Palmerston, wieś znacznie większa od Pahiatua, położone było zaledwie kilka mil dalej. Młody nauczyciel, który towarzyszył emigrantom podczas wycieczki do siedziby krajowców, oświadczył, że pierwsi osadnicy przed laty odkupili tam ziemię od plemienia Ngati Rangitane.
– Doszło przy tym do sporu, bo nie było do końca jasne, czy ta ziemia rzeczywiście należała do tego plemienia, czy też do Ngati Raukawa – dodał nauczyciel. – Na szczęście oba szczepy szybko się pogodziły. W ogóle temu regionowi oszczędzone były walki plemienne, także w czasie późniejszych wojen. Mimo to w okolicy nie ma już zbyt wielu Maorysów.
– Miranda opowiadała nam, że większość potomków plemion mieszka w miastach białych ludzi, a nie w swoich marae – powiedziała Helena i odetchnęła głęboko.
Choć porządna, równa droga nie obfitowała w zakręty, młoda kobieta nie czuła się dobrze. Znów miała mdłości – sądziła, że złapała jakieś przeziębienie. Ostatnio w „Małej Polsce” – tak dzieci żartobliwie nazywały obóz – grasowała grypa. Jej pierwszą ofiarą była Miranda Biller, która z tego powodu nie pojechała na wycieczkę. Podobnie jak Natalia, która nie chciała zostawić w domu zakatarzonej i kaszlącej Katarzyny.
Nauczyciel, Mr Tucker, delikatny, młody mężczyzna, który nie mógł z powodu wady serca służyć na froncie i bardzo z tego powodu ubolewał, przytaknął Helenie.
– Tak, a ich domy są – albo też były – bardzo piękne. Kolorowe, ozdobione rzeźbami i posągami bogów. W ostatnich latach wiele z tych budowli niszczeje, bo ludzie już się o nie nie troszczą. We wsiach zostają tylko starcy, a młodsi idą do miast i pracują w fabrykach. Dziś zobaczymy marae nad Matawatu – to rzeka, od której pochodzi nazwa tego regionu. Marae leży w pobliżu Palmerston, co daje członkom plemienia możliwość pracy w mieście i mieszkania mimo wszystko wśród swoich. Dzięki temu mogą żyć zgodnie ze swoimi zwyczajami i zarobić trochę pieniędzy. Ludzie ci chętnie śpiewają i tańczą dla odwiedzających oraz prezentują swoje tradycyjne haka.
Helena skinęła głową. Także o tym opowiedziała im już Miranda, choć zaznaczyła, że ta muzyka i tańce tylko w niewielkim stopniu są zgodne z tradycjami plemienia.
– Brakuje tutaj komponentów spirytualnych, jak mówi mój dad – wyjaśniła Miranda, zabawnie przy tym marszcząc twarz i udając surową minę profesora uniwersytetu. – Kiedy dawniej wykonywano powhiri, miał miejsce związek między duszami odwiedzających i członków plemienia. A teraz Maorysi prezentują mało spektakularną ceremonię powitania. Mój dad uważa, że to budzi poważne obawy, kiedy tak bardzo zaniedbuje się duchowość.
Autobus z młodymi polskimi uchodźcami przejechał właśnie przez ozdobioną pięknymi rzeźbami bramę.
– Figury bogów, które widać na słupach bramy, zwane są tiki – mówił Mr Tucker. – To bogowie, których zadaniem jest chronić. Tu czuwają nad marae.
