Kiedy wszyscy otrzymali już swoje porcje, Helena i Adam zaciągnęli wózek z kotłem z powrotem do kuchni. Tam oboje pomogli jeszcze przy zmywaniu i sprzątaniu. Należało to właściwie do zadań Lucyny, ale ona oczywiście się nie pokazała.
– Obraziła się – stwierdził Adam, kiedy Helena znów zaczęła narzekać z tego powodu. – Jak się miga od pracy rankiem, to zawsze pojawia się w południe. Choćby z powodu dodatkowego jedzenia.
Personel kuchenny otrzymywał swoje porcje dopiero, kiedy zakończył pracę. Kucharze i ich pomocnicy jedli wtedy razem w namiocie i zwykle udawało się dostać coś ekstra. Tego dnia na deser były owoce.
– To ona robi tak nie pierwszy raz? – spytała Helena z rezygnacją. – Ta praca nie sprawia jej żadnej przyjemności – broniła siostry. – Ona… ona nie nadaje się na podkuchenną. Mówi, że chce być pianistką… Pewnie kiedyś będzie, jest taka śliczna.
– Ja też nie jestem jakąś podkuchenną! – zaprotestowała Sonia, młoda kobieta, która pomagała kucharce. – Chciałam być lekarką. Pewnie teraz nic z tego nie będzie… Choć można jeszcze studiować, mając dwadzieścia lat. Nie straciłam tak całkiem nadziei. Ale kariera pianistki… Czarno to widzę. Przecież trzeba zacząć naprawdę wcześnie się uczyć grać i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. I to każdego dnia, przez wiele godzin. Jakoś nie widzę takiego zapału do pracy u naszej kochanej Lucynki i nie bardzo mogę to sobie wyobrazić.
– Ona dawniej ćwiczyła bardzo dużo – odpowiedziała Helena i poczuła złość na siebie samą, że broniła swojej siostry. Bo tak naprawdę musiała przyznać rację młodej kobiecie. Może Lucyna rzeczywiście marzyła kiedyś o karierze pianistki, ale z pewnością nie myślała o długich, pełnych intensywnej pracy studiach. – Po prostu została wyrzucona za burtę…
Wszyscy roześmiali się głośno, słysząc to wyjaśnienie.
– Kochanie, wszystkich nas to spotkało! – oświadczyła kucharka. – I dla większości z nas zaczynanie wszystkiego od nowa jest o wiele trudniejsze niż dla was, młodych ludzi. Wy jeszcze macie jakieś możliwości… Kiedy wojna się skończy… Możecie być kimś…
Helena uniosła w górę brwi w grymasie powątpiewania.
– Gdzie? Tu, w Persji? Nawet nie znamy dobrze miejscowego języka. Próbuję się go nauczyć, ale jest niesłychanie trudny. I próbuję zdobyć kwalifikacje krawcowej, chociaż nie mam do tego choćby odrobiny talentu. Wątpię, czy będę mogła dzięki temu się utrzymać. A Lucyna… – Opuściła głowę i ukradkiem wytarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Wszystko wskazywało na to, że Lucyna nie miała zamiaru jej w niczym wspierać. Wręcz przeciwnie, w najbliższym czasie to raczej ona, Helena, będzie musiała utrzymywać siostrę.
– Lucyna chce wracać do Polski – powiedział Adam, który chyba najlepiej znał młodą dziewczynę. – I to zaraz, jak tylko wojna się skończy.
– Tak, bo jej się zdaje, że tam wszystko będzie tak jak dawniej – potwierdziła bezradnie Helena. – Ale zgodnie z tym, co mówią, w Europie wszystko jest zniszczone… A nawet jeśli nasz dom ocalał, to teraz mieszkają w nim Rosjanie. Nie sądzę, że będziemy mogły po prostu ich stamtąd wyrzucić.
Sonia, która marzyła o studiach medycznych, odezwała się po chwili ciszy stęsknionym głosem:
– Gdybym była młodsza… pojechałabym do Nowej Zelandii.
