Miranda cieszyła się jak uczniak z udanej niespodzianki. Czekała przed lotniskiem przy swoim małym samochodzie i pobiegła w stronę Jamesa i Heleny, aby ich objąć.
– O nieba, ależ jesteś gruba! – powiedziała, jak zwykle nietaktownie, kiedy już wypuściła Helenę z objęć. – Rozumiem teraz, dlaczego ciocia Gloria nie chciała pozwolić ci lecieć. Wyglądasz, jakbyś miała urodzić za trzy minuty! Choć oczywiście może to z powodu tej sukienki… Doprawdy, że też w tym Haldon tak dalece nie mają pojęcia o modzie dla kobiet w stanie odmiennym. Prawdziwy cud, że kobiety tam w ogóle jeszcze chcą mieć dzieci!
Miranda wyglądała tego dnia zniewalająco. Miała na sobie mocno wcięty, turkusowy żakiet o wywatowanych ramionach i wąską spódnicę w tym samym kolorze, która ledwie zakrywała jej kolana, oraz okrągły kapelusz na głowie. Zdaniem Mirandy był to odpowiedni strój na poważną okazję.
James przewrócił oczami, kiedy Helena jak zwykle zaczerwieniła się.
– Kobiety w Haldon chcą móc się ruszać w swoich sukniach – bronił swojej rodzinnej wsi… Czy też wsi Heleny? – Może ta suknia nie jest piękna, ale Helena mogła w niej wsiąść do samolotu. W tym twoim obcisłym etui nie byłoby to możliwe.
Miranda wykrzywiła się łobuzersko, kiedy Helena uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
– To jest zawsze dobry znak – powiedziała znacząco – kiedy mężczyzna uważa, że kobieta jest piękna w każdej sukni… A teraz wsiadajcie, zapowiedziałam, że przyjedziemy po południu. O trzeciej major Foxley i Mr Śledziński mają dla nas czas. Oczywiście Mrs Obłońska też chce być obecna, kiedy będziesz składać zeznanie, Heleno. Nie mam pojęcia, czy jej na to pozwolą, ale musisz się z tym liczyć. Ta baba potrafi być bardzo nieprzyjemna…
Miranda otworzyła drzwi od strony pasażera, a Helena z trudem wcisnęła się na siedzenie. Było prawie tak ciasno jak w samolocie, a na tylnym siedzeniu w ogóle nie zdołałaby usiąść. Dla Jamesa też to nie było proste – musiał mocno podciągnąć swoje długie nogi, aby się tam zmieścić. Jakoś sobie jednak poradził i nawet nie narzekał. Miranda usiadła za kierownicą i od razu przycisnęła pedał gazu.
– To jednak niesłychanie odważne z twojej strony, że poleciałaś – oświadczyła, biorąc kolejny zakręt na pełnym gazie. – Nie wiem, czybym się na to zdobyła.
– Co dzieje się z Karoliną? – spytała niespokojnie Helena.
Właściwie była mocno zaabsorbowana trzymaniem się za wszystkie możliwe uchwyty, ale miała nadzieję, że kiedy Miranda będzie rozmawiać, to może pojedzie wolniej.
– Biedactwo… – Miranda rzeczywiście zdjęła nogę z gazu. – Ale bądź co bądź nie jest w więzieniu, tylko ciągle jeszcze w Małej Polsce. Nikt tak naprawdę nie wie, kto za nią odpowiada. Obóz jest pod zarządem amerykańskim, a policja w Palmerstonie nie rwie się do tego, żeby aresztować małą dziewczynkę. Ale z drugiej strony wszyscy uważają Karolinę za osobę niebezpieczną…
– Dlaczego? – spytała Helena.
– Zbadało ją dwóch lekarzy – mówiła dalej Miranda. – Psycholodzy albo psychiatrzy, czy jak oni się nazywają. I niestety ich opinie są sprzeczne. Jeden jest zdania, że uderzyła w obronie własnej i z dużym prawdopodobieństwem już tego nie zrobi, o ile nikt jej nie zaatakuje. Drugi z kolei wysuwa teorię, że wystąpiło u niej jakieś zaburzenie percepcji i może dojść do nawrotu w każdej chwili. I niedobrze, że sama Karolina niewiele mówi. Ona siedzi cicho, patrzy w ścianę i ma tylko jedno wyjaśnienie: Powiedziałam mu, że ja tego już nigdy nie zrobię. Dla mnie nie jest to trudne do zrozumienia, ale lekarze rozmyślają nad tym całymi godzinami.
