Rozdział 52

KOREA PÓŁNOCNA

Porucznik Navy SEALs Jimi Fordyce miał milion pytań, ale poprzestał na pierwszym, które przyszło mu do głowy:

– Co się tam, kurwa, stało?

Dłonie i rękawy Billy’ego Tanga były poplamione krwią.

– Jeden chiński oficer się pociął. Szukał lekarza. Musiałem przeprowadzić zabieg mimo braku uprawnień.

– Załatwiłeś go?

– Musiałem.

– Cholera – mruknął Fordyce.

– Zamknąłem ciało w gabinecie zabiegowym. Do rana nikt go nie znajdzie.

– Jesteś ranny?

– Nie – odrzekł Tang. – Nic mi nie jest.

– Mamy to, czego chcieliśmy?

Tang skinął głową i podał Fordyce’owi naszywkę, którą zerwał z munduru zabitego chińskiego żołnierza.

– Co to jest?

– Skalp. Ruszajmy. Opowiem ci po drodze.

– Chwileczkę – przerwał mu Fordyce, wsuwając naszywkę do kieszeni. – A siostra Żeń-Szenia?

Tang pokręcił głową.

– Zmarła.

Chociaż nie poruszali tej kwestii, a tym bardziej na nic podobnego się nie umawiali, Fordyce niemal oczekiwał, że Tang wypadnie z obozu, ciągnąc za sobą dziewczynę lub niosąc ją w ramionach. Po tym, co przeszła ich rodzina, dzieci zasługiwały na szczęśliwe zakończenie. Niestety w Korei Północnej szczęśliwych zakończeń było jak na lekarstwo.

Wrócili po plecaki i zaplanowali powrotną drogę, tak starannie jak mogli. Musieli się spieszyć. Stracili dużo czasu z powodu wizyty w szpitalu. Tang zabawił tam dłużej, niż powinien, co dodatkowo zwiększyło opóźnienie. Jeśli nie zjawiliby się w umówionym miejscu o czasie, Hyun Su odjechałby bez nich. Fordyce wydał taki rozkaz.

Dotarli do grani, znaleźli kryjówkę i urządzili pierwszy postój. Wspinaczka była mozolna, więc obaj dyszeli. Fordyce włączył radiostację i przesłał jeden sygnał, a po nim dwa kolejne. Po chwili odpowiedziało mu pojedyncze kliknięcie. Tucker i Johnson byli w połowie drogi po drugiej stronie zbocza i na nich czekali.

Chociaż obaj wciąż ciężko oddychali, Fordyce odczekał jedynie minutę, zanim oznajmił, że pora ruszać.

Zejście było równie niebezpieczne jak droga pod górę. Siła grawitacji nęciła ich umęczone ciała niczym narkotyk, sprawiając, że musieli walczyć z przemożną chęcią, by się jej poddać i runąć w dół. Fordyce doskonale wiedział, że gdyby przyspieszyli, prawdopodobieństwo kontuzji wzrosłoby wielokrotnie. Jak dotąd udało im się uniknąć wypadku i Fordyce miał zamiar doprowadzić ich do wybrzeża w jednym kawałku.

Dotarli do rumowiska, gdzie kilka razy stracili równowagę. Jej odzyskiwanie przypominało łapanie ołówka toczącego się po blacie stołu w kierunku jego krawędzi. Brak błyskawicznej reakcji oznaczał, że było po wszystkim. Obaj zaliczyli po jednym niebezpiecznym potknięciu – a rozpęd towarzyszący schodzeniu dodatkowo utrudniał uniknięcie upadku. Kiedy dotarli do linii drzew, mieli sucho w ustach, byli mokrzy od potu, a nogi drżały im z wysiłku. Jednak nadrobili trochę straconego czasu. Fordyce dał znak, że zarządza postój.

Włączył radiostację, a następnie przesłał kolejną serię kliknięć i odczekał moment. Chwilę później otrzymał odpowiedź i zaczął lustrować teren w dole.

Kiedy dostrzegł przez noktowizor maleńki punkcik światła podczerwonego, klepnął Tanga w ramię i wskazał miejsce, do którego będą zmierzać. Trzy i pół minuty później byli ponownie w drodze.

Dotarli do kryjówki Johnsona i Tuckera i zdejmując plecaki, przywitali się z nimi, po czym łapczywie upili wody z camelbaków.

– Jak on się czuje? – wyszeptał Fordyce, gdy odzyskał oddech.

Tucker spojrzał na Jin-Sanga, a później ponownie przesunął wzrok na porucznika.

– Jest odurzony. Powrotna droga go wykończy.

Fordyce przypomniał sobie o setkach dołów, w które wpadła ich ciężarówka, i nierównych północnokoreańskich drogach. Podróż była wystarczająco ciężka dla osób bez złamania kości piszczelowej i strzałkowej. Tucker postąpił właściwie, podając chłopakowi więcej środków przeciwbólowych.

