ROZDZIAŁ 3

W czasie ostatnich dni przed podróżą Helena walczyła ze zdenerwowaniem i rosnącym niepokojem. Lucyna zaś była tak spokojna, jak gdyby czekała ją wycieczka do leżącego nieopodal Teheranu. Nie zamierzała zabrać się za pakowanie czy też porządkowanie wszystkich swoich spraw i śmiała się, kiedy pytała ją o to siostra.

– Heleno, ja mam dokładnie dwie sukienki i dwa komplety bielizny. Poza tym ręcznik, kawałek mydła, szczoteczkę do zębów i proszek oraz wełniany koc. Tyle spakuję w ciągu pięciu minut!

– A może wolałabyś wziąć jedną z moich sukienek? – podsunęła jej Helena. – Ta ciemnoczerwona nie jest tak sprana jak twoja niebieska.

Lucyna przewróciła oczami w odpowiedzi.

– Przecież to jest twoja niedzielna suknia! – stwierdziła. – Nie możesz mi jej dać. Prawdopodobnie i tak dadzą nam w obozie nowe ubrania.

– Ale ja nie potrzebuję niedzielnej sukni! – oburzyła się Helena. – Za to ty powinnaś być porządnie ubrana, także w czasie podróży. Może będziemy mogły coś wymienić na jakiś szal, abyś mogła go zarzucić na ramiona i nie marznąć. Przecież to będzie głównie podróż morska, a wiesz, jak zimno było na statku z Krasnowodska do Pahlavi…

Podróż przez Morze Kaspijskie rzeczywiście była kolejnym koszmarem.

– Ale wtedy płynęliśmy z Syberii – roześmiała się Lucyna. – Za to teraz popłyniemy na południe, o ile dobrze zrozumiałam doktor Virchow.

Pełna energii lekarka zapraszała młodych emigrantów każdego wieczoru do jednej z klas w szkole na wykład o kraju, który będzie wkrótce ich gościł, opowiadała o Nowej Zelandii, pokazywała też fotografie i przeźrocza. Lucyna nie za bardzo była tym zainteresowana, a Helena nie wiedziała, czy jej siostra rzeczywiście zjawiałaby się każdego wieczoru na tych spotkaniach, gdyby doktor Virchow nie pozwoliła jej przychodzić tam wraz z siostrą i przyjacielem. Kasper Jabłoński chętnie uczęszczał na te wykłady – choć Helenę irytował fakt, że interesowała go przede wszystkim budowa projektora, za pomocą którego wyświetlano na ekranie kolorowe zdjęcia. Kasper zachwycał się tym małym cudem techniki i już drugiego dnia został ulubieńcem doktor Virchow, zwalniając ją z konieczności obsługi aparatu.

To, co lekarka opowiadała o wyświetlanych obrazach, najwyraźniej interesowało go mniej – a Helena myślała, że może to dobrze się składa. W przeciwnym razie młody mężczyzna szybko dowiedziałby się, jak daleko stąd leży Nowa Zelandia i jak trudno będzie zorganizować podróż do tego kraju. Bo w żadnym wypadku nie można było po prostu wsiąść na statek i popłynąć do Wellingtonu – cała grupa miała być najpierw przetransportowana do Indii drogą lądową. Im więcej Helena słyszała na ten temat, tym bardziej nikła jej nadzieja na to, że kiedyś będzie mogła dołączyć do Lucyny. Droga prowadziła przez kilka krajów, a podróż pociągami i autobusami kosztowała majątek. Jednocześnie jednak z każdym kolejnym wykładem doktor Virchow i z każdym obejrzanym przeźroczem, które Kasper wyświetlał na ekranie, rosła tęsknota Heleny. Projektor szybko stał się jego ulubioną zabawką. Helena zaś podziwiała cuda przyrody w nowej ojczyźnie Lucyny: olbrzymie lasy paproci, wulkany i gorące źródła, pokryte śniegiem góry i porośnięte palmami zbocza, potoki i jeziora pełne ryb, bezkresne łąki oraz znajdujące się tam wielkie farmy. Miasta nie były zniszczone, sprawiały wrażenie czystych i spokojnych, młodzi emigranci mieli otrzymać możliwość pracy w jednej z fabryk, aby wszyscy mogli odłożyć trochę pieniędzy i potem podjąć naukę w jakiejś dobrej szkole albo może nawet na którymś z renomowanych uniwersytetów.

