– Dokąd teraz jedziemy? – spytała Helena, kiedy James nie skręcił z ulicy prowadzącej z Haldon do Christchurch w kierunku Kiward Station, lecz zjechał z niej wcześniej. Droga, po której teraz jechał pick-up, nie była wyasfaltowana, za to pełna dziur.
– Do maoryskiej wsi – odpowiedział James i zahamował przed potokiem, który przepływał w poprzek drogi. Auto przejechało ostrożnie przez wodę.
– Z powodu pomocników podczas spędu owiec? – spytała Helena przenikliwie.
James uśmiechnął się.
– Zgadłaś – powiedział z uznaniem. – Rzeczywiście wolimy Maorysów niż takich złodziejaszków jak Jeb Gardener.
– Wszyscy tak robią, prawda? – zauważyła. – Sklep z towarami żelaznymi… Mrs Boysen…
James spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Chyba nie chcesz wrzucić nas do jednego worka z takim smokiem jak Mrs Boysen!
Helena przerażona natychmiast zagryzła wargi.
– Oczywiście, że nie… – jąkała się. – Ja… ja tylko… Miałam na myśli to, że… Mrs Boysen niezbyt wysoko ceni swoich pracowników… To dlaczego nie zatrudni białych, jeśli nie lubi Maorysów?
– Bo oni, choć wcale nie pracują lepiej, żądają więcej pieniędzy i nie pozwalają się obrażać i źle traktować – odpowiedział James. – Ona traktuje tę biedną Rekę strasznie! A przecież to mądra dziewczyna, która była bardzo dobrą uczennicą w szkole. Moana ciągle jej mówiła, że powinna skończyć high school i studiować. A ona zamiast tego zaszła w ciążę. Jej mąż pije i Reka musi robić wszystko, żeby zarobić tyle pieniędzy, aby mogli przetrwać. Nie zwraca więc uwagi na złośliwości Mrs Boysen.
– Ona ma już dziecko? – zdziwiła się Helena. – Wygląda bardzo młodo, dałabym jej najwyżej szesnaście lat.
– Nie jest dużo starsza – odparł James. – Ale też nie jest wyjątkiem. Maoryskie dziewczyny wcześnie zachodzą w ciążę. Mają potem za dużo dzieci, za mało pieniędzy i tylko nieliczne zdobywają jakiś zawód. Zresztą to ostatnie dotyczy także mężczyzn. Dostają więc potem źle płatne prace u białych, u których starają się robić tylko tyle, aby nie być wyrzuconym. Reka jest wyjątkiem, jest bardzo pilna i pracowita, ale ten Kori w sklepie z towarami żelaznymi… Nie próbuje zrobić nic ponad to, co absolutnie musi.
– To smutne.
Helena znów pomyślała o kolorowo pomalowanych domach zebrań i o tajemniczych historiach Ngati Rangitane. W opowieściach Bena Billera pojawiali się dumni wojownicy, silne żony wodzów i przebiegli bogowie, była w nich mowa także o sztuce rzeźbiarskiej, o sztuce budowania latawców, o łowieniu ryb i o myślistwie. Czy tu Maorysi byli inni?
– To dlaczego oni są tak… tak obojętni na wszystko?
– Kto, Maorysi czy biali? – drażnił się z nią James, po chwili jednak spoważniał. – Dawne struktury szczepowe odchodzą powoli w niepamięć – odpowiedział. – Tak przynajmniej mówi o tym wujek Ben. Ci ludzie dążą do tego, aby stać się tacy jak pakeha, ale robią to bez przekonania. Chcą zarabiać pieniądze, ale nie widzą konieczności, aby coś w tym kierunku zrobić. I nie o to chodzi, że są leniwi, tego nie chcę powiedzieć. Nie rozumieją tylko pewnych współzależności – że najpierw trzeba iść do szkoły i studiować, aby dostać dobrą pracę. Większość Maorysów bardzo wcześnie rzuca szkołę, opuszcza swoje szczepy, aby iść do miasta i pracować w fabrykach – a wszyscy są potem bardzo nieszczęśliwi. I wtedy piją za dużo… Diabelskie koło, doprawdy!
