Helena poczuła narastającą panikę. Znała to z Syberii. Wówczas rzadko zjeżdżała do kopalni, ale wystarczyło, że kilka razy opuszczono ją w koszu w dół szybu w kompletną ciemność, gdzie musiała w kiepskim oświetleniu i przy ciągłym zagrożeniu zawalenia się sztolni wykonywać brudną i ciężką pracę.
– Umrzemy – wyszeptała w ciemnościach. – Umrzemy wszyscy.
Marty jęczał. Namacał jej rękę i uczepił się jej kurczowo. Helena ścisnęła ją mocno.
– Ależ skąd – oświadczyła Moana spokojnie.
Niemal jednocześnie usłyszeli wołania Jamesa.
– Jesteście ranne? Moana, Helena! Wszystko OK?
– Wszystko w porządku! – odkrzyknęła Moana. – Nikt nie jest ranny.
James odpowiedział coś, czego Helena nie zrozumiała. Usłyszała jednak, że zaczął odkopywać gruz. Próbował je uwolnić!
I w tym momencie wszystko znów zadrżało. Helena krzyknęła. Marty zaczął głośno płakać.
– Przestań, bo inaczej jeszcze więcej się tu zawali! – zawołała Moana. – Lepiej pojedź do wsi i sprowadź pomoc. Musicie zabezpieczyć wejście.
James mimo ostrzeżenia spróbował raz jeszcze, ale kiedy znów usłyszeli dudnienie w głębi kopalni, dał spokój.
– Wrócę niebawem! – zawołał
Helena zaczęła dygotać.
– Umrzemy wszyscy – powtórzyła.
Moana podniosła latarkę i oświetliła jej bladą twarz.
– Naprawdę, umrzemy? – spytał przerażony Marty.
Moana potrząsnęła głową.
– Nie strasz chłopca – zganiła Helenę. – Oczywiście, że nie umrzemy, Marty. Wiem o tym doskonale, a więc po prostu bądź spokojny. James wkrótce będzie z powrotem.
– Czy to ci mówią duchy? – spytał poważnie Marty. – Mój dad twierdzi, że wy, Maorysi, nie jesteście prawdziwymi chrześcijanami i wierzycie w złe duchy!
Moana roześmiała się, najwyraźniej nieprzestraszona.
– My wierzymy tylko w dobre duchy – poprawiła chłopca. – Ale ich tutaj nie potrzebujemy. Czujemy się dobrze, mamy światło i wodę… A więc musimy kilka godzin wytrzymać, zanim James wróci z innymi mężczyznami.
Heleny to nie uspokoiło. Strach wręcz ją paraliżował.
– A jak kopalnia znów zacznie się zawalać? – wyszeptała. Było przecież całkiem możliwe, że reszta sztolni zapadnie się i pogrzebie ich pod gruzami. – Albo kiedy bateria w latarce się skończy?
Sama myśl o kilku godzinach w kompletnej ciemności wydawała jej się nie do zniesienia. I nagle poczuła ostry ból w podbrzuszu. Objęła swój brzuch.
– Moana… Ja… Zdaje się, że dziecko przyjdzie zaraz na świat…
Moana położyła łagodnie rękę na jej brzuchu.
– Ojej, jeszcze i to… – wymamrotała i ponownie oświetliła twarz Heleny. Zobaczyła przed sobą ogromne, rozszerzone przerażeniem oczy.
– Ja umrę – powtórzyła Helena. – Wiedziałam…
– Na razie zrobimy tutaj więcej światła! – oświadczyła Moana, nie zwracając uwagi na jej słowa. – Masz zapałki, Marty? Musiałeś chyba je zabrać…
– Tak. – Chłopiec skinął głową i wygrzebał z kieszeni swych spodni pudełko.
Moana potarła jedną o ściankę pudełka i spróbowała rozpalić lampę gazową. Za drugim razem się udało.
– No, mamy światło! – powiedziała zadowolona.
Helena klęczała skulona. Czuła teraz wilgoć wydobywającą się spomiędzy jej nóg.
– Posikałaś się – skonstatował Marty.
– Pęcherz płodowy pękł – poprawiła go Moana. – Heleno, rozluźnij się teraz. Połóż się, albo usiądź… tylko lepiej nie opieraj się o ścianę. Masz, weź ten worek, to będzie coś w rodzaju poduszki…
Troskliwie pomogła Helenie ułożyć się, aby dziewczynie było choć trochę wygodniej.