Wieś otaczał rodzaj ogrodzenia uplecionego z trzciny, które wymagało pilnej naprawy. Płotek był miejscami połamany czy też zdeptany. Z pewnością nie stanowiłby żadnej obrony przed wrogiem. Choć nic nie wskazywało na to, że szczep miał jakichś wrogów, ale też nie było właściwie czego kraść. Helena dostrzegła znajdujący się naprzeciw wejścia duży dom, którego ściana szczytowa także ozdobiona była rzeźbami, dzięki czemu sprawiał bardziej reprezentacyjne wrażenie. Bo poza tym widziała tylko prymitywne, drewniane domki z werandami i okiennicami – podobne do domków w Pahiatua, lecz mocno zaniedbane. Marae wyglądało tak, jak gdyby jego mieszkańcy naśladowali architekturę białych ludzi, ale nie mieli wiedzy na temat konserwacji domów. Między budynkami bawiły się dzieci, a starsi ludzie siedzieli na wyniesionych krzesłach i fotelach, co sprawiało wrażenie, jak gdyby spędzanie dnia we wnętrzu było dla nich nieprzyjemne. Wyniesione meble też były zniszczone i zaniedbane, podobnie jak ubrania dzieci i starców.
Za to ludzie, których zobaczyła Helena, wcale nie wydali jej się dziwni czy też w jakiś sposób inni. Wprawdzie mieli czarne włosy, ale też tylko nieznacznie ciemniejszą skórę niż wielu pakeha. Niektórzy byli krępej budowy ciała, ale wśród starszych ludzi można było dostrzec również mężczyzn wręcz chudych i bardzo umięśnionych, o skórze mocno wysuszonej przez słońce. Na kilku twarzach Helena zobaczyła tatuaże, o czym kiedyś opowiadała Miranda. Każdy ze szczepów miał swoje własne, specjalne moko, które wojownicy nie tylko malowali na twarzach, lecz także tatuowali, aby wyglądać groźnie i przerazić wrogów. Przynależność do danego szczepu można było też rozpoznać dzięki wzorom tkanym na tradycyjnych strojach – tego jednak tutaj nie było widać. Mieszkańcy marae nie byli ubrani inaczej niż biali ludzie w miastach.
Coś jednak działo się przed dużym, pomalowanym kolorowymi farbami domem, przed którym właśnie zatrzymał się autobus. Jedna z kobiet zaczęła śpiewać, a z grupy ludzi wystąpiło kilka młodych osób, które rzeczywiście wyglądały bardzo egzotycznie. Mężczyźni mieli włosy związane w osobliwe węzły, a moko na ich twarzach było wyraźnie świeże, jaskrawoniebieskiego koloru. Torsy mężczyzn były nagie, podobnie jak stopy, wszyscy ubrani byli w rodzaj spódniczek wykonanych z twardego lnu i sięgających do kolan. Wojownicy trzymali w rękach dzidy, a przy pasach mieli zawieszone noże i różnorodną broń. Młode kobiety były ubrane bardziej kolorowo. Ich długie, rozpuszczone włosy przytrzymywane były na czole szerokimi opaskami, a spódnice odpowiednio dobrane do ręcznie tkanych obcisłych bluzek w kolorach czarnym, czerwonym i żółtym. Podczas śpiewu i tańca na powitanie gości kobiety wirowały długimi taśmami, na końcu których przymocowano małe piłeczki z lnu. Efektem był towarzyszący melodii osobliwy, świszczący dźwięk.
Podopieczni Mr Tuckera jeszcze w czasie tego przedstawienia wysiadali z autobusu. Maorysi uśmiechali się do nich przyjaźnie, a kiedy pieśń skończyła się, z grupy wystąpiła młoda kobieta, której wiek Helena oceniła na mniej więcej dwadzieścia lat.
– Haere mai! – powitała wszystkich i dodała: – To znaczy: witajcie. Mam na imię Kaewa i cieszę się, że będę mogła dziś opowiedzieć wam o moim ludzie. Będziecie wraz z nami śpiewać, tańczyć, jeść i pracować – i dzięki temu może uda wam się zajrzeć w głąb naszych dusz i być choć przez chwilę z naszymi duchami…
Kilku chłopców zawołało w odpowiedzi: huuuu, ale ich uwagę zaraz przykuła grupa mężczyzn prezentujących wojenny taniec haka, co bardzo przypominało te tańce, które w obozie chłopcy ćwiczyli wraz z zawodnikami grającymi w rugby. Helenie nie za bardzo to się podobało. Wprawdzie grymasy i miny tańczących nie przerażały jej, jednak mimo wszystko budziły u niej uczucie jakiegoś zagrożenia. Głośne tupanie w rytm muzyki powodowało, że zaczęła boleć ją głowa. Pomyślała, że na pewno będzie chora.
