Helena potrzebowała kilku dni, aby uporać się ze świadomością swojej ciąży. Z początku łudziła się, że stara Maoryska mogła się pomylić, ale szybko zrozumiała, że wszystko przemawiało przeciwko temu. Nie była przeziębiona – wręcz przeciwnie, kiedy inni w jej domu walczyli z bólami gardła i zatkanymi nosami, Helena z każdym dniem czuła się lepiej. Dzięki herbacie Akony ustąpiły mdłości oraz problemy z krążeniem i dziewczyna dostrzegała także inne zmiany zachodzące w jej ciele, których dotychczas usiłowała nie widzieć. Cały czas przybierała na wadze, jej piersi były napięte, a brzuch coraz twardszy. Bez wątpienia była w ciąży i wiedziała, że nie będzie w stanie tego długo ukrywać. Helena sądziła, że to mniej więcej trzeci miesiąc.
Nie wiedziała, kiedy zacznie być widoczny jej brzuch, ale z pewnością miało to nastąpić niebawem. Trudno było już teraz nie dawać niczego po sobie poznać. Panująca w obozie grypa była wprawdzie z początku istnym darem nieba, bo współmieszkanki Heleny, chcąc nie chcąc, musiały więcej uwagi poświęcać sobie i młodszemu rodzeństwu i nie dostrzegały jej porannych mdłości oraz wyraźnego przygnębienia. Ale kiedy Natalia wyzdrowieje, zacznie z pewnością zadawać pytania, podobnie jak Miranda. Helena rozmyślała gorączkowo, co powinna była zrobić. W pierwszym odruchu chciała wtajemniczyć we wszystko Mirandę i miała nadzieję, że dziewczyna nie będzie zszokowana, a może nawet znajdzie jakieś rozwiązanie, czego właściwie można było oczekiwać od tej młodej, świadomej swej wartości kobiety. Ale nie mogła przecież prosić Mirandy, aby zachowała tę wiadomość dla siebie. Jako opiekunka dziewczyna będzie musiała zgłosić w kierownictwie obozu fakt ciąży, a wówczas być może Helena będzie stąd wydalona. Instynkt przeżycia dziewczyny nakazywał jej korzystać tak długo, jak to tylko było możliwe z bezpiecznego bytu, jedzenia i schronienia, jakie dawał obóz. Może uda się nawet ukrywać ciążę aż do samego porodu. W każdym razie warto było próbować.
Warto też było spróbować porozmawiać z Witoldem. Choć sama myśl o tym była już odstręczająca, to rozsądek mówił, że to dziecko, które w niej rosło, miało tylko jedną szansę na normalne życie: Witold musiał je uznać i ożenić się z nią. Helena czuła, że jest winna takiej ofiary dla dziecka. Alternatywą było życie na ulicy. Możliwe nawet, że Helena wraz ze swoim bękartem będzie odesłana do Polski, jak tylko kraj będzie wolny.
Nocami, kiedy nie mogła spać, przed jej oczami pojawiały się kolejne koszmarne scenariusze. Widziała samą siebie żebrzącą z dzieckiem na zaśnieżonych ulicach Lwowa albo Warszawy, słyszała, jak mała dziewczynka płacze z głodu. Wyobrażała sobie, jak z rozpaczą prosi o możliwość uszycia czegoś polskie gospodynie, które po wojnie też przecież niczego nie posiadały. A co będzie, kiedy nie uda jej się znaleźć żadnej uczciwej pracy? Będzie musiała sprzedać swoje ciało, robić dobrowolnie to, do czego zmuszał ją Witold. Już małżeństwo z Witoldem będzie lepsze od tego. Razem mogliby przynajmniej starać się o uzyskanie obywatelstwa Nowej Zelandii.
Z ogromną niechęcią tydzień po powrocie z wycieczki do Palmerston udała się w drogę do ojca swojego dziecka. Znalazła Witolda w bibliotece szkolnej – było to miejsce doskonale nadające się do rozmowy. Helena uznała to za dobry znak i starała się powitać swojego dawnego prześladowcę możliwie przyjaźnie, choć już na sam jego widok ogarnęło ją obrzydzenie. Witold także nie sprawiał wrażenia zachwyconego.
– Czego tu szukasz? – spytał obcesowo. – Przyszłaś się przede mną ukorzyć? A więc brakuje ci naszych zabaw… Szkoda tylko, że nie będę ci mógł służyć – wyprostował się dumnie. – Jestem zaręczony, moja słodka Lucyno, i wkrótce będę uczciwym obywatelem Nowej Zelandii. I nie zaryzykuję tego dla twojej przyjemności!