– Robiłaś to już kiedyś? – spytała Helena, czując odrobinę nadziei. – To znaczy… Pomagałaś przy porodzie?
Moana potrząsnęła głową.
– Myślę, że James będzie z powrotem, zanim naprawdę nadejdzie ta chwila – oświadczyła, choć w jej głosie nie było już poprzedniej pewności siebie. Poród, który miał niedługo nastąpić, nieco ją przerażał. – Ale… ja mam pięcioro rodzeństwa, a jestem najstarsza. U nas wszyscy urodzili się w domu. Coś niecoś więc wiem. Jeśli trzeba będzie, to poradzimy sobie, Heleno. Spróbuj się nie denerwować. Oddychaj spokojnie, pomyśl o czymś miłym…
Helena próbowała oddychać spokojnie, myśleć o Jamesie, o Kiward Station i o konnych przejażdżkach w promieniach słońca. Ale pamięć podsunęła jej przed oczy wspomnienie umierającej matki na Syberii. Wtedy w barakach też było ciemno. A Lucyna płakała tak jak teraz Marty. Helena próbowała ją wówczas uspokoić. Może teraz też uda jej się o wszystkim zapomnieć, kiedy będzie rozmawiała z dzieckiem.
– Nie płacz, Marty – wyszeptała. – Wtedy zasmucisz tylko twojego anioła stróża – to jej matka zawsze powtarzała Lucynie. – Wiesz przecież, że masz anioła stróża?
Marty potrząsnął głową. W Haldon nie było katolików.
– Czy to jest duch? – spytał.
Duchy zawsze bardzo interesowały chłopców. Helena zastanawiała się, czy to był efekt zajęć i majsterkowania w domu zebrań Ngai Tahu oraz toczonych przy tym rozmów, czy też może ojciec chłopca nastraszył go.
– To coś podobnego – odpowiedziała. – W każdym razie każde dziecko ma takiego anioła, a on nad nim czuwa. Jest… jest taka piosenka o aniele stróżu…
Przed oczami Heleny nagle pojawiła się pięknie udekorowana scena opery we Lwowie. Gwiazdkowe przedstawienie… Lucyna, Helena i rodzice w świątecznych ubraniach… Wystawiano Jasia i Małgosię Humperdincka.
Zaczęła śpiewać cicho:
Gdy wieczorem idę spać,
czternastu aniołów będzie przy mnie stać.
Moana i Marty słuchali jak urzeczeni. Helena zatonęła we wspomnieniu jak we śnie.
– Zdaje się, że Marty zasnął – powiedziała Moana, kiedy Helena skończyła śpiewać piosenkę. Dziewczyna zdusiła stęknięcie, czując nadchodzący skurcz.
– Pięknie to zaśpiewałaś. Będziesz dobrą matką… – Moana pogłaskała brzuch Heleny.
Ale Helena wykrzywiła twarz w nagłym grymasie.
– Nie! – wyrzuciła z siebie gwałtownie. – Z pewnością nie! Nie chcę tego dziecka. Nienawidzę go!
Moana popatrzyła na nią z zaskoczeniem i potrząsnęła głową.
– Będziesz – powiedziała uspokajająco. – Kiedy ono się pojawi, będziesz je kochać. Tak jest ze wszystkimi kobietami. Nawet jeśli z początku tego dziecka nie chciałaś. Uwierz mi, połowa dzieci u nas we wsi to dzieci niechciane. Kobiety znajdują jakąś pracę we wsi albo na Kiward Station, jakiś pakeha zaprasza je na kilka drinków, one z nim idą… i dziewięć miesięcy później mamy znów małego mieszańca, który nie ma ojca. Ale jego matka zawsze go kocha, a w marae nikt nie patrzy na niego krzywo. Kłopoty zaczynają się dopiero później, kiedy dzieci pakeha nazywają go bękartem… Ale twoje dziecko będzie białe. A James z pewnością będzie dobrym ojcem.
– Skąd ci przychodzi do głowy James? – spytała Helena zaskoczona.
Moana spokojnie odwzajemniła jej spojrzenie, tylko w jej ciemnych oczach pojawił się smutek.