Po tańcach Kaewa opowiadała trochę o języku Maorysów i ćwiczyła z gośćmi prawidłową wymowę kilku zwrotów grzecznościowych. Kia ora oznaczało dzień dobry, haere ra – do widzenia, a aroha mai – przepraszam. Kaewa opowiedziała też o osobliwych instrumentach muzycznych, głównie fletach towarzyszących tancerzom, i wyjaśniła, że z niektórych dźwięk wydobywa się dzięki dmuchaniu w nie nosem. Maorysi nie mieli nic przeciwko temu, aby goście dotknęli instrumentów i spróbowali na nich zagrać. Takie ćwiczenia szybko przełamały lody między nimi a gospodarzami. Wkrótce słychać było śmiechy i chichotanie, dziewczęta próbowały wirować małymi piłeczkami z lnu zwanymi poi-poi i naśladowały kroki tancerzy. Chłopców interesowała broń wojowników, a starsi z nich przy okazji stwierdzili, że przerażające tatuaże młodych mężczyzn i bardziej delikatne u dziewcząt były jedynie namalowane niebieską farbą.
– My, Maorysi, dziś już prawie się nie tatuujemy – wyjaśniła Kaewa, choć ona sama miała na twarzy prawdziwe moko. Jej usta otaczało kilka subtelnych linii, co sprawiało, że twarz dziewczyny miała osobliwy wyraz, choć właściwie nie była zniekształcona.
– Łatwiej jest nam żyć obok pakeha, kiedy nie wyglądamy tak dziwnie. Gdy na przykład mężczyzna ma bardzo bogate moko na twarzy, nie dostanie tak łatwo pracy w mieście, bo jego wygląd budzi strach. Z naszego punktu widzenia jest to dość dziwaczne, bo akurat duże moko oznacza wielkie mana, czyli poważanie w szczepie. My raczej dalibyśmy pracę właśnie mocno wytatuowanemu mężczyźnie, niż takiemu, który nie ma tatuaży.
Kaewa opowiedziała, że swój tatuaż zawdzięcza babce. Stara Akona jest tohunga, czyli kimś w rodzaju kapłanki w szczepie, i to ona upierała się, aby wychowywać wnuczkę w zgodzie z tradycjami własnego ludu.
– Czy kobiety tatuuje się tylko wokół ust? – spytała Helena.
– Tak – odpowiedziała Kaewa. – I jest to znak tego, że bogowie tchnęli w nas ducha życia. Co prawda pakeha mówią, że jest dokładnie odwrotnie, to znaczy że Bóg powołał do życia za pomocą swojego oddechu Adama, a nie Ewę. – Dziewczyna mrugnęła żartobliwie. – Ale my, Maorysi, uważamy to za pomyłkę. Dla nas bóstwem jest Papatuanuku, matka ziemia i zarazem pierwsze żeńskie bóstwo. A Tane, jej syn, stworzył z kolei pierwszą kobietę z gliny. Później spłodził z nią córki. Synów oczywiście też. Ale pierwszy człowiek na ziemi był płci żeńskiej, tego my, Maorysi, jesteśmy pewni!
Tu Kaewa znów się uśmiechnęła.
– Jeśli zainteresowała was ta historia i chcielibyście usłyszeć inne legendy naszego ludu, a także dowiedzieć się więcej o naszych bogach i duchach, możecie odwiedzić moją babkę. Akona bardzo lubi rozmawiać ze swoimi gośćmi, choć co prawda tylko z tymi, którzy rzeczywiście interesują się naszą historią. Denerwuje ją, kiedy przychodzą do niej całe klasy, a połowa uczniów nudzi się albo robi głupstwa w czasie jej opowiadań. Dlatego proponuję, abyśmy podzielili się na grupy.