– Dokąd? – spytali jednocześnie Helena i Adam, ale podczas kiedy pytanie chłopca brzmiało tak, jak gdyby nigdy nie słyszał o tym kraju, to w głosie Heleny zabrzmiała ciekawość.
Nowa Zelandia? Nazwa tego wyspiarskiego kraju w Polinezji nie pojawiła się jeszcze nigdy w związku z toczącą się wojną i ich ucieczką do Persji.
– Tak, Nowa Zelandia. To coś w rodzaju angielskiej kolonii – wyjaśniła Sonia. – Leży gdzieś koło Australii. Bardzo, bardzo daleko. A ludzie, którzy tam mieszkają, gotowi są przyjąć polskich uciekinierów. Moja mała siostra jest teraz w sierocińcu w Isfahanie. I to ona mi o tym napisała.
W Isfahanie polski rząd na uchodźstwie zorganizował dobrze wyposażony sierociniec dla dzieci zmarłych uchodźców. Były tam znakomite szkoły, a dzieci miały świetną opiekę. Ale Helena była już za stara w chwili przyjazdu do Persji, aby ją tam przyjęto, a z kolei Lucyna nie chciała znaleźć się tam sama.
– Oczywiście są ograniczenia wiekowe – mówiła dalej Sonia. – Ale wy dwoje… – wskazała na Adama i Helenę – …wy dwoje na pewno moglibyście jechać. I Lucyna też. Dowiedzcie się po prostu wszystkiego.
Helena była bardzo podekscytowana, kiedy ruszyła w drogę do swojego baraku. Nowa Zelandia… W przeciwieństwie do Soni i Adama wiedziała o tym kraju bardzo wiele, bo doskonale pamiętała obiecująco wyglądające paczki z kolorowymi znaczkami i listy pisane po angielsku, które jej matka tłumaczyła razem z nią. Przyjaciel ojca, niemiecki dentysta, uciekł do Nowej Zelandii zaraz po dojściu Hitlera do władzy. Jako Żyd nie widział dla siebie żadnej przyszłości w Niemczech i, jak się okazało, miał rację. Pozostali w Europie przyjaciele poniekąd brali udział w jego przeżyciach po wyjeździe do nowego świata. Grabowscy także czytali z wielkim zaciekawieniem otrzymywane listy, a po wybuchu wojny, kiedy zaopatrzenie w sklepach znacznie się pogorszyło, czekali z niecierpliwością na wysyłane przez przyjaciela paczki zawierające konserwy, suszone mięso i ryby oraz słodycze dla dzieci. Matka Heleny upierała się, aby dziewczęta dziękowały za to same – i była to dobra okazja, aby poćwiczyć znajomość angielskiego. Helena pamiętała nawet mniej więcej adres: Elizabeth Street, Wellington. Miasto Wellington, jak pisał Werner Neumann, było stolicą jego nowej ojczyzny i chyba mniej niż Teheran różniło się od Lwowa czy też Düsseldorfu. Werner pisał też o spektaklach teatralnych i operowych, o domach towarowych i budynku parlamentu.
Oczywiście kontakt urwał się po deportacji Grabowskich, ale teraz, w Persji, gdzie ci uchodźcy, którzy znali język, mogli słuchać angielskich stacji radiowych, Helena stale zwracała uwagę, kiedy była mowa o tym kraju. I wiedziała, że Nowa Zelandia wysłała wprawdzie dwa oddziały wojska do Europy, ale na ten kraj nie spadły żadne bomby. Najwyraźniej panował tam pokój. Kiedy Helena myślała o Nowej Zelandii, miała przed oczami stada owiec na zielonych łąkach, kolorowe drewniane domy i sympatycznych ludzi. Jej przyszywany wujek Werner oraz jego rodzina szybko stanęli tam na nogi. Musieli się nauczyć angielskiego, ale Helena znała ten język naprawdę dobrze. O wiele łatwiej niż w Persji byłoby znaleźć jakąś pracę w Nowej Zelandii albo nawet podjąć tam studia uniwersyteckie.