Helena osłupiała. Nie sądziła, że Witold mówi poważnie.
– To… nie była dla mnie żadna przyjemność – odpowiedziała sztywno. – I wcale nie pragnęłabym, aby to się powtórzyło. Mimo to nie będziesz mógł się ożenić z twoją Miss Sherman, bo musisz ożenić się ze mną. Jestem w ciąży, Witoldzie, i to za twoją przyczyną!
Witold popatrzył z niedowierzaniem w jej bladą twarz, a potem objął spojrzeniem jej ciągle szczupłą postać.
– Tak, to prawda – dodała Helena.
Po chwili Witold najwyraźniej opanował się. Wyraz przerażenia i zaskoczenia na jego twarzy ustąpił obojętności, a jego pełne wargi rozciągnęły się w złośliwym uśmiechu.
– Ja mam się ożenić z tobą? – syknął przyciszonym głosem. – Nie do wiary! I tego dziecka też nie dam sobie wmówić! Kto wie, z iloma jeszcze się zabawiałaś! Ostrzegam cię, Lu-cy-no! Nie próbuj mi zszargać opinii! Nadal mogę opowiedzieć komu trzeba, jak się tu zakradłaś. Wymyślę już odpowiednią historię. Współczuję ci, bo uważałem cię za uczciwą dziewczynę… do chwili, kiedy mnie do tego zmusiłaś i zaczęłaś twierdzić, że cię w ogóle dotknąłem… A jak zaczniesz chodzić z brzuchem, to wszyscy zobaczą, coś ty za jedna!
Helena zagryzła wargi. Czy ludzie z kierownictwa obozu rzeczywiście będą tak na to patrzeć? Czy Witold będzie mógł tak przedstawić sprawę, że oficjalnie to jej będzie przypisane nadużycie? Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Za to Witoldowi nie zabrakło słów.
– Wynoś się więc, Lucy, i poszukaj sobie innego głupiego na ojca dla twojego bachora. A najlepiej pozbądź się go. O ile będziesz w stanie zdobyć na to pieniądze…
– P… pieniądze? – wyjąkała Helena.
– W każdym razie ode mnie ich nie dostaniesz! – oświadczył Witold. – A jeśli znów zaczniesz mnie nachodzić, to cię wydam!
Witold rzucił na stół książkę, którą właśnie kartkował, po czym odwrócił się i wyszedł. Helena przez chwilę pomyślała o maczudze małej Karoliny. Miała w uszach jej pełne dziwnej radości słowa: tym można kogoś zabić… Nie wiedziała, co zrobiono tej dziewczynce, ale teraz ona sama też nie miałaby żadnych skrupułów. W tym momencie była zdolna zmiażdżyć czaszkę Witolda twardym drewnem!
Pełna wściekłości oddawała się w myślach przeróżnym fantazjom, idąc powoli do domu. Ale za chwilę znów ogarnęło ją poczucie beznadziei i rozpaczy. I jak gdyby nie było dość na ten dzień podłości Witolda, to poczta przyniosła jej kolejne rozczarowanie. Helena już w czasie pierwszych dni w Małej Polsce napisała list do Lucyny, walcząc z nieczystym sumieniem, chęcią podzielenia się własnymi przeżyciami oraz pragnieniem pojednania. Siostra z pewnością była na nią wściekła i w odpowiedzi list byłby pełen pretensji i wyrzutów, ale powinna była przynajmniej wiedzieć, że Helena miała się dobrze. Bo Helena była wówczas pełna optymizmu, jeśli chodziło o jej dalsze życie w obozie. Jeśli będzie uczyć się i studiować – to może rzeczywiście za parę lat uda jej się znaleźć pracę i zarabiać na tyle dobrze, aby móc ściągnąć tu Lucynę. W liście prosiła więc siostrę o wybaczenie, zapewniała ją o swojej miłości i liczyła na odpowiedź.
Tego dnia poczta zwróciła zapieczętowany list. Na kopercie znajdowała się uwaga urzędu pocztowego obozu w Teheranie o treści: DORĘCZENIE NIEMOŻLIWE. HELENA GRABOWSKA OPUŚCIŁA OBÓZ 3 NA WŁASNE ŻYCZENIE.
Helena poczuła napływające do oczu łzy. Lucyna najprawdopodobniej postanowiła nie tracić ani chwili. Zgodnie z dokumentami starszej siostry była pełnoletnia, miała już nawet dziewiętnaście lat i mogła chyba wyjść za mąż. Najprawdopodobniej wyjechała wraz z Kasprem – w przyszłość, której w żadnym wypadku nie pragnęliby dla niej rodzice…
Helena płakała tej nocy i przynajmniej nie musiała niczego ukrywać. Opowiedziała Natalii o liście i o zniknięciu siostry.