– To przecież jego dziecko, prawda?
Helena gwałtownie potrząsnęła głową, jednocześnie wijąc się z bólu w kolejnym skurczu.
– Nie! Oczywiście, że nie! – odpowiedziała, kiedy ból minął. – Czy… Miss Gloria nic ci nie mówiła? Ani James?
Helena była całkowicie zmieszana i zaskoczona. Przecież w interesie Jamesa było uświadomienie przyjaciółki. I dlaczego właściwie Moana nie zażądała od niego wyjaśnień wobec oczywistej niewierności?
– Miss Gloria mówi niewiele – odpowiedziała. – A James… Myślałam… myślałam… On był zdania, że nie powinno mnie to obchodzić. – W jej głosie słychać było urazę. – Gdybym wiedziała… – nie dokończyła zdania.
– Ale przecież ja już byłam w ciąży, kiedy poznałam Jamesa.
Helena ciągle nie rozumiała, jak Moana mogła przez tyle miesięcy wierzyć w coś, co nie było prawdą, i milczeć na ten temat.
– Myślałam, że poznaliście się w Europie – odparła Moana. – Ale teraz to nieważne, James jest dobrym człowiekiem. Będzie kochał to dziecko tak samo, jak kocha ciebie.
– On mnie przecież nie kocha. – Helena z trudem zdusiła krzyk. Skurcze były coraz gwałtowniejsze, miała wrażenie, że coś rozdziera ją na pół, jednak za wszelką cenę nie chciała obudzić Marty’ego. Z pewnością lepiej będzie, jeśli tego nie zobaczy.
Moana uśmiechnęła się z przygnębieniem.
– Och, on cię kocha, Heleno. Widziałam to i czułam już w pierwszej chwili, kiedy wszedł z tobą do pokoju, a ja rozmawiałam z jego matką. Dostrzegłam natychmiast, że cię kocha. A kiedy dowiedziałam się, że jesteś w ciąży, to było dla mnie jasne, że go straciłam… O ile w ogóle kiedykolwiek należał do mnie. On chyba nigdy nie kochał mnie naprawdę – westchnęła. – Tego nie można wymusić.
Helena znów poczuła nadchodzący skurcz i wbiła paznokcie w materiał sukienki.
– Mylisz się! – powiedziała po chwili. – On nie może mnie kochać. Nikt mnie nie kocha, ja… – Zaszlochała, z bólu, wyczerpania i lęku. – Jestem złym człowiekiem.
Moana potrząsnęła głową.
– Jesteś człowiekiem, nad którym unosi się ciemna chmura. Także i to dostrzegłam. I o tym chciała dziś porozmawiać z tobą Ahurewa. Bo to nie jest dobre dla dziecka – uśmiechnęła się. – Ono wtedy być może nie będzie chciało wyjść – zastanawiała się przez chwilę. – Powinnam zaśpiewać mu kołysankę, aby wiedziało, że jest oczekiwane na tym świecie. Jak to było…
Helena miała uczucie, że to dziecko wprost wydziera się na świat, obojętnie, czy jego matka będzie się cieszyć, czy nie.
– Ty… widzisz tę chmurę? – spytała, oddychając szybko i starając się odwrócić swoją uwagę zarówno od bólu, jak i od myśli o Jamesie. Moana z pewnością się myliła. On nie mógł kochać jej, Heleny.
Ale Moana przytaknęła.
– A nie mam racji?
Helena popatrzyła na nią i skinęła głową.
– To jest tak, że to ja przyciągam ciemność. I słusznie. Ja… pokutuję za to, co zrobiłam. – Znów miała przed oczami twarz Lucyny i czuła, że do oczu napływają jej łzy.
Moana objęła ją ramieniem.
– Nie płacz – wyszeptała. – Nie strasz dziecka. – Zaczęła nucić jakąś melodię, lecz po chwili opanowała się. Helena najwyraźniej nie była jeszcze przygotowana do porodu. Jeszcze nie był czas, aby wołać dziecko.
– Czy chcesz mi opowiedzieć? – spytała łagodnie i odstawiła na bok lampę w ten sposób, że twarz Heleny znalazła się w ciemnościach. – Czy opowiesz mi, co przeżyłaś? Twoją pepeha?