– Co się, kurwa, stało? – zapytał Johnson, patrząc na zakrwawione ubranie Tanga. – Zaciąłeś się przy goleniu?

Tang uśmiechnął się i odpowiedział, trzymając w zębach zawór worka z wodą:

– Nie siebie, kogoś.

– Kim ona była?

Tang pokazał mu środkowy palec, a Johnson się uśmiechnął. Po raz pierwszy połączyła ich nić braterstwa.

Fordyce opisał im, co zaszło, i pokazał naszywkę, którą Billy Tang oderwał z munduru zabitego chińskiego oficera.

– Jesteś pojebanym skurczybykiem – Johnson pochwalił agenta CIA. – Dobra robota.

– Co z jego siostrą? – spytał Tucker.

Tang pokręcił głową.

– Miałeś rację. Gruźlica. Nie dałaby rady.

– Zabiłeś ją? – zapytał sanitariusz, sugerując, że krew na rękach Tanga mogła się tam znaleźć również z tego powodu.

– Nie. Kiedy wróciłem do jej łóżka po SIG-a, już nie żyła.

– Powiesz mu? – spytał, wskazując głową chłopaka.

– Nie teraz – odpowiedział Tang. – Im mniej fizycznego i emocjonalnego bólu będzie odczuwać, tym lepiej dla operacji.

Tucker skinął głową, uznając to za mądre posunięcie.

– Jakie informacje wywiadowcze posiadała jego siostra? – spytał Johnson. – Było warto?

Było. Tang ograniczył wyjaśnienia do minimum. Johnson i Tucker byli pod wrażeniem, choć ich to nie zaskoczyło. Wszyscy, szczególnie w wywiadzie wojskowym, wiedzieli, że chiński atak tego rodzaju jest tylko kwestią czasu.

Założyli plecaki i ruszyli dalej. Tucker szedł przodem. Fordyce i Tang nieśli Jin-Sanga na prowizorycznych noszach. Johnson zamykał kolumnę.

Ta część drogi okazała się łatwiejsza, więc dotarli do podnóża, unikając upadków i skręceń kostki. Kiedy znaleźli się na miejscu, ukryli się i czekali.

Pięć minut po umówionym czasie Fordyce spojrzał na Tanga i pokazał mu zegarek. Agent CIA nie miał pojęcia, dlaczego Hyun Su się spóźnia, więc mógł jedynie wzruszyć ramionami.

Kiedy pięć minut zmieniło się w dwadzieścia, a później w pół godziny, Fordyce wyciągnął mapę, żeby przypomnieć sobie szczegóły planu awaryjnego.

W odległości dwudziestu kilometrów od nich płynęła rzeka. Gdyby szli z prądem kolejne dziesięć kilometrów, dotarliby do obozu pracy przy kopalni, który miał własną linię kolejową. Jeśli dostaliby się na pokład któregoś ze składów zmierzających na wschód, skróciliby dystans, jaki musieli pokonać, by dotrzeć na wybrzeże, o połowę lub nawet trzy czwarte.

– Cholera – zaklął Johnson. – Z dzieciakiem zajmie to całe wieki.

– Jestem otwarty na lepsze propozycje – odparł Fordyce.

Johnson wskazał drogę i powiedział:

– Zaczekajmy, aż ktoś nadjedzie, i zarekwirujmy wóz.

Fordyce pokręcił głową.

– Nikt nie jeździ tą drogą. Można by tu utknąć na całe tygodnie.

W tej samej chwili usłyszeli pomruk diesla. Ciężarówka wspinała się mozolnie pod górę, zmierzając w ich stronę.

Johnson uniósł brwi.

– Brzmi jak nasz wóz – powiedział Tang.

– A jeśli to nie on? – spytał Johnson.

Fordyce spojrzał na Tuckera.

– Jesteś w stanie oddać strzał, Tuck?

– To zależy. W co mam trafić?

– W kierowcę.

Tucker pokręcił głową.

– Za dużo gałęzi na linii strzału.

– Przygotuj się. Jeśli ze wzgórza nie zjeżdża landara Hyun Su, masz zgodę.

– Zrozumiałem – odparł Tucker, opierając się o kolbę karabinu.

Zaczęli nasłuchiwać odgłosów samochodu. Cokolwiek zbliżało się w ich stronę, nie brzmiało jak ciężarówka Hyun Su.

– Za chwilę będzie w zasięgu strzału – oznajmił Tucker, odbezpieczając karabin i wolno zaciskając palec na spuście. – Trzy sekundy.

Kiedy wóz znalazł się w zasięgu wzroku, stało się oczywiste, że to nie Hyun Su.

– Wal – powiedział Fordyce.

– Zaczekaj! – wtrącił się Tang. – Nie strzelaj!

– Co u licha… – zaczął Johnson.

