POSŁOWIE

Zanim rozpoczęłam badania konieczne do napisania tej książki, nigdy nie pomyślałabym, że jest jakiś rozdział drugiej wojny światowej, o którym mój ojciec nic nie słyszał. Także moja lektorka Melanie Blank-Schröder wydała pełen zdumienia okrzyk: „Naprawdę? Ustaliłaś to na pewno?” – po moim exposé, kiedy opowiedziałam o odysei polskich obywateli, którzy w następstwie paktu o nieagresji zawartego między Hitlerem a Stalinem zostali deportowani najpierw na Syberię, a potem znaleźli się w Persji.

Moja Helena jest oczywiście postacią fikcyjną, jednak nie wymyśliłam sobie jej historii. Rzeczywiście Stalin zaanektował wschodnią Polskę po podpisaniu paktu z Hitlerem, a jej mieszkańców deportował, podczas gdy Niemcy zajęli Polskę zachodnią. Prawie cała ludność narodowości polskiej – która w tych częściach kraju stanowiła mniejszość obok Białorusinów i Ukraińców, została wywieziona na Syberię, aby zrobić miejsce dla osadników rosyjskich. Tysiące Polaków zmarło w obozach pracy, a wybawienie dla deportowanych nadeszło dopiero wtedy, kiedy Hitler w 1941 roku złamał pakt o nieagresji z Rosją. Stalin porozumiał się wówczas z aliantami, którzy zmusili go do rokowań z rządem polskim na uchodźstwie. Rząd polski zażądał zaś natychmiastowego uwolnienia deportowanych obywateli polskich, co wkrótce potem nastąpiło. Zaangażowanie aliantów w tę sprawę nie było jednak spowodowane względami humanitarnymi. Planowano stworzenie polskiej armii, a w jej skład mieliby wejść ci deportowani Polacy, którzy byli jeszcze zdolni do służby wojskowej. Przewidywano, że przyszli żołnierze będą szkoleni w Iranie, zwanym wówczas Persją, który to kraj od 1941 roku był pod zarządem aliantów. Wszyscy pozostali Polacy, którzy przeżyli deportacje i pobyt w łagrach, mieli być w ślad za przyszłym wojskiem przetransportowani do Pahlawi, portowego miasta w Persji, i później umieszczeni w obozach wokół Teheranu. Ludzie ci byli w większości niedożywieni i chorzy, wielu zmarło też od razu po podróży w prowizorycznym szpitalu, naprędce utworzonym wprost na plaży. Zmarli pozostawili po sobie wiele dzieci i młodzieży – dla tych sierot trzeba było utworzyć specjalne placówki. W jednym z obozów zorganizowano sierociniec, podobnie jak w Isfahanie, gdzie panowały znakomite warunki. Kierownictwo obozów znajdowało się w rękach polskich wygnańców, a także Brytyjczyków i Amerykanów. Uciekinierzy z Syberii prawdopodobnie otrzymywali zaopatrzenie z rezerw wojskowych, na co wskazuje obozowe menu, składające się z gulaszu w puszkach i makaronu – dane te zarówno moja lektorka, jak i redaktorka tekstu oraz wszystkie te osoby, które wstępnie czytały tekst, określiły jako „z pewnością nieautentyczne”. Jednak byli mieszkańcy obozów w swoich pamiętnikach dokładnie opisywali właśnie taki przysmak! I był on bardzo chwalony, podobnie jak cała organizacja obozu. Jednak w dalszej perspektywie uciekinierom brakowało pewności co do ich losów, a już zwłaszcza jeśli chodziło o sieroty, dla których w Persji nie było żadnej przyszłości. Dlatego też zarówno Brytyjczycy, jak i członkowie rządu polskiego na uchodźstwie byli zachwyceni, kiedy w roku 1944 Nowa Zelandia zgłosiła gotowość przyjęcia siedmiuset polskich dzieci i umieszczenia ich w specjalnie dla nich przygotowanym obozie koło Pahiatua, małego miasta na Wyspie Północnej.