– Co to jest pepeha? – spytała Helena i stęknęła głośno, czując kolejną falę skurczów.
– Twoja historia – odpowiedziała Moana. – Historia twojej przeszłości. I trochę więcej. Twoja pepeha mówi, co było i co będzie…
Helena roześmiała się cynicznie.
– I nga wa o mua – odpowiedziała. – Niedługo nie będę w stanie tego słuchać. I tak, macie rzeczywiście rację. Moja zdrada w przeszłości wyznacza moją przyszłość. A ta jest na zawsze zniszczona. Taka jest prawda i to jest słuszne… Ale ja mam już dość. Już nie mogę…
– Co takiego zrobiłaś? – spytała Moana łagodnie. – Może to nie jest coś aż tak złego.
– To coś bardzo złego – odpowiedziała Helena, teraz już szlochając. – To coś z moją siostrą… i moją matką…
– Opowiedz mi po prostu – zachęciła ją Moana. – Nikomu tego nie powiem. Z całą pewnością. I nie będę cię osądzać.
– Sama już to robię! – wyrwało się Helenie. – A los już dawno wydał wyrok. Muszę więc wszystko przyjąć, ja…
– Nie wiem, jak jest w Polsce, ale w Nowej Zelandii ma się prawo do adwokata! – zażartowała Moana, chcąc dodać Helenie odwagi. – Opowiedz mi, Heleno. I twojemu dziecku. Nie powinnaś mieć przed nim tajemnic. To zatruje jego życie.
Helena potrząsnęła głową.
– Ono przecież jeszcze nie rozumie, o co chodzi! – obruszyła się.
– A o co chodzi? – spytała Moana surowo. – O karę? Sądzisz, że to dziecko jest karą za to, co kiedyś tam zrobiłaś twojej siostrze? Czy to nie jest niesprawiedliwe? Co to dziecko może na to poradzić? Jeśli nie mogę być twoim adwokatem, Heleno, to pozwól, abym była adwokatem twego dziecka! Ono nie zasługuje na to, czym próbujesz je obarczyć!
Helena zagryzła wargi. Moana miała rację, zamierzała skrzywdzić swoje dziecko, zdradzić je tak samo, jak kiedyś zdradziła Lucynę.
– To było w Persji – zaczęła mówić cichym głosem. – Udało nam się wyjechać z Syberii, Lucynie i mnie, nasze życie nie było już zagrożone, ale też nie było nadziei na przyszłość… – Helena mówiła z początku powoli, często urywając, ale potem coraz szybciej. W półmroku sztolni, pełna lęku przed porodem, ale i przed śmiercią, odsłaniała krok po kroku swą tajemnicę. Umilkła tylko na chwilę, kiedy nadeszła kolejna faza skurczów porodowych. Opowiedziała, jak zostawiła Lucynę w potrzebie, samą, że złamała swą obietnicę, którą kiedyś złożyła matce. Opowiedziała, jak potem na statku oddawała się Witoldowi po to, aby kupić sobie jego milczenie.
– A przecież wtedy mogłam to jeszcze wyjaśnić – wyszeptała. – Gdybym po prostu powiedziała „nie”. Wówczas być może wydałby mnie. I na moim miejscu znalazłaby się Lucyna… – zaszlochała.
– Ale przecież byłaś wtedy już w Bombaju – wtrąciła Moana.
Pomyślała dokładnie o tym samym, co powiedziała Miranda przed kilkoma miesiącami. Nikt nie odesłałby Heleny z powrotem – ani też nie zorganizował specjalnego transportu dla Lucyny. Helena znów się rozszlochała.
– Kiedy potem dowiedziałam się o tym dziecku… Nie chciałam go, ciągle jeszcze go nie chcę! Próbowałam je zamordować. Gdybym mogła…
Moana przerwała jej z przerażeniem.
– Nie mów takich rzeczy! – zganiła ją. – Nie strasz swojego dziecka. Będziesz cierpiała jeszcze bardziej, kiedy ono nie będzie chciało przyjść na świat, bo przecież czuje, że go nie pragniesz.
Ale dziecko najwyraźniej nie miało żadnych obaw. Żyło i chciało koniecznie znaleźć się na tym świecie. Moana podparła Helenę, kiedy ona instynktownie się podniosła, po czym pomogła jej uklęknąć. Helena się broniła.