Serce Heleny zabiło teraz szybciej już na samą myśl o tym, że mogłaby też odwiedzić Neumannów, gdyby rzeczywiście udało się jej zdobyć miejsce dla siebie i Lucyny na statku wiozącym uchodźców. Postanowiła zapytać o wszystko kierownictwo obozu zaraz następnego dnia – od razu po rozmowie z Lucyną.
I choć Helena przygotowała się wręcz na ciężką walkę, spotkało ją przyjemne zaskoczenie. Lucyna jako pierwsza poruszyła ten temat.
– Kasper i ja pojedziemy do Nowej Zelandii! – oświadczyła siostrze, kiedy wieczorem zawijały się w koce na swoich pryczach. – Kasper otworzy tam warsztat samochodowy, bo nie ma ich zbyt wiele w tym kraju, wszędzie tylko pełno krów i owiec. Wujek Werner też o tym pisał.
Helena zmarszczyła czoło. Nie za bardzo mogła sobie wyobrazić, że tak rozległy i chyba nowoczesny kraj jak Nowa Zelandia nie miałby być jeszcze zmotoryzowany. W dodatku nie sądziła też, że ten kraj czekał na Kaspra jako mechanika samochodowego, bo chłopak zaledwie kilka miesięcy pomagał przy konserwacji obozowych samochodów i nie miał zbyt wielkiego doświadczenia. Ale to akurat było jej obojętne. Lucyna była pozytywnie nastawiona do kwestii emigracji.
– I wiecie już, jak to wszystko zrobić? – spytała ostrożnie.
Lucyna z zapałem przytaknęła głową.
– Jasne. Kasper słyszał, że Nowa Zelandia chce przyjąć siedemset dzieci i młodocianych. Muszą to być sieroty i to chyba jedyny warunek. Większość z nich to będą dzieci z sierocińca w Isfahanie, ale my też możemy się zgłosić. Trzeba iść do pani doktor Virchow, bo to ona przygotowuje listę.
Doktor Virchow, lekarka zatrudniona przez rząd polski na uchodźstwie, była odpowiedzialna za zdrowie dzieci i młodzieży we wszystkich obozach wokół Teheranu. Organizowała opiekę medyczną, troszczyła się też o szkoły i możliwości kształcenia młodzieży. Helena zetknęła się z nią już kilka razy, między innymi także przy okazji zgłaszania się na kurs krawiecki i lekcje języka perskiego. Starała się także o posadę nauczycielki języka angielskiego, ale z powodu młodego wieku jej kandydatura została odrzucona. Dr Virchow argumentowała przyjaźnie, że dziewczyna powinna najpierw dojść do siebie po trudach przymusowego pobytu na Syberii i podróży do Persji. I dodała, że za rok być może będzie to możliwe.
Helena nie obawiała się lekarki – choć nie sądziła, że wystarczy „po prostu się zgłosić”, aby znaleźć się na liście uchodźców jadących do Polinezji. Na pewno konieczna będzie dokładna kontrola zdrowia i być może także znajomość angielskiego odegra jakąś rolę. Jeśli więc chodziło o nią samą i Lucynę, to Helena była mimo wszystko dobrej myśli. Wprawdzie jej siostra nie mówiła tak dobrze po angielsku jak ona, ale jednak o wiele lepiej niż większość uchodźców w obozie. I obie były zdrowe, co potwierdzono już kilkakrotnie.
– Nie masz nic przeciwko temu, żebym jechała z tobą? – spytała w końcu Helena siostrę, kiedy ta skończyła malować przed nią perspektywy różowej przyszłości swojej i Kaspra na drugim końcu świata. Lucyna uśmiechnęła się do niej i objęła ją mocno.
– Bez ciebie, Heleno – oświadczyła – nie wyjechałabym nigdzie!
Czy Lucyna mówiła szczerze, czy też nie – Helena poczuła ciepło w sercu, słysząc te słowa.