Miranda znów jechała z szaleńczą prędkością po górskich, krętych drogach, a Helenie było niedobrze.
– Nie jest też korzystne dla Karoliny to, co zeznały inne dzieci – opowiadała niestrudzenie Miranda. – Major Foxley wszczął dochodzenie, w jaki sposób Karolina weszła w posiadanie tej maczugi. Prawdopodobnie chciał obciążyć Maorysów współwiną, co oczywiście jest bzdurą. Karolina równie dobrze mogła sobie wziąć nóż z kuchni. Ale w ten sposób wynikła sprawa tej wycieczki do Ngati Rangitane, bo wówczas Karolina zachowała się dość osobliwie…
– Bo ona woli rzucać włócznią i wiosłować na kanu, niż tkać? – spytała Helena sarkastycznie i pomyślała o uwadze Jamesa na temat jej dziecka i o słynnych kobietach lotnikach. – Możliwe, że rzucała włócznią dalej niż chłopcy. I to miałoby być podstawą do wniosków o jej morderczych zamiarach?!
– Nazwała się wojowniczką i upierała się, aby pomalować jej twarz tak, jak mężczyźnie – poinformowała ją Miranda. – I wtedy młody mężczyzna, który objaśniał dzieciom w marae rodzaje broni, podarował jej tę maczugę. I owszem, jestem pewna, że chłopcy byli trochę zazdrośni i zemścili się teraz poprzez swoje zeznania. W każdym razie Foxley wysłał ludzi do tego marae, aby przepytać Maorysów, ale pewna stara tohunga odprawiła ich z kwitkiem. Stwierdziła, że ta maczuga wykonana była dla kobiecej dłoni i jej wnuk podarował ją Karolinie, bo maczuga przemówiła do dziewczynki. Ponoć ta broń chciała jej bronić. Myślę, że gdyby Foxley miał coś do powiedzenia w Palmerstonie, Akona jako pierwsza wylądowałaby w domu wariatów.
Miranda dodała gazu, chcąc szybko pokonać wzniesienie.
– A gdzie jest Karolina teraz? – chciał wiedzieć James. W jego głosie słychać było niepokój wywołany szybką jazdą i podobnie odczuwała to Helena. Ale Miranda najwyraźniej sądziła, że było to spowodowane jedynie troską o los Karoliny.
– Musi siedzieć zamknięta w swoim pokoju – wyjaśniła. – Wykwaterowano stamtąd inne dziewczęta, bo one także trochę się jej boją. Mrs Obłońska stworzyła odpowiednio wrogą atmosferę, a gadanie chłopców, którzy byli w wiosce Maorysów, też zrobiło swoje. Ale staramy się nie zostawiać jej samej… to znaczy my, opiekunki. Jesteśmy po jej stronie. Trzeba na nią uważać, jeden z psychologów jest zdania, że ona może próbować popełnić samobójstwo. Koszmarna historia. Mam nadzieję, że władze zachowają się rozsądnie, kiedy usłyszą twoje zeznanie, Heleno.
Helena i James dziękowali wszystkim bogom i duchom, kiedy zdrowi i cali zajechali do Pahiatua. Helenie ciągle było niedobrze, ale nie czuła skurczów porodowych.
– Dzielne dziecko – zamruczała, zwracając się po raz pierwszy do swojego nienarodzonego. – Musisz koniecznie jeszcze trochę wytrzymać. Musimy naprawić pewną krzywdę…
Dziecko kopnęło, jak gdyby chcąc odpowiedzieć. Najwyraźniej było zdrowe i dobrze się czuło. Helena odetchnęła. Zapomniała, że do tej pory nienawidziła tych kopniaków.