James z przygnębieniem wyraźnie widocznym na twarzy ostrożnie prowadził pick-upa, aby za chwilę przejechać przez bramę, która stanowiła wjazd do marae. Dawniej z pewnością stały tu figury bogów, jak we wsi koło Palmerstonu.
– Czy oni nie mają… tiki? – spytała Helena, bawiąc się swoim wisiorkiem.
James uśmiechnął się.
– Zupełnie jakbym słyszał pewną maoryską studentkę Bena Billera, z wydziału mitologii, pierwszy semestr – zażartował. – To wszystko przeszłość. Bo w międzyczasie większość Maorysów dawno już przeszła na chrześcijaństwo. Zostało jedynie trochę przesądów – w które wierzą starzy ludzie, ciągle trzymający się swoich bogów i na życzenie nawet potrafiący czarować. Ale większość chodzi do kościołów pakeha albo po prostu nie wierzy już w nic. Ludzie mają skłonność do biernej postawy wobec życia…
Pick-up mijał teraz pierwsze domy. Wieś zrobiła na Helenie smutne wrażenie. Już marae Ngati Rangitane było mocno zaniedbane, jednak najwyraźniej troszczono się o najważniejsze domy zebrań i wyglądały one całkiem dobrze. Tu wszystko było bardzo zniszczone. James musiał wymijać biegające wolno kury i świnie, a bose, półnagie dzieci gapiły się apatycznie na przybyszów. Podobnie jak starzy ludzie, siedzący przed domami, z których wielu miało butelkę whiskey pod ręką. Do niektórych chat poprzywiązywane były chude konie, częściej stały tam stare, rdzewiejące samochody, które chyba już nie nadawały się do jazdy. Energicznych i pełnych życia było tylko kilka psów, które biegły za pick-upem, szczekając głośno.
James jechał w kierunku centrum osiedla, którym był nie dom zebrań ozdobiony kolorowymi rzeźbami, lecz stary budynek farmy.
– To O’Keefe Station – powiedział. – Ta farma należała do niejakiego Howarda O’Keefego i powstała mniej więcej w tym samym czasie, co Kiward Station. Warden i O’Keefe byli rywalami, przy czym to O’Keefego opuściło szczęście. Kiward Station kwitła, a O’Keefe porobił mnóstwo chybionych inwestycji – stary Howard nie znał się ani na pieniądzach, ani na owcach. Ale o jego żonie, Helen, Maorysi do dziś opowiadają legendy. Helen O’Keefe założyła tu szkołę i zawsze wstawiała się za krajowcami. Kiedy Howard umarł, sprzedała ziemię Miss Gwyn, a ona podarowała ją Maorysom. Dom popadł w ruinę, a Tonga z niego nie korzystał. Ten wódz w ogóle odrzucał całą kulturę pakeha. Koua podchodzi do tego inaczej…
James wskazał na wejście do posiadłości. Przed drewnianym domem, niemalowanym od lat, ale ciągle bardzo stabilnym i w dobrym stanie, na bujanym fotelu przeciągał się mężczyzna. Był z pewnością młodszy niż Jack McKenzie, choć co prawda trudno było ocenić jego wiek. W przeciwieństwie do wszystkich Maorysów, których poznała Helena, jego twarz była mocno wytatuowana. Patrzył nieufnie, kiedy James parkował pick-upa i oboje wysiadali.
– Kia ora, ariki – powitał go James.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Kia ora, Jimmy-Boy. No, wróciłeś już z wojny? Obciąłeś kilku wrogom głowy i porządnie je uwędziłeś?
Helena zagryzła wargi. Także o tej, niezbyt pięknej tradycji szczepowej opowiadał Ben Biller. Lilian jednak powstrzymała go, aby nie opowiadał o tym zbyt szczegółowo podczas kolacji.
– Tego się dzisiaj już nie robi – odpowiedział krótko James i przeszedł od razu do sedna sprawy.
– Koua, przysyła mnie moja matka. Chcemy niedługo spędzać owce, bo to lato nie jest takie, jak powinno być. Jest o wiele za zimno jak na tę porę roku. Wkrótce też pogoda ma się zmienić, może o tym słyszałeś…
Maorys przytaknął, wskazując na stojące obok niego proste radio kiepskiej jakości, z którego wydobywały się dźwięki swingu.