Następnego ranka obie siostry spotkały się z Kasprem przed budynkiem biura kierownictwa obozu. Lucyna z tej okazji znów nie poszła do pracy w kuchni – tym razem za aprobatą Heleny. Za to Kasper, który nie mógł wymknąć się niepostrzeżenie z warsztatu, musiał poprosić o wolne kierownika obozowego taboru samochodowego. Chudy, wysoki młody mężczyzna o brązowych włosach witał teraz Lucynę z taką czułością, jak gdyby nie widział jej od miesięcy. Helena czuła się mocno skrępowana, kiedy musiała patrzeć, jak oboje obejmowali się i całowali, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Ale nieliczni młodzi ludzie, którzy także czekali na rozmowę z doktor Virchow, nie patrzyli na parę. Najwyraźniej za bardzo absorbowały ich własne sprawy. Helena dostrzegła, że byli to trzej chłopcy i dwie dziewczyny i oceniła, że mogli mieć od czternastu do siedemnastu lat. Dziewczęta trzymały za ręce młodsze rodzeństwo – i tylko te dzieci patrzyły wielkimi, zdumionym oczami na Lucynę i Kaspra. Jedna z dziewczynek zachichotała w pewnym momencie, co Kasper skwitował kwaśną uwagą:
– No, nie masz się na co gapić?
Chłopak był często opryskliwy i niemiły wobec innych, o czym Helena miała okazję przekonać się nie raz. Inaczej zachowywał się jedynie w stosunku do Lucyny.
A teraz wystraszona mała dziewczynka szybko opuściła wzrok. Jej starsza siostra najwyraźniej miała ochotę coś powiedzieć, ale właśnie wezwano ją do środka, pociągnęła więc za sobą rodzeństwo i weszła do biura doktor Virchow. Zanim wszyscy troje wyszli, upłynęło około dziesięciu minut i zaraz potem lekarka wezwała do siebie Lucynę, która weszła spokojnie do środka i już po kilku chwilach była z powrotem.
– Chciała wiedzieć, czy słyszałam już coś na temat Nowej Zelandii i jak wyobrażam sobie ten kraj. I czy jestem na kursie angielskiego. Powiedziałam, że znam już angielski i że mamy krewnych w Nowej Zelandii…
Helena zaniemówiła wręcz, słysząc tak oczywiste kłamstwo, ale musiała przyznać, że szanse Lucyny dzięki niemu znacznie wzrosły.
– No, i potem spytała jeszcze, czy moi rodzice rzeczywiście nie żyją i czy na pewno o tym wiem. Bo kiedy rodzicie uważani są za zaginionych, to oni niezbyt chętnie wysyłają dzieci tak daleko. No tak… – Lucyna wycisnęła łzę z oka – …ale u nas nie ma co do tego żadnych wątpliwości…
W kolejce było teraz dwóch chłopców, po czym do gabinetu lekarki weszła Helena. Kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
– Myślę, że my się już znamy, prawda? – powitała ją doktor Virchow. – Bierzesz udział w różnych kursach i… Czy nie jesteś tą dziewczyną, która mówi płynnie po angielsku?
Helena skinęła głową.
– Moja matka była nauczycielką angielskiego – wyjaśniła. – Moja siostra zapewne mówiła już o tym pani. To Lucyna Grabowska, która właśnie stąd wyszła.
Doktor Virchow zerknęła do swoich akt.
– Ach, prawda, to ta mała blondynka… Nie wiedziałam, że jest twoją siostrą, bo nazwisko Grabowska jest dość popularne. Lucyna zrobiła na mnie dobre wrażenie. I ty także byłabyś brana pod uwagę. Obawiam się tylko… Obawiam się, że jednak nie będziemy mogli tego zrobić… Jest pewien problem…
Helena poczuła się tak, jak gdyby ktoś nagle strącił ją z chmur wprost na ziemię.
– Ale… ale dlaczego nie? – wyjąkała. – To… Jest przecież aż siedemset miejsc.
Doktor Virchow skinęła głową.
– Tak, dla dzieci i młodocianych między szóstym a siedemnastym rokiem życia. Twoja siostra akurat mieści się w tych granicach, Heleno. I gdybyś miała teraz siedemnaście lat… Próbowałabym się za tobą wstawić, już choćby dlatego, żeby nie rozdzielać sióstr. Ale masz prawie dziewiętnaście lat… Naprawdę przykro mi, Heleno…
Dziewczyna zagryzła nerwowo wargi.
