– I ile z tego, co wiemy, opowiemy naszej Helenie?
Jack McKenzie bawił się dużą, brązową kopertą. Nadawcą listu była znana na całym świecie agencja detektywistyczna. To do niej wkrótce po narodzinach Turamy i po poufnej rozmowie z Moaną zwrócili się Jack i Gloria, zlecając ustalenie miejsca pobytu Lucyny alias Heleny Grabowskiej. Oczywiście młoda Maoryska nie zdradziła wszystkich szczegółów, ale wspomniała, że Helena nie zazna spokoju, dopóki los jej siostry nie będzie jej znany. Oboje McKenzie nie zawahali się zwrócić do prywatnej agencji. Ich cierpliwość jednak została wystawiona na próbę. Dopiero teraz, prawie po roku poszukiwań, detektywom udało się wytropić Lucynę i Kaspra w Warszawie. Agencja zebrała też wiele danych na ich temat, obserwując oboje i wypytując każde z nich w trakcie niezobowiązujących okazji towarzyskich. W efekcie Gloria i Jack otrzymali obszerne dossier, które właśnie z uwagą studiowali. Zamknęli się w tym celu w swojej sypialni, aby nikt im nie przeszkadzał, i rozłożyli wszystkie papiery na łóżku.
– No tak, ja bym się ograniczyła do tego, co najistotniejsze – powiedziała w zamyśleniu Gloria. – Że Lucyna i Kasper różnymi drogami przedostali się do Polski…
– Nie wspomnimy jednak, że mogli zostać w kilku krajach, które nie były zajęte przez armię rosyjską – stwierdził Jack.
– Nie powiemy też, że wybrali Polskę nie dlatego, że powodowały nimi uczucia patriotyczne, lecz po prostu żadne z nich nie chciało nauczyć się języka obcego… – dodała Gloria. Wsunęła protokoły z rozmów, w których to właśnie wyczytała, na sam spód góry papierów. – Możemy jednak poinformować Helenę, że Kasper prowadzi w Warszawie warsztat samochodowy i znakomicie dogaduje się z komunistycznymi władzami…
– …być może dlatego, że wielkodusznie przymyka oko na to, iż jego przyjaciółka spotyka się nocami z oficerami Armii Czerwonej w nie do końca legalnych klubach… – dokończył Jack. – A może o tym nie mówić?
– Oczywiście, że nie! – odparła Gloria. – Powiemy Helenie jedynie to, że Lucyna i Kasper dotychczas się nie pobrali. To ją na pewno ucieszy.
Jack skinął głową.
– I po prostu damy Helenie adres Lucyny. Jeśli będzie chciała, może nawiązać z nią kontakt, a owa młoda dama w Polsce będzie mogła sama zdecydować, czy pozwolić siostrze wziąć udział w jej życiu, a jeśli tak, to na ile – uśmiechnął się.
– Mam nadzieję, że ona rzeczywiście odpisze. Bo jeśli nie, to złamie Helenie serce – zmartwiła się Gloria.
– Napisze, napisze, Glory, nie obawiaj się! – uspokoił Jack żonę. – Jak tylko się dowie, że Helena jest właściwie zaręczona z dziedzicem jednej z największych owczych farm w Nowej Zelandii. Dzięki temu Lucyna będzie miała coś na kształt alternatywy, gdyby coś z rosyjskimi oficerami miało nie pójść dobrze.
Gloria zmarszczyła czoło. Wszelkie intrygi były jej obce.
– Sądzisz, że jest aż tak wyrachowana? – spytała.
Jack roześmiał się cicho.
– Można by to określić jako życiową zaradność. W każdym razie z pewnością nie trzeba martwić się o tę młodą kobietę. Raczej obawiałbym się o Helenę i Jamesa, gdyby ona niespodziewanie tutaj się zjawiła. Teraz schowaj to wszystko oprócz kartki z adresem Lucyny. I zanim odlecą, będziemy mogli oznajmić jej dobrą wiadomość. Gdzie ona w ogóle teraz jest? Jeszcze u Turamy?