W Małej Polsce niewiele się zmieniło od czasu jej wyjazdu. Oczywiście domy i place zabaw nie były już tak nowe, za to dzieci były o wiele bardziej radosne i lepiej odżywione. Niektóre miały latem opuścić obóz i znaleźć się u rodzin w Wellingtonie, które chciały zaoferować im gościnę. Miały to być najpierw starsze dzieci, które chciały studiować w mieście bądź podjąć tam naukę. Jeśli chodzi o młodsze, zastanawiano się nad zezwoleniami w celu adopcji. Nie dyskutowano już na temat pierwotnego zamiaru odesłania dzieci po wojnie do ich ojczyzny. Polska była wprawdzie wolna od okupacji niemieckiej, ale za to teraz siedziała tam armia rosyjska. Całkiem możliwe, że siepacze Stalina znów deportują dzieci, kiedy się je odeśle z powrotem.
Natalia należała do tych emigrantów, którzy mieli się wyprowadzić latem. Pewne małżeństwo farmerów z Greytown oświadczyło, że jest gotowe przyjąć ją i jej rodzeństwo. Dziewczynka była więc podekscytowana, a Helenie bardzo to odpowiadało. Obawiała się, że jej przyjaciółka zrobi wiele hałasu, kiedy zobaczy ją w zaawansowanej ciąży, ale Miranda zapewne opowiedziała jej już o tym, zainteresowanie Natalii było więc w miarę niewielkie. Helena zakładała, że dziewczynka miała jej za złe, że nie wtajemniczyła jej w sprawę Witolda. Ale także pozostałe dzieci i nastolatki z Polski nie szukały z nią kontaktu, kiedy Miranda weszła z Heleną do jadalni. Wyglądało to tak, jak gdyby ze strachem odsuwały się od niej. Helena rozumiała to. Dzieciom w syberyjskich obozach mówiono, że każdy ma odpowiadać tylko za siebie. Jeśli komuś przytrafiło się nieszczęście, tak jak teraz Karolinie, każde wolało tego nie dostrzegać, niż wtrącać się.
Miranda i pozostałe nowozelandzkie opiekunki potwierdziły to wrażenie.
– Próbowałyśmy je wypytać, czy Mr Obłoński molestował też inne dziewczynki z ich klas – powiedziała jedna z nich. – Od razu przypuszczałyśmy, że Karolina nie jest jedyna i ty teraz to potwierdzasz, Lucyno. Ale wśród dzieci panuje na ten temat solidarne milczenie. Żadne nie chce otworzyć buzi…
Helena skinęła głową, czując, że cieszy ją fakt, iż nowozelandzkie pomocnice były przekonane o niewinności Karoliny. Witold wprawdzie nigdy nie próbował dobierać się do którejś z opiekunek, ale jego nieprzyjemny sposób bycia pozostawił u wielu młodych kobiet niemiłe wrażenie.
Nadeszła godzina przesłuchania i Helena z bijącym sercem podążyła za Mirandą do biura kierownictwa obozu, ciesząc się, że także James przyłączył się do obu kobiet.
– Ale nie będziemy mogły zabrać cię ze sobą – powiedziała Miranda, zerknąwszy na młodego mężczyznę. – Nawet nie wiem, czy mnie zaakceptują jako osobę towarzyszącą.
I rzeczywiście oboje musieli czekać na korytarzu, choć Mr Śledziński był nad wyraz uprzejmy, prosząc Helenę do środka. Także major popatrzył na nią przyjaźnie – tylko żona Witolda zerknęła niechętnie, nie kryjąc swej wrogości. Zezwolono jej wprawdzie być obecną na przesłuchaniu, ale nie wolno jej było zadawać pytań, musiała też siedzieć z tyłu. Helena szybko zapomniała o jej obecności, kiedy Mr Śledziński zaczął wypytywać ją o jej personalia, a major spróbował przełamać lody, dopytując się o Billerów. Helena odpowiadała cichym głosem, opowiedziała spokojnie, co spotkało ją ze strony Witolda, wspomniała też, co zrobił jej siostrze na statku płynącym z Rosji do Persji.
– A dlaczego po prostu nie przyszła pani wtedy z tym do nas, Miss Grabowska? – spytał major, kiedy opowiedziała o swojej ciąży. – Mogła przecież pani nam zaufać.
Helena zaczerwieniła się i opuściła wzrok.
