Rozdział 60

WYSPA LITTLE TORCH KEY, FLORYDA

Tai Cheng wysiadł z furgonetki i spojrzał na gładką turkusową toń. Lekki wietrzyk poruszał pierzastymi liśćmi palm rosnących wzdłuż plaży. Nigdy nie był w tej części Stanów. Widział Florydę jedynie na zdjęciach.

Choć ramię potwornie go bolało i był wyczerpany, udało mu się dotrzeć do celu. Dobrze, że okazał się przewidujący i zapakował apteczkę, bo rana wymagała ustawicznego zmieniania bandaży.

Nocowali na postojach ciężarówek, unikając głównych dróg od dziesiątej wieczór do piątej rano. W ten sposób wydłużyli podróż o czternaście godzin, ale dramatycznie zmniejszyli ryzyko zatrzymania przez policję. Cheng zebrał książątka i zdołał wyjechać z Bostonu, unikając obławy. Jedyne, co musiał jeszcze zrobić, by wykonać misję, to przebyć ostatnie sto dziewięćdziesiąt kilometrów, jakie dzieliły ich od Hawany, i dostarczyć książątka na Plantację, jak w Departamencie Drugim określano placówkę wywiadu działającą w tym mieście.

Little Torch Key była małą wysepką położoną w południowej części archipelagu Florida Keys, około pięćdziesięciu kilometrów od Key West. Było tu tak ustronnie, że w porcie jachtowym Dolphin Marina nie funkcjonowała choćby jedna restauracja, a jedynie mały sklepik wędkarski z dystrybutorem paliwa i zimnymi napojami. Nawet gdyby się starał, Cheng nie zdołałby wybrać lepszego miejsca spotkania.

Ubrał się tak, jakby wybierał się na popołudniowy rejs wędkarski. Książątka również. Kupili ciuchy na przedmieściach Fort Lauderdale, razem z kremem przeciwsłonecznym, przekąskami i ogromną turystyczną lodówką, w której Cheng ukrył urządzenie.

Pułkownik Shi ostrzegł go, by uważał na Meduzę. Facet był lojalny jedynie wobec siebie. Wyrzuciłby za burtę każdego, gdyby mógł w ten sposób ocalić własną skórę. Oprócz tego był leniwy – co pułkownik przypisywał jego upodobaniu do alkoholu oraz słońca – i nie zaliczał się do ludzi honoru. Jednym słowem, typowy Amerykanin. Ale pozostawał skutecznym przemytnikiem i świetnie znał okoliczne wody, od Key West aż po Kubę.

– Dopilnuj, żeby był trzeźwy i skupiony – poradził mu Shi.

Jacht zacumowano dokładnie tam, gdzie kazano go Chengowi szukać. Była to mierząca czternaście metrów łódź marki Bertram, wyposażona w dwa fotele dla wędkarzy oraz radar. Cheng cieszył się zwłaszcza z radaru. Jeśli kapitan zacząłby sprawiać jakiekolwiek problemy, Cheng ogłosiłby bunt na pokładzie i bez skrupułów wyrzuciłby go za burtę wraz z załogą, kończąc rejs bez ich pomocy. Zaszedł zbyt daleko, żeby pozwolić, by ktokolwiek naraził misję na szwank.

Wszedł na pokład, czym zaskoczył starszego oficera i hostessę. Kobieta wkładała napoje do małej lodówki na pokładzie rufowym. Kiedy się pochyliła, oficer zaczął się o nią ocierać. Biała hołota, pomyślał Cheng, tyle że opalona.

Starszy oficer był szczupłym, muskularnym mężczyzną z łezkami wytatuowanymi nieopodal kącika lewego oka oraz całym mnóstwem innych dziar, wskazujących, że kilka razy oglądał więzienie od środka. Z kolei hostessa była drobna, ubrana w top od bikini oraz dżinsowe szorty i miała przetłuszczone włosy oraz tatuaż w dolnej części pleców.

Cheng odchrząknął, żeby zasygnalizować swoją obecność. Żadne nie okazało jednak najmniejszego zakłopotania tym, że przyłapał ich na tak lubieżnym zachowaniu.

– Kapitanie! – krzyknął szczupły oficer. – Mamy pasażerów!

Kapitan zjawił się po kilku minutach, spędzonych – jak sądził Cheng – w toalecie. Wówczas Cheng nie wiedział jeszcze, czy ta przydługa wizyta w wychodku była efektem spożycia alkoholu.