Helena znów miała łzy w oczach, choć starała się żartować, śmiać i śpiewać córce na pożegnanie. Turama rzeczywiście w czasie pierwszego roku swojego życia stała się miniaturką swojej matki. Jej oczy były niebieskie, włosy w kolorze miodowego blondu, podobnie jak Lucyny, a ich charakterystyczna nasada w kształcie serca także przypominała Helenie o jej pięknej siostrze. Helena miała nadzieję, że córka później stanie się jeszcze bardziej podobna do niej.
– Nie sądziłam, że tak ciężko przyjdzie mi rozstać się z nią – powiedziała przez łzy do czekającego na nią Jamesa.
James objął ją ramieniem.
– Nie podchodź do tego aż tak dramatycznie, Heleno. Będą was dzielić tylko dwie godziny lotu. A na wszystkich uniwersytetach co chwilę są jakieś ferie, nie mówiąc o długich weekendach, które też można wykorzystać na odwiedziny. Może tak zorganizujesz sobie wszystkie kursy, że w piątki nie będziesz musiała chodzić na uniwersytet. Ben Biller też przecież nie zapracowuje się na śmierć.
Helena niedawno ukończyła high school. A teraz pojawiła się ciekawa oferta dla dzieci i młodzieży z odległych farm: mogły one brać udział w zajęciach zaocznych. Nauczyciele utrzymywali kontakt z uczniami za pośrednictwem radia, a podręczniki i materiały do nauki dostarczano pocztą. Także Karolina uczęszczała do szkoły w ten sposób, co bardzo jej odpowiadało, jako dziewczynce raczej zamkniętej w sobie i stroniącej od kontaktów z ludźmi. Wcale nie brakowało jej obecności szkolnych kolegów i koleżanek ani też wspólnych projektów – Karolinie wystarczały książki i jej zwierzęta. Ciągle naśladowała we wszystkim Glorię i doskonale radziła sobie w pracy z końmi i psami. Jej Sunday sprawdził się jako pies pasterski i Karolina czasami się uśmiechała, kiedy pasterze z szacunkiem zwracali się do niej per Miss Carol.
Za to Helena wolałaby chodzić do prawdziwej szkoły, w której mogłaby rozmawiać zarówno z nauczycielami, jak i z koleżankami i kolegami. Dlatego cieszyła się teraz na czekające ją studia uniwersyteckie. Zdecydowała się rozpocząć u Bena Billera studia kultury maoryskiej, aby poznać lepiej język i kulturę mieszkańców Nowej Zelandii. Potem chciała współpracować z Moaną, która właśnie zdała swój egzamin nauczycielski i zakończyła praktyczną część nauki w szkole podstawowej w Haldon. Wprawdzie nie było tam dość zajęć dla dwóch nauczycieli, ale Bernard Tasier oraz kilka innych liczących się osobistości z miasta upierali się, aby utworzyć jeszcze jedno miejsce pracy. Tasier był niesłychanie wdzięczny za uratowanie syna – i podkreślał wyraźnie, że on sam nigdy nie wpadłby na to, aby szukać dziecka w kopalni. Marty umarłby tam z pragnienia i wychłodzenia, gdyby ktoś nie dostrzegł konia stojącego przed wejściem, a jeśli zwierzę w końcu zerwałoby się i przybiegło do domu, wówczas prawdopodobnie nigdy nie odnaleziono by chłopca. Nie było już mowy o nieufności wobec Maorysów, jeśli chodziło o Tasiera. Tak więc Marty najwyraźniej nie był stracony dla świata, w którym między obiema nacjami zapanuje całkowity pokój.
Popołudniami Moana otwierała stary dom zebrań i zapraszała wszystkie dzieci. Planowała też przeprowadzić pogadanki dla ciągle zaniepokojonych rodziców pakeha, aby zachęcić do swojego projektu także ich dzieci.
– Zobaczycie! Kiedyś przekonam ich wreszcie, że Ngai Tahu od dawna już nie wędzą głów swoich wrogów – żartowała.
