BOSTON, MASSACHUSETTS
Chińska dzielnica w Bostonie ciągnęła się wzdłuż Beach Street, nieopodal parku Boston Common. Było to jedyne historyczne chińskie osiedle, które przetrwało na obszarze Nowej Anglii, i jako takie stanowiło idealne miejsce na kryjówkę Departamentu Drugiego.
Ponad trzydzieści tysięcy ludzi przypadających na jedną milę kwadratową sprawiało, że Chinatown należało do najgęściej zaludnionych dzielnic Bostonu. Siedemdziesiąt procent jej mieszkańców stanowili Azjaci. Jeśli ktoś był Chińczykiem i chciał zniknąć, miejsce nadawało się idealnie.
Pięć książątek, po które wysłano Chenga, studiowało na trzech uczelniach: jedno w Princeton, w stanie New Jersey; jedno w Yale, w stanie Connecticut, oraz trójka na bostońskim Harvardzie.
Z uwagi na to, kim byli, wszyscy przeszli specjalne szkolenie w Chinach. Nauczono ich sztuki ucieczki i uniku, w skrócie U&U. Wiedzieli, jak sprawdzić, czy są śledzeni, i jak zgubić ogon, gdyby okazało się to konieczne. Wiedzieli, jak uniknąć porwania i jak postępować w sytuacji, gdyby nie udało się mu zapobiec. Szkolili ich najlepsi fachowcy, więc oczekiwano, że wezmą sobie do serca te nauki.
Dla każdego książątka przygotowano plan awaryjnej ewakuacji. Żeby go uruchomić, wystarczyło podać umówione hasło.
Każde z nich miało własny adres w bostońskim Chinatown. W przypadku ewakuacji mieli zostawić włączoną komórkę w pokoju akademika, podłączywszy ją do ładowarki. To samo dotyczyło laptopów i innych urządzeń elektronicznych. Dzięki temu trudniej byłoby ich zlokalizować.
Po opuszczeniu akademika mieli założyć, że są obserwowani, i podjąć odpowiednie środki ostrożności. Nauczono ich, by zachowali spokój i postępowali tak, jakby nie wiedzieli, że są śledzeni.
Mieli poruszać się po starannie zaplanowanej trasie, żeby sprawdzić, czy ktoś za nimi nie idzie, a następnie wybrać jeden z kilku sposobów dotarcia do celu. Zadanie książątek z Harvardu było najprostsze, bo Chinatown znajdowało się pod nosem. Studenci z Princeton i Yale musieli pokonać większy dystans, więc Cheng przesłał im hasło w pierwszej kolejności.
Zrobił to za pośrednictwem Facebooka, korzystając z istniejących kont przyjaciół, których jakoby mieli w Chinach. W rzeczywistości przyjaciele byli agentami Departamentu Drugiego, utrzymującymi konta w stanie aktywności właśnie na taką ewentualność. Po otrzymaniu zaszyfrowanej wiadomości wszystko było w rękach książątek.
Cheng próbował zachować optymizm i założył, że zachowania wyuczone podczas szkolenia oraz zdrowy rozsądek wezmą górę. Niestety książątka bywały rozpuszczone, co przejawiało się tym, że miały wygórowane poczucie własnej wartości i uważały, że wszystko im się należy. Krótko mówiąc, kompletnie nie można było na nich polegać. No i stanowiły utrapienie.
Cheng zakomunikował pułkownikowi Shi, że oczekuje od nich całkowitego posłuszeństwa. Nie obchodziło go, kim są ich rodzice. Lub dziadek w przypadku najmłodszego książątka z Harvardu. Zadanie Chenga polegało na bezpiecznym wywiezieniu ich ze Stanów Zjednoczonych. Aby tak się stało, musieli co do joty wykonywać wszystkie jego polecenia.
Pułkownik się zgodził, ufając, że Cheng zrobi to, co uzna za najlepsze. Ostrzegł go jednak, że spośród książątek będą się zapewne rekrutować przyszli członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego.
Shi miał słuszność, co jednak nie osłabiło pogardy, jaką Cheng odczuwał w stosunku do chińskich polityków. Próbował o niej nie myśleć. Jeśli książątka będą wykonywać jego polecenia, wszystko pójdzie dobrze.
Ukrywszy vana w garażu kryjówki, Cheng wyczyścił broń, zabrał gotówkę ze skrytki schowanej pod kuchenną podłogą i przygotował apteczkę z lekarstwami, na wypadek gdyby któryś z jego podopiecznych zachorował lub odniósł obrażenia podczas podróży.
Następnie przeprowadził rozpoznanie miejsc, w których miały się zameldować poszczególne książątka. Departament Drugi określał te lokalizacje mianem punktów wejścia. W optymalnych warunkach Cheng ukrywałby jedno książątko na dwanaście do czterdziestu ośmiu godzin. Tego wieczoru musiał to jednak zrobić znacznie szybciej. Cheng nie lubił się spieszyć. Tyle rzeczy mogło pójść źle. Choć poszczególne punkty wejścia znajdowały się w odległości zaledwie kilku przecznic od kryjówki, procedura przenosin była bardzo skomplikowana. Powtarzanie jej co godzinę dodatkowo utrudniało sytuację.
Jeśli działania podjęte przez któreś z książątek zawiodą i którekolwiek z nich będzie śledzone, pojawi się dodatkowa komplikacja. Na ich korzyść przemawiało tętniące życiem Chinatown, szczególnie w upalną noc, ale w tym fachu nic nie było pewne, zwłaszcza gdy za rywala miało się FBI. Cheng był sam i nie mógł liczyć na wsparcie. Wszystko musiało zostać przeprowadzone bez zarzutu.
Jednostka 61398 włamała się do systemu kamer bezpieczeństwa na terenie Chinatown, tworząc system monitoringu, dzięki któremu Cheng mógł śledzić ruchy przeciwnika na ekranie laptopa. Niestety metoda ta nie była doskonała. System miał dużo martwych punktów, ale lepsze to niż nic.
Po tym jak zadbał o wszystko, co miał załatwić w kryjówce, Cheng wyszedł z budynku i ruszył na obchód po okolicy.
Idąc chodnikiem, rejestrował w myślach każdą twarz, każdy zaparkowany samochód, każde miejsce potencjalnej zasadzki. Po dwóch godzinach znał okolicę tak, jakby mieszkał tu od dwóch lat.
Było to surrealistyczne wrażenie, bo wiedział, że już wkrótce toczące się wokół życie ustanie w sposób nagły i bolesny.