Dziewczyna w odpowiedzi oburzyła się.
– Najwyraźniej twój los był zupełnie obojętny Helenie! – stwierdziła. – Bo w przeciwnym razie zostawiłaby przynajmniej swój adres. Albo przedtem dowiedziałaby się o twój. Przecież kierownictwo obozu w Teheranie wie, gdzie jesteś.
Ale potok łez Heleny nie ustawał. Doskonale wiedziała, dlaczego Lucyna zrezygnowała z wszelkich poszukiwań siostry. Przede wszystkim naraziłaby się na niebezpieczeństwo zetknięcia się z doktor Virchow. Lekarka rozpoznałaby siostrę i wykryła oszustwo. A przecież bez wątpienia były też inne możliwości odnalezienia Heleny w Nowej Zelandii. Miejsce pobytu dzieci polskich uchodźców było znane władzom obozu w Teheranie. Natalia miała rację. Ale bez względu na to, czy Helenę oburzyło zniknięcie Lucyny, czy też nie – dziewczyna zrozumiała w tym momencie, że była na świecie zupełnie sama. Jedyną istotą, która do niej należała, było to niechciane dziecko w jej łonie.
W końcu udało jej się wreszcie zasnąć – ale wcześnie rano obudziła się, dygocąc ze strachu, i znów zaczęła rozmyślać – i nagle przyszło jej coś do głowy. Może nie była aż tak sama w Nowej Zelandii? Przecież Neumannowie, czyli wujek Werner wraz z rodziną, mieszkali w Wellingtonie. A Helena dotychczas nie próbowała się z nimi skontaktować. Życie w Małej Polsce było pełne wrażeń i tak dokładnie wypełniało czas, że ani nie miała czasu, ani też nie odczuwała potrzeby napisania do starych znajomych rodziców, nie mówiąc już o odwiedzinach. Teraz jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej. Serce Heleny biło szybko – czuła ogromną nadzieję, ale jednocześnie także wstyd. Czy szukanie u nich jakiegoś wsparcia nie będzie bezczelnością? Była przecież bez żadnych środków, w ciąży, a to hańba dla całej rodziny. A może powinna spróbować? To nie musi oznaczać, że wujek Werner ją do siebie przyjmie, ale może mógł chwilowo wspomóc ją finansowo, aż ona znajdzie jakąś pracę. Tylko… co wtedy zrobić z dzieckiem?
Znowu do jej myśli wkradły się słowa Witolda: najlepiej pozbądź się tego. Czy rzeczywiście była jakaś możliwość zakończenia tej ciąży wcześniej? A jeśli tak – czy to nie będzie czyn niegodziwy? Jej dziecko umrze, bo ona tego będzie chciała. Mimo wszystko Helena zdała sobie sprawę, że poczułaby ulgę, gdyby w obecnej sytuacji nie musiała troszczyć się o dziecko. A może dałoby się wywołać poronienie? Wówczas nie dręczyłoby jej takie poczucie winy.
Spróbowała do tego doprowadzić poprzez intensywne bieganie wokół Małej Polski, ale jedynym efektem było kłucie w boku. Czy w takim razie powinna była zrobić to, co podpowiadał jej Witold? „Pozbyć się tego”? Zgodnie z jego słowami było to możliwe. Helena zastanawiała się, gdzie mogłaby się czegoś na ten temat dowiedzieć. Ale za chwilę porzuciła te myśli. Nie dysponowała przecież żadnymi środkami finansowymi. Miała tylko adres Wernera Neumanna…
Po południu poszła na dworzec i zapytała o cenę biletu do Wellingtonu. Młodzi emigranci otrzymywali niewielkie kieszonkowe, aby w czasie wycieczek mogli kupić sobie słodycze czy lody. Helena dotychczas nie zrobiła tego nigdy i jej oszczędności wynosiły teraz kilka funtów. To mogło wystarczyć na bilet trzeciej klasy.
– Ale tylko w jedną stronę – poinformowała ją młoda kobieta w okienku kasy, policzywszy pieniądze, które podsunęła jej Helena. – Na bilet tam i z powrotem potrzebuje pani jeden funt więcej.
Helena zagryzła wargi. Czy powinna była podejmować takie ryzyko? Po chwili skinęła głową.
– Poproszę więc bilet w jedną stronę do Wellingtonu. Na najbliższą niedzielę.
Neumannowie z pewnością pomogą jej, jeśli chodzi o ten funt. Nawet jeśli jej sprawa miałaby spotkać się tylko z pogardą.