– Tu przecież nic mi nie zrobił – powiedziała. – I nie mogłam niczego udowodnić… – Jej głos stał się jeszcze bardziej cichy, kiedy opowiedziała o rozmowie z Witoldem. – Powiedział, że zamierza się ożenić z Miss Sherman, bo chciał otrzymać nowozelandzki paszport. I dodał, że jak o tym zamelduję, to wszystkiemu zaprzeczy. I on… – Zagryzła wargi i nagle ogarnęło ją przerażenie. A co, jeśli Witold opowiedział swojej żonie o jej historii? Po chwili nieco chaotycznie mimo wszystko mówiła dalej. – Powiedział, że jak o tym powiem, to się zemści. „Powiem, że sfałszowałaś swoje papiery” – tak mówił, „I że nie masz prawa tu być”. Chciał powiedzieć, że byłam już w ciąży, kiedy wsiedliśmy na ten statek. Że ja się przekradłam. Groził, że opowie, iż zna mnie od dawna. I to była prawda, byliśmy na Syberii w tym samym obozie. Powiedział, że po prostu zamelduje, że wtedy… też byłam łatwą dziewczyną. Bałam się – zakończyła.
Major skinął głową i zwrócił się do sekretarki, która protokołowała rozmowę.
– Proszę to zapisać, Miss Nola, a pani, Miss Grabowska, proszę zostać jeszcze chwilę i podpisać zeznanie. Dziękuję pani, bardzo nam pani pomogła.
Helena chciała wstać i wyjść, ale Mrs Obłońska natychmiast zarzuciła majora i Mr Śledzinskiego licznymi uwagami na temat jej zeznania. Helena próbowała nie słuchać. Cieszyła się, że miała wszystko za sobą. Oddychając z ulgą, otworzyła drzwi.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Na korytarzu stała bardzo podniecona Miranda, która niemal nie mogła się doczekać końca przesłuchania. Jej ręki uczepiona była może dwunastoletnia dziewczynka o jasnych włosach, na widok której Helena natychmiast przypomniała sobie o Lucynie. Dziewczyna ukryła zapłakaną buzię w połach żakietu Mirandy.
– To jest Barbara – powiedziała głośno Miranda do Heleny i obu mężczyzn, licząc na to, że major i Mr Śledziński ją usłyszą. – Chciałaby złożyć zeznanie. Barbaro, popatrz na majora Foxleya i pana Śledzińskiego.
Miranda używała polskich słów – dzieci w obozie były przyzwyczajone zwracać się do nauczycieli per pan i pani zamiast Mr i Mrs. Łagodnie pogłaskała dziewczynkę po włosach.
Barbara podniosła głowę i popatrzyła na nią.
– Ty musieć iść ze mną! – powiedziała łamanym angielskim. Miranda spojrzała na obu mężczyzn prosząco. Miała nadzieję, że wykażą trochę zrozumienia wobec zakłopotania Barbary i jej lęku. I rzeczywiście weszła razem z dziewczynką do pokoju. Helena wykorzystała okazję i została. Jedynie James czekał na korytarzu.
– A więc, Barbaro… – major odezwał się przyjaźnie do dziecka i rzucił ostrzegawcze spojrzenie Mrs Obłońskiej, która próbowała się wtrącić. – Proszę na razie milczeć! Jeśli dobrze zrozumiałem słowa Miss Biller, mamy tu trzecią ofiarę. Wówczas i tak nie będzie już pani mogła wybielić swojego wspaniałego małżonka. Mów, dziecko, po polsku, Mr Śledziński wszystko mi przetłumaczy. Albo Miss Grabowska…
– Tego tylko brakowało! – wrzasnęła wdowa po Witoldzie, ale Barbara zaczęła już mówić. Mr Śledziński tłumaczył symultanicznie.
– Inne dziewczyny mówią, żebym niczego nie opowiadała, a Karolina jest i tak wariatką – wyszeptała dziewczynka. – A pani Obłońska mówi, że ja sobie wszystko wmówiłam, że wiele dziewczynek sobie coś wmawia, kiedy słyszą coś takiego jak o Karolinie. Ale ja sobie nic nie wmówiłam, a moja mama… moja mama zawsze powtarzała, że mam mówić prawdę… – Po delikatnej twarzy dziewczynki znów popłynęły łzy.
– A więc powiedz ją nam teraz – zachęcił ją major. – Nie bój się!
