Rozdział 55

BOSTON, MASSACHUSETTS

Cztery książątka spisały się na medal. Postąpiły zgodnie z zasadami, które wpajano im podczas szkolenia, i nie przywlekły za sobą ogona do chińskiej dzielnicy. Niestety piąte książątko się nie popisało. Dziewczyna nie tylko nie pozbyła się ogona, ale i telefonu.

Pierwszą z tych przewin Cheng mógłby jej darować, bo nawet najlepszym agentom zdarzały się błędy, ale zabranie ze sobą telefonu było rzeczą niewybaczalną. Odkąd ujrzał ją pierwszy raz na ekranie wyświetlającym obraz z kamer monitoringu, ciągle dzwoniła lub pisała SMS-y. Nie zwracała najmniejszej uwagi na otoczenie. Cheng wpadł w furię, bo jeśli zlekceważyła tę regułę, musiała mieć podobny stosunek do wszystkich innych zasad, które jej wpojono. Co za arogancja, pomyślał Cheng. To przecież nie jest zabawa.

W zatłoczonej restauracji panował zgiełk. Lokal roił się od hałaśliwych Amerykanów chińskiego pochodzenia. Znajdowało się tu akwarium z rybami, wypełnione mętną wodą. Wszystko śmierdziało krabami.

Cheng odczekał, aż opryskliwy kelner poda karteczkę właściwej osobie, a następnie wślizgnął się do toalety dla inwalidów.

Kiedy zapukała, otworzył jej i cofnął się. Miała na sobie kozaki, krótką spódniczkę i prześwitującą bluzkę. Weszła do małej kabiny, zamknęła drzwi nogą i skierowała na niego nienawistne spojrzenie.

– Zamknij zasuwkę – powiedział.

Odwróciła lodowaty wzrok po to tylko, żeby wykonać polecenie. Kiedy znów stanęła przodem do niego, chwycił ją dłonią za kark.

– Oddaj mi to! – zażądał po chińsku.

Po nienawistnym spojrzeniu nie było śladu. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Nie podobało jej się, że ktoś trzyma dłoń na jej karku w taki sposób.

– Co?!

Miał dość zabawy. Przeszukał ją. Wetknęła iPhone’a pod stanik, więc kiedy go wyciągał, musnął dłonią jedną z piersi.

– Hola! – krzyknęła.

– Zamknij się.

– Mój dziadek…

Cheng zacisnął palce na karku dziewczyny, zmuszając ją, żeby na niego spojrzała.

– Posłuchaj, księżniczko. Nie jesteśmy w Pekinie. Nie obchodzi mnie, kim jest twój dziadek. Tutaj ja rządzę. Zrozumiałaś?

Młoda kobieta nie odpowiedziała, więc Cheng mocniej zacisnął palce. Kiedy skinęła, zwolnił uścisk.

– Wiesz, że szedł za tobą agent FBI?

Dziewczyna rozmasowała szyję, mając nadzieję, że nie zrobił jej siniaka.

– Nikogo nie zauważyłam.

– Oczywiście. Byłaś zbyt zajęta gadaniem przez telefon i wysyłaniem SMS-ów.

– Gdzie on jest?

– Zamknij się i słuchaj – warknął.

Podał jej jeden z telefonów na kartę, kupionych przez Wei Yina w Bostonie.

– Weź go. Wrócisz do restauracji, usiądziesz i zamówisz obiad. Kiedy ten telefon zadzwoni, odbierzesz i zrobisz dokładnie to, co ci powiem. Zrozumiałaś?

Młoda kobieta wzruszyła ramionami.

Był gotów chwycić ją ponownie za kark.

– To nie żarty, Daiyu. Sprawa jest poważna. Zrozumiałaś?

– Chyba tak – odpowiedziała. – A teraz oddaj mi iPhone’a.

– Nie – odparł, otwierając drzwi. – Idź już.

Kiedy go mijała, znów obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem.

– Życzę smacznego. Wkrótce się odezwę.

Patrzył, jak znika w korytarzu, wracając na salę. Nie musiał szukać agenta FBI. Facet gdzieś tam był.