– Wolałabym leżeć. Tak będzie bolało jeszcze bardziej!
– To i tak będzie bolało, ale łatwiej jest urodzić, klęcząc – odparła energicznie. – Dziecko zsuwa się na dół i siła ciążenia pomoże mu wydostać się na zewnątrz. U Ahurewy musiałabyś klęczeć między dwiema podpórkami. O jedną opierałabyś się, a drugiej byś się trzymała. Wówczas najłatwiej jest urodzić. Ale tu tego zaniechamy… Lepiej, żeby nam strop nie spadł na głowy. Czy czujesz, że musisz już przeć?
Helena potrząsnęła głową. Wyczerpana wisiała w ramionach Moany i rozkoszowała się krótką chwilą spokoju między skurczami.
– A poza tym nie sądzę, że to było coś aż tak złego, to z twoją siostrą – kontynuowała jak gdyby nigdy nic Moana. – Mówiłaś przecież, że nie przyszła na miejsce zbiórki. Po prostu nie chciała jechać do Nowej Zelandii!
– Nie widziałaś jej spojrzenia – wyszeptała Helena. – Jak… jak ona na mnie patrzyła… jak…
– Bez wątpienia była skonsternowana – stwierdziła Moana. – Dziwiła się. No i może rzeczywiście trochę się złościła. Była przecież przyzwyczajona do tego, że wszystko za nią załatwiałaś. I myślała, że to nic nie szkodzi, kiedy przyjdzie później, bo przecież wszyscy będą na nią czekać albo ty ją przyprowadzisz. I pierwszy raz tego nie zrobiłaś, co ją oczywiście zaskoczyło. Ale potem chyba była zadowolona z tego rozwiązania. Heleno, w tym obozie był przecież telefon, a poza tym mówiłaś, że jechaliście wojskową ciężarówką, a w nich często jest nawet radio. Lucyna mogła bardzo szybko zatrzymać ten konwój!
– Ale ona nie jest zdrajczynią! – odparła Helena przekornie.
– Nie widziała powodu, aby cię zdradzić – poprawiła ją Moana. – I dostała dokładnie to, co chciała: dokumenty, dzięki którym miała tyle lat, aby móc poślubić swojego przyjaciela i razem z nim opuścić obóz.
– Właśnie tego nie powinna była robić! – oburzyła się Helena. – Ona miała jechać do Nowej Zelandii i mieć lepsze życie. I tego chciała dla niej nasza matka…
Zaszlochała i zwinęła się z bólu, czując kolejną falę skurczów.
– To ja byłam za nią odpowiedzialna. Powinnam była ją zmusić. Ja byłam… Ja jestem… Ja będę złą matką… – Helena krzyknęła głośno z bólu. Musiała już przeć, czy tego chciała, czy nie. I nagle poczuła coś między nogami – znów chlusnął strumień jakiegoś płynu.
– Ja umrę – jęczała, aby za chwilę poczuć gwałtowną ulgę. Dziecko nagle wyślizgnęło się z jej wnętrza ze zdumiewającą łatwością. Moana ostrożnie wzięła je na ręce.
– Dziewczynka! – powiedziała łagodnie. – Masz malutką dziewczynkę!
Półprzytomna, osłabiona, ale i pełna ogromnej ulgi Helena patrzyła, jak młoda Maoryska wyciera dziecko swoją halką i przecina pępowinę scyzorykiem Marty’ego. Dziecko, wyraźnie oburzone, zaczęło głośno krzyczeć.
– Nie sprawiaj jej bólu – wyszeptała Helena.
Moana uśmiechnęła się.
– Widzisz, już ją kochasz – odpowiedziała i zawinęła dziecko w halkę. Helena osunęła się na ziemię i zobaczyła tuż przed twarzą wystraszone oczy Marty’ego.
– Co się stało? Czy ciągle… ciągle jesteśmy tutaj? – spytał chłopak nieprzytomnie.
– Nie stało się nic złego – odpowiedziała Moana przyjaźnie. – Wręcz przeciwnie, coś pięknego. Poparz, Helenie urodziło się dziecko. – Trzymała noworodka w świetle gazowej lampy, aby Marty mógł zobaczyć czerwoną i trochę pomarszczoną buzię. – To jest mała… Jak ją nazwiesz, Heleno?
