Rozdział 61

Huk strzelby był ogłuszający nawet tu, na tylnym pokładzie, z którego książątka obserwowały rekiny kotłujące się za rufą.

Starszy oficer Jimmy momentalnie wyłączył silniki, a gdy studenci spojrzeli na mostek, zobaczyli, że celuje do nich z pistoletu. Hostessa Angie weszła do salonu, trzymając obrzyn. Za nią zjawił się kapitan, wlokąc zakrwawione ciało ich opiekuna – człowieka, który zgromadził ich w Bostonie i miał dostarczyć na Kubę, żeby mogli polecieć do domu. Nigdy nie wyjaśnił im, dlaczego to robi, powiedział jedynie, że to sprawa życia i śmierci. Że nie mogą kwestionować jego rozkazów. Kiedy kupował im jedzenie lub tankował furgonetkę, szeptali między sobą, że to z powodu wojny, którą Chiny wypowiedzą w końcu Stanom Zjednoczonym.

Widok był szokujący. Młodzi mężczyźni wstrzymali oddech, a Daiyu krzyknęła. Ciało opiekuna było pokryte krwią, a jego twarz niemal w całości odstrzelona. Żadne z nich nie widziało dotąd czegoś tak potwornego.

Gdyby nie ubranie i kępki kruczoczarnych włosów, które wciąż dało się dostrzec, nie zdołaliby go rozpoznać. Jednak Daiyu Jinping wiedziała, że to on. Dostrzegła bandaż pod koszulą, na lewym ramieniu.

– Posłuchajcie! – zakomenderował kapitan, wywlekając ciało na pokład i puszczając nogi Chenga, tak że upadły z łoskotem. – Nastąpiła zmiana planów. Angie poda każdemu z was telefon komórkowy. Zadzwonicie do swoich rodzin w Chinach i powiecie, że zostaliście porwani. Na telefonach znajdziecie niewysłane SMS-y z instrukcjami dotyczącymi przelewu oraz żądaną kwotą. Jeśli wasi bliscy zapłacą, włos wam z głowy nie spadnie. Jeśli nie, spotka was taki los.

Kapitan dał znak Jimmy’emu, który zszedł z pomostu i wetknął broń za pas. Następnie obaj pochylili się, podnieśli ciało Chenga i wyrzucili je za burtę. Rekiny natychmiast przystąpiły do pracy, rozrywając zwłoki na strzępy.

– Powiedzcie swoim rodzinom, że mają godzinę.

Kapitan odebrał strzelbę od Angie, która wyjęła z torby pięć naładowanych iPhone’ów i rozdała je przerażonym książątkom. Młodzi Chińczycy patrzyli, jak rekiny pożerają ciało opiekuna, nie mogąc oderwać od nich wzroku.

– Dodam, że aparaty fotograficzne nie działają – podjął kapitan, próbując odwrócić ich uwagę od drapieżników – więc nie kombinujcie. Przedstawcie sytuację, prześlijcie instrukcje dotyczące przelewu i zakończcie rozmowę.

Spojrzał na swojego oficera i powiedział:

– Urządzimy sobie małą wycieczkę, Jimmy. Nie za długą. Chcę, żebyśmy pozostali w zasięgu komórek, żeby bank mógł nas zawiadomić, gdy pieniądze zaczną wpływać.

– Aj, aj, kapitanie! – odkrzyknął oficer, wracając na górny pomost i uruchamiając silniki.

– Angie – kapitan zawołał hostessę. – Możesz mi teraz podać rum runnera.

– Co pan rozkaże, kapitanie – odpowiedziała młoda kobieta, znikając w kabinie, by przygotować koktajl.

Na twarzach młodych Chińczyków malowała się mieszanina szoku, strachu i pogardy. Kapitan uśmiechnął się i ruchem ręki zasygnalizował, by się pospieszyli i zadzwonili, gdzie trzeba. Jeden po drugim zaczęli telefonować do domu.

Kiedy skończyli rozmawiać, Angie zebrała telefony, po czym zapędzono ich do salonu, skrępowano ręce i nogi i posadzono na podłodze. Podczas gdy Jimmy sterował jachtem, Angie opalała się na tylnym pokładzie, a kapitan zasiadł w wygodnym fotelu ze strzelbą na kolanach i sączył drinka, oglądając telewizję satelitarną.

Czterdzieści pięć minut później oficer zszedł z pomostu po drabince, wetknął głowę do salonu i powiedział:

– Kapitanie, proszę tu szybko przyjść! Mamy problem!

Kilkoro książątek z nadzieją podniosło głowę.

– Angie! – krzyknął kapitan. – Chodź tu, żeby ich popilnować! – Podał jej strzelbę i dodał: – Jeśli któreś z nich się poruszy lub choćby piśnie, zastrzel ich. Zastrzel wszystkich.

– Aj, aj, kapitanie! – odkrzyknęła i utkwiła w nich najbardziej lodowate spojrzenie, jakie w życiu widzieli. Nie mieli wątpliwości, że przemoc nie jest jej obca. Żadne z nich się nie odezwało.

Oparci plecami o kanapę, widzieli przeciwległe okno. Na horyzoncie pojawiła się jasna pomarańczowa plamka, która zbliżała się w ich kierunku, rosnąc i nabierając kształtu.

Wkrótce stało się jasne, że to helikopter amerykańskiej Straży Wybrzeża. Mogli go nie tylko zobaczyć, ale i usłyszeć huk jego śmigieł.

Gdy maszyna zawisła nad ich głową, z głośników dobiegła ich komenda:

– Tu Straż Wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Rzućcie broń i zatrzymajcie łódź.