– Kto chciałby dowiedzieć się czegoś o naszym rolnictwie i tradycyjnej kuchni, niech idzie ze mną – powiedziała druga młoda kobieta, która poprzednio grała na flecie, dmuchając w niego nosem, a potem objaśniała, jak to robić. – Mam na imię Emere. Poprowadzę was przez nasze pola, a potem nauczycie się, jak przyrządzać hangi. To taki specjalny sposób gotowania w ziemnym piecu, a duszenie potraw trwa całymi godzinami. Wykorzystujemy w tym celu aktywność wulkaniczną. Będziecie mogli potem spróbować upieczonego w ten sposób mięsa. A na koniec wszyscy razem zjemy smaczny posiłek.
– A kto jest zainteresowany tym, co robimy z lnem i jak na przykład robimy z niego spódniczki piupiu, ten idzie z Aku – powiedziała Kaewa, wskazując na kolejną młodą kobietę, która właśnie wystąpiła z grupy. – Ona pokaże wam też tradycyjne sposoby tkania lnu.
Kaewa popatrzyła na swoich młodych gości i uśmiechnęła się, widząc rozczarowane twarze chłopców. Miała dla nich inną propozycję.
– No, a jeśli ktoś z was chciałby poczuć się jak maoryski wojownik, ten dołączy do Hoani… – Z grupy wystąpił jeden z młodych mężczyzn i uśmiechnął się. – Hoani i jego przyjaciele nauczą was używania dzidy i maczugi wojennej, mamy też kanu, na którym będziecie mogli popływać. A na koniec wojownicy namalują wam moko. Oczywiście jeśli na to zasłużycie i będziecie odpowiednio dzielni i odważni w walce! – Kaewa roześmiała się.
– A czy ja mogę też dołączyć do wojowników? – spytała drobna, delikatna dziewczynka w wieku około dwunastu lat, o czarnych, mocno kręconych włosach, którą Helena na pierwszy rzut oka widziała raczej w grupie interesującej się tradycyjnym tkactwem. Ku jej zdziwieniu Kaewa zgodziła się natychmiast.
– Nasze kobiety często walczyły wraz ze swoimi mężczyznami. Są też specjalne rodzaje broni, zaprojektowane i wykonane specjalnie z myślą o ich dłoniach, Hoani pokaże ci je. Zanim zjawili się tu pakeha, wiele szczepów miało nawet żeńskich wodzów. Anglicy ich jednak nie uznali i odesłali kobiety do domów przed podpisaniem traktatu w Waitangi. Właściwie jest to zupełnie niezrozumiałe, przecież w tym czasie sami mieli w Anglii królową… Wiktorię, prawda? – Kaewa zwróciła się z tym pytaniem do Mr Tuckera i nie czekając na odpowiedź, dokończyła: – W każdym razie oni nie traktowali naszych kobiet poważnie, a nasi mężczyźni od razu wykorzystali tę sposobność, aby pozbawić żeńskich ariki władzy.
Kaewa pogardliwie się skrzywiła.
– A ci później odebrali kobietom własność ziemską, ponieważ pakeha nie uznawali też kobiet jako właścicielek ziemi. Tak, jeśli chodzi o kwestię kobiet, to Anglicy i Maorysi dogadali się bardzo szybko – zakończyła gorzko.
– Nauczę się teraz, jak z nimi walczyć – oświadczyła czarnowłosa dziewczynka zdecydowanie i ruszyła za wojownikami i ich grupą.
