Dobrze było położyć małą Turamę do starannie przygotowanej kołyski, która stała teraz obok łóżka Heleny w pokojach Gwyneiry McKenzie. Gloria McKenzie towarzyszyła Helenie, kiedy James zaniósł ją na górę, ale aby być z nią przez chwilę sama, musiała użyć swojej siły perswazji. Jej syn nie odstępował Heleny ani na krok od chwili, kiedy pomógł jej opuścić sztolnię. Moana niosła dziecko i kiedy tylko Helena znalazła się w samochodzie, Maoryska podała je jej natychmiast.
– I co, podoba ci się twoja córka? – spytała z uśmiechem Jamesa, kiedy ten z zachwytem wpatrywał się w czerwoną, pomarszczoną buzię.
Helenie zrobiło się nieprzyjemnie.
– On nie jest jej… – chciała poprawić, ale nie dokończyła na widok szczęśliwej twarzy Jamesa.
W drodze do Kiward Station oboje zamienili niewiele słów. Byli po prostu szczęśliwi, że są razem – Moana była na tyle taktowna, że poprosiła jednego z mężczyzn, aby zawiózł ją do marae.
Także Gloria i Jack niewiele mówili tego wieczoru. Wiedzieli już o udanej akcji ratunkowej – Helenie powiedziano później, że Jack był na miejscu w czasie usuwania gruzu z wejścia do sztolni i w ten sposób dowiedział się od innych mężczyzn o narodzinach dziecka. Ale ponieważ jego pomoc nie była potrzebna, wrócił na Kiward Station i poinformował o wszystkim Glorię, która natychmiast przygotowała sypialnię dla Heleny i Turamy. Czekały tu kołyska, łóżko ze świeżą pościelą i ciepła kąpiel. Po przyjeździe położnicy i jej dziecka Karolina – jak na nią samą – wypowiedziała po raz pierwszy zaskakująco dużo słów. Dziewczynka była zafascynowana noworodkiem.
– Jak ona się nazywa? Turama? To zabawne imię, ale brzmi pięknie. Ona jest taka słodka… Ma takie maleńkie rączki… I nosek. Później będzie wyglądać tak jak ty, prawda, Heleno? Czy ona… czy ona będzie moją siostrą, kiedy… kiedy Jack i Gloria rzeczywiście mnie adoptują?
Helena w odpowiedzi popatrzyła bezradnie na Glorię.
– Nie – oświadczyła matka Jamesa, uśmiechając się. – Ale myślę, że ty będziesz jej ciocią.
Helena rozmyślała ciągle o tych słowach, kiedy po kąpieli leżała w czystej koszuli w swoim łóżku. Nakarmiła właśnie Turamę i była śmiertelnie zmęczona, ale tak szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy w swoim życiu.
W ciągu następnych kilku tygodni James i Helena rozkoszowali się spokojem. Wprawdzie James odwiedzał Helenę i Turamę kilka razy dziennie i opowiadał jej, co działo się na farmie i u zwierząt, ale jeśli chodzi o swój stosunek do niej, był nadal powściągliwy. Za to uwielbiał bawić się z dzieckiem, które z każdym dniem stawało się ładniejsze. James twierdził, że już jest podobne do Heleny, a w każdym razie ma takie same porcelanowoniebieskie oczy.
– To może się zmienić – ostrzegała Gloria.
Helena powiedziała jej, że Witold miał brązowe oczy i że bardzo się obawia tego, iż kiedyś na twarzy Turamy dostrzeże jego rysy. Ale James potrząsnął z oburzeniem głową.
– Nonsens, jej oczy będą niebieskie! – oświadczył z przekonaniem. – A może sądzisz, Heleno, że ona będzie podobna do mnie? Wtedy rzeczywiście będą ciemniejsze…
Helena śmiała się z tej uwagi, ale odetchnęła z ulgą, bo oznaczało to, że James nie obawiał się tego, iż dziecko mogło odziedziczyć po Witoldzie jego wygląd – i cechy charakteru.
