ROZDZIAŁ 7

Punktualnie o siódmej James zapukał do drzwi Heleny, a dziewczyna dostrzegła natychmiast, że sprawiał wrażenie mocno rozgniewanego. Najwyraźniej pokłócił się z ojcem, jak tylko go zobaczył.

– Po prostu nie powinienem był przyjeżdżać do domu – mruknął, idąc z Heleną schodami na dół. – Powinienem był pojechać do Greymouth i przyjąć jakąś pracę w górnictwie. Wtedy oboje przekonaliby się, że to do niczego nie prowadzi!

Helena nie skomentowała jego słów. O ile zrozumiała Glorię McKenzie, rodzicom Jamesa było obojętne, czy syn spędzi ostatnie miesiące wojny na wybrzeżu zachodnim, na Wyspie Północnej, czy też w Australii. Najważniejsze, że nikt nie będzie do niego strzelał.

– Wówczas ta młoda lady byłaby bardzo smutna – powiedziała po chwili, wskazując na Ainné, która szła za swoim panem krok w krok i co chwilę patrzyła mu prosząco w oczy. Zacięty wyraz twarzy Jamesa natychmiast ustąpił – mężczyzna uśmiechnął się.

– Tu masz rzeczywiście rację! – stwierdził, a Helena od razu poczuła się lepiej. Dziewczynę zaniepokoiły porywcze słowa Jamesa, ale to, jak szybko minął jego gniew, utwierdziło ją w słuszności swej oceny młodego mężczyzny: James McKenzie łatwo wpadał w złość, ale ten stan nie trwał długo. Jego rodzice urazili go wprawdzie, ale z pewnością będzie skłonny szybko się z nimi pogodzić.

Jack i Gloria McKenzie siedzieli już przy stole, kiedy Helena i James zeszli na dół, jednak ojciec Jamesa wstał, aby raz jeszcze powitać gościa. Ten wysoki, szczupły mężczyzna o rudobrązowych, kręconych włosach i spokojnych, zielonobrązowych oczach wydał się Helenie bardzo sympatyczny. Jego cera była znacznie ciemniejsza niż cera syna, a twarz miała ostre rysy i liczne zmarszczki – i choć przyczyną wielu z nich był z pewnością śmiech, to Helena wiedziała już, że ten człowiek miał za sobą długie i trudne lata. Jednak Jack McKenzie sprawiał wrażenie człowieka łagodnego i spokojnego. Od razu wskazał Helenie miejsce obok Jamesa i zaczął rozmawiać z nią w czasie, kiedy podawano kolację. Wniosła ją młoda dziewczyna w ciemnej sukni i fartuszku, choć bez czepka na długich, czarnych włosach. Maorysi z pewnością byli jej przodkami, choć Helena nie była pewna, czy wśród nich nie było także białych.

– Dziękuję, Anno – powiedziała Gloria, kiedy dziewczyna podała zupę.

To z pewnością nie jest maoryskie imię, pomyślała Helena.

– A pani pochodzi z Polski, Heleno? – spytał Jack McKenzie. – A skąd dokładnie?

Helena odstawiła łyżkę. Jej gospodarz z pewnością chciał być miły, ale jej ciągle z trudem przychodziło opowiadanie o utraconym domu we Lwowie.

– Ze Lwowa – odpowiedziała po chwili. – Trochę trudno wymówić tę nazwę. – Helena zmusiła się do przełknięcia łyżki zupy. Poczuła słodkie ziemniaki, ale wspomnienia sprawiły, że ten smak nagle wydał jej się gorzki.

– Lwów należy do wschodniej Polski – powiedziała po chwili. – To od zawsze była istna mieszanka różnych ludów: Białorusinów, Ukraińców, Żydów, Polaków… Teraz prawdopodobnie mieszkają tam tylko Rosjanie, po… po tych… deportacjach… – Potarła czoło. Straciła zupełnie apetyt, myśląc o tym. A rodzina McKenzie nie chciała przecież sprawiać jej przykrości. – Lwów to stare, piękne miasto – uciekła w opowieść o mieście, jego kulturze i architekturze, aby nie mówić już o doznanych okrucieństwach. – Jest tam wiele najróżniejszych kościołów, muzeów, także teatr i słynna opera. Moi… moi rodzice zawsze nas tam zabierali, kiedy byłyśmy już na tyle duże, aby siedzieć spokojnie w czasie przedstawienia… – Uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Czy miałaś dużą rodzinę? – spytała Gloria.