– Ja nie umiem dobrze liczyć – Barbara pozornie zmieniła temat. – I omal nie oblałam ostatniego egzaminu. Ale pan Obłoński powiedział, że ja… że są na pewno inne rzeczy, które umiem lepiej. I że jak mu je pokażę, to on wtedy ten stopień… dopasuje. – Dziewczynka zadrżała. – I ja go pocałowałam – wyznała. – I… i dotykałam, tam na dole. Ja nie patrzyłam, on trzymał moją rękę…
– Wystarczy! – major Foxley podniósł się. – To wstrętne. Barbaro, dziękuję ci bardzo, usłyszeliśmy wystarczająco dużo. Bardzo nam pomogłaś. I to bardzo odważne z twojej strony, że tu przyszłaś. Być odważnym to coś o wiele ważniejszego, niż umieć dobrze liczyć. Wszyscy jesteśmy bardzo dumni z ciebie. Możesz iść do swojego pokoju, Miss Biller z pewnością będzie ci towarzyszyć. A pani, Mrs Obłońska, jest zwolniona z pracy w trybie natychmiastowym. To bardzo szlachetnie z pani strony, że chce pani uczcić pamięć swojego męża, ale nie można tego robić, manipulując dziećmi i uniemożliwiając ustalenie prawdy! Wydział Oświaty znajdzie jakieś inne zatrudnienie dla pani. Ale dzieci w tym obozie nie będzie pani już uczyć.
Żona Witolda najwyraźniej chciała coś powiedzieć, jednak milczała. Major Foxley czekał, aż kobieta opuści biuro, czekały także Miranda i Barbara, chcąc uniknąć spotkania z nią. Przed drzwiami stał James, a nauczycielka wychodząc, nie zamknęła ich za sobą.
– Co teraz zrobimy z Karoliną? – major Foxley nie skierował tego pytania do którejś z obecnych osób, może po prostu rozmyślał głośno. – Bo po tym wszystkim, co usłyszeliśmy, możemy chyba założyć, że dziewczynka działała w obronie koniecznej. Czy będzie to po pańskiej myśli, Mr Śledziński, kiedy kierownictwo obozu odstąpi od dalszego dochodzenia?
Mr Śledziński skinął głową.
– Ale nie możemy jej tu zatrzymać po tym, co się stało i co teraz wszyscy o niej wiedzą – odpowiedział w swoim twardym angielskim. – Możemy ją jednak wysłać z powrotem do Polski – dodał, westchnąwszy.
Ale wówczas jego rozważania przerwała niespodziewanie Miranda. Jak zwykle pewna siebie zabrała głos, o nic nie pytając.
– Jeśli mogę coś zaproponować… To jest propozycja mojej ciotki Glorii McKenzie, którą złożyła dziś rano w rozmowie telefonicznej. Gloria mówi, że chce wziąć tę dziewczynkę do siebie, a poźniej może nawet adoptować, jeśli pojawi się taka możliwość. Powiedziała, że jeśli Karolina będzie wypuszczona, to ja mam ją przywieźć na Kiward Station na Wyspie Południowej. Mogłabym wyruszyć z nią jutro.
Helena poczuła się tak, jak gdyby ktoś obuchem uderzył ją w głowę. Gloria chciała adoptować Karolinę? Małą dziewczynkę, której nie widziała nigdy w życiu? To mogło oznaczać tylko jedno: miała z nią więcej wspólnego niż z jakimkolwiek człowiekiem na tym świecie. Helenę natomiast widziała jedynie jako gościa, który zawitał do nich na jakiś czas.
Serce Heleny biło gwałtownie, ale dziewczyna próbowała oddychać spokojnie. Oczywiście, niedługo na Kiward Station będzie jedno miejsce wolne. Nikt przecież nie wątpił w to, że ona opuści farmę po urodzeniu dziecka. Była też mowa o high school i o studiach. Nadszedł więc czas, aby zmierzyć się z rzeczywistością. Helena będzie musiała poszukać sobie pracy, aby utrzymać dziecko i siebie, a na Kiward Station zamieszka Karolina – w tych jasnych, przytulnych pokojach babki Gwyn, chronionych przez nią samą z portretu i tak kochanych przez Glorię. I nga wa o mua – przeszłość Glorii wyznaczała przyszłość Karoliny. Przy czym Karolina zasłużyła sobie na tę szansę. Była odważna, broniła się. Nie zdradziła swojej siostry. Helena zachwiała się.