Helena uniosła się.
– Może… Może Lucyna? – spytała zmęczonym głosem.
Moana zaprzeczyła zdecydowanie.
– Nie, Heleno. Tego nie możesz jej zrobić. Ona musi mieć własne imię.
– Ale przypominałaby mi o Lucynie. Jeśli ona nie żyje… – Helena pogłaskała po policzku dziecko, na które Marty cały czas patrzył z zafascynowaniem.
– Jak ten bocian się tu dostał? – spytał w końcu, ale nikt nie odpowiedział.
– Twoje żyjące dziecko ma ci przypominać o śmierci? – spytała Moana z przyganą. – To byłaby krzywda dla niego. Zwłaszcza że nie ma podstaw do tego, aby sądzić, że twoja siostra nie żyje. Jest młoda, a wojna się skończyła. Ty jej nie zdradziłaś, jedynie straciłaś ją z oczu. I tak samo byłoby, gdybyś ty została w Persji, a ona przyjechałaby do Nowej Zelandii. Może napisałaby do ciebie, bo byłaby tu sama, bez swojego przyjaciela. A za to musiałaby prawdopodobnie wycierpieć tyle samo, co ty z tym Witoldem. Bo on wymyśliłby coś, aby zmusić twoją siostrę do tego, do czego zmusił ciebie. Mówiłaś przecież, że coś już było na tym statku wiozącym was z Rosji do Persji. A nawet gdyby zostawił ją w spokoju, nikt nie wie, czy tu rzeczywiście byłaby szczęśliwa. Tak szczęśliwa jak ty…
– Ja przecież nie jestem szczęśliwa…
Helenie znów pociekły łzy po policzkach. A przecież nie chciała płakać. Chciała już trzymać w ramionach to dziecko, które właśnie urodziła. Pragnęła go teraz z całego serca. Moana miała rację. Helena już teraz kochała swoją córkę. Nie mogła traktować jej jako kary.
Moana podała jej dziecko.
– Jesteś szczęśliwa – skonstatowała, kiedy Helena zaczęła je kołysać. – To dziecko jest przyszłością, która wyrosła z twojej przeszłości. I nga wa o mua. Pogódź się z tym, bądź wdzięczna. To, co się stało, może było wstrętne i brzydkie, ale teraz będzie dla ciebie błogosławieństwem. James cię kocha…
– To nieprawda – wyszeptała Helena i znów poczuła nagły ból w podbrzuszu. – James zawsze należał do ciebie. I wróci. Dopiero kiedy ja odejdę…
Moana potrząsnęła głową.
– Nie odejdziesz – powiedziała zdecydowanie. – I nie byłoby to też słuszne. I nga wa o mua – to dotyczy mnie i także Jamesa. Ja jestem Maoryską, James jest pakeha. Nie przyjechaliśmy na Aotearoa na tym samym kanu. James prawdopodobnie powiedziałby, że to nie ma znaczenia i jakiś czas temu ja też tak myślałam. Pragnęłam go poślubić i mieszkać z nim na Kiward Station – może walczyłabym nawet o tę szansę, Heleno, gdybyś nie była w ciąży. Dopiero twoje dziecko, które uważałam za dziecko Jamesa, było powodem, dla którego postanowiłam tego zaniechać. I zastanowić się, czy ja rzeczywiście chciałabym wieść życie pakeha. Jak mój wuj Wiremu, który także zmaga się z poczuciem winy. To jego Tonga wyznaczył na swojego następcę, nie Koua, który się do tego kompletnie nie nadaje. Wiremu mimo to odszedł, a jeśli nie myśli o tym, jak Koua robi wszystko, aby zrujnować szczep, to wtedy jest szczęśliwy. Ale ja nie byłabym szczęśliwa. Ja chcę wskrzesić tradycje mojego ludu, nie chcę poświęcać naszej przeszłości dla dość wątpliwej przyszłości! I dzięki temu, że duchy doprowadziły do tego, iż spotkaliście się z Jamesem, widzę to tym bardziej wyraźnie. Ja będę ariki Ngai Tahu, Helena! Chociaż jestem kobietą. Do diabła, mogłabym zostać nawet premierem, gdybym chciała! Mogę przeciwstawić się mojemu ojcu i spróbować wygrać wybory.