Helena przytaknęła.

– Miałam wiele ciotek i wujów – powiedziała cicho. – Także kuzynów i kuzynek. Ale nasza rodzina liczyła tylko cztery osoby, ojciec, matka, siostra i ja. My… mieliśmy piękny dom w centrum miasta. Zaraz obok znajdował się gabinet mojego ojca, a uczniowie mojej matki przychodzili do nas do domu. Lucyna i ja nigdy właściwie nie byłyśmy… same.

Głos Heleny załamał się. A teraz także Gloria McKenzie zauważyła, że jej zainteresowanie rodzinnym miastem Heleny oraz związane z tym wspomnienia nie były powodem do radości młodej kobiety.

– Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz – powiedziała ciepło i zawołała Annę, aby sprzątnęła talerze po zupie. – Czasami nawet piękne wspomnienia sprawiają ból… A co u Billerów, James? Czy Miranda wie w końcu, co chce studiować? A Gal ciągle jeszcze jest zachwycony pracą w górnictwie?

James milczał dotychczas w czasie kolacji. Teraz odpowiadał cierpliwie, choć tylko monosylabami, na pytania Glorii o krewniaków z Wyspy Północnej, choć właściwie powinien był zauważyć, że były to jedynie próby przerwania nieznośnej ciszy. Lilian w ciągu ostatnich dni kilkakrotnie dzwoniła do kuzynki, Gloria była więc doskonale poinformowana, co słychać u Lilian, Bena i Mirandy na Wyspie Północnej i u Galahada w Greymouth. W końcu Jack poruszył bardzo neutralny temat.

– Bardzo zimno zrobiło się w ostatnich dniach – skomentował pogodę. – Jesień zawita wcześniej na Wyspę Południową…

Ale i ta próba zawiodła. James wykorzystywał każdą szansę, aby poruszać temat wojny.

– Jeśli uważasz, że tu jest zimno – zauważył sarkastycznie – to spytaj Helenę o Syberię!

Helena w zakłopotaniu opuściła głowę. Jej rzeczywiście nie wydawało się, że na Canterbury Plains jest teraz zimno.

– Była tam pani internowana, prawda? – zwrócił się do niej Jack, a w jego głosie słychać było przyjazną troskę. – W obozie pracy?

Helena skinęła głową.

– W górnictwie – odpowiedziała krótko. Niechętnie mówiła o swoim życiu we Lwowie, ale już zupełnie nie chciała opowiadać o latach spędzonych w Workucie. – Nas, dziewczęta, wysyłano tam często do lasu. Musiałyśmy ścinać gałęzie z pni drzew. To nie była… aż tak ciężka praca…

– Mnie wydaje się to aż nadto ciężkie dla nastolatków – odparł Jack poruszony. – A już zwłaszcza w śniegu i lodzie. I tam zginęli pani rodzice?

Helena znów przytaknęła. O tym to już zupełnie nie chciała mówić. A James nie omieszkał wykorzystać kolejnej okazji.

– No to widzisz teraz, do czego dochodzi, jeśli nie będziemy walczyć z Hitlerem! – zatriumfował. – Trzeba kłaść kres działaniom takich typów. Powinien to robić każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni!

Zabrzmiało to bardzo patetycznie, a na twarzy Jacka pojawił się natychmiast wyraz rozbawienia.

– Ale to Stalin panią deportował, Miss Helena, prawda? – spytał przyjaźnie. – O ile dobrze zrozumiałem, Hitler pojawił się dopiero wtedy, kiedy zerwał pakt o nieagresji z Rosją. A Stalin w odpowiedzi sprzymierzył się z aliantami i od tamtej chwili stoi po ich stronie, podobnie jak Royal Air Force…

James zaczerwienił się.

– Co oczywiście może się zmienić – mówił dalej Jack. – Niemcy będą wkrótce zwyciężeni, będziemy mogli więc dalej tępić zło na świecie, na przykład bombardując z kolei Moskwę. James, to zupełnie nowe trasy lotów. Na pewno będzie ciekawie…

James szykował się do kolejnej ostrej odpowiedzi, ale do dyskusji włączyła się Gloria i energicznie zmieniła temat.