– Hel… ehm… Lucyno, dobrze się czujesz? – W głosie Jamesa słychać było prawdziwą troskę. Mężczyzna objął dziewczynę ramieniem. Helena poczuła pokusę, aby się oprzeć i choć przez chwilę trwać w iluzji, że jest bezpieczna.
– Ale to my ponosimy za to dziecko pewną odpowiedzialność – zauważył Mr Śledziński. Swego czasu chyba nie popierał w całości kwestii przyjęcia Heleny na Kiward Station. – Bo ci psycholodzy… są zdania, że ta dziewczynka będzie potrzebować opieki. Specjalnej opieki, bo ma zaburzenia psychiczno-emocjonalne…
Major machnął ręką.
– Ach, Mr Śledziński, tutaj wszyscy mają takie zaburzenia. Wszystkie te dzieci przeżyły coś strasznego. W Europie była wojna, jeśli wolno mi przypomnieć. A to zawsze pozostawia jakiś ślad u każdego. Ta psychologiczna opieka może zaś doprowadzić do tego, że dziewczynka się naprawdę rozchoruje. Zwłaszcza że w Polsce… Jak miałoby to wyglądać? Przecież tam jest wszystko zniszczone i panuje całkowity chaos… Kto miałby ją przyjąć? Gdyby ta dziewczynka znalazła się teraz wśród normalnych ludzi… Ludzi, którzy mieliby wobec niej dobre zamiary…
– Moana może się o nią zatroszczyć! – oświadczyła Miranda, której nigdy nie brakowało argumentów. – Moana będzie nauczycielką. Jeśli więc Karolina potrzebuje opieki pedagogicznej…
– Czy Moana jest członkiem rodziny? – spytał Mr Śledziński surowo.
– Nie bezpośrednio – odpowiedziała Miranda, a na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. – W każdym razie zawsze sądziliśmy, że James… ehm… się z nią ożeni…
– Mirando! – oburzył się James.
Helena drgnęła i strząsnęła obejmujące ją ramię Jamesa.
– To brzmi interesująco! – mojor Foxley próbował ratować sytuację, uśmiechając się do wszystkich. – Zmiana miejsca zamieszkania dobrze zrobi Karolinie, na Wyspie Południowej nikt jej nie zna, a jeśli jeszcze opieka pedagogiczna będzie zapewniona… Niczego lepszego dla niej nie znajdziemy, Mr Śledziński. Jedyną alternatywą jest zakład psychiatryczny w Wellingtonie…
– Nie! – odezwała się Helena, starając się mówić pewnie i zdecydowanie. – Tego… tego nie można jej zrobić. Byłam z Karoliną w maoryskiej wiosce. Ona nie jest szalona. To cudowna dziewczynka. Ona… będzie miała piękne i dobre życie… Gloria i Jack McKenzie zatroszczą się o nią, także James i… jego żona…
Kiedy wszyscy wychodzili z pokoju, Helena starała się iść spokojnie i nie okazywać swojego zdenerwowania, bólu i rozczarowania. Była tak bardzo zajęta sobą, że nie zauważyła oburzenia Jamesa. Bo kiedy tylko drzwi zamknęły się za majorem Foxleyem i Mr Śledzińskim, młody mężczyzna natychmiast rzucił się w kierunku swojej kuzynki.
– Mirando, jak mogłaś! Co za bzdury opowiadasz o mnie i Moanie, ja…
Miranda uśmiechnęła się szeroko.
– Ależ uspokój się, James, musiałam przecież coś powiedzieć. I przecież nie skłamałam. Doskonale pamiętam, jak bawiliśmy się w ślub, kiedy byliśmy mali.
– Miranda! – James zacisnął pięści.
– Teraz muszę odprowadzić Barbarę – mówiła dalej Miranda, jak gdyby nigdy nic. – A potem zobaczyć, co u Karoliny. Może moglibyście pojechać pociągiem do Wellingtonu? Bo… Bo jutro jadę przecież z tą małą na Wyspę Południową. – Z uśmiechem pomachała Jamesowi i Helenie ręką. – Do zobaczenia na Kiward Station!
– Heleno… – zwrócił się bezradnie James do Heleny. – Helena, ja…
Dziewczyna zmusiła się do uśmiechu.
– Jest… jest OK, James. Jeśli o mnie chodzi, to… możemy jechać pociągiem.