– Jesteś córką wodza – uśmiechnęła się Helena przez łzy.
Moana dumnie skinęła głową.
– I jeśli trzeba będzie, powiodę swój lud na ścieżkę wojenną. Na wojnę przeciwko uprzedzeniom i ignorancji pakeha, przeciw obojętności i agonii Maorysów. Najpierw rozbuduję szkołę. Dzieci mojego ludu mają być dumne z tego, że są Maorysami. I nikt nie będzie im zabraniał zapraszać do siebie swoich przyjaciół pakeha, aby razem zaklinać duchy.
Moana mrugnęła do Marty’ego.
– Nie ma żadnych duchów – chłopak przypomniał sobie słowa swojego ojca.
Moana uśmiechnęła się szeroko.
– A kto wpuścił bociana do tej kopalni? – zażartowała.
Chłopak zmarszczył czoło.
– Może to jakaś wrona przyniosła to dziecko. Albo nietoperz.
– Czyż niczego was nie nauczono w tej szkole w Haldon? – spytała Moana z westchnieniem. – Tu, na Wyspie Południowej, nie ma nietoperzy, Marty. Pekapeka żyją tylko na Wyspie Północnej.
Jeszcze w trakcie jej słów usłyszeli hałas silników przed kopalnią i wkrótce także głosy.
– To mój dad! – cieszył się Marty. – Słyszę mojego daddy!
Rzeczywiście w kopalni słychać już było dudniący głos Tasiera.
Jednak pierwszym, który zawołał kogoś po imieniu, był James.
– Helena? – W jego głosie słychać było troskę.
Moana uśmiechnęła się do przyjaciółki.
– Widzisz, woła cię.
Helena odwzajemniła jej uśmiech.
Kilka godzin zajęło mężczyznom uprzątnięcie wejścia do sztolni. Kiedy już było wiadomo, że nie ma pośpiechu, wszyscy pracowali powoli i ostrożnie, aby nie spowodować kolejnych zawałów. Helena urodziła łożysko, a Moana powiedziała, że zakopie je potem tu, w kopalni.
– To na zawsze zwiąże duszę twojego dziecka z Aotearoa – powiedziała. – Łono papas będzie jej maunga.
Helena zmarszczyła czoło.
– Ale to przecież wcale nie jest pewne, że my tu zostaniemy! – odpowiedziała przekornie. – Gloria ma teraz Karolinę! Może powinnam wrócić do Europy i poszukać Lucyny?
Moana zmarszczyła czoło.
– Chcesz tego? Naprawdę chcesz wracać? Czyż twoja przyszłość nie jest tutaj? Nie musisz szukać Lucyny, Heleno. Pozwól jej znaleźć ciebie! Ona wie, że wystarczy napisać do Pahiatua, aby się dowiedzieć, gdzie jesteś. Jeśli tego dotychczas nie zrobiła, to prawdopodobnie dlatego, że jest szczęśliwa ze swoim Kasprem. I może także dlatego, że obawia się, iż ty to zniszczysz. Daj jej czas, Heleno! Kiedyś przypomni sobie, że należysz do jej przeszłości i wówczas pozwoli ci na udział w swojej przyszłości.
Helena walczyła z myślami. Nie mogła teraz decydować o wszystkim. Czuła ogromne zmęczenie, ale było to przyjemne uczucie. Nie będzie już dzisiaj myślała o Lucynie, lecz o imieniu dla tej małej dziewczynki, która była jej przyszłością. I może o Jamesie, który był nią także. Pomyślała, że chciałaby zabrać ze sobą gałązkę drzewa manuka, które rosło przed wejściem. Wyrzeźbi z niego hei-tiki dla Jamesa, a Moana na pewno jej pomoże.
I kiedy kołysała dziecko w ramionach, w sztolni nagle rozbłysło światło. Mężczyźni kończyli właśnie poszerzać wejście do kopalni. Strumień światła dużego reflektora, dzięki któremu byli w stanie coś widzieć i pracować, padł wprost na buzię dziecka. Dziewczynka zacisnęła odruchowo oczy, ale nie płakała.
Moana uśmiechnęła się.
– Ona już ma imię – powiedziała. – Turama… Światło.