– Bogowie też nam o tym donieśli – stwierdził.
Helena dostrzegła, że James przewrócił wymownie oczami, i pomyślała, że wódz jest chyba pijany.
– Byłoby dobrze, gdybyś przysłał nam kilku ludzi – mówił rzeczowo James. – O ile Hare i Eti będą w stanie być trzeźwi przez kilka dni. Także Koraka i Rewi.
Koua wzruszył ramionami.
– Zapytam ich, o ile nie zapomnę… – Po czym zwrócił wzrok na Helenę. – Co to jest? – spytał obcesowo.
Helena wstydziła się swojej flanelowej koszuli i spodni, ale dostrzegła, że Koua nie patrzył na nią pożądliwie. Jeśli jego wzrok w ogóle miał jakiś wyraz, była to raczej kpina. Wódz tego dziwnego szczepu miał na sobie niebieskie dżinsy i taką koszulę, jaką zwykle noszą drwale. Tłuste, czarne włosy, w których widać było pierwsze siwe pasma, opadały niedbale aż na ramiona.
– To twoja wahine? – uśmiechnął się. – Zdobycz wojenna z Europy?
Helena nie zrozumiała, ale dostrzegła gniew na twarzy Jamesa.
– To gość, Koua, po prostu gość. Do którego ty i twoi ludzie powinniście odnosić się z należnym szacunkiem – odpowiedział ostro. – Miss Gloria zajrzy tu w sprawie robotników i powie, kiedy dokładnie będą potrzebni.
Koua ziewnął.
– Ach, ten czas… I nga wa o mua… – Machnął lekceważąco ręką i sięgnął po stojącą pod fotelem butelkę whiskey. – Chcesz łyczka, Jimmy-Boy? Albo wahine?
James potrząsnął przecząco głową.
– Nie, dziękuję – odpowiedział chłodno. – Oboje nie chcemy wódki. Jest jeszcze za wcześnie. Przed nami jest przyszłość, której nie chcemy przepić.
Pożegnał się, lekko unosząc rękę, co było dość uprzejme, choć nieco lekceważące, i przytrzymał przed Heleną drzwi samochodu.
– To był wódz? – spytała dziewczyna z niedowierzaniem, kiedy ruszyli. – On był… Zdaje mi się, że on był pijany.
James przytaknął z westchnieniem.
– Tak. Dlatego mom będzie musiała tu zajrzeć, mój ojciec też. Koua jest niesolidny i nie można mu ufać, ale to jedyny człowiek, który może pozyskać dla nas robotników. Kiedy rozmawiamy z nimi osobiście, odpowiadają: tak, tak, ale przychodzą wtedy, kiedy im się przypomni, co obiecali. A mimo to potrafią dobrze pracować. Nie zatrudniamy ich dlatego, że żądają niższego wynagrodzenia, tylko dlatego, że są bardzo sprawni w pracy z owcami. Także z psami i końmi.
Auto z głośnym dudnieniem wpadło w dziurę na drodze i James zamilkł.
– A co ariki mówił o mnie? – spytała Helena po chwili. – Co znaczy wahine? I to I ga…?
– I nga wa o mua – poprawił James. – Wahine znaczy po prostu kobieta, także żona czy ukochana. Uważam, że Koua użył tego słowa w niegrzeczny sposób, dlatego mnie to zirytowało. A I nga wa o mua… To ma coś wspólnego z tym, jak Maorysi rozumieją przeszłość. Dosłownie przetłumaczone znaczy: „czasy, które są sprzed nami”. Nigdy do końca nie rozumiałem tego związku przeszłości z przyszłością, ale moja matka jako młoda kobieta interesowała się sposobem postrzegania świata przez Maorysów. Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej, musisz z nią porozmawiać. Albo spytaj wuja Bena, jeśli przywiązujesz wagę do lingwistycznych analiz i porównań z pokrewnymi obszarami kulturowymi Polinezji.
