Clifford Knox zakończył połączenie radiowe i wyłączył laptopa. Wyrzutnia rakiet wystrzeliła tylko raz, ale pocisk nie odnalazł prezydenckiej limuzyny. Obraz telewizji przemysłowej – dzięki uprzejmości kamer zainstalowanych w obu automatycznych wyrzutniach – podskakiwał i przesuwał się z lewa na prawo. Trudno mu było skierować lufę w dół, bo urządzenie nie odpowiadało na jego polecenia. Nakazał zmodyfikowanie materiału miotającego i środków wybuchowych, aby upewnić się, że trzy głowice bojowe zniszczą grubo opancerzony pojazd.
Dziś rano wszystko działało jak należy.
Co się stało?
Odpowiedzi dostarczył obraz na ekranie telewizora w jego pokoju hotelowym.
Telefony komórkowe na ulicy wykonały zdjęcia i filmy wideo, które przekazano drogą mailową do głównych stacji telewizyjnych. Ujrzał mężczyznę balansującego na ramie okna Grand Hyatt, wysoko ponad Czterdziestą Drugą Wschodnią. Facet usiadł okrakiem na metalowej konstrukcji i szarpnął w jedną, a później drugą stronę, by w końcu skierować ogień na wyrzutnię, niszcząc elektronikę w chwili, gdy wystrzeliła pierwsza z rakiet.
Knox wydał polecenie odpalenia pocisku. Wyrzutnia powinna odpalić trzy, jeden po drugim, ale pojawił się tylko jeden i zniknął w południowej części nieba.
Po chwili odezwał się hotelowy telefon.
Podniósł słuchawkę i usłyszał chrapliwy głos z drugiej strony.
– To katastrofa.
Spojrzał na ekran telewizora. Ukazały się kolejne obrazy przedstawiające dwa urządzenia wystające na zewnątrz z czarnych prostokątów w szklanej fasadzie hotelu Grand Hyatt. Na pasku u dołu ekranu ukazała się informacja, że nie wiadomo jeszcze, w jakim stanie jest prezydent.
– Co to za człowiek? – usłyszał w uchu nowy głos.
Wyobraził sobie scenę rozgrywającą się po drugiej stronie. Trzej pięćdziesięcioletni mężczyźni siedzą w eleganckim salonie, skupieni wokół telefonu przełączonego na tryb głośnomówiący.
Wspólnota.
Bez jednego.
– Nie mam pojęcia – odrzekł do mikrofonu. – Nie spodziewałem się żadnych zakłóceń.
Z wyglądu nieznajomego wyczytał jedynie, że jest rasy kaukaskiej, ma rudawozłote włosy, czarną kurtkę i jasne spodnie. Nie można było rozpoznać jego twarzy z powodu niskiej rozdzielczości kamery telefonu komórkowego oraz drgań soczewki. Pasek przesuwający się u dołu ekranu informował widzów, że mężczyzna ukazał się w oknie, został ostrzelany, a następnie nakierował jedną broń na drugą i zniknął w środku.
– Jak się dowiedział? – rozległo się pytanie w jego uchu. – Jak zdołał powstrzymać operację?
– Musimy mieć przeciek.
Cisza z drugiej strony potwierdziła, że się zgadzają.
– Kwatermistrzu – powiedział jeden z mężczyzn, używając oficjalnego tytuł Knoxa – kierowałeś operacją. Odpowiadasz za niepowodzenie.
Zdawał sobie z tego sprawę.
Podobnie jak kapitan okrętu w dawnych czasach, kwatermistrz był wybierany przez załogę, aby stać na straży interesów Wspólnoty. Kapitan miał absolutną władzę podczas wojny, ale zadanie codziennego zarządzania okrętem spoczywało na barkach kwatermistrza. To on dbał o zaopatrzenie, dzielił łupy, rozstrzygał spory i wymierzał kary. Kapitan mógł niewiele zdziałać bez aprobaty kwatermistrza. System przetrwał po dziś dzień, tyle że Wspólnotą dowodziło teraz czterech kapitanów. Knox odpowiadał przed każdym z nich, pojedynczo i zbiorowo. Sprawował również nadzór nad załogą, czyli tymi, którzy pracowali bezpośrednio dla Wspólnoty.
– Najwyraźniej wśród nas jest szpieg – powtórzył.
– Zdajesz sobie sprawę, co z tego wyniknie? Skutki mogą być opłakane.
Knox wstrzymał oddech.
– Najgorsze będą konsekwencją zatajenia tego przedsięwzięcia przed kapitanem Hale’em.
Wiedział, że jego uwaga nie zostanie odczytana jako akt niesubordynacji. Dobry kwatermistrz bez obawy mówił, co myśli, bo jego władza pochodziła od załogi, a nie kapitana. Tydzień temu ostrzegł ich, że plan jest źle pomyślany. Zachował dla siebie inną rozpaczliwą obserwację, ale gdy trzech z czterech wydało rozkaz, jego obowiązkiem było słuchać.
– Przyjęliśmy do wiadomości twoje rady i zastrzeżenia – odpowiedział jeden z nich. – Przyjęliśmy i podjęliśmy decyzję.
Niestety może to nie wystarczyć, kiedy Quentin Hale usłyszy, co zrobili. Wspólnota obrała już kiedyś ten kurs, ale nie żeglowała nim od wielu dekad. Ojciec Knoxa był ostatnim, który poważył się na to i odniósł sukces. Ale to były inne czasy i inne reguły.