Dopiero kiedy Helena mogła opuścić swój pokój położnicy i zejść do salonu, James nieśmiało poszukał jej bliskości. Objął ją troskliwie, kiedy po raz pierwszy ostrożnie schodziła po schodach, i wziął ją za rękę, kiedy poszli oboje na pierwszy spacer. I wreszcie ich ręce zaczęły odnajdywać się same, kiedy byli razem. Którejś lodowatej zimowej nocy stali pod rozświetlonym niebem i James objął dziewczynę ramieniem, kiedy patrzyli w gwiazdy.
Miesiąc po narodzinach Turamy Helena zaczęła pomagać w stajniach. Wkładała małą do koszyka i zabierała ją na dwór, a dziecko miało w osobie Karoliny bardzo gorliwą opiekunkę. Dziewczynka wprost rwała się do tego, aby pilnować Turamy, kiedy Helena wraz z Jamesem zaczęli znów udawać się na konne przejażdżki, a Helenie jego dotyk zaczął sprawiać przyjemność, kiedy niby mimochodem poprawiał jej dosiad na koniu albo kiedy pomagał jej w czasie pracy przy owcach – widziała, jak szczęśliwy był James, kiedy wówczas uśmiechała się do niego porozumiewawczo.
A potem rodzinę McKenzie na Kiward Station odwiedziła Miranda. Oczywiście od razu zachwyciła ją mała Turama, ale potem zawsze elegancka Miss Biller oświadczyła, że wszystkim dobrze zrobi jakaś mała odmiana.
– Heleno, ty jesteś już taką samą wieśniaczką jak ciocia Gloria! – zganiła przyjaciółkę. – Z pewnością tutaj to bardzo praktyczne, kiedy cały dzień chodzi się w bryczesach i flanelowej koszuli…
Helena była przeszczęśliwa, kiedy stwierdziła, że znów mogła założyć swoje rzeczy i zupełnie nie odczuwała potrzeby wkładania czegoś innego.
– …ale pomyśl czasem o Jamesie i wuju Jacku! – mówiła dalej Miranda. – Oni muszą od czasu do czasu zobaczyć was obie w ładniejszych ubraniach, inaczej przestaną się interesować wami jako kobietami. Musimy pojechać razem na zakupy.
Gloria roześmiała się w odpowiedzi. Jack z pewnością kochał ją taką, jaka była. Dla niego nie musiała się stroić. Ale jeśli chodzi o Helenę, to słowa Mirandy padły na podatny grunt. W głębi ducha dziewczyna pragnęła wyglądać pięknie dla Jamesa. Jednak w sklepach w Haldon nie chciała przymierzać sukienek – obawiała się plotek.
– Jutro pojedziemy do Christchurch na zakupy! – oświadczyła Miranda. – Helena, Karolina, ciocia Gloria i ja. Żadnych sprzeciwów!
I rzeczywiście Gloria zgodziła się w końcu na wycieczkę – jej opory wynikały prawdopodobnie z niechęci skazania Karoliny na całodzienny potok słów i ciągłej wesołości Mirandy. Choć okazało się, że Karolina radziła sobie z tym zaskakująco dobrze, a długi spacer połączony z zakupami najwyraźniej nawet sprawił jej przyjemność. Pierwszy raz Helena dostrzegła, jak śliczna była ta drobna dziewczyna o długich, czarnych lokach. Karolina także miała niebieskie oczy i wyglądała znakomicie w ciemnoniebieskiej sukience, którą wyszukała dla niej Miranda.