Helena rozmarzyła się nieraz wobec takich perspektyw, zmuszała się jednak do realnego spojrzenia na świat. Skłoniła Lucynę, aby ta przymierzyła jej suknie i próbowała je poprawić za pomocą dodatkowych zaszewek i zmarszczek, aby były choć trochę ładniejsze i bardziej dopasowane. Walcząc z wyrzutami sumienia, ukradła po prostu ze szwalni kawałek materiału i zamieniła go w szal, dzięki któremu siostrze miało być ciepło i który znakomicie pasował do podarowanej Lucynie ciemnoczerwonej sukni. Gdy tylko przebywała z siostrą, rozmawiała z nią po angielsku i była przerażona, słysząc, jak wiele dziewczyna zapomniała w czasie pobytu na Syberii. Helena próbowała jakoś poprawić jej znajomość języka i zmusiła Lucynę, aby ta nauczyła się na pamięć adresu Neumannów. Była raczej pewna, że dobrze zapamiętała miasto i ulicę, nie mogła sobie jedynie przypomnieć numeru domu. Mimo to zdecydowała się napisać do dawnego przyjaciela ojca. Opowiedziała przyszywanemu wujkowi, jaki los spotkał jej rodzinę, i poprosiła go, aby zapytał w Pahiatua o Lucynę i zatroszczył się o nią. Gdzieś głęboko w sercu Heleny zrodziła się nieśmiała nadzieja, że Neumannowie będą bardzo poruszeni losem Grabowskich i wyślą jej niezwłocznie pieniądze na podróż, aby siostry mogły być razem.

Podczas przygotowań do podróży Helena oraz pozostali uchodźcy z napięciem śledzili rozwój wydarzeń w odległej Europie. Alianci, którym udało się wreszcie przełamać niemiecki front zachodni, mieli teraz nadzieję, że szybko wejdą do północnej Francji. Celem był Paryż i ostatecznie Berlin. Klęska Niemiec była już jedynie kwestią czasu.

Wreszcie nadszedł dzień wyczekiwanej podróży. Młodym emigrantom polecono stawić się o dziesiątej rano na dawnym placu ćwiczeń w samym środku obozu. Samochód ciężarowy miał zabrać wszystkich do Isfahanu, skąd po spędzeniu jednej nocy w sierocińcu dzieci i młodzież wyruszą następnego dnia w daleką podróż: najpierw samochodem ciężarowym, potem pociągiem do Bombaju w Indiach, a stamtąd statkiem do Wellingtonu.

Helena była już o wpół do dziesiątej z całym niewielkim dobytkiem Lucyny na miejscu, jej siostra zaś chciała w spokoju pożegnać się z Kasprem. Na placu stopniowo pojawiało się coraz więcej dzieci i młodzieży – wszyscy byli mocno zdenerwowani i przejęci i oczywiście przyszli, podobnie jak Helena, o wiele za wcześnie. Słońce nad masywem Elbrusu było już wysoko, zrobiło się bardzo ciepło i oczekiwanie stało się wręcz przyjemne. Młodsze dzieci bawiły się spokojnie, nastolatki rozmawiały i plotkowały beztrosko, uważając przy tym, aby młodsze rodzeństwo nigdzie się nie zgubiło. Jedynie Helena czuła się tak, jak gdyby stała na rozżarzonych węglach. Gdzie, na miłość boską, była Lucyna? Helena raz po raz spoglądała na zegar mieszczący się na głównym budynku obozu i coraz trudniej przychodziło jej zachowanie spokoju. Było jeszcze wcześnie – Lucyna miała całe dwadzieścia pięć minut czasu. Za chwilę niemal było to dwadzieścia minut, potem piętnaście… Za pięć dziesiąta na miejscu były już wszystkie wybrane dzieci, a młoda kobieta, której Helena nie znała, zaczęła sprawdzać obecność na liście i wywoływać nazwiska. O dziesiątej na plac wjechał samochód ciężarowy.

