James i Helena nie musieli jednak wracać do Wellingtonu pociągiem – znalazła się możliwość podwózki wojskowym samochodem ciężarowym. James w czasie jazdy rozmawiał z kierowcą na temat przebiegu wojny i następstw niemieckiej kapitulacji, która wreszcie miała miejsce, a Helena pogrążyła się w swoich myślach. Samochód ciężarowy nie miał tak dobrych resorów jak sportowe auto Mirandy, ale za to młody żołnierz jechał bardzo ostrożnie. Mimo wszystko Helena była kompletnie wyczerpana, kiedy wreszcie dotarli do Wellingtonu.
– Weźmiemy pokój w hotelu – zaproponował James, kiedy dostrzegł jej bladość. – Powinnaś trochę wypocząć. Później możemy pójść coś zjeść. Znam kilka dobrych restauracji w Wellingtonie. I… po prostu spędzimy tu piękny wieczór…
Jeszcze dzisiejszego ranka Helena być może powiedziałaby „tak” i uznała taką propozycję za bardzo kuszącą, teraz jednak usłyszała w głosie Jamesa wahanie. Mężczyzna sprawiał wrażenie nieco przestraszonego. Oczywiście, obawiał się, że przyjmie to zaproszenie i będzie musiał pojawić się z grubą, brzydko ubraną dziewczyną w eleganckiej restauracji, gdzie być może go znano.
Helena potrząsnęła głową.
– Jeśli można latać, mimo że jest ciemno, to wolałabym lecieć z powrotem – wymamrotała.
James roześmiał się, bo dzięki temu pytaniu był od razu w swoim żywiole.
– Oczywiście, że nocą można latać! Przypomnij sobie święto Matariki. A jak myślisz, kiedy w Europie odbywały się naloty? W biały dzień, kiedy samoloty były widoczne z daleka? Nie, nie, to żaden problem. Za dwie godziny będziemy w domu.
Rzeczywiście wszystko poszło dobrze, ale Helena odetchnęła dopiero wtedy, kiedy Pippa wreszcie zatrzymała się na pasie startowym w Kiward Station. Bolał ją krzyż i pragnęła za wszelką cenę położyć się z wysoko uniesionymi stopami. Wprawdzie nie czuła jeszcze skurczów, ale bardzo bolała ją głowa. Była słaba, ale nie pozwoliła, aby James ją podparł.
– Jestem w ciąży, ale nie chora – odtrąciła go o wiele bardziej opryskliwie, niż zamierzała, i od razu zawstydziła się, widząc, jak bardzo go uraziła.
– Heleno, to, co mówiła Miranda… – James właśnie zabrał się za wyjaśnianie, ale w tej samej chwili oboje zobaczyli światła nadjeżdżającego samochodu. Był to pick-up Glorii. Helena odetchnęła. Nie będzie więc musiała ani mówić, ani też iść w stronę domu. Gloria zatrzymała się tuż przed nimi i wyskoczyła z samochodu.
– Dobry Boże, to jednak prawda! – wykrzyknęła zdenerwowana. – Jackowi wydawało się, że słyszy samolot, kiedy po raz ostatni obchodził stajnie. Więc na wszelki wypadek przyjechałam. James, czy ciebie opuściły już wszystkie dobre duchy, żeby latać po nocy?! W jeden dzień tam i z powrotem, i to z kobietą w zaawansowanej ciąży? Już nie mówiąc o podróży samochodem z Mirandą przez góry… Heleno, jak się czujesz? Musisz być kompletnie wyczerpana. – Gloria pomogła Helenie wsiąść do samochodu, a James patrzył na to z wyraźnym przygnębieniem.
– Ale przynajmniej wszystko dobrze poszło – mówiła dalej Gloria, okrywając Helenę kocem. – Masz, zawiń się w to, dziecko, jest przecież lodowato zimno.
– Wiesz już o wszystkim? – spytał James.
Gloria przewróciła oczami.
– Oczywiście, że wiem. Miranda zadzwoniła od razu. Jak tylko przekazała dobre nowiny Karolinie, zaraz pognała do najbliższego automatu telefonicznego. Znasz przecież Billerów. Jeśli kiedyś ktoś wymyśli telefon, który będzie można nosić ze sobą, to Miranda i Lilian kupią go jako pierwsze.
James roześmiał się na myśl o tym.
– Ona rzeczywiście już jutro rano rusza w drogę z Karoliną? – spytał.
Gloria przytaknęła.
– Ktoś z Urzędu do spraw Młodzieży przyjdzie jeszcze do nas, żeby się rozejrzeć w domu, ale tak, ta mała będzie mogła u nas mieszkać. Właściwie nie można było spodziewać się czegoś innego. Oni cieszą się, że się jej pozbędą.
– Mam nadzieję, że Karolina zna chociaż trochę angielski – stwierdził James z powątpiewaniem. – Barbara, to drugie biedactwo, mówiła ledwo co…
Gloria popatrzyła na niego w dziwnym, nagłym zamyśleniu.
– Nie sądzę, że ona będzie dużo mówić… – powiedziała po chwili.
I te słowa okazały się prawdą. Jack, który miał coś do załatwienia w Christchurch i odebrał je z pociągu, dowiedział się od Mirandy, że Karolina w czasie podróży nie odezwała się ani słowem. Także na widok wspaniałego budynku farmy nie powiedziała nic. Najwyraźniej ani jej to nie onieśmieliło, ani też nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Helena podeszła od razu, kiedy tylko Miranda wprowadziła Karolinę do domu.
– Może spróbujesz mówić do niej po polsku – zaproponowała Miranda. – Bo może ona po prostu niczego nie rozumie.