Helena także miała nadzieję, że w dalszej perspektywie pakeha coraz bardziej będą się interesować życiem swych maoryskich sąsiadów. Moana zamierzała stworzyć centrum informacyjne, które umożliwiałoby zapoznanie się z kulturą Maorysów wszystkim wycieczkowiczom, podróżnym oraz wycieczkom szkolnym z innych części kraju. Miała w tym brać udział także Helena. Ale to wszystko było kwestią przyszłości. Helenę czekały najpierw studia w Wellingtonie. Miała polecieć na Wyspę Północną samolotem wraz z Jamesem.
– Może jednak być tak, że nie usłyszysz pierwszego słowa, które wypowie Turama – żartował James. – I możliwe jest też, że tym słowem nie będzie mommy, lecz daddy.
Helena uśmiechała się przez łzy.
– Przecież to byłoby coś pięknego… – powiedziała, raz jeszcze całując córeczkę na pożegnanie i oddając ją w ręce Karoliny, na co ona cierpliwie czekała. Obok niej leżał jej trójkolorowy cień, Sunday.
– Masz pójść do biura na chwilę, zanim odlecicie – przekazała Helenie wiadomość, z którą przysłała ją tu Gloria. – Miss Gloria i Jack chcą ci coś powiedzieć.
Helena nie pamiętała, kiedy czuła się tak szczęśliwa i pełna ulgi, jak teraz po wyjściu z dawnego pokoju przyjęć na Kiward Station. Była rozpromieniona i w ogóle nie chciała wypuścić z ręki kartki z adresem Lucyny. Najchętniej napisałaby do siostry natychmiast, ale James czekał już ze swoją Pippą. Helena cieszyła się na ten lot. Często towarzyszyła Jamesowi w ostatnich miesiącach i znajdowała ogromną przyjemność w oglądaniu świata z góry. Dziś był piękny, pogodny dzień – będzie więc mogła rozkoszować się widokiem wybrzeża i morza.
– Wszystko w porządku? – spytał James, który miał już na sobie skórzaną kurtkę i czapkę lotnika. Wyglądał w tym stroju znakomicie.
Helena dostrzegła, że w kokpicie jego maszyny wisiał maleńki birdman z jadeitu, który podarowała mu Moana, zanim wyruszył na wojnę. A na szyi James miał inny hei-tiki – trochę niezgrabnie wyrzeźbiony z drzewa manuka. Była to pierwsza rzeźba Heleny, wykonana zgodnie z zasadami sztuki maoryskiej. Przedstawiała Tane, boga lasu, który poprzez rozstanie z niebem i ziemią stworzył nowy świat i powołał do życia pierwszą kobietę, Hineahuone.
Helena przytaknęła, zamierzając wejść do samolotu. Miała na sobie eleganckie spodnie, które kupiła razem z Mirandą, i wiedziała, że przyjaciółka wyraziłaby uznanie, widząc ją w nich. Zaraz po przybyciu do Wellingtonu miała się z nią zobaczyć, bo zaplanowano już, że będzie mieszkać u Billerów. Poza tym Helena postanowiła w najbliższych dniach koniecznie pójść na Elizabeth Street, aby zobaczyć, czy do swego domu wrócili Neumannowie, bo dowiedziała się, że obóz dla internowanych byłych imigrantów niemieckich dawno już został rozwiązany.
W tym momencie Helena dostrzegła też Jacka i Glorię, którzy przyszli na pas startowy, aby pożegnać syna i ją. Choć James miał wracać już następnego dnia.
– Turama – oświadczył z całą powagą w trakcie planowania podróży – potrzebuje przecież swojego ojca.
Helena, uśmiechając się, objęła serdecznie jego rodziców. Młode psy, które znów skakały wokół Glorii, domagały się także jej pieszczot. Pochyliła się, chcąc je podrapać na pożegnanie. I wówczas nagle przyszło jej do głowy coś, o czym myślała już dawniej, kiedy Karolina otrzymała Sunday.
– Nigdy nie podarowałaś mi żadnego szczeniaka… – powiedziała cicho do Glorii.
– Nie? – Gloria uśmiechnęła się, wskazując na Jamesa. – A nie dostałaś mojego?
– Mom! – oburzył się James.
Helena śmiała się ciągle, kiedy samolot toczył się na start.