Helena nie za bardzo wiedziała, do której grupy ma się przyłączyć. Interesowało ją wszystko oprócz tego, co oferowali wojownicy. Miała wrażenie, że dostanie torsji, jeśli tylko poczuje zapach jedzenia. A z kolei czuła się zbyt słaba, aby wziąć udział w warsztatach tkania czy też wyplatania. Za to zawsze bardzo lubiła słuchać opowieści i za chwilę znalazła się tylko z Kaewą koło ogniska jej babki. Akona rozpaliła je tuż przed swoją chatą, niezbyt dużą i sprawiającą wrażenie jeszcze bardziej prymitywnej niż pozostałe domostwa. Tohunga zrezygnowała z wyniesienia przed nią krzeseł czy ławy, tak jak robili to pozostali starcy we wsi. Oczywiście zaprosiła Helenę, aby ta usiadła na ziemi pod olbrzymim drzewem o rozłożystych konarach. Kaewa usiadła obok i Helena nagle miała wrażenie zanurzenia się w życiu Maorysów. Także dzięki strojowi Akony. Staruszka nie miała na sobie odzieży pakeha, lecz długą tkaną spódnicę i górną część w tradycyjnych kolorach szczepu. Na ramiona zarzuciła koc, choć było raczej ciepło – jak wiele starych kobiet łatwo marzła.
– Przyprowadziłaś tylko jednego gościa? – spytała Kaewę, nie kryjąc rozczarowania. Mówiła łamanym angielskim.
Kaewa odpowiedziała coś w języku Maorysów, a potem zwróciła się do Heleny.
– Powiedziałam jej, że Polacy są nowymi, zupełnie nieznanymi gośćmi w Aotearoa – Aotearoa znaczy wielka, biała chmura i jest to maoryska nazwa Nowej Zelandii – i że być może nie zostaniecie tutaj, lecz wrócicie do Europy. I dlatego normalne jest, że nie interesujecie się tak bardzo naszą historią. Niestety, jeśli chodzi o naszych pozostałych gości, jest podobnie. Interesuje ich jedynie nasza broń i może jedzenie. Ale słuchać nas przez dłuższy czas, próbować nas zrozumieć… Tego zwykle chce tylko dwoje, może troje z naszych gości…
Ale Helena była bardzo ciekawa opowieści Akony, jedynie zapach ziół, które staruszka wrzucała do ognia, co miało pokojowo nastawić duchy, potęgował jeszcze jej ból głowy. A poza tym niełatwo było zrozumieć legendy, opowiadane przez Akonę cichym głosem. Stara kobieta od czasu do czasu przechodziła też na język swojego ludu i wówczas Kaewa musiała tłumaczyć.
Mimo wszystko Helena w ciągu następnej godziny usłyszała sporo na temat samych Maorysów, którzy swego czasu też byli imigrantami w nowym kraju. Przybyli do Nowej Zelandii siedemset lat wcześniej niż pakeha – z legendarnego wyspiarskiego raju zwanego Hawaiki. Akona opowiadała o Kupe – człowieku, który jako pierwszy przed laty postawił stopę na ziemi Nowej Zelandii. Kupe musiał uciekać ze swojej ojczyzny, bo uprowadził kobietę. A potem staruszka opowiedziała legendę o powstaniu świata w efekcie rozdzielenia kochającej się pary: ojca nieba i matki ziemi, do czego doprowadził Maui, półbóg, który najpierw schwytał księżyc, a potem próbował przechytrzyć śmierć. A na koniec Helena wysłuchała legend opowiadanych w okolicy marae Ngati Rangitane.
– Pewnego wojownika imieniem Hau opuściła żona, odchodząc z innym mężczyzną. Hau śledził oboje, idąc za nimi przez góry i lasy. Kiedy jednak zobaczył naszą rzekę, wydała mu się ona zbyt szeroka, aby można ją było przekroczyć. Sądził, że jego serce z rozpaczy musi się zatrzymać. Nazwał więc rzekę Manawatu – słowo manawa oznacza serce, a tu – zatrzymać się.
– I co było dalej? – spytała Helena. – Odnalazł swoją żonę?
Kaewa skinęła głową.