Helena rozmyślała gorączkowo. Lucyna i Kasper prawdopodobnie wymieniali ostatnie pocałunki i zapewniali się po raz setny, że to tylko krótkie rozstanie. Lucyna zapewne zupełnie straciła poczucie czasu i zapomniała, która była godzina – albo może liczyła na to, że Helena po prostu odpowiednio wcześnie po nią przyjdzie. I Helena musiałaby to zrobić dokładnie w tej chwili. Wiedziała, gdzie było miejsce spotkań obojga: w przepierzeniu za remizą, gdzie oboje mogli się schronić przed ciekawskimi spojrzeniami. Ale droga tam i z powrotem zajęłaby z pewnością około pięciu minut, jeśli nawet nie dziesięć… A młoda kobieta właśnie wyczytała nazwisko Lucyny, podczas kiedy pozostali emigranci już wdrapywali się na platformę samochodu. Helena musiałaby więc podejść teraz do kierowcy i tak czy owak poprosić go, aby zaczekał na Lucynę.

Chwyciła węzełek z rzeczami siostry i ruszyła w stronę samochodu. Czuła, że jej serce bije gwałtownie. Kochała Lucynę, ale nienawidziła tego ciągłego usprawiedliwiania jej i tłumaczenia się za nią, proszenia o wyjątek i wymyślania kolejnych małych kłamstw, aby ukryć jej winę.

I nagle niechęć i uczucie przesytu ustąpiły miejsca wściekłości. Tak niemiło i przykro było ciągle poświęcać się za tę młodą dziewczynę, która w dodatku zupełnie nie potrafiła tego docenić! To, co Helena robiła dla Lucyny, było dla niej samej oczywiste i teraz siostra z pewnością nie będzie miała zamiaru podziękować za to, że to właśnie dzięki Helenie pojawiła się tak niezwykła, niepowtarzalna szansa. A ona była gotowa tak lekkomyślnie ją zaprzepaścić! Helenie wydało się, że widzi przed sobą jej skrzywioną, pełną niechęci twarz i słyszy jej słowa: „No przestań, zaraz idę, już idę…”. Pewnie dreptałaby za Heleną niechętnie, a potem uśmiechała się przepraszająco i w mgnieniu oka owinęłaby sobie wokół palca i tę kobietę z kierownictwa obozu, i zaraz potem kierowcę…

Helena zacisnęła zęby. Za chwilę dotarła do samochodu, a młoda kobieta z kierownictwa obozu rzuciła na nią krótkie spojrzenie.

– Lucyna Grabowska? – spytała rzeczowo i podniosła swoje pióro, aby zaznaczyć nazwisko. Helena otworzyła już usta, szukając w myśli słów usprawiedliwienia. – Lucyna Grabowska? – powtórzyła kobieta ze zniecierpliwieniem i nakazała Helenie ruchem ręki wspiąć się na platformę ciężarówki. Dziewczyna przełknęła ślinę. Przez głowę przelatywały jej różne myśli.

– Tak – odpowiedziała schrypniętym głosem. Słyszała szum własnej krwi w uszach. – Tak!

Wspinała się na platformę jak w transie. Jakiś chłopak podał jej rękę i pomógł wejść do góry – najwyraźniej nikt nic nie zauważył. Helena nie sądziła, że ktoś z tych młodych ludzi znał Lucynę, ale może też nikt nie słuchał, kiedy było wywoływane jej nazwisko. Albo po prostu nigdy nie interesowało ich nazwisko ślicznej dziewczyny wiszącej stale na ramieniu Kaspra. Na korzyść Heleny przemawiał też fakt, że jej siostra nie uczęszczała ani do szkoły, ani też na żadne kursy, w związku z czym nikt jej nie znał.

Jedna z dziewcząt uśmiechnęła się do Heleny – widziały się, co prawda, wówczas w korytarzu przed biurem doktor Virchow, ale nie przedstawiły się sobie. Pozostali młodzi emigranci także nie znali Heleny po imieniu. Nie było tu nikogo z uczestników kursu krawieckiego ani języka perskiego.