Uśmiechnął się, a Helena stwierdziła, że jego nastrój wyraźnie się poprawił. Wprawdzie niewiele rozumiała, ale filozofia Maorysów nie wydała jej się tak ekscytująca jak myśl o tym, że James jej bronił i żądał, aby Koua odnosił się do niej z szacunkiem. Jednak przeczytała dostatecznie dużo angielskich powieści, aby wiedzieć, że takie zachowanie było właściwe dla angielskiego dżentelmena. James przypuszczalnie zachowałby się tak wobec każdej kobiety. Było to dla niego tak oczywiste, że sprawiało wrażenie zabiegania o względy nawet obcej kobiety, która była w ciąży z innym mężczyzną. Jednak Helena poczuła osobliwe rozczarowanie – i jednocześnie gniew wobec tego niechcianego dziecka w jej łonie, które odbierało jej wszelką szansę bycia postrzeganą jako ewentualna życiowa partnerka Jamesa. Po chwili energicznie przywołała się do porządku. Nie wolno jej było zakochać się w Jamesie! Jeśli pozwoli, aby rozwinęły się w niej takie uczucia, tylko skomplikuje swoją sytuację.
Niedługo potem przyszło opamiętanie. Kiedy oboje za jakiś czas zjawili się na Kiward Station – maoryska wieś rzeczywiście leżała niedaleko – nie zastali Glorii McKenzie w stajniach, jak zwykle o tej porze.
– Miss Gloria jest w domu – powiedział jeden z pasterzy, który zamiast niej niechętnie sypał owies do końskich żłobów.
Helena od razu się zaniepokoiła. Czy matka Jamesa zachorowała? Zawsze nadzorowała karmienie, a tego dnia w dodatku także Jamesa nie było w domu.
Ale James nie podzielał jej obaw. Wcale nie miał zamiaru iść zobaczyć, co z matką, lecz od razu poszedł wraz Heleną i nieodłączną Ainné, aby zaprowadzić konie do stajni.
– A cóż takiego miałoby jej się stać? – odpowiedział na pytanie Heleny. – Prawdopodobnie ktoś przyjechał w odwiedziny. Zapewne któryś z hodowców i teraz razem z moim ojcem oglądają owce, a mom musi zabawiać jego żonę. No, nie będzie w świetnym humorze… – Mrugnął do Heleny, która uśmiechnęła się z wyraźną ulgą. Jeśli Jack pojechał gdzieś wraz z gościem, to zrozumiałe było, dlaczego na podwórzu nie widzieli obcego samochodu. Zwierzęta szybko zostały nakarmione dzięki pomocy pasterza i po chwili James i Helena weszli do domu.
– Żeby do końca zepsuć mojej matce ten dzień, opowiemy jej o Koua – powiedział młody mężczyzna. – Będzie na pewno zachwycona, kiedy dowie się, że musi tam jeszcze raz pojechać…
Zaraz w wejściu rzeczywiście usłyszeli głosy w pokoju pana domu, a Helena od razu chciała pójść na górę, aby się przebrać. Swój nowy strój pokazałaby chętnie Glorii McKenzie, ale spotkanie w nim z inną kobietą byłoby dla niej żenujące. A głos, który usłyszeli, z pewnością należał do obcej istoty płci żeńskiej. James rozpoznał go od razu, także Ainné, skomląc radośnie, pobiegła do pokoju, aby powitać gościa.
– To przecież Moana! – zawołał James zdziwiony, ale i wyraźnie uradowany. – Chodź, Heleno, nie musisz się stroić dla Moany.
Helena mimo wszystko niezbyt chętnie poszła za nim i zatrzymała się zakłopotana, kiedy była już w zasięgu wzroku Glorii i Moany. Zawróciłaby natychmiast, gdyby tylko mogła. W każdym razie nigdy jeszcze tak nie żałowała, że nie przygotowała się choć trochę na spotkanie. Ale nawet gdyby upięła włosy najlepiej, jak tylko potrafiła, i włożyła najpiękniejszą sukienkę, to i tak obok Moany wyglądałaby jak szara mysz. Nawet Lucyna byłaby tylko niepozorną dziewczyną wobec tej młodej kobiety. Moana, która siedziała wraz z Glorią McKenzie przy kominku i którą właśnie radośnie witała suka Ainné, była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek zdarzyło się widzieć Helenie. Miała jasną cerę, owalną twarz o pełnych, ciemnoczerwonych wargach, prostym nosie i ciemnych, dużych oczach. Te oczy rozbłysły radośnie, kiedy dziewczyna zobaczyła Jamesa, ale i zamigotały dziwnie, kiedy Moana dostrzegła Helenę. Gęste, czarne włosy Moany były rozpuszczone i przedzielone pośrodku głowy, jak u Heleny, zanim je zaplotła w warkocze, ale jej włosów w żaden sposób nie można było porównać z włosami córki ariki. Sięgały aż do bioder dziewczyny. Czarne jak hebanowe drewno… Helena mimo woli pomyślała o Królewnie Śnieżce z bajki, którą matka czytała jej, kiedy była dzieckiem. Dokładnie tak wyobrażała sobie księżniczkę.