– To Hyun Su – odpowiedział Tang, podając lornetkę Fordyce’owi. – Sam zobacz. To on.

– Ma rację – przytaknął Tucker, zdejmując palec ze spustu.

Fordyce obserwował pojazd przez lornetkę.

– Co się stało z ciężarówką, którą nas przywiózł?

Tang odłożył karabin i resztę sprzętu, wsunął pistolet za bluzę i wyruszył na spotkanie ciężarówki.

– Dowiem się.

Tang zszedł na pobocze pod osłoną SEALs, kryjąc się za linią drzew, tak długo jak mógł.

Zanim podszedł do wozu, Hyun Su zdążył opuścić szoferkę i otwierał właśnie tylne drzwi.

– Gdzie byłeś? – zapytał Tang.

– Mój samochód się zepsuł.

– Skąd wytrzasnąłeś ten wóz?

– Pożyczyłem.

Tang spojrzał na niego uważnie.

– Chcesz powiedzieć, że go ukradłeś?

– Mam go oddać?

– Nie – odparł agent CIA, dając znak pozostałym, by wyszli z lasu.

Hyun Su patrzył, jak się zbliżają, z chłopcem na noszach.

– Co to za jeden?

– Wypożyczyliśmy go – odpowiedział Tang.

Kiedy Hyun Su otworzył tył ciężarówki, okazało się, że obszar ładunkowy jest kompletnie pusty. W środku nie było żadnych skrzyń, żadnego lipnego towaru, za którym mogliby się ukryć.

– A jeśli nas zatrzymają? – spytał Tang.

– Lepiej, żebyś miał dużo whisky i „Playboyów”.

Agent CIA przetłumaczył jego słowa Fordyce’owi, podczas gdy członkowie grupy wspinali się na tył ciężarówki. Po tym jak umieścili w niej Jin-Sanga, a Tang założył czystą bluzę, zamknęli drzwi i ruszyli w drogę.

Podczas jazdy Hyun Su wyjaśnił, co się stało i co musiał zrobić, żeby załatwić inny pojazd. Chociaż ciężarówka była mniejsza niż tamta, nie miała lipnego ładunku i posiadała znacznie gorszy silnik, była darem od Boga, więc Tang pochwalił młodego przemytnika za zaradność. Jeśli pojazd dowiezie ich do celu, wszystko dobrze się skończy.

Hyun Su nie zapytał Tanga, jak im poszło. Wiedział, że nie powinien tego robić. Że Tang nic by mu nie powiedział. Rozmawiali jednak o Jin-Sangu. Po ubraniu widać było, że chłopak przebywał w obozie pracy, a po masce, noszach i szynie na nodze można się było domyślić, że nie znajdował się w najlepszym stanie.

Tang wyjaśnił Hyun Su, że chciałby jak najszybciej przemycić dzieciaka do Korei Południowej. Podczas jazdy omówili różne możliwości i zaczęli opracowywać plan.

Tang wybiegł myślami naprzód, nie ograniczając się do wizji przerzucenia chłopca przez granicę do Korei Południowej. Wiedza Jin-Sanga przedstawiała dużą wartość. Ważni ludzie z Agencji będą chcieli z nim pomówić. Ale co później? Kto się nim zajmie?

Tang pomyślał o własnej rodzinie. Często rozmawiali o potwornościach, które miały miejsce w Korei Północnej, ba, modlili się za ludzi, którzy tam mieszkali, choć nie byli szczególnie religijni. Czy jego dzieci wraz z żoną otworzyłyby dom i co ważniejsze, serca, dla tego małego chłopca? Przystosowanie się do nowej sytuacji nie byłoby łatwe, szczególnie dla Jin-Sanga.

Więźniowie, którzy zdołali uciec, często mieli trudności z przystosowaniem się do nowych warunków. Czuli się winni, że ocaleli, bywali aspołeczni, miewali myśli samobójcze. Jednak Tang przeczuwał, że z Jin-Sangiem będzie inaczej. Chłopak rozumiał znaczenie rodziny, choć został jej pozbawiony. Być może z upływem czasu nauczyłby się kochać nową. Tang pogrążył się w myślach, po czym oparł się o fotel i zamknął oczy.

Nie miał pojęcia, jak długo spał. Obudziło go dopiero gwałtowne hamowanie samochodu. Błyskawicznie sięgnął po SIG-a, leżącego w schowku drzwi, spoglądając w jedną i drugą stronę.

– Co to? – zapytał. – Co się dzieje?

Hyun Su wskazał głową do przodu i odrzekł:

– Posterunek kontrolny.

– Posterunek kontrolny? Myślałem, że na tej drodze ich nie ma.

– Już są.

Tang zaklął pod nosem. Otworzył tylną szybę kabiny i zastukał w ściankę, żeby uprzedzić SEALs o kłopotach, a później się wyprostował.

– Co mam robić? – spytał Hyun Su.

– Siedź spokojnie, ja będę mówić.