– James poleci najpierw swoją Pippą w góry i pomoże przy spędzaniu owiec. Zdecydowałam się sprowadzić je wcześniej na dół, Jack. Wszystkie prognozy pogody mówią o wczesnej i surowej zimie. Sądzę, że zaczniemy spęd najpóźniej za cztery czy pięć tygodni. Jeśli będziemy czekać zbyt długo, stanie się to ryzykowne. A jutro pokażesz Helenie farmę, James. Lilian mówiła, że polubiłaś jazdę konną, Helena. Cieszę się. Wyszukamy dla ciebie spokojnego konia…

Helena zagryzła wargi. Przyjęcie tego wszystkiego wydawało jej się niemożliwe.

– Ja… ja nie chciałabym tutaj tylko jeździć konno i… czytać… i wypoczywać. Oczywiście cieszę się z mojego pięknego pokoju, Mrs McKenzie… – powiedziała cicho – ale chciałabym się do czegoś przydać. Gdyby dała mi pani jakąś pracę…

Gloria uśmiechnęła się.

– Coś się na pewno znajdzie – odpowiedziała. – Najpierw rozejrzyj się trochę, nigdy przecież nie byłaś na farmie. Na dłuższą metę nie będziesz tu bezrobotna, na to jest tu po prostu za dużo pracy!

I to była rzeczywiście prawda. Kiedy Helena następnego ranka wstała i wyszła przed dom – mimo zmęczenia spała bardzo niespokojnie, bo od czasów dzieciństwa we Lwowie nigdy nie miała pokoju tylko dla siebie i teraz wręcz brakowało jej odgłosów śpiących we wspólnej sali osób – stwierdziła, że Gloria McKenzie wobec panującego tu ruchu rzeczywiście nie mogła mieć czasu na zajęcie się gospodarstwem domowym. A przecież w tej chwili na dziedzińcu farmy i na pobliskich łąkach było tylko niewiele owiec, większość stad przebywała na wyżynach i w górach. Ale już samo bydło wymagało pracy trwającej wiele godzin. Zwierzęta musiały być nakarmione i napojone, a wyrzucanie gnoju ze stajni pochłaniało chyba najwięcej czasu. Jack McKenzie siedział już na traktorze, kiedy James i Helena zaczęli obchód farmy, Gloria zaś zajęta była spędzaniem owiec. Wielkie obory, w których latem trzymano tuczniki, były teraz opróżnione i czekały na zwierzęta przebywające w górach. Helena z zafascynowaniem obserwowała, jak bardzo pomocne były w pracy Glorii trzy psy. Wystarczały im krótkie rozkazy matki Jamesa, także Ainné przyłączyła się do pracy, słysząc gwizd swojego pana, i natychmiast popędziła za niesfornym trykiem, który postanowił opuścić stado.

– Możecie wyprowadzić konie na przydomową łąkę! – zawołała Gloria do Jamesa i Heleny. – Peter i Arama muszą wyrzucić gnój z obory. Pojedźcie na koniach do Kręgu Kamiennych Wojowników i zabierzcie od razu ze sobą owce…

Helena cieszyła się, że matka Jamesa także do niej kierowała swe rozkazy, choć nie sądziła, że będzie bardzo pomocna przy wypędzaniu owiec. I rzeczywiście nie musiała nic robić, James i jego Ainné oraz suka Wednesday wykonali zadanie sami. Helena znów dostała bardzo spokojnego konia, który nie czekając na jej rozkazy, szedł za silnym wałachem Jamesa. Dziewczyna mogła rozkoszować się spokojną jazdą. Natomiast James jechał za pilnowanymi i pędzonymi do przodu przez psy owcami. Helena zastanawiała się, jak psy znajdowały drogę. Nie było tu przecież krętych, wąskich ścieżek jak w Lower Hutt, lecz jedynie bezkresne łąki. Czy James orientował się po położeniu słońca?

– Ależ skąd, są tu przecież oznaczenia dróg – roześmiał się, kiedy go w końcu o to zapytała. – Na przykład ten lasek, nawiasem mówiąc są to buki południowe, które występują tu bardzo często. A tu i ówdzie widać też skały. Te przed nami zwane są Kręgiem Kamiennych Wojowników. – Wskazał na leżącą przed nimi osobliwą formację skalną i gwizdnięciem odwołał psy. Owce w tej okolicy mogły paść się same.