– Tak – powiedziała. – Odnalazł ją w Paekakariki. Najpierw chciał ją rzucić do morza, ale na to nie zgodziło się jego serce. Zamienił ją więc w skałę. I ona do dziś czuwa na południu Pukerua Bay.
– Smutna historia – powiedziała Helena… – Czy Maorysi mają też piękne legendy? Takie, które się dobrze kończą? O ludziach, którzy kochają się do końca swoich dni?
Chciała wstać, sądząc, że mdłości i zmęczenie ustąpią, jeśli zacznie się ruszać. Ale w tym momencie wszystko zaczęło wirować przed jej oczami… Oparła się o drzewo, pod którym siedziały. Akona powiedziała, że to manuka, drzewo herbaciane… I że jego olejki pomagają na wszelkie dolegliwości. Drzewo manuka jest bardzo silne, chroni przed wiatrem i zimnem, także ogniem, w jego cieniu wzrastają inne rośliny. Stara kobieta opowiedziała też, że drzewa manuka przez wiele pokoleń chronią marae ludzi. Stare drzewa umierają, a z ich prochów powstają nowe…
Helena miała wrażenie, że czuje troskliwe objęcia duchów drzewa – a potem ogarnęła ją ciemność.
– Masz, wypij to!
Zamrugała oczami, czując w ustach gorzki smak osobliwego wywaru. Wokół niej ciągle jeszcze panowała ciemność i dziewczyna przeraziła się, sądząc, że oślepła. Za chwilę dostrzegła jednak, że leży w chacie Akony. Zatroskana Kaewa pochylała się nad nią, próbując wlać jej do ust napój o dziwnym smaku. Helena dostrzegła przez otwarte drzwi, że jej babka siedziała przy ognisku i mieszała coś w zawieszonym nad ogniem garnku. Stara kobieta śpiewała karakia – wyglądało to tak, jak gdyby przygotowywała jakiś czarodziejski napój.
Helena łykała posłusznie wywar, choć jego smak wydawał jej się wstrętny.
– Co to jest? – spytała słabym głosem. – I co się… co się ze mną stało?
– Straciłaś przytomność – odpowiedziała krótko Kaewa. – Może za dużo byłaś na słońcu. Akona zrobiła dla ciebie herbatę, po której poczujesz się lepiej. Ona jest zielarką, nie obawiaj się więc. Na pewno cię nie otruje.
Helena tego akurat się nie obawiała. Myślała o czymś innym.
– Ja jeszcze nigdy nie zemdlałam – powiedziała cicho. – Nigdy. Nawet na Syberii w czasie ciężkiej pracy na strasznym mrozie…Także mimo głodu. Ja… Ja pewnie jestem chora…
Akona, która akurat weszła do środka i podała Helenie porcelanową filiżankę z jakimś innym, równie dziwnie pachnącym wywarem, potrząsnęła głową i powiedziała kilka słów w swoim języku. Kiedy Kaewa je usłyszała, wyraz jej twarzy zmienił się. Popatrzyła uważnie na Helenę. W jej spojrzeniu można było dostrzec raczej troskę, a nie pytanie.
– Nie jesteś chora – przetłumaczyła słowa starej kobiety. – Akona mówi, że jesteś w ciąży. Czy to możliwe?
Przed oczami Heleny znów wszystko zaczęło się kręcić.
– Nie!
Jej pierwszą reakcją było zaprzeczenie. Ale za chwilę musiała pomyśleć realnie. Oczywiście, że to było możliwe! Helena wprawdzie nigdy o tym nie pomyślała – jej menstruacje zawsze były bardzo nieregularne, a na Syberii nie występowały całymi miesiącami, kiedy ciężkiej pracy towarzyszyło nędzne wyżywienie. W ogóle na Syberii żadna z kobiet nie zachodziła w ciążę, choć Helena wiedziała, że młode dziewczyny były niejednokrotnie gwałcone przez strażników. Ona sama nie postrzegała siebie jako kobiety, która mogłaby mieć dzieci, a jej spotkania z Witoldem zawsze związane były ze strachem, bólem i odrazą. Nigdy nie myślała, że w takich okolicznościach możliwe jest poczęcie dziecka!