– Moana, jak długo się nie widzieliśmy? – James patrzył na młodą kobietę, nie kryjąc radości. – Myślałem o tobie każdego dnia, kiedy musiałem latać. O tobie i o twoich latawcach!
Moana wstała natychmiast i podeszła do niego.
– Czemu zawdzięczamy dziś honor twoich odwiedzin? – spytał James. – Czyż letnie ferie jeszcze się nie skończyły? A może dowiedziałaś się, że wróciłem?
James bez skrępowania objął dziewczynę ramieniem, a ona podniosła ku niemu twarz w tradycyjnym hongi. Helena miała wrażenie, że oboje myślą tylko o jednym: aby się nigdy już nie rozstawać.
– Kia ora, James! – powiedziała Moana niskim, miękkim głosem. Głosem jak miód… Na pewno była doskonałą śpiewaczką. – Cieszę się, że znów tu jesteś!
Twarz Jamesa zachmurzyła się wyraźnie.
– Nie powinienem tu być – odparł. – Wojna się jeszcze nie skończyła.
Na twarzy Moany pojawił się łagodny uśmiech.
– Nigdy nie widziałam w tobie wojownika – odpowiedziała. – Ty chcesz latać, a nie zabijać. To manu są pośrednikami między nami a bogami…
Moana bawiła się hei-tiki, który miała na szyi. Helena dostrzegła, ża przypominał on wisiorek Jamesa. Teraz zrozumiała. To Moana była tą „przyjaciółką”, która wykonała go dla Jamesa.
James roześmiał się gorzko.
– No, bycie kapłanem to na pewno nie dla mnie! – odparł. Helenę dotknęła także ta uwaga. To oczywiste, że James nie chciał żyć w celibacie. Z pewnością należał już do piękniej dziewczyny… – No, ale zostawmy wojnę – zmienił temat James. – Co tu robisz, Moano? To znaczy… Oczywiście cieszę się, że cię widzę…
– Przyszła w odwiedziny do mnie, nie do ciebie – wtrąciła się do rozmowy Gloria. – Moano, jeśli mamy kontynuować rozmowę, musisz zostawić Jamesa, bo ja powinnam zaraz zajrzeć do koni…
Moana zaczerwieniła się, a James zapewnił matkę, że u koni wszystko w porządku.
– Jestem tu tylko na weekend – oświadczyła Moana. – Mam wygłosić referat o stosunku Maorysów do czasu. Kiedyś na jednym z kursów mówiliśmy o tym, bo przyszli nauczyciele powinni lepiej rozumieć swoich maoryskich uczniów. Chodzi o teorię I nga wa o mua, o pepeha, i o to, jakie znaczenie mają maunga i whakapapa – oraz wszystkie opowieści na temat kanu, którym nasi przodkowie przybyli na Aotearoa… I wtedy nagle wszyscy zaczęli patrzeć na mnie. A ja też nie umiałam tego wyjaśnić. I dlatego przyjechałam tutaj…
– Czyż wokół Dunedin nie ma ani jednego marae, gdzie mieszka jakaś tohunga, która mogłaby ci to wszystko objaśnić? – spytał James z niedowierzaniem. Helena pomyślała, że zabrzmiało to tak, jak gdyby chciał trochę dokuczyć Moanie. Najprawdopobniej zakładał, że jej powody przyjazdu na Kiward Station były zupełnie inne. Na pewno przyjechała tu tylko po to, aby go zobaczyć.
Ale ta uwaga nie wydała się Moanie zabawna.