Padły dwa strzały. Studenci wymienili przerażone spojrzenia.

Później rozległy się dwa kolejne i nagle silniki umilkły.

– Wy! W kabinie! – megafon zagrzmiał ponownie. – Wyjdźcie na pokład z uniesionymi rękami!

– Posłuchaj go, Angie! – zawołał kapitan. – Ale już!

– Nie! – odkrzyknęła.

Usłyszeli, jak helikopter zmienia pozycję. Nagle o pokład rufowy uderzyła ciężka lina. Sekundę później mężczyźni w pełnym rynsztunku i z półautomatami opuścili się na pokład, szturmując salon i mostek.

Hostessa upuściła obrzyn, zanim funkcjonariusze Straży Wybrzeża rzucili ją na podłogę. Wykręcili jej ręce na plecach i skrępowali kajdankami. Dwaj inni sprawdzili resztę jachtu.

Strażnicy sprawdzali pomieszczenie za pomieszczeniem, krzycząc: „czysto! czysto!”, po czym wrócili do salonu.

Niecałe piętnaście minut później na miejscu pojawiły się łodzie amerykańskiej Straży Wybrzeża. Kiedy chińscy studenci zostali przeniesieni na jedną z nich, natychmiast zawróciła i odpłynęła w kierunku lądu.

Dopiero wtedy dowódca oddziału uwolnił członków załogi jachtu.

– Nie cackacie się – zauważyła Sloane, rozcierając zaczerwienione nadgarstki.

Oficer Straży Wybrzeża się uśmiechnął.

– Żałuj, że nie widziałaś min tych dzieciaków. Byli przerażeni.

– To jeszcze nic – dodał Chase, siadając. – Powinieneś zobaczyć, jak zareagowali, gdy rzuciliśmy tego anonimowego umarlaka rekinom na pożarcie. Do końca życia nie tkną zupy z płetwy rekina.

– Nie upuśćcie tego – Harvath ostrzegł dwóch członków zespołu szykujących się do przeniesienia na łódź lodówki, w której znajdowało się urządzenie z Nashville, służące do wywołania impulsu elektromagnetycznego.

Kiedy mężczyźni wyszli, Harvath przeszedł do kambuza, sięgnął do szuflady po swój telefon i zadzwonił do Nicholasa, który pracował w Centrum razem z agentami NSA.

– Czy Chińczycy złapali przynętę? – spytał.

– Haczyk, linkę i spławik – odparł Nicholas. – Kiedy dzieciaki zadzwoniły do domu, chiński wywiad zaczął natychmiast namierzać rozmowy. Po chwili zadzwonił telefon Rena Ho. Meduza był jego człowiekiem, więc wina za niepowodzenie operacji spadła na barki Ho.

– To dobrze – odpowiedział Harvath. – Chcę, żeby Stephanie Esposito podsłuchała ich rozmowy, kiedy już pozwolimy książątkom zadzwonić do domu. Trzeba doprowadzić sprawę do końca.

– Załatwione. Coś jeszcze?

– Tak, powiedz Renowi Ho, że wykonał pierwszy krok, by odzyskać syna.

– Zrozumiałem – odpowiedział Nicholas. – Życzę szczęścia podczas przesłuchania Bao Denga, a może raczej Tai Chenga.

– Powiedz Staremu, że zadzwonię, gdy tylko się czegoś dowiem.

Harvath zakończył połączenie i poszedł do głównej kabiny. Na łóżku, w samych slipkach, leżał Tai Cheng.

Kiedy Sloane stanęła na korytarzu i obezwładniła go paralizatorem, Harvath zaaplikował Chińczykowi strzykawkę pełną ketaminy. Wciągnęli go do głównej kajuty i rozebrali, zdejmując mu nawet bandaż, który nosił na ramieniu, a następnie zakleili mu usta taśmą izolacyjną i skrępowali kajdankami.

Ubrania Chenga trafiły do ciemnowłosego denata o nieznanej tożsamości, którego uprzednio użyczyła im kostnica w Miami. Ubrali go i pobrudzili świńską krwią, po czym Sloane wystrzeliła ślepaka, a Harvath wyciągnął okaleczone ciało na pokład, żeby książątka mogły je zobaczyć.

Ho okazał się wielce przydatny jako pośrednik między Departamentem Drugim i przemytnikiem nazywanym Meduzą. Dostarczył agentom FBI więcej informacji, niż potrzebowali, by aresztować właściciela jachtu i jego załogę.

Na tym zresztą nie kończyła się współpraca z Renem Ho. Chiński szpieg podał im adresy członków komórek w poszczególnych miastach i wytłumaczył, jak działa urządzenie wyzwalające impuls elektromagnetyczny. Opisał nawet ze szczegółami, jak przeszmuglowano je do kraju i kto brał udział w tej operacji. Wyjaśnił, w jaki sposób działa chiński wywiad wojskowy, podał nazwiska osób uczestniczących w operacji Śnieżny Smok i wskazał autora planu. Długo opowiadał o pułkowniku Jiangu Shi i jego mantrze, według której wystarczyło wyłączyć światło, by Ameryka ugięła się przed Chinami.

Ho stanowił główną wygraną w tej grze wywiadów, a Harvath był z nim szczery, kiedy zapewniał go, że w zamian za współpracę odzyska syna.

Harvath był równie szczery, gdy obiecywał Tai Chengowi, że dopilnuje, aby ten bezpiecznie dotarł na Kubę. Jednak zamiast trafić do Hawany na pokładzie jachtu, Cheng miał się tam dostać drogą lotniczą – z bazy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych w Key West do więzienia w zatoce Guantánamo.