– Czy ktoś je tam ustawił? – spytała Helena. Potężne ostańce rzeczywiście tworzyły krąg, zupełnie jak gdyby gnomy ustawiły się do tańca i zastygły w bezruchu.

James potrząsnął głową.

– Nie, stoją tu od tysięcy lat.

Mężczyzna zsiadł z konia i pomógł Helenie.

– Nazwała je tak babka Gwyn, Maorysi nazywają te skały inaczej. Dla nich to jest święta ziemia, oni modlą się do swoich bogów pośród kamieni i rzek…

– A to jest ich cmentarz? – spytała Helena. W kręgu między kamieniami dostrzegła wyraźne kamienie nagrobne.

– Nie. – James wprowadził swego konia między ostańce i podszedł do grobów. – To raczej nasz cmentarz. Tu pogrzebani są Gwyneira i James McKenzie. Maorysi pozwolili wówczas babce Gwyn, aby pochowała tu swojego męża. On zawsze był ich dobrym przyjacielem, znał też ich język, co wówczas należało do rzadkości… Ten pogrzeb to była bardzo delikatna sprawa. Oczywiście mamy cmentarz rodzinny na Kiward Station, ale babka Gwyn nie chciała, aby jej James był pogrzebany obok Geralda Wardena, a sama chciała spocząć koło Jamesa. Dlatego moi rodzice znów poprosili Maorysów o pozwolenie na to, kiedy zmarła. I tym razem łatwiej było je otrzymać. Miss Gwyn przeżyła wodza Tongę, a Koua chciał za to tylko pieniędzy…

Helena zastanawiała się, kim mógł być Koua, ale zapomniała o tym, kiedy oboje podeszli bliżej do grobów. Odczuwała osobliwą bliskość z kobietą, która została tu pogrzebana, także z mężczyzną leżącym obok niej. Maorysi mieli rację, to rzeczywiście było magiczne miejsce. Helena jeszcze nigdy nie była tak poruszona w pobliżu miejsca czyjegoś pochówku. Nawet wtedy, kiedy chowano jej rodziców, doznawała jedynie uczucia rozpaczy i pustki, a teraz wyraźnie towarzyszyła jej obecność jakiejś siły wyższej czy też jakichś przyjaznych duchów.

– Czy owce tu niczego nie zniszczą? – spytała z troską, wskazując na zwierzęta, które rozproszyły się wokół kamiennego kręgu i spokojnie skubały trawę. – To znaczy… One mogłyby poprzewracać kamienie nagrobne, kiedy tu się będą paść…

– To właśnie jest osobliwe – odparł James, siadając na trawie. – Babka Gwyn nie wypasała tu owiec przez całe lata, ponieważ nie zgadzał się na to wódz miejscowego plemienia Maorysów. Tonga surowo przestrzegał tradycji, a Krąg Kamiennych Wojowników był ponoć tapu. Tak naprawdę była to walka o władzę, babka Gwyn i Tonga przez całe życie kłócili się, kto ma więcej do powiedzenia na temat tego miejsca. I dopiero moi rodzice to uregulowali. Moja matka ma maoryskich przodków, mieszkała przez dłuższy czas u Ngai Tahu i dobrze zna ich obyczaje. Potrafiła udowodnić Tondze, że połowa jego świętości na Kiward Station nie jest w ogóle tapu. I od tego czasu ten teren jest używany do wypasu owiec. Ale trawy we wnętrzu kręgu zwierzęta nigdy nie ruszają. Nie mam pojęcia, jaka jest tego przyczyna – Moana twierdzi, że czuje tu jakąś duchowość, ale mnie to nie przekonuje. Prawdopodobnie są to miejsca, gdzie trawa po prostu nie smakuje zwierzętom. Na każdej łące występują takie fragmenty.

– Kim jest Moana? – spytała Helena, kiedy James przytrzymywał jej konia, aby mogła wsiąść. Znalazła się w siodle od razu. Było to tym łatwiejsze, kiedy miało się na sobie bryczesy, podobnie jak Gloria. Ale Helena przed wojną nigdy nie widywała kobiet w spodniach, a już zwłaszcza w Persji i Indiach, podobnie zresztą jak w małym mieście Pahiatua. Dopiero w Wellingtonie zauważyła kilka bardzo nowocześnie ubranych kobiet, które miały na sobie eleganckie, luźne spodnie.