Polish Children’s Camp powstał dzięki wspólnej inicjatywie amerykańskiej, polskiej i nowozelandzkiej, która była bardzo popierana przez mieszkańców Nowej Zelandii. Miejscowe związki kobiece nader troskliwie przygotowały pokoje i świetlice, a dzieci oraz ich polscy opiekunowie zostali bardzo serdecznie powitani.

Pierwotnie planowano odesłać małych uciekinierów po zakończeniu wojny do ich ojczyzny. Świadomie nazwano obóz Małą Polską, polskie nazwy otrzymały obozowe uliczki, a zajęcia dla dzieci prowadzone były w ich języku ojczystym. Kiedy jednak Polskę zajęła Armia Czerwona i kraj dostał się pod wpływ komunistów, odstąpiono od zamiaru repatriacji dzieci. Za to bardzo starannie i z sukcesem wspierano ich integrację ze społeczeństwem nowozelandzkim. Nowa Zelandia była otwarta także dla pozostałych w Europie krewnych dzieci, o ile ci jeszcze żyli. Znacznie później wiele dzieci ściągnęło do nowej ojczyzny członków swych rodzin, którzy uważani już byli za zaginionych.

W czasie, w którym ma miejsce akcja mojej książki, mniej szczęśliwie kształtowały się stosunki między potomkami europejskich kolonistów Nowej Zelandii a ludnością maoryską. Nastroje panujące między pakeha a Maorysami osiągnęły swój punkt krytyczny w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku. Od chwili zasiedlenia wysp przez Brytyjczyków i innych emigrantów europejskich stale spadała liczba Maorysów w całkowitej liczbie ludności kraju – ujęta zarówno procentowo, jak i liczbowo. Wojny i choroby mocno osłabiły szczepy, wiele z nich było też zdziesiątkowanych w efekcie wojen domowych. Przymusowa integracja ze społeczeństwem pakeha przyczyniła się także do tego, że Maorysom groził całkowity zanik ich kultury i tożsamości. W efekcie industrializacji uciekali oni do miast, a alkoholizm i demoralizacja były na porządku dziennym. Maoryskie dzieci były wykluczane z grup rówieśniczych w szkołach, a z drugiej strony tak anglicyzowane, że nie rozumiały już swojego ojczystego języka i nie znały tradycji szczepów, z których pochodziły. Bezrobocie zarówno po kryzysie światowym, jak i po kolejnym związanym z oddzieleniem się Nowej Zelandii od Wielkiej Brytanii w roku 1947 podsycało nastroje wrogości między białymi i Maorysami. Źle wykształceni pakeha oraz Maorysi konkurowali o miejsca pracy w nisko płatnych sektorach gospodarki.

Zwrot nastąpił dopiero w latach pięćdziesiątych, kiedy rząd nowozelandzki zaczął dostrzegać te problemy i podejmować próby ich rozwiązania. Zaczęto wspierać projekty edukacyjne dla Maorysów i angażować pracowników socjalnych, aby rodziny otrzymywały odpowiednie wsparcie. W szczepach coraz częściej pojawiały się takie jednostki, jak moja Moana, które z dużym zaangażowaniem próbowały wskrzesić maoryską obyczajowość i duchowość.

W latach sześćdziesiątych XX wieku w następstwie międzynarodowego ruchu obrony praw obywatelskich doszło do poważnych protestów i wystąpień Maorysów. Szczepy, dzięki budzącej się świadomości narodowej, walczyły o utrzymanie języka i kultury, jak też o wypłatę odszkodowań za dobra ziemskie wywłaszczone w czasie wojen domowych. Wiele szczepów wykorzystało otrzymane tą drogą pieniądze do odbudowy swych marae – dziś kultura maoryska jest ważnym czynnikiem gospodarczym kraju. Przybywający do Nowej Zelandii turyści mają bardzo bogatą ofertę, dzięki której mogą zapoznać się z miejscową kulturą. Wieczór z haka i hangi należy do standardowego programu podróży. Kto chce dowiedzieć się więcej, może zarezerwować też noclegi w którymś z marae i poprosić o wprowadzenie do maoryskiej kultury i duchowości.