Helena w to wątpiła. W maoryskiej wiosce koło Palmerstonu Karolina potrafiła się całkiem ładnie wypowiadać po angielsku, lepiej nawet, niż większość pozostałych dziewcząt i chłopców. Jednak uśmiechnęła się do dziewczynki i przywitała ją w jej ojczystym języku. Karolina nie odpowiedziała. Sprawiała wrażenie jeszcze bardziej kruchej i delikatnej niż wtedy u Ngati Rangitane – jednak Helena pamiętała, że choć wtedy też wyglądała na zabiedzoną i niedożywioną, mimo to była pełna radości i życia. Teraz określenie „wątła” pasowało do niej najlepiej. Jej śliczna buzia w kształcie serduszka miała smutny, nieobecny wyraz, a długie, czarne loki, choć wyszczotkowane, wisiały żałośnie, zamiast tańczyć wokół twarzy Karoliny, jak wtedy, kiedy odkrywała w sobie wojowniczkę.
– Gdzie jest ciocia Gloria? – spytała Miranda.
– Tutaj! – Gloria właśnie zbiegała po schodach. Miała na sobie strój, który zwykle zakładała do pracy w stajni: bryczesy, buty do jazdy konnej i koszulę w kratkę. – Musiałam coś zrobić w pokoju Karoliny – mrugnęła, jak gdyby była to jakaś tajemnica, ale za chwilę spoważniała. Kiedy zobaczyła Karolinę, na jej twarzy pojawił się wyraz współczucia i bólu.
– Chodź, mała siostrzyczko – powiedziała cicho do dziewczynki, kiedy już przywitała się z Mirandą, i objęła troskliwie chude ramiona dziewczynki. – Jestem Gloria i pokażę ci, gdzie będziesz mieszkać. Na pewno będziesz chciała teraz odpocząć.
Helena przetłumaczyła jej słowa, choć nie uważała tego za konieczne. Patrząc w oczy Karoliny, dostrzegła, że ona zrozumiała. Dziewczynka patrzyła na Glorię z pewnym lękiem, ale i wdzięcznością. Wypocząć brzmiało trochę jak być samemu, a po dwóch dniach podróży z ciągle gadającą Mirandą dziewczynka z pewnością za tym tęskniła. Tak przynajmniej przypuszczała Helena.
Gloria ruszyła pierwsza, a Helena i Karolina poszły za nią, podczas gdy Miranda witała się z Jamesem, który właśnie wszedł do domu. Także on najwyraźniej natychmiast zorientował się w sytuacji i zatrzymał Mirandę, zanim ruszyła za kobietami.
Gloria przygotowała dla Karoliny jeden z dawnych pokojów dziecinnych – prawdopodobnie swój własny. Jego umeblowanie było bardzo proste. Wszystko pasowało do Glorii, która nigdy nie miała skłonności do ozdabiania zajmowanych przez siebie pomieszczeń niepotrzebnymi przedmiotami. Na regałach stało kilka książek dla młodzieży, a na biurku leżał blok do rysowania i farby oraz ślicznie przewiązana wstążką książeczka i pióro. To, co musiała w ostatniej chwili przygotować Gloria, odnosiło się raczej do małego, trójkolorowego psa, który leżał na przyszłym łóżku Karoliny, jak gdyby było to jego własne. Był to jeden ze szczeniaków z hodowli Glorii. Miał dopiero trzy miesiące.
Oczy Karoliny rozszerzyły się, kiedy dostrzegła zwierzątko. Mały piesek ziewnął, zeskoczył z łóżka i poczłapał niezdarnie w jej kierunku.
– To jest Kiward Sunday – przedstawiła go Gloria. – Często nazywamy psy od dni tygodnia, to już taka tradycja. Najsłynniejszy pies, który się tu urodził, nazywał się Friday i należał do Jamesa McKenziego, ojca mojego męża. – Gloria uśmiechnęła się i dodała: – A on był słynnym złodziejem bydła. Zupełnie jak Robin Hood.
Karolina popatrzyła na nią ze zdumieniem, a Gloria spokojnie odwzajemniła jej spojrzenie.
– Sunday należy do ciebie – powiedziała.
Dziewczynka wydała z siebie zduszony dźwięk. Ostrożnie zbliżyła się do pieska, który nie wykazywał żadnych oznak strachu. Kiedy go pogłaskała, polizał jej rękę i przytulił się do niej.
– Pokażę ci, jak się je układa – mówiła Gloria dalej. – Choć on już coś potrafi. Jak tylko poczuje się tu jak u siebie, zaszczeka, jeśli ktoś będzie chciał do ciebie wejść. Nikt cię tu nigdy nie zaskoczy.
Na twarzy Karoliny pojawił się cień uśmiechu, a Helena poczuła dreszcz. Przypomniał jej się wyraz twarzy dziewczynki, kiedy w drodze powrotnej z maoryskiej wsi pokazywała jej wojenną maczugę.
I w tym momencie Karolina wypowiedziała pierwsze słowa na Kiward Station.
– Czy on… będzie mnie pilnował? – spytała zduszonym głosem. – Czy umie… gryźć?
Gloria potrząsnęła łagodnie głową.
– On będzie cię naprawdę dobrze pilnował, moja mała, ale nie będzie nikogo gryźć. Sunday będzie cię kochać.
Kiedy Helena godzinę później poszła do pokoju Karoliny z kolacją na tacy – rodzina McKenziech i Miranda zjedli na dole, ale nikt nie upierał się przy tym, aby Karolina usiadła z nimi – drzwi do pokoju dziewczynki były lekko przymknięte. Helena mogła więc wejść, ale zastygła w bezruchu, słysząc szlochanie. Ostrożnie zajrzała przez szparę. Karolina płakała… z twarzą ukrytą w miękkiej sierści Sunday.