– Tak rzeczywiście jest – odpowiedziała trzeźwo. – A przynajmniej ja żadnej tohunga tam nie znam. Maorysi w regionie Otago nie mieszkają już w swoich wioskach, lecz w miastach albo przynajmniej na przedmieściach, a szukanie tohunga trwałoby dłużej niż jazda pociągiem do Christchurch. Zamęczam więc pytaniami twoją matkę. Jestem z powrotem, Miss Gloria. Możemy mówić dalej.
Dziewczyna odwróciła się, chcąc usiąść koło Glorii.
James przypomniał sobie teraz o Helenie, która onieśmielona stała z boku. Uśmiechnął się do niej i wykonał zapraszający gest.
– Ty przecież też się tym interesujesz, prawda, Heleno? – zapytał przyjaźnie. – A dopiero co usłyszeliśmy o I nga wa o mua, dzięki Koua.
Helena drgnęła zaskoczona nieprzyjemnie, kiedy położył jej lekko rękę na plecach i łagodnie popchnął w kierunku kominka. Najwyraźniej zapomniał, że ciągle jeszcze unikała takich gestów z czyjejkolwiek strony.
Moana spojrzała na nią badawczo.
– Moana, czy mom opowiadała ci o Helenie? – spytał James. – O naszym gościu z Polski? Helena interesuje się bardzo kulturą Maorysów. Że tak powiem, zaraził ją tym wujek Ben. Heleno, to jest Moana.
– Zaraziła mnie tym pewna stara kobieta w marae Ngati Rangitane – poprawiła go cichym głosem Helena. – Ona… podarowała mi to właśnie… – pokazała swój hei-tiki, a spojrzenie Moany stało się czujne.
– Hineahuone? – spytała. – Bogini płodności? Wyrzeźbione w drewnie manuka? To coś bardzo rzadkiego.
Helena uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Tak, to ma chyba jakieś znaczenie – powiedziała i schowała figurkę.
Gloria dostrzegła teraz strój dziewczyny i uśmiechnęła się z uznaniem.
– Heleno, wyglądasz ślicznie w stroju do jazdy konnej! Usiądź, proszę, z nami. I opowiedz nam, jak nasz szanowny ariki wpadł na I nga wa o mua. Spróbuję odgadnąć. Użył tego powiedzenia w znaczeniu: jak nie przyjdziesz dziś, to przyjdziesz jutro.
James roześmiał się i ukłonił się z żartobliwym uznaniem.
– Bogowie wyjawiają ci prawdę, tohunga! – zakpił. – Zostawię was teraz i zajmę się moją Pippą. Muszę ją sprawdzić przed lotem na wyżyny.
– Ale przyjdziesz na kolację? – spytała Moana. – Ja… Twoja matka mnie zaprosiła…
James skinął głową i uśmiechnął się do niej.
– Za nic w świecie nie chciałbym, aby ominęła mnie okazja ucztowania z córką wodza! – odparł, nie rezygnując z żartobliwego tonu.
Helena miała opuszczony wzrok. Zastanawiała się, czy Moana spędzi na Kiward Station cały weekend.
– Whakapapa – zaczęła objaśniać Gloria – oznacza w uproszczeniu pochodzenie – mówiła przytłumionym głosem i raczej cicho. Najwyraźniej brakowało jej fascynacji Bena Billera, jeśli chodzi o studia nad maoryską kulturą. I chyba z trudem przychodziło jej dzielenie się swą wiedzą z innymi. – Ale przede wszystkim dla Maorysów ważne jest kanu, kórym ich przodkowie przybyli z Hawaiki, owej legendarnej wyspy na Polinezji, na Aotearoa. To kanu i jego nazwa wymieniane są jako pierwsze, jeśli ktoś opowiada swoją własną historię, czyli swoje pepeha. Ważniejsze niż imiona przodków są drogi, którymi oni szli, i miejsca, w których poprzednio mieszkali. To jest ważniejsze niż byt i przeżycie. W ten sposób można też wyjaśnić fakt, że przeszłość i przyszłość szczepów zlewają się w jedno. Przeszłość określa przyszłość. Ona nie jest zamknięta i nigdy nas nie opuszcza.
Helena potarła czoło. Myślała o Syberii i o Lucynie.
– A więc… nigdy nie będzie się wolnym? – wyrwało jej się mimowolnie. – Nigdy się nie zostawia czegoś za sobą? Nie wolno nigdy o czymś zapomnieć?