Wyszedł z lokalu, wyłączył iPhone’a i wrzucił go do studzienki kanalizacyjnej. Głupia, arogancka dziewczyna, pomyślał.

Wrócił do kryjówki, żeby sprawdzić, co porabiają cztery pozostałe książątka. Były po posiłku i oglądały jakiś chiński film na DVD. Nie chciał zostawić ich samych, ale nie miał wyboru. Musiał przyznać, że sprawowały się wzorowo. Nawet jeśli paliły papierosy, to – tak jak prosił – tylko w toalecie przy uchylonym oknie. Nie chciał zwracać niczyjej uwagi na kryjówkę i swoich podopiecznych. Kiedy sprowadzi Daiyu, zdrzemną się, a później wyruszą w drogę.

Wraz z agentem FBI pojawił się jednak dodatkowy problem, który można było rozwiązać tylko na dwa sposoby. Należało odwrócić uwagę agenta i pomóc Daiyu wymknąć się spod obserwacji albo wybrać odpowiednie miejsce i wpakować facetowi kulkę w głowę. Choć drugie z rozwiązań wydawało się łatwiejsze, mogło sprowadzić na nich całe mnóstwo dodatkowych kłopotów. Wystarczyło, by policja znalazła ciało i zorganizowała obławę, zanim zdążą uciec.

Nie mógł ryzykować. Musiał pomóc dziewczynie zgubić ogon, tak by agent się nie domyślił, że został spostrzeżony. Co najłatwiej było zrobić w budynku, który miał wiele wejść i wyjść.

Przebrał się, opuścił kryjówkę i znalazł mały sklep, w którym kupił Daiyu spodnie od dresu, sportową bluzę i baseballówkę Boston Bruins. Liczył, że zmiana wyglądu w dużym stopniu pomoże jej zniknąć.

Następnie udał się na Avenue De Lafayette, żeby zbadać wnętrze hotelu Hyatt Regency. Był to duży, kipiący życiem budynek z restauracją, kawiarnią i, co najważniejsze, wieloma wejściami i wyjściami. Idealny. Miał nawet bar w holu, z którego Cheng mógłby obserwować rozwój wypadków, kiedy Daiyu wejdzie do środka.

Gdy wszystko sobie zaplanował, wyciągnął nieużywaną wcześniej komórkę i zadzwonił do Daiyu.

– Wiesz, gdzie jest hotel Hyatt Regency? – zapytał.

– Tak – odrzekła. – Wiem.

– W takim razie poproś o rachunek. Kiedy zapłacisz, zrób dokładnie to, co ci teraz powiem. Po prostu idź do hotelu. Zapomnij o tym, że ktoś cię śledzi. Nie oglądaj się za siebie, w żaden sposób nie okazuj, że o nim wiesz. Zrozumiałaś?

– Tak, zrozumiałam – odpowiedziała.

Cheng postanowił, że przez całą drogę będzie zabawiać ją rozmową. Chciał ją w ten sposób uspokoić i powstrzymać od robienia głupstw.

Nie minęło dużo czasu, nim oznajmiła, że widzi hotel. Chwilę później dotarła na miejsce i weszła frontowymi drzwiami. Cheng kazał jej podejść do głównych wind, wjechać na poziom holu, a później na piąte piętro windą dla gości. Mieli się spotkać przy południowej klatce schodowej.

Patrzył z poziomu holu, jak Daiyu wchodzi do środka i posłusznie wykonuje jego polecenia. Czekał na agenta FBI, żeby zobaczyć, co zrobi. Sądził, że mężczyzna przycupnie na krześle w holu i zaczeka, aż dziewczyna wróci. Pomylił się.

Facet zjawił się chwilę później, ale miał ze sobą dwóch innych agentów. Niedobrze. Cheng musiał działać szybko.

Nie było czasu, żeby czekać na windę. Należało opuścić hol – im szybciej, tym lepiej. Spuścił wzrok i ruszył w kierunku klatki schodowej, otworzył drzwi i zaczął wchodzić najpierw po dwa, a później po trzy stopnie.