– Ale… Zabrałaby pani Lucynę? – spytała zduszonym głosem.
– Tak, twoją siostrę chętnie wpiszę na listę – odparła lekarka. – Ona spełnia wszystkie kryteria, a poza tym to na pewno będzie dla niej duża szansa. Oczywiście musi się na to zgodzić, nikogo nie zmuszamy do wyjazdu. Jeśli dobrze jej życzysz, to poradź jej, aby jednak się zdecydowała. Tam czeka na dzieci zupełnie inne życie, Heleno.
Doktor Virchow bawiła się machinalnie trzymaną w ręku obsadką do pióra.
– Niemal zazdroszczę tym dzieciom – dodała cicho. – Uciekają przed wojną i trudnymi czasami, jakie nas wszystkich czekają. Będziemy musieli na nowo zbudować Europę niemal od podstaw i obawiam się, że Rosja i alianci po prostu podzielą ją między siebie. I jeśli nie dojdą do porozumienia, to możliwe, że wybuchnie kolejna wojna. A w Nowej Zelandii nie ma żadnych zniszczeń ani niebezpieczeństw, za to akurat dla młodych dziewcząt są fantastyczne możliwości. Uniwersytety zawsze były tam otwarte dla kobiet, kobiety mają też prawa wyborcze już od pięćdziesięciu lat… I choć z pewnością nie jest to raj, Heleno, jednak jest to najlepsze, co może spotkać twoją siostrę.
Helena przełknęła ślinę. Pamiętała i niemal słyszała teraz słowa matki: „Lucyna zasłużyła na coś lepszego…”. A teraz wszystko wskazywało na to, że marzenia Marii Grabowskiej o lepszym życiu dla młodszej córki miały się spełnić.
– Na pewno będę potrafiła jej coś doradzić – powiedziała sztywno. – Dziękuję bardzo, doktor Virchow. Ach, prawda… A jeśli Kasper Jabłoński też będzie chciał jechać… Choć bardzo pani zależy, aby Lucyna znalazła się na liście, to proszę nie mówić mu od razu, że jako osiemnastolatek jest za stary i nie ma żadnych szans. Proszę pozwolić im wierzyć, że będą mogli być razem. Lucyna jest teraz tak zakochana, że mogłaby zrezygnować ze wszystkiego.
I rzeczywiście Lucyna dowiedziała się o fakcie odrzucenia Heleny dopiero wtedy, kiedy nie dało się już tego uniknąć. Aż do tej chwili Helena ukrywała przed siostrą swoje zmartwienie i jedynie płakała po kryjomu na pryczy, kiedy Lucyna już spała, albo też zalewała łzami swoje szycie. Bądź co bądź, myślała gorzko, będzie musiała ze swego krawiectwa utrzymać teraz tylko siebie, bo właśnie odebrano jej obowiązek odpowiedzialności za Lucynę. Helena miała poczucie winy, że czuła też coś na kształt ulgi.
Wreszcie wywieszono listę z nazwiskami wybranych dzieci i młodocianych i choć Helena w głębi ducha ciągle wierzyła w cud, to nie było na niej ani jej nazwiska, ani też Kaspra. Jedynie Lucyna należała do grupy piętnastu sierot z obozu koło Teheranu, które miały opuścić kraj dziesięć dni później. Reakcja Lucyny była zgodna z tym, czego spodziewała się Helena.
– Przyznaj się, że o tym wiedziałaś! – krzyczała dziewczyna do siostry, kiedy Helena nie za bardzo potrafiła udać zaskoczenie. – Wiedziałaś dokładnie, że nie zabiorą Kaspra, ale nic nie powiedziałaś, bo chcesz się mnie pozbyć!
Fakt, że Helena także nie znalazła się na liście, wydawał się przeszkadzać siostrze o wiele mniej, wbrew jej poprzednim zapewnieniom. Helena poczuła się urażona, nie dała jednak po sobie niczego poznać. Musiała teraz zdobyć się na dyplomację i ukryć żal. Najważniejsze było powstrzymanie Lucyny, aby ta nie pobiegła natychmiast do kierownictwa obozu z żądaniem wykreślenia jej z listy. To oznaczało, że nie można było odbierać jej nadziei na spotkanie z Kasprem w Nowej Zelandii.