– Wyglądasz naprawdę jak księżniczka! – podziwiała ją Helena i znów przyszła jej na myśl Lucyna. Jej siostra oczywiście była zupełnie inna, jednak równie piękna jak Karolina, która, podobnie jak kiedyś Lucyna, kręciła się teraz przed lustrem. Helena miała nadzieję, że Lucyna znów mogła kupować eleganckie sukienki, oraz nosić je. Ciągle jeszcze myślała z troską i tęsknotą o siostrze, jednak lęk, że ona być może już nie żyje, ustąpił. Helena rozumiała teraz, że to siostra była przyczyną jej poczucia winy. Moana miała rzeczywiście rację – nie było żadnych podstaw, aby zakładać, że Lucynie coś się stało. Wojna w Europie już się skończyła. Bez względu na to, gdzie los rzucił Lucynę, nigdzie nie spadały bomby. I nawet jeśli Helena nie miała zbyt dobrego zdania o Kasprze, to ten młody, silny mężczyzna z pewnością był w stanie chronić jej siostrę.
Miranda kazała zapakować sukienkę dla Karoliny, po czym powędrowała do regałów z damskimi spodniami. I następną godzinę spędziła na przekonywaniu Glorii do zakupu pewnego ekstrawaganckiego modelu spodni.
– Przecież musisz czasami jeździć na zebrania związku hodowców bydła! Oczywiście, że musisz, wujek Jack opowiadał o tym i z pewnością chciałby cię zabierać ze sobą. I właśnie na takie okazje powinnaś zakładać te spodnie! Owczy baronowie padną z wrażenia, jak cię zobaczą!
– Chyba raczej z przerażenia – mruknęła Gloria. Damskie spodnie ciągle uchodziły za ten element garderoby, który zwracał powszechną uwagę. – A zwłaszcza padną kobiety… Ale dobrze, przekonałaś mnie. Rzeczywiście nie powinnam się aż tak zagrzebywać na Kiward Station. Może tego roku wszyscy razem pojedziemy do Christchurch: Jack, Karolina i ja, James i Helena z Turamą. Czas, aby „lepsze towarzystwo” z Canterbury Plains poznało kolejnego potomka rodziny…
Helena zdecydowała się w końcu na proste, ciemne spodnie z gabardyny, które z pewnością będą praktyczne, kiedy znów miałaby lecieć z Jamesem jego Pippą. A potem Miranda zaciągnęła ją do działu sukienek i nalegała, aby przyjaciółka kupiła sobie odcinaną w talii kolorową suknię o szerokiej spódnicy.
– To spodoba się Jamesowi! – twierdziła. – I może skłoni go do tego, aby z tobą gdzieś poszedł! Nie mam tu na myśli tego głupiego i nudnego zebrania związku hodowców bydła. Dlaczego nie pójdziecie na przykład do kina? Czy w Haldon nie ma ani jednego?
Rzeczywiście w Haldon nie było kina, w przeciwieństwie do Christchurch, i James z chęcią zaprosił tam Helenę. I kiedy zachwycona i dumna ze swojego zadania Karolina pilnowała Turamy, oboje obejrzeli film Drzewko na Brooklynie. Dla Heleny był to pierwszy film fabularny w życiu. A James wykorzystał ciemności i tkliwie objął dziewczynę ramieniem. Był szczęśliwy, kiedy przytuliła się do niego. Znacznie później wyznał jej, że odważył się to zrobić zgodnie z instrukcjami Mirandy.
– W kinie – wyjaśniła mu jego światowa kuzynka – wszyscy się całują i ściskają.
I wreszcie, kiedy James zaparkował pick-upa przed stajniami na Kiward Station i miał ruszyć z Heleną w stronę domu, oboje zatrzymali się i zaczęli się całować pod rozgwieżdżonym niebem. Ich wargi dotykały się nawzajem nieśmiało, z wahaniem. Żadne z nich się nie śpieszyło, wiedzieli, że czas na to, co miało nastąpić później, i tak kiedyś nadejdzie. Helena i James byli młodzi, wojna się skończyła – przed nimi była przyszłość. Nie wątpili w to, że się kochają. Kiedyś na pewno się pobiorą i któregoś dnia mała Turama z pewnością będzie miała rodzeństwo…