– Może powinniście powiedzieć kapitanowi Hale’owi – zasugerował.
– Przecież już wie – odrzekł jeden z nich. – Niebawem się odezwie. Co zamierzasz?
Zastanawiał się nad tym już wcześniej. Nie było sposobu, żeby wyśledzili pochodzenie broni, którą znajdą w dwóch pokojach hotelowych. Działka zostały zbudowane w tajemnicy przez członków załogi, a z każdej części usunięto wszelkie ślady. Wiedzieli, że niezależnie od wyniku operacji broń zostanie znaleziona, więc podjęli wszelkie środki ostrożności. Dwa pokoje w hotelu Grand Hyatt zostały wynajęte przez fikcyjne osoby – członkowie załogi pojawili się w recepcji pod przebraniem i zapłacili sfałszowaną kartą kredytową. W walizkach znajdowały się części broni, którą składał całą noc, kawałek po kawałku. Znak „Nie przeszkadzać” umieszczony na drzwiach zapewniał mu prywatność cały dzień. Kierował bronią z pokoju, w którym się znajdował – kilka przecznic dalej – za pomocą fal radiowych, ale w tej chwili sygnał był zakłócony.
Wszystko starannie zaplanowano...
– Zajmę się tym.
Malone zmagał się z decyzją. Dostrzegł agentów biegnących do głównego wejścia Grand Hyatt. Secret Service była dokładna, co oznaczało, że jej agenci znajdowali się już w środku hotelu, rozmieszczeni tak, aby mogli obserwować przebiegającą dołem ulicę. Przełożeni z pewnością nawiązali z nimi łączność i polecili, aby udali się do obu pokojów. Czy powinien odejść? A może po prostu na nich zaczekać?
Przypomniał sobie o kopercie tkwiącej w kieszeni.
Otworzył ją i ujrzał wydrukowany liścik.
Chciałam, żebyś to zobaczył. Unieszkodliwił, zanim nadjedzie prezydent. Nie można było zrobić tego wcześniej. Nie możesz nikomu ufać, szczególnie ludziom z Secret Service. Spisek sięga bardzo wysoko. Wyjdź z hotelu. Skontaktuję się z tobą telefonicznie przed północą. Stephanie
Decyzja została podjęta.
Pora ruszać.
Najwyraźniej Stephanie odkryła potężny spisek. Powinien postępować zgodnie z jej instrukcjami.
Przynajmniej w tej chwili.
Wiedział, że komórki są wyposażone w kamery, a chodniki w dole roiły się od ludzi. Jego zdjęcie pojawi się niebawem we wszystkich mediach. Widzieli go zaledwie kilka minut, więc miał nadzieję, że zdjęcia nie są najlepszej jakości.
Otworzył drzwi, nie przejmując się tym, że zostawi ślady. Jego odciski palców widniały na całym urządzeniu wystającym z okna.
Spokojnie ruszył opustoszałym korytarzem, kierując się w stronę wind. Zapach tytoniu przypomniał mu, że znajduje się na piętrze dla palaczy. Nie otworzyły się żadne drzwi po jednej ani drugiej stronie.
Skręcił za rogiem.
Hotel obsługiwało dziesięć wind. Nic nie wskazywało, gdzie są w tej chwili kabiny. Uznał, że żadna z nich nie będzie dobrym rozwiązaniem. Rozejrzał się wokół i odnalazł klatkę schodową.
Otworzył metalowe drzwi i nastawił uszu, a gdy niczego nie usłyszał, wślizgnął się do środka.
Zszedł dwa piętra niżej i przystanął na siedemnastym. Wszędzie cisza. Skręcił do holu z windami niemal identycznego z tym dwa piętra wyżej. Podobny stolik, bukiet kwiatów i lustro zdobiące ścianę.
Spojrzał na siebie.
Co się, u licha, stało?
Przed chwilą ktoś próbował zamordować prezydenta Stanów Zjednoczonych, a on był obecnie głównym podejrzanym.
Zdjął marynarkę, odsłaniając jasnobłękitną koszulę z wyłogami kołnierzyka przypinanymi na guziki. Tamci szukali mężczyzny o jasnych włosach, w ciemnej marynarce. Pomiędzy drzwiami dwóch wind zauważył kosz na śmieci z kolejnym bukietem sztucznych kwiatów i wetknął do środka marynarkę.
Z lewej strony nadchodziła jakaś rodzina. Mama, tata i trójka dzieci. Wyraźnie podekscytowani, rozmawiali o Times Square i jednym z neonów na placu. Tata nacisnął guzik „w górę”, wzywając kabinę. Malone czekał razem z nimi na przyjazd kabiny. Wyraźnie jakimś cudem niczego nie zauważyli. Trudno nie spostrzec wystrzelonej rakiety, która pozostawia za sobą ślad na niebie, ale turyści zawsze go zdumiewali. Plac Højbro w Kopenhadze, gdzie znajdowała się jego księgarnia, roił się od nich każdego dnia.
Kabina nadjechała. Malone puścił rodzinę przodem. Tata wsunął do czytnika klucz magnetyczny, dający dostęp na trzydzieste pierwsze piętro. Najwyraźniej był to poziom z konsjerżem zarezerwowany dla specjalnych gości.
– Dziękuję, że pan mnie ubiegł – powiedział.
Przejechali w milczeniu