– Jestem Natalia – powiedziała dziewczyna, a Helena chrząknęła, zanim odpowiedziała:

– Lu… Lucyna.

Ciężki samochód ciężarowy zadygotał, kiedy kierowca uruchomił silnik. Helena raz jeszcze spojrzała na plac. Jej serce biło gwałtownie. Gdyby Lucyna pojawiła się właśnie teraz, można byłoby wszystko naprawić. Ale siostry nadal nie było nigdzie widać. I nawet kiedy samochód ruszył i dzieci zaczęły machać rękami do tych, którzy przyszli ich pożegnać, Helena nigdzie nie mogła dostrzec swojej siostry. Jednak za chwilę samochód miał wjechać na główną drogę obozu i minąć remizę – i rzeczywiście właśnie w tym momencie Lucyna i Kasper zza niej wybiegli. Zapewne zorientowali się, że zegar dawno już wybił godzinę dziesiątą. Lucyna spojrzała z przerażeniem na platformę ciężarówki, kiedy samochód ją mijał. Machała gwałtownie ręką – a Kasper próbował zatrzymać pojazd. Ale kierowca wziął to za gesty pożegnania i zatrąbił, a dzieci zaczęły coś głośno wołać. Głos Lucyny zagłuszył hałas silnika i krzyki dzieci, ale Helena widziała, że siostra wołała ją po imieniu. Rozpoznała ją więc i zorientowała się, że Helena po prostu zajęła jej miejsce. Wyraz jej twarzy był nie do opisania. Było to i zdziwienie, i oburzenie, także niedowierzanie – wobec zdrady, niedotrzymanych obietnic… Helena przez chwilę poczuła nagłą radość. Zemściła się i teraz Lucynie dane było zasmakować tego, co ona tyle razy musiała odczuwać, kiedy była przez nią lekceważona i pozostawiana samej sobie! Jednak po chwili opanowała się szybko i poczuła nagłe przerażenie. Co robić? Była przecież odpowiedzialna za Lucynę! To był jej obowiązek: znosić wszystkie humory i kaprysy siostry, poświęcać się dla niej, bo przecież zasłużyła na coś lepszego… Helena nie mogła jej zostawić samej! Co powiedziałaby jej matka?

Helena wstała i spróbowała przecisnąć się do przodu.

– Zatrzymać się, musimy się zatrzymać, my…

– Hej, oszalałaś? Siadaj, bo spadniesz z samochodu! – Natalia zdecydowanie pociągnęła ją, tak że dziewczyna usiadła koło niej.

– Nie… Ja muszę… Musimy… Moja siostra…

Helena zaczęła walić pięścią w dach szoferki. Młody Pers, który był kierowcą, niczego jednak nie usłyszał ani nie zauważył.

– Przestań, teraz już się nie zatrzymamy – powiedział jakiś chłopak i energicznie szarpnął ją za ramię. – Jak czegoś zapomniałaś, to musisz powiedzieć o tym w Isfahanie. Tam są ponoć bardzo mili ludzie i na pewno ci pomogą…

Szloch Heleny zginął wśród ogólnych śmiechów.

Samochód przedzierał się mozolnie przez kręte i zakurzone górskie drogi, a potem nabrał prędkości, jadąc przez szerokie ulice wśród plantacji migdałowców i wzgórz porośniętych drzewami oliwkowymi, a Helena próbowała się uspokoić. Na pewno będzie można wszystko naprawić. Jeszcze w czasie pokonywania pierwszych kilometrów w każdej chwili spodziewała się, że za ciężarówką zobaczy doganiający ją samochód. Wiedziała, że Lucyna nie zawaha się opowiedzieć komuś z kierownictwa obozu o jej oszustwie i pomóc zorganizować pościg. Także Kasper mógł z pewnością kogoś zmobilizować, może nawet przekona kierownika taboru samochodowego, aby ten dał mu jakiś pojazd.