Ale przecież od chwili powrotu z Syberii zmieniło się wszystko. Helena od dawna już nie była niedożywiona i od kilku miesięcy miała też regularne menstruacje. I wtedy Witold zostawiał w jej wnętrzu swoje wstrętne nasienie – raz po raz, przez kilka tygodni. W żadnym wypadku nie było niemożliwe to, że ona nosiła w sobie dziecko!
– Akona mówi, że nie ma żadnych wątpliwości – przetłumaczyła Kaewa i pogładziła łagodnie czoło dziewczyny. – Ale widzę, że się nie cieszysz…
– Cieszyć się?! – oburzyła się Helena. – Jak mogłabym się z tego powodu cieszyć? Jeśli naprawdę jestem w ciąży… to… to wszystko będzie zniszczone! Myślałam, że się z tym uporałam… Że mi się udało… Nowy kraj, szkoła… Chciałam studiować… A teraz… To nie może być prawdą, po prostu nie może…
– Ty go nie kochałaś? – spytała Kaewa.
Helena gwałtownie potrząsnęła głową.
– Ja go nienawidzę! – wyszeptała cicho, potem trochę głośniej, aż wreszcie zaczęła krzyczeć: – Ja go nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę!
Po chwili wybuchnęła łzami. Szlochała pierwszy raz od chwili, w której Witold zmusił ją do współżycia, płakała głośno i z rozpaczą. Dawała upust swoim lękom i bólowi, co dotychczas znosiła bez słowa – w domu tych dwóch obcych kobiet, które być może nawet nie rozumiały tego, co ją dręczyło. Kaewa opowiadała przecież, że u Maorysów dzieci należą do całego szczepu i zawsze są mile widziane. Z pewnością krajowcy nie odrzuciliby jednej ze swoich kobiet, gdyby była w ciąży i nie miała męża. Za to w Polsce…
Rodacy Heleny byli surowymi katolikami. W obozie dziewczęta i chłopcy mieszkali osobno i mimo że wszyscy byli traktowani bardzo przyjaźnie, to jasne było, że romanse nie będą tolerowane. Jeśli któraś z dziewcząt z Małej Polski miałaby być w ciąży… Helena była pewna, że taka dziewczyna będzie natychmiast wypędzona. Nikt nie uwierzyłby w gwałt. Witold na pewno zaprzeczyłby wszystkiemu, a świadków przecież nie było. Jak taka kobieta miałaby dalej żyć w obcym kraju, bez krewnych i przyjaciół, z małym dzieckiem?
Kaewa objęła dziewczynę ramionami i głaskała ją po włosach.
– Spokojnie… Spokojnie… – mówiła cicho.
– On wszystko zniszczył – szlochała Helena. – Wszystko, o co tak walczyłam… Ale być może dobrze mi tak, może… Bo to wszystko od początku było jednym wielkim kłamstwem. Nie powinnam tu być. Tu miała przyjechać moja siostra Lucyna. Ja… Ja już nie chcę żyć.
Akona wskazała na porcelanową filiżankę.
– Wypij to! – powiedziała energicznie, choć przyjaźnie. – I nie mów o umieraniu, bo tylko wystraszysz swoje dziecko. Jesteś młoda i będziesz żyć. Będziecie żyć oboje.
Akona położyła obie ręce na brzuchu Heleny, jak gdyby mogła już wyczuć przyszłe życie.
– Zaśpiewam dla ciebie i dla twojego dziecka karakia.
Z tymi słowami wyszła z chaty, a za chwilę Kaewa i Helena usłyszały, jak jej wysoki, starczy głos łączy się z trzaskaniem ognia.
Helena piła powoli wywar.