– Tak, wiedziałam o tym – przyznała Helena. – Ale ograniczenie wiekowe dotyczy tylko podróży, a nie samej emigracji. Kasper i ja dołączymy później. Pani doktor Virchow podkreślała to bardzo wyraźnie. I dodawała nam odwagi…
Rzeczywiście Kasper po wyjściu z biura lekarki był pełen optymizmu. Doktor Virchow zapewniła go, że w Nowej Zelandii są duże szanse na lepsze życie dla ludzi młodych i przedsiębiorczych, którzy zdecydują się tam przyjechać. I bez względu na to, czy Kasper będzie należał do grupy wyjeżdżających wkrótce dzieci i młodzieży, czy też nie, to ten kraj zawsze będzie dla niego otwarty.
– I o ile dobrze zrozumiałam doktor Virchow, to nawet gdyby Kasper pojechał teraz z tobą, i tak nie moglibyście od razu wprowadzić w życie swoich planów – mówiła Helena. – Nie wysadzono by was po prostu w porcie w Wellington na nabrzeżu, lecz musielibyście pójść do obozu przejściowego, zacząć uczęszczać do szkoły…
– Ja nie chcę iść do szkoły! – krzyknęła Lucyna. – I Kasper też nie!
Helena z trudem zmusiła się do cierpliwości i skinęła głową.
– Właśnie! – odpowiedziała. – A przecież on nie będzie mógł tak od razu otworzyć warsztatu samochodowego. I nie będziecie mogli się od razu pobrać, na to jesteś za młoda…
– Można wyjść za mąż, mając szesnaście lat! – zatriumfowała Lucyna, bo w Persji przynajmniej słyszała, że żeniono się już nawet z małymi dziewczynkami.
– Ale nie w Nowej Zelandii.
Helena dowiedziała się o tym dzięki uprzejmości doktor Virchow.
– Tam możliwe jest to dopiero w wieku lat siedemnastu, a i to za zezwoleniem prawnego opiekuna. Musiałby to być ktoś z kierownictwa obozu w Pahiatua, czy jak się nazywa ta miejscowość. A taki ktoś się nie znajdzie. Przecież nie jedziesz do Nowej Zelandii jako narzeczona, tylko w ramach programu dla sierot wojennych. Twój nowy opiekun nie zna cię, a już zwłaszcza Kaspra. Nie zgodziłby się na małżeństwo nigdy w życiu. Zrozum, Lucyno, nie wszystko będzie tak, jak sobie wyobrażacie. Pojedziesz tam jako pierwsza, przed Kasprem. On wkrótce dołączy do ciebie, zbuduje sobie najpierw jakąś egzystencję, co bez rodziny jest łatwiejsze, i dopiero wtedy zabierze cię z Pahiatua.
Lucyna, nieco już udobruchana, przestała szlochać i pociągnęła nosem.
– Ale on najpierw musi mi to obiecać! – powiedziała.
Helena objęła ją ramionami.
– Na pewno to zrobi – zapewniła siostrę. – Jeśli naprawdę cię kocha…
– Oczywiście, że mnie kocha!
Płacz Lucyny znów momentalnie zamienił się w gniew, bo wydało jej się, że Helena nie bierze poważnie jej słów.
– Zobaczysz, Kasper dotrze tam prędzej niż ja! – uspokajała siostrę Helena, starając się, aby brzmiało to wiarygodnie.
Bo najprawdopodobniej Kasper nawet byłby skłonny Lucynie to obiecać, choć Helena była przekonana, że chłopak jak na razie nie za bardzo wiedział, gdzie właściwie leży Nowa Zelandia. Nie mówił też w ogóle po angielsku ani nie miał żadnych oszczędności. Poza programem dla sierot wojennych Kasper Jabłoński z pewnością nie będzie mógł dotrzeć do Nowej Zelandii. Helena musiała tylko zrobić wszystko, aby w ciągu najbliższych dziesięciu dni nie dowiedzieli się o tym ani on, ani jej siostra.