Po dwóch godzinach jazdy taki scenariusz był jednak mało prawdopodobny. Ciężarówka wioząca młodzież i dzieci jechała bardzo powoli i zwykły samochód dogoniłby ją dawno. Helena zakładała, że wszystko wyjaśni się w Isfahanie. Kierownictwo obozu spod Teheranu na pewno zadzwoni do sierocińca i Helena będzie odesłana z powrotem. Ale czy transport dzieci zostanie przesunięty o jeden dzień, aby dowieźć na jej miejsce Lucynę? Helena miała taką nadzieję, ale jednocześnie wątpiła, że to będzie możliwe. Sama doprowadziła do tego, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia, a w dodatku zaprzepaściła szansę Lucyny.

Jednak wieczorem nic się nie wydarzyło. Młodzi ludzie, kompletnie wycieńczeni długą jazdą po nierównych drogach, dotarli wreszcie do Isfahanu, a sam widok domu, w którym mieścił się sierociniec, wrócił im niemal wszystkie siły. Bo był to rzeczywiście mały raj. Budynki mieszkalne i szkolne znajdowały się w pięknych ogrodach o tropikalnej roślinności i Helena od razu poczuła się tak, jak gdyby przeniesiono ją do jakiejś baśni z tysiąca i jednej nocy. Dom, do którego ich zaprowadzono, robił przemiłe wrażenie, a jego mali mieszkańcy powitali przybyszów piosenką śpiewaną po polsku. Dzieci sprawiały wrażenie dobrze odżywionych i miały na sobie czyste mundurki szkolne.

Na placu przed szkołą powiewały polskie i perskie flagi, a opiekunowie osobiście witali młodych emigrantów. Tym razem jakiś młody mężczyzna zaznaczał na liście nazwiska i nie zareagował, kiedy Helena znów podała się za Lucynę. Za chwilę dziewczynie pokazano pokój, który miała dzielić z Natalią i jej młodszym rodzeństwem. Helenę na ten widok znów ogarnęły wyrzuty sumienia. Lucyna nie opowiedziała o jej oszustwie, a więc to ona, Helena, powinna była teraz wyjaśnić sprawę.

I choć była bardzo głodna, prawie nie ruszyła smacznego posiłku, który podano im w jadalni. Żałowała tego, co zrobiła, ale czy powinna była to zgłosić? Myśli, które nurtowały ją w czasie podróży, znów ją pochłonęły. Czy pomoże Lucynie, jeśli opowie o swoim oszustwie? Na następny dzień zaplanowany był dalszy transport wyjeżdżających dzieci. Czy będzie można wszystko przesunąć z powodu jednej dziewczyny? I czy Lucyna rzeczywiście chciała wyjeżdżać? Tak, była oburzona, że Helena zostawiła ją samą, ale z drugiej strony nie pragnęła przecież niczego innego, jak zostać ze swoim Kasprem.

Helena zdecydowanie przywołała się do porządku. To, czego chciała Lucyna, nie miało już żadnego znaczenia, teraz Helena musiała zrobić to, co było najlepsze dla młodszej siostry. I Helena obiecała matce, że się o to zatroszczy. A ten za wczesny związek z takim głuptasem jak Kasper Jabłoński z pewnością nie był niczym dobrym dla młodej dziewczyny.

Natalia powiedziała coś, a Helena przeprosiła – w ogóle nie słuchała, a przecież powinna była wreszcie zacząć zachowywać się normalnie, o ile nie chciała, aby ktoś nabrał jakichś podejrzeń… Przez głowę znów przelatywały jej przeróżne myśli. Z jednej strony chciała powiedzieć o tym, co zrobiła, a z drugiej nie chciała, aby to ktoś odkrył. Z jednej strony rozumiała swoje zobowiązania wobec Lucyny, a z drugiej czuła nieodparte pragnienie, aby zostawić wszystko za sobą. Nowy kraj… Nowe życie…

– A ja cieszę się na Nową Zelandię! – powiedziała właśnie Natalia. Helena zmusiła się do uśmiechu i po prostu powiedziała coś, co także było prawdą:

– Ja też!