Facet był opalony jak jego załoga i szpakowaty. Chengowi przyszło do głowy określenie „wieśniak”. Kapitan nie golił się zapewne od kilku dni. Miał na sobie tandetną rozpinaną koszulę z krótkim rękawem oraz kąpielówki. Z szyi zwisał mu na łańcuchu złoty medalion w kształcie koła sterowego. W lewej ręce trzymał wypalone do połowy cygaro i puszkę słabego piwa. Cuchnęło od niego alkoholem. Shi słusznie ostrzegł przed nim Chenga.

– Czemu tak stoisz, durniu? – warknął do swojego oficera. – Pomóż ludziom wejść na pokład.

Cheng od razu wyczuł, że zapowiada się długa podróż.

Załoga pomogła gościom wejść na pokład. Kapitan opowiedział, jak będzie wyglądać ich rejs, oraz wyjaśnił, gdzie co się znajduje, włącznie z kamizelkami ratunkowymi. Następnie uruchomił dwa bliźniacze silniki Man 800. Oficer odcumował łódź od nabrzeża i wypłynęli.

Kiedy znaleźli się na pełnym morzu, hostessa podała powitalne drinki. Jedno z książątek poprosiło o szkocką, a dwoje innych o piwo, ale Cheng zbeształ je po chińsku. Chcąc nie chcąc, zadowolili się colą.

Cheng miał gdzieś, co się stanie z człowiekiem, któremu Departament Drugi nadał pseudonim „Meduza”. Facet siedział na pomoście nawigacyjnym, sterując jachtem, samotny i wyniosły. Był płytkim człowiekiem. Zależało mu wyłącznie na pieniądzach. Cheng nie miał najmniejszych wątpliwości, że Meduza faktycznie by ich sprzedał, gdyby było mu to na rękę. Dlatego cały czas miał go na oku.

Hostessa i oficer stanowili zgoła inny problem. Ciągle się dotykali lub ocierali o siebie. Cheng nienawidził Amerykanów, bardziej niż zdołałby to wyrazić, więc nie mógł się doczekać przybycia na Kubę.

Gdy wypłynęli na otwarte wody, silniki zaczęły się dławić i jacht zwolnił.

– Co się stało? – spytał. – Dlaczego zwalniamy?

– Nie zwalniamy, szefie – odparł oficer. – Zatrzymujemy się.

– Nie ma mowy.

– Ależ jest – powiedział kapitan, schodząc z pomostu i wyjmując wędki z uchwytów zamontowanych na burcie łodzi.

Cheng podszedł do niego i stanął z nim twarzą w twarz. Woń alkoholu przyprawiała go o mdłości, ale nie odsunął się od kapitana nawet na krok.

– Nie zapłacono ci za zorganizowanie wyprawy na ryby – warknął. – Dostałeś pieniądze, żeby dostarczyć nas na Kubę.

Meduza spojrzał na niego i, nie wyjmując cygara z ust, odrzekł:

– Wyluzuj, człowieku. Dotrzesz na Kubę. Tymczasem musimy zadbać o to, żeby nasza wyprawa wyglądała jak typowy rejs wędkarski. Jeśli tego nie zrobimy, gwarantuję ci, że będziemy mieli kłopoty.

Odwracając się do książątek, kapitan spytał:

– Czy ktoś ma ochotę zapolować na rekina?

Kilku młodych Chińczyków skinęło głowami, więc kapitan rzekł do oficera:

– Zarzuć przynętę!

Kiedy wędki zostały rozmieszczone, kapitan wrócił na pomost i zaczął płynąć równolegle do Keys, zamiast na południe, w stronę Kuby. Cheng nie był w nastroju do żartów.

Wspiął się po drabince i zagwizdał, żeby zwrócić uwagę kapitana.

– Marnujesz czas. Myślę, że znajdziemy mnóstwo ryb na szlaku prowadzącym na Kubę.

– A ty mnie wkurzasz – burknął kapitan, odkładając cygaro do popielniczki. Spojrzał Chengowi przez ramię i krzyknął do hostessy: – Angie, przynieś mi rum runnera!

– Aj, aj, kapitanie! – odkrzyknęła zdzirowata dziewczyna.

Cheng miał tego dość.

– Pozwól, że coś ci wyjaśnię.