Ciągle jeszcze stosunki między Maorysami i pakeha nie są wolne od napięć i Maorysi, ogólnie rzecz biorąc, nadal należą do gorzej wykształconych warstw społeczeństwa. Gorsze są też statystyki świadczące o ich zdrowiu niż te dotyczące ludności pochodzenia europejskiego. Ogólnie jednak sytuacja Maorysów poprawiła się, co jest korzystne także dla kraju. I tak na przykład maoryskie związki przodują w ochronie środowiska Nowej Zelandii i walce o zachowanie zasobów naturalnych kraju.

Oczywiście starałam się zachować autentyczność także w kwestii innych aspektów, o których jest mowa w tej książce. Jeszcze dzisiaj zwiedzać można wspomniane wejścia do sztolni, które świadczyły o wieloletniej rabunkowej eksploatacji zasobów węgla w okolicach mojego fikcyjnego miasteczka Haldon. Takie wejścia znajdują się koło Methven, w okolicach Hutt. Tamtejsze kopalnie zostały zamknięte dopiero w latach pięćdziesiątych, czyli znacznie później niż te fikcyjne opisywane przeze mnie. Następstwa gospodarcze dla regionów, których to dotyczyło, były jednak podobne. Pojawiło się bezrobocie, które dodatkowo zaostrzyło nastroje między Maorysami a pakeha.

Do smutnych rozdziałów opisywanej historii należy fakt internowania w czasie drugiej wojny światowej Nowozelandczyków pochodzących z Niemiec – bez względu na poglądy polityczne i narodowość. Osadzano ich w obozie na Somes Island, w Wellington Harbour, a na krótki czas także w Pahiatua, na terenie późniejszego obozu Małej Polski. W efekcie zbiegli z Niemiec Żydzi znaleźli się w jednym obozie z fanatycznymi zwolennikami nazistów, których nie brakowało w Nowej Zelandii. Ideologia nazistów znakomicie odpowiadała rasistowskim poglądom postaci takich jak Bernard Tasier. Ludzie tacy jak on popierali szczególnie gorliwie tuż przed początkiem wojny i w czasie jej pierwszych lat idee narodowego socjalizmu i występowali przeciwko Żydom. Nie miało to jednak większego wpływu na liberalną atmosferę kraju i jego przystąpienie do wojny po stronie Wielkiej Brytanii. Podobnie jak w czasie pierwszej wojny światowej, także i teraz na wojnę wyruszyli liczni ochotnicy. W Royal Air Force służyło siedmiuset dwudziestu „kiwi”, którzy w czasie wojny powietrznej wykazali się ogromną dzielnością.

Trudność pojawiła się w trakcie opowiadania historii Jamesa, ponieważ załogi większości samolotów biorących udział w nalotach dywanowych składały się przynajmniej z dwóch, często czterech lub więcej ludzi. Poza tym potrzebna mi była maszyna, która łączyła funkcje myśliwca oraz bombowca. Na szczęście znalazłam specjalistę, i to we własnej rodzinie. Mój ojciec zapewnił mnie, że wyposażony w ładunek bomb Havilland Mosquito, którego zadaniem była także ochrona flotylli bombowców, rzeczywiście był używany w czasie wojny. Nie ma to jak świadkowie tamtych czasów! Wielkie dzięki.

Serdecznie dziękuję też moim czytelniczkom, które podjęły się wstępnego czytania tekstu, a których geograficzne wiadomości były mi bardzo pomocne. Moja lektorka Melanie Blank-Schröder razem ze mną przygotowała książkę, zaś mojej redaktorce tekstu Margit von Cossart zawdzięczam wiele impulsów, dzięki którym książka ta, jak sądzę, jest czymś szczególnym. I jak zawsze dziękuję też mojemu agentowi Bastionowi Schlückowi – który także otwarty jest na nowe pomysły – oraz Joan i Annie Puzcas, dzięki którym od lat już nie muszę zajmować się tym wszystkim, co nie jest związane z pisaniem.