– To przyjaciółka – odpowiedział James wymijająco. – Córka Koua.

– A kto to jest Koua? – dopytywała się Helena.

– Obecny wódz – odparł lakonicznie James. – To ariki miejscowego szczepu Maorysów. Hapu Ngai Tahu.

Helena skinęła głową. Zrozumiała, w końcu przez dobrych kilka dni słuchała opowieści Bena Billera. Ngai Tahu było nazwą szczepu, do którego należeli prawie wszyscy Maorysi na Wyspie Południowej, podczas kiedy na Wyspie Północnej było wiele różnych szczepów. Ich członkowie mieszkali przeważnie w jednym miejscu, a bardzo duże szczepy dzieliły się na kilka hapu. Pierwotnie do każdego hapu należało jedno marae. Dziś wielu członków szczepu mieszkało poza miejscem stałego pobytu ich szczepu.

– Czy w pobliżu jest jakieś marae? – Helena postanowiła wypróbować swoje umiejętności i wiedzę.

James skinął głową i gwizdnął na psy. Był już czas, aby ruszyć w drogę do domu.

– W bezpośrednim sąsiedztwie – odpowiedział. – Dawniej Ngai Tahu mieszkali nawet na terenach należących do Kiward Station, koło małego jeziora, niedaleko od drogi dojazdowej. Później przenieśli się na własną ziemię i mieszkają na terenie dawnej farmy O’Keefe, która graniczy z Kiward Station. I stamtąd nikt nie może ich przepędzić, bez względu na to, czego wciąż domagają się w Haldon…

– Dlaczego nikt ich tu nie chce? – spytała Helena z przerażeniem. Pamiętała jeszcze Maorysów poznanych w Palmerstonie. – To znaczy… przecież oni nikomu nie przeszkadzają.

James wzruszył ramionami.

– Zależy, jak do tego podejść – odpowiedział. – Dla wielu stanowią kłopot. My natomiast zawsze dobrze się z nimi rozumieliśmy – mimo wielu różnic zdań z Tonga. Są też między nami stosunki pokrewieństwa. Moja prababka ze strony matki pochodziła z tego szczepu, po urodzeniu Kura-maro-tini miała jeszcze kilkoro innych dzieci. W marae mieszka więc kilka ciotek i wujów Glorii, a ja mam tylu kuzynów, że nie jestem w stanie ich zliczyć. Mój ojciec zawsze miał przyjaciół w szczepie, a moja matka – plotka głosi, że omal nie wyszła za mąż za Wiremu, starszego brata Koua… Mogę ci opowiedzieć jeszcze wiele podobnych historii, ale najpierw pojedziemy do hangaru i pokażę ci Pippę!

Helena, jeśli miała być szczera wobec siebie samej, była zdania, że zawiłe powiązania rodzinne McKenziech są o wiele ciekawsze niż jednosilnikowa jaskrawożółta maszyna o napędzie śmigłowym, która czekała na swojego pilota w czymś w rodzaju garażu z blachy falistej. Ale James z zachwytem objaśniał Helenie wszystkie funkcje samolotu i najchętniej już teraz zabrałby ją na krótki lot nad farmą. Musieli jednak wracać do domu. Jack i Gloria oczekiwali, że syn pomoże im przy karmieniu i oporządzaniu zwierząt i James okazał się bardzo sumienny. Helena, mimo iż czuła wszystkie mięśnie po długiej jeździe na koniu, też starała się mu pomóc. Karmienie koni sianem szybko zaczęło sprawiać jej przyjemność i dziewczyna była szczęśliwa, że zwierzęta rżały radośnie na jej widok i niecierpliwie tupały, kiedy widziały, jak nadchodzi z wiadrem owsa.

– One naprawdę porozumiewają się z ludźmi! – opowiadała przy kolacji, nie kryjąc radości.

Rozmowa przy stole była tego wieczoru nie tak wymuszona jak poprzedniego dnia. Nawet James zrezygnował z ponurego milczenia i chętnie odpowiadał na pytania dotyczące owiec i farmy. Wkrótce podjęto też temat Maorysów.

– Gdzie właściwie jest Moana? – spytał James matkę, nakładając sobie słodkich ziemniaków na talerz. Podano do nich również pieczoną jagnięcinę. – Zawsze była tu niemal każdego popołudnia.

