiała na niego patrzeć. Wystarczyło, że słucha.

– Hana, pomogę ci uciec. Mogę zabrać ciebie i Jin-Sanga do Chin, jak chciał wasz ojciec. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, co tu robią Chińczycy. Dlaczego przyjechali?

Kiedy zaczęła poruszać wargami, Tang pochylił się i przysunął kamerę do jej ust, by mikrofon zarejestrował każde słowo.

Dziewczyna miała problemy z oddychaniem, a więc tym bardziej z mówieniem. Tang ledwie usłyszał, co powiedziała.

– Żeby uprawiać rolę? – powtórzył.

Hana ścisnęła jego rękę i wydusiła kolejne słowo.

– Walczyć – powtórzył Tang. – Żeby uprawiać rolę i walczyć?

Potwierdziła to kolejnym uściskiem.

– Dokąd pojadą, kiedy nauczą się uprawiać rolę i walczyć?

Wydała z siebie dźwięk przypominający spuszczanie powietrza ze sflaczałej piłki do koszykówki.

– Do Ameryki.

– Wiesz, gdzie jest Ameryka?

Dziewczyna miała zaledwie pięć lat, kiedy trafiła do obozu. Jej wiedza o Stanach Zjednoczonych musiała sprowadzać się do tego, co powiedzieli jej rodzice, i pogłosek, które usłyszała, odgrywając swoją rolę dla Chińczyków.

Ponieważ nie udzieliła odpowiedzi, Tang powtórzył pytanie.

– Farmy – wyszeptała. – Wioski. Żadnych miast.

Te cztery słowa wywołały kolejny napad kaszlu. Tang chciał jej zadać następne pytanie, ale musiał zaczekać, aż atak ustanie.

Drugi napad kaszlu trwał dłużej od pierwszego. Z każdym wstrząsającym ciało kaszlnięciem opuszczało ją życie. Jakby dusza uchodziła kawałek po kawałeczku.

Kiedy atak dobiegł końca, Tang zauważył, że jej oddech stał się bardziej wysilony niż wcześniej. Słyszał, jak krwawe banieczki bulgoczą w jej płucach, co przypominało odgłos, jaki w ostatnim geście sprzeciwu wydaje z siebie konający grzechotnik. Choć Tang miał przy sobie leki, wiedział, że nie pomogą Hanie.

Ujął jej dłoń w ciepłym, kochającym uścisku. W ten sam sposób ujmował dłonie swoich dzieci, gdy były przeziębione lub chore na grypę. Jednak w przeciwieństwie do nich Hana nie mogła wydobrzeć.

– Hana – wyszeptał. – Jaki atak planują Chińczycy?

Czekał, ale odpowiedź nie nadeszła.

Powtórzył pytanie, pochylając się bliżej, ale nic nie usłyszał.

– Hana, Jin-Sang powiedział, że wiesz, w jaki sposób Chiny zaatakują Amerykę. Powiedz mi.

Powietrze zabulgotało w jej płucach, gdy udzielała prawie niezrozumiałej odpowiedzi.

– Chiny. Zabierz Jin-Sanga do Chin.

– Zabiorę was oboje – odpowiedział Tang. – Ale musisz mi powiedzieć. Co usłyszałaś?

– Nie mogę pojechać do Chin.

Spróbował ją zmusić do koncentracji.

– Hana, czy wiesz, do jakiego ataku przygotowują Chińczyków?

Kiedy spróbowała odpowiedzieć, Billy Tang przysunął się bliżej. W tej samej chwili usłyszał inny dźwięk. Niedaleko. Skrzypienie frontowych drzwi szpitala.