– Zapomnienie nie jest łatwe – odpowiedziała Gloria, a jej twarz miała dziwny, nieobecny wyraz.
Helena dotychczas uważała matkę Jamesa za osobę bardzo spokojną i zrównoważoną. Teraz zrozumiała, że także ona musiała walczyć z demonami swojej przeszłości.
– Ale czy to nie jest jednocześnie jakaś szansa? – spytała Moana swoim łagodnym głosem, tak delikatnym jak głaskanie.
Mimo zazdrości Helena czuła, że ta młoda kobieta pociąga ją w jakiś dziwny sposób.
– Kiedy przeszłość nie jest zamknięta, zawsze jest możliwość, aby ją zmienić…
Helena poczuła nagle wściekłość.
– A jak ktoś już nie żyje? – spytała gorzko. – Tego przecież zmienić nie można!
– Ale czyjaś śmierć może nabrać dla ciebie nowego znaczenia – odparła Gloria. – To jest właśnie toku: jak ważne jest dla mnie to, co opisuję?
– Albo taku – uzupełniła Moana. – Jak ważna jest moja osoba dla tego, co opisuję?
Helena straciła wątek, kiedy obie zaczęły rozmawiać o maunga, miejscu, w którym człowiek może się zatrzymać między przeszłością a przyszłością. Dla Moany i Glorii filozofia Maorysów najwyraźniej zawierała coś pocieszającego, ale dla Heleny była raczej niepokojąca. Bez wątpienia przeszłość określała jej przyszłość. Z powodu Witolda będzie związana z dzieckiem, którego nie pragnęła. I jak gdyby nie dość tego, obecne będzie zawsze to, co ona sama zrobiła Lucynie. Spojrzenie Lucyny, pełne wyrzutu i żalu, będzie ją prześladować w przyszłości zawsze, podczas gdy Moanę czekało szczęśliwe życie na Kiward Station z Jamesem.
Helena była ciągle pogrążona w ponurych rozmyślaniach, kiedy Gloria i Moana wreszcie zakończyły swoją rozmowę, bo Jack i James zjawili się na kolację. James sprawiał wrażenie, że jest w doskonałym nastroju. Jego rudobrązowe włosy były rozwiane przez wiatr, bo oczywiście nie ograniczył się tylko do sprawdzenia samolotu, ale wykonał małą rundę wokół farmy. Chciał właśnie o tym powiedzieć, kiedy podszedł do kobiet, zauważył jednak, że Helena była wyraźnie przygnębiona.
– Co się stało, Helena? – spytał z troską. – Może dla ciebie to było aż za dużo przeszłości?
Helenę poruszyło to pytanie, bo dokładnie tak to odczuwała. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, a już tym bardziej widząc spojrzenie Moany. Młoda Maoryska obserwowała dokładnie, co działo się między Heleną a Jamesem. Helenie wydawało się, że dostrzega w jej wzroku jakąś czujność, współczucie, ból, ale także… żal. Było to tak, jak gdyby nastroje Moany zmieniały się w mgnieniu oka.
– Chodź, zapomnij o tym gadaniu! – James próbował poprawić jej nastrój i przysunął dla niej krzesło w jadalni do stołu. – Wszystko jedno, co mówią Maorysi: to, co stało się wczoraj, już minęło. Ważna jest tylko przyszłość. Wojna wkrótce się skończy, Heleno! Churchill, Roosevelt i Stalin mają się spotkać w Jałcie. Chcą wyznaczyć zarysy powojennego porządku w Europie, cokolwiek to miałoby oznaczać. W każdym razie na świecie zapanuje pokój, kiedy twoje dziecko się urodzi!
Helena była mu wdzięczna, że się tak o nią troszczył i poświęcał tyle samo uwagi, co Moanie. Młoda Maoryska sprawiała wrażenie zdziwionej, ale bez komentarza przyjęła wiadomość o ciąży Heleny. Pełne elegancji zachowanie Jamesa obserwowała też bez zazdrości. Nie było zresztą po temu żadnych podstaw, Helena nie stanowiła dla niej poważnej konkurencji.
– Jak tylko Niemcy skapitulują – mówił dalej wesoło James – wszystko obróci się na dobre!