– W Dunedin – odpowiedziała Gloria. – W seminarium nauczycielskim. Wiesz przecież, że starała się tam o miejsce i zaraz potem, kiedy wyjechałeś, otrzymała zgodę na studia. Nie wiem, czy przyjechała tu na ferie semestralne. Może została u rodziny Wiremu…

– Ale… – Helena przypomniała sobie wykłady Bena Billera i książkę Lilian, której tematem było życie córki wodza. – Czy nie mówiłeś, że Moana jest córką ariki? – zwróciła się do Jamesa. – To jak mogła stąd odejść? Myślałam… To znaczy profesor Biller mówił, że córki wodzów są dla szczepów kimś w rodzaju kapłanek. I że mają… ehm… wielkie znaczenie spirytualne – Helena zająknęła się, wymawiając trudne nowe słowo.

Wszyscy przy stole roześmiali się.

– Ben żyje w nieco innym świecie – wyjaśnił Jack. – Mniej więcej takim, jaki był sto lat temu. Wówczas rodziny wodzów rzeczywiście podlegały bardzo surowym tapu i było wiele rzeczy, których nie wolno im było robić, i równie wiele, które robić musiały… Ben może opowiadać o tym godzinami i jest to rzeczywiście bardzo interesujące. Jednak obyczaje Ngai Tahu nieco się rozluźniły, i to jeszcze zanim powstała Kiward Station. Tutejsi Maorysi dopasowali się do europejskich imigrantów o wiele bardziej, niż ich pobratymcy ze szczepów Wyspy Północnej – po pierwsze dlatego, że ze względu na swą liczebność szybko się poddali, a po drugie, po prostu uważali to za praktyczniejsze. Kultura, którą przywieźli tu ze sobą z Polinezji, pod wieloma względami nie pasowała do życiowych warunków, jakie zastali w Nowej Zelandii, a już zwłaszcza na Wyspie Południowej. Ludzie marzli w swych tradycyjnych strojach, praktycznie nie mieli żadnych zwierząt hodowlanych, żyli wyłącznie z polowania i trochę także z uprawy ziemi, choć ich tradycyjne płody rolne z wyjątkiem kumary tutaj niezbyt się udawały. A nagle zjawili się biali, ze swoimi owcami i bydłem, z ciepłą odzieżą, kocami, sprzętami gospodarstwa domowego, nasionami… Ngai Tahu natychmiast zaczęli z nimi handlować. I oczywiście często byli przy tym oszukiwani, wielu z nich zamieniało tysiące hektarów ziemi na kilka koców i przedmiotów gospodarstwa domowego…

– Nie mów tak źle o naszych przodkach! – droczyła się z mężem Gloria. – Bo Gerald Warden należał właśnie do takich oszustów – wyjaśniła Helenie.

Jack uśmiechnął się szeroko.

– Ale nie do moich przodków – zauważył. – Tylko do twoich, kochanie.

Gloria uśmiechnęła się.

– Babcia Gwyn zrekompensowała potem szczepowi straty – opowiadała dalej Gloria. – Ale Jack ma rzeczywiście rację: tradycje dziewiczych córek wodzów, które mężczyźni szczepu zgodnie z krwawymi rytuałami posyłali na bitwy, nie istnieją już od dawna. O ile w ogóle Ngai Tahu mieli czas i energię na takie bzdury, bo zdobywanie żywności zajmowało im większość czasu. Moana w pewien sposób próbuje ożywić spirytualizm swojego ludu. Jej bardzo odpowiada tradycycja ariki tapairu… A nauczanie także należy do obowiązków tohunga.

– W europejskich domach królewskich dziś księżniczki naprawiają samochody… – dodał Jack, robiąc w ten sposób aluzję do wojennych zajęć brytyjskiej następczyni tronu Elżbiety. – Dlaczego więc nasze córki wodzów nie miałyby też studiować?

Zarówno Helena, jak i Gloria zauważyły, że w ten sposób nawiązał do tematu wojny, a James tym razem nie wykorzystał szansy do ponownego wszczęcia rodzinnej kłótni. Matka Jamesa mrugnęła porozumiewawczo do młodej kobiety, kiedy się żegnały przed pójściem spać, i dodała:

– Dobranoc, Heleno. Miło, że tu jesteś.