Kiedy dotarł do Daiyu, chwycił ją za ramię i rozkazał:

– Ruszaj! Już! Na górę! Szybko!

Na siódmym piętrze wyprowadził ją z klatki schodowej i powiódł wzdłuż długiego, wyłożonego dywanem korytarza. Skierował ją do małego pomieszczenia za automatem do lodu, wyciągnął zakupione rzeczy i powiedział:

– Szybko. Załóż to.

Daiyu dała mu znak, żeby się odwrócił. Jej ubiór i wcześniejsze zachowanie sprawiły, że nie dał się zwieść fałszywą skromnością.

– Pospiesz się – powtórzył, obracając się do niej plecami.

Kiedy założyła spodnie i bluzę, kazał jej ukryć włosy pod czapką Bruinsów, po czym przyjrzał się swojej podopiecznej. Ujdzie, pomyślał.

Wcisnął ubranie Daiyu za automat do lodu i rozejrzał się, by się upewnić, że jest bezpiecznie. W korytarzu nikogo poza nimi nie było.

Chwycił Daiyu za nadgarstek i ruszył szybko w kierunku klatki schodowej na drugim końcu korytarza.

Kiedy dotarli na miejsce, otworzył drzwi i wyszedł na podest, czując, jak serce mu wali. Usłyszał ciężki tupot i głosy osób, które wspinały się ku nim piętro po piętrze.

– Co się dzieje? – zapytała Daiyu, kiedy wycofał się na korytarz i cicho zamknął drzwi.

– Mamy kłopoty.

Poruszając się jeszcze szybciej niż poprzednio, wrócili do klatki schodowej, przez którą tu weszli. Cheng uchylił drzwi i nastawił uszu. Początkowo niczego nie słyszał. Wydawało się, że jest bezpiecznie, dopóki nie dobiegł go trzask krótkofalówki. Pozostało mu tylko jedno rozwiązanie.

Wycofał się, pociągnął za sobą Daiyu i szedł wzdłuż ściany, dopóki nie natknął się na przycisk alarmu pożarowego. Uruchomił go.

Natychmiast rozbłysły stroboskopowe światła i rozległo się ogłuszające wycie alarmu. Po kilku sekundach zdezorientowani goście zaczęli wychylać głowy z pokojów, nie wiedząc, co powinni zrobić. Nie byli pewni, czy to pożar, czy tylko pomyłka.

Cheng odwrócił się do Daiyu i powiedział:

– Trzymaj się mnie. Nie mów ani słowa i nie puszczaj mojej ręki.

Młoda kobieta skinęła głową, a Cheng powiódł ją w kierunku klatki schodowej. Nim otworzył drzwi, jeszcze raz przypomniał jej, żeby zachowywała się jak najciszej. Kiedy skinęła głową, wyszedł na klatkę i upewnił się, że agent z krótkofalówką nie dotarł na ich piętro.

Uznał, że pozostaną bezpieczni, dopóki będą pięli się w górę, wciągnął Daiyu do środka, po czym rozpoczęli wspinaczkę.

Zanim dotarli na dziesiąte piętro, hotelowi goście zaczęli ich mijać, zbiegając z górnych pięter w szlafrokach, dresach i pidżamach. Właśnie tego chciał Cheng. Agenci FBI nie zdołają ich odnaleźć w tłumie ludzi biegnących do holu i na zewnątrz budynku.

Gdy dotarli na dziesiąte piętro, odszukał windę towarową, wszedł do przedsionka i pociągnął za sobą Daiyu. Wcisnął guzik, by wezwać windę, wyjął pistolet i dokręcił tłumik, a następnie raz jeszcze sprawdził broń, choć wiedział, że jest naładowana.

Młoda kobieta wpatrywała się w pistolet z przerażeniem.

– Co to jest?

– Garnek do ryżu – odrzekł Cheng, zakrywając pistolet plastikową torbą, w której przyniósł jej dres.

Nie była zachwycona jego bezczelnością.

– Nie pozwalam ci nikogo zastrzelić.

Słowa Daiyu sprawiły, że się uśmiechnął.

– Nie potrzebuję twojego pozwolenia. To nie ty tutaj dowodzisz.

– Mój dziadek… – zaczęła.

Spojrzał na nią takim wzrokiem, że przerwała w pół zdania.

– Powiedziałem ci już, że nie jesteśmy w Pekinie i nie obchodzi mnie, kim jest twój dziadek.

– Dopilnuję, żeby zaczęło cię to obchodzić – odrzekła.

– Być może, ale do tego czasu będziesz trzymać buzię na kłódkę i robić, co każę, w przeciwnym razie więcej go nie zobaczysz.

Młoda kobieta skrzyżowała ręce na piersi, unikając jego spojrzenia.

Nie miał nic przeciwko jej uporowi, o ile tylko milczała i wykonywała jego polecenia.

Kiedy nadjechała winda, weszli do środka. Cheng wcisnął guzik. Hotel miał podziemny parking i to właśnie tam zamierzał zjechać, by wymknąć się boczną bramą na Chauncy Street.

Obserwował numery kolejnych pięter na wyświetlaczu, przygotowany na to, że drzwi się otworzą i oboje staną oko w oko z wrogiem. Na szczęście nic takiego się nie stało. Nawet hotelowi goście trzymali się schodów.

Kiedy dotarli na dolny poziom, wyszli na długi korytarz techniczny, oświetlony jaskrawym górnym światłem.

– Tędy – powiedział.

Ruszyli pustym korytarzem do drzwi z napisem „Wyjście do garażu. Brak możliwości ponownego wejścia”. Chengowi było to na rękę.

Alarm nadal wył, kiedy Cheng oparł się o drzwi i otworzył je biodrem. Nie dostrzegł w garażu żadnego ruchu. Byli o krok od tego, by się wymknąć agentom FBI.

– Wyjdziemy na ulicę rampą – powiedział. – Patrz pod nogi i trzymaj się mnie.

Cheng rozglądał się wokół, gdy szli przez garaż. Planował już, co zrobią, kiedy wydostaną się na zewnątrz. Skręcą w lewo na Chauncy Street, oddalając się od hotelu i zmierzając ku Summer Street, a później zaczną ostrożny odwrót w kierunku Chinatown i kryjówki.

Kiedy dotarli na górę, Cheng wytknął głowę na zewnątrz, spojrzał w jedną i w drugą stronę, a później wyprowadził Daiyu na chodnik. W oddali słychać było syreny radiowozów i samochodów strażackich.

Wzdłuż długiej ulicy ciągnął się szpaler zaparkowanych samochodów, a na jej końcu znajdowała się apteka sieci CVS i dom towarowy Macy’s. Żadnych bocznych alejek ani uliczek.

Zdążyli przejść z sześć metrów, gdy jakiś mężczyzna krzyknął:

– Bao Deng! Tu FBI! Stój!

Agent federalny zignorował Daiyu, zwracając się wyłącznie do Chenga, i to używając jednego z jego pseudonimów. Amerykanie musieli zatem jakimś cudem wpaść na jego trop. Nie miał wyboru. Pchnął Daiyu na chodnik, odwrócił się i otworzył ogień.

Pistolet funkcjonariusza FBI wystrzelił dwukrotnie, zanim mężczyzna osunął się martwy na ziemię.

Agent stawił im czoła w pojedynkę, ale jego koledzy przypuszczalnie byli już w drodze. Cheng dźwignął Daiyu na nogi.

– Ruszaj się! – rozkazał.

Spojrzała na jego ramię i wydała stłumiony okrzyk:

– Ty krwawisz!

– Ruszaj się, powiedziałem.

Popędził ją w kierunku Summer Street, ignorując ból ramienia i zastanawiając się, co zrobić. Boston przestał być bezpieczny, mogli zapomnieć o śnie. Właściwie przestały być bezpieczne całe Stany. Musieli niezwłocznie wyruszyć, by dotrzeć do Meduzy, tak szybko jak to możliwe.