Helena przytaknęła posłusznie, kiedy dostrzegła, jak bardzo oczekiwał aprobaty. Przy czym było jej zupełnie obojętne, czy jej dziecko urodzi się w czasie wojny, czy też kiedy zapanuje pokój. Ciągle nie mogła sobie wyobrazić, że będzie matką, i sama myśl o tym też nie sprawiała jej przyjemności.
Także dla Moany temat wojny i pokoju w Europie wydawał się nie mieć żadnego znaczenia. Zamiast dyskutować o polityce, spytała Jamesa o jego lot, a on natychmiast zaczął o nim opowiadać.
Jack McKenzie nie był w tak dobrym nastroju jak jego syn. Miał dziś coś do zrobienia w pobliżu dawnej O’Keefe Station i wykorzystał okazję, aby w południe zajrzeć do Maorysów z tym samym zamiarem co James.
– Rozmawiałem już z Hare i Rewi – powiedział. – Chcą przyjść na spęd bydła i miejmy nadzieję, że nie są to tylko czcze obietnice. Były tam także ich żony, które przypomną im o tym i postarają się zadbać, aby byli w miarę trzeźwi. Ale co do Koua, nie robiłbym sobie zbyt wielkich nadziei, Glorio. Jemu jest wszystko jedno, zobojętniał na cały świat. Tonga po prostu przewróciłby się w grobie, gdyby to widział. Przykro mi, Moano… – Jack chyba dopiero teraz uświadomił sobie, że siedział przy stole z córką kogoś, komu właśnie ubliżał.
Moana wzruszyła ramionami.
– On za dużo pije – skonstatowała. – Szczep powinien odwołać go z jego funkcji. Tylko że nie ma nikogo lepszego, może poza wujem Wiremu. A on raczej kazałby się poćwiartować, niż wrócić do nas.
– Co u niego słychać? – spytała Gloria.
Helena przypomniała sobie, że James już raz wspomniał o tym człowieku. Ponoć jego matka omal nie wyszła za syna wodza, którym był Wiremu.
– Powodzi mu się dobrze, dziękuję – odparła Moana spokojnie. – Wkrótce zostanie ordynatorem. Doktor Pinter wycofuje się z pracy zawodowej i Wiremu będzie kierował kliniką. Mój wuj pracuje w klinice pediatrycznej koło Dunedin – Moana zwróciła się z ostatnimi słowami do Heleny. – Lubi to, tam też mieszka jego rodzina. Z pewnością nie wróciłby tutaj, aby stanąć na czele podupadającego szczepu Maorysów na Canterbury Plan. Smutne to…
Moana starannie poskładała swoją serwetkę. Helena zauważyła już przedtem, że dziewczyna znała reguły zachowania i starannie ich przestrzegała.
Gloria uśmiechnęła się do młodej Maoryski.
– No to kolej na ciebie, Moano. Wiesz przecież, że możesz być ariki.
Moana uniosła brwi w górę.
– Na papierze – zakpiła. – Ale w rzeczywistości? Nie sądzisz chyba, że gromada pijaków, którzy mają w głowie tylko whiskey, wędki i broń myśliwską, wybierze na wodza kobietę. W dodatku taką, która chciałaby zaprowadzić porządek w szczepie! Nie. Oni wybiorą kogoś podobnego do nich samych, żeby w ich marae wszystko było tak, jak jest dotychczas.
Moana odsunęła swój talerz.
– Odwieziesz mnie do domu, James? Nie chcę przyjechać zbyt późno, bo kto wie, w jakim stanie jest mój pokój. Nie byłam tam całe wieki. W najgorszym wypadku mój ojciec ugaszcza tam swoich kompanów do picia…
Moana dopiero co sprawiała wrażenie zgnębionej, a teraz rozpromieniła się nagle. Z pewnością cieszyła ją perspektywa wspólnej podróży z Jamesem, który wstał od stołu i popatrzył niezdecydowanie na Helenę.
– Chcesz jechać z nami? – spytał.
Helena stanowczo potrząsnęła głową. W żadnym wypadku nie chciała być piątym kołem u wozu!
– Jestem zmęczona – odpowiedziała, ale postarała się popatrzeć mu w oczy.
Nie dostrzegła też, że w oczach Moany znikł błysk radości.