– Nie – przerwał mu kapitan. – To ja wyjaśnię coś tobie. Wiem, co robię. Łódź jest moja, więc obowiązują moje zasady. Musisz się wyluzować.

– Wyluzuję się, gdy dopłyniemy do Hawany.

– Potrzebujesz drinka – odparł kapitan. – Angie! – ryknął ponownie do hostessy. – Przynieś drinka naszemu gościowi!

– Potrzebuję, żebyś mi wyjaśnił, co dokładnie zamierzasz zrobić – wycedził Cheng. – Nie chcę żadnych niespodzianek.

Kapitan przewrócił oczami, sięgnął po cygaro, zaciągnął się i zawołał oficera:

– Jimmy!

– Słucham, kapitanie?

– Chodź tu, przejmiesz ster. Muszę przejrzeć mapy z naszym gościem.

– Aj, aj, kapitanie! – odkrzyknął oficer. Czekając, aż Cheng zejdzie po drabince, wskazał jednemu ze studentów, by zajął jego miejsce i zarzucił przynętę. Kiedy Cheng zwolnił drabinkę, kapitan zszedł na dolny pokład i oficer mógł wspiąć się na górę.

– Jaki kierunek? – spytał.

– Południe – odparł kapitan, patrząc w oczy Chengowi. – Naszym gościom się spieszy.

– Aj, aj, kapitanie – zakrzyknął oficer.

Cheng nienawidził żeglarskiego żargonu. Nie cierpiał ich braku ogłady. I bardzo żałował, że los jego i całej operacji znalazł się w rękach tych idiotów. Miał ochotę wpakować kulkę w łeb każdemu z nich.

Jakby tego było mało, kapitan się potknął, kiedy wchodził do salonu. Szybko odzyskał równowagę, ale nie umknęło to uwadze Chenga.

– Co panu przynieść? – zapytała hostessa. – Rum runnera?

– Nie – odburknął Cheng. – Koniec z alkoholem. Zakaz obejmuje wszystkich.

Hostessa spojrzała na kapitana, który w odpowiedzi machnął ręką.

– Daj nam minutkę, dobrze, Angie?

Kobieta wyszła na tylny pokład i dołączyła do książątek, zamykając za sobą szklane drzwi.

– Moja załoga pracuje dla mnie, nie dla ciebie – oświadczył kapitan. – Nie mów im, co mają robić.

Cheng stracił cierpliwość do faceta. Wyciągnął pistolet. Chwycił Meduzę za koszulę, przyciągnął go do siebie i podetknął mu lufę pod nos. Ranne ramię przeszył dreszcz bólu, ale musiał pokazać siłę, żeby zdobyć szacunek żeglarza.

– Do czasu bezpiecznego przybycia na Kubę to moja łódź, a wy troje stanowicie moją załogę. Jasne?

Kapitan uniósł ręce, rozłożył dłonie i odpowiedział:

– Jak słońce.

– Chcę, żebyś wytrzeźwiał. Rozumiesz?

– Poproszę Angie, żeby zaparzyła kawę.

– Dobrze – powiedział Cheng, puszczając go i chowając broń pod koszulą. – A teraz chcę, żebyś pokazał mi naszą trasę oraz warianty awaryjne. Bo, Boże uchowaj, gdyby spotkało cię coś złego, chcę mieć pewność, że reszta dopłynie na miejsce.

– Boże uchowaj – powtórzył kapitan, pojmując znaczenie groźby. – Każę Angie zaparzyć kawę.

Przywołał hostessę i wskazał Chengowi rząd kajut, z których jedna pełniła funkcję biura i pomieszczenia z mapami.

– Nie – odparł Cheng. – Pójdę za tobą.

Kapitan pokręcił głową, a następnie odwrócił się i ruszył przodem wzdłuż wąskiego korytarza.

W małej kajucie stał stół, tak duży, że trudno było się w jej obrębie poruszać. Meduza dał znak, by Cheng wszedł do środka, ale ten stanął w drzwiach, opierając się o framugę.

– Jak chcesz – odrzekł kapitan.

Włączył żeglarską radiostację, by nasłuchiwać komunikatów, a następnie wyjął mapę ze stojaka przytwierdzonego do ściany.

Rozłożył ją na stole, sięgnął po ołówek oraz kątomierz i miał właśnie wskazać ich pozycję względem Little Torch Key, kiedy z korytarza dobiegł ich hałas. W oczach Chenga błysnął strach.