– Lepiej się już czujesz? – spytała Kaewa, kiedy dziewczyna odstawiła pusty kubek. – Musimy niedługo iść do twoich przyjaciół. Zjemy razem z wami, a potem pojedziecie do Pahiatua.
Helena skinęła głową. Powoli zaczęła się uspokajać. Wprawdzie ustąpił dotkliwy ból głowy, ale czuła się tak, jak gdyby ktoś owinął ją warstwą waty. Nie chciała i nie była w stanie teraz myśleć.
– Chyba powinnam umyć twarz – wymamrotała.
Kaewa wskazała wyjście z chaty.
– Tam niedaleko płynie rzeka – odpowiedziała.
Helena chwiejąc się nieco, wyszła z chaty i umyła twarz wodą z rzeki, której wojownik Hau obawiał się niegdyś tak bardzo, sądząc, iż jego serce przestanie bić. Helena pomyślała, że chciałaby teraz zamienić się w skałę, tak jak Hau zrobił to ze swoją niewierną żoną.
Ale oczywiście nie stało się nic. Za to Helena powoli zaczęła odczuwać głód, kiedy szła z Kaewą na plac zebrań. Pozostali goście byli już zajęci rozdzielaniem jedzenia. Wszyscy bardzo podekscytowani i dobrej myśli – dziewczęta wywijały piłeczkami poi-poi, które z niewielką pomocą same uplotły z lnu, a chłopcy z dumą pokazywali swoje moko.
Dziewczynka o czarnych, mocno kręconych włosach – Helena przypomniała sobie, że miała na imię Karolina – miała w ręce maczugę wojenną wykonaną z twardego drewna. Na jej twarzy widać było namalowane wzory budzących grozę tatuaży, jakie zwykle nosili tylko mężczyźni. Karolina zapewne uparła się, aby namalowano jej moko wojowników.
– To jest mere rakau – powiedziała zachwycona, pokazując Helenie maczugę. – Można tym kogoś zabić!
Helena spróbowała się uśmiechnąć.
– Pożyczysz mi ją, kiedy będę jej potrzebować, dobrze? – spytała cicho.
Twarz Karoliny była poważna.
– Chcesz być wojowniczką jak ja? – spytała sceptycznie, zwracając w stronę Heleny swoją pomalowaną w niebieskie wzory twarz.
– Ona już nią jest – włączyła się do rozmowy Kaewa, która właśnie podeszła do Heleny, przynosząc jej miskę z ryżem i warzywami. Patrzyła z zadowoleniem, jak dziewczyna wzięła łyżkę potrawy do ust. Jedzenie było zaskakująco dobre, a zioła Akony najwyraźniej przywróciły jej apetyt. Kaewa po chwili wcisnęła jej do ręki woreczek.
– Masz, tu są zioła, z których musisz sobie ugotować herbatę i pić ją wtedy, kiedy będzie ci niedobrze – tak mówi moja babka. A to tutaj… – Kaewa wyciągnęła z torby małą figurkę zawieszoną na cienkim, rzemyku – …to zrobiła Akona. Ta figurka będzie cię chronić.
Helena popatrzyła zdumiona na drewnianą, rzeźbioną figurkę z drzewa manuka.
– To jest Hineahuone, bogini płodności. Pierwsza kobieta, która powstała z gliny. Pamiętasz? Tane, bóg lasu, obudził ją do życia…
Helena miała nagle wrażenie, że znów czuje ducha drzewa manuka. Może rzeczywiście coś w tym kraju będzie ją chronić. Zanim wsiadła do autobusu, wymieniła z Kaewą hongi, tradycyjne pozdrowienie Maorysów, i poczuła jakąś otuchę, kiedy dotknęła delikatnie nosa i czoła maoryskiej dziewczyny.
– Haere ra, taina! – powiedziała Kaewa. – Wszystkiego dobrego, mała siostro. Życzę ci wiele szczęścia!
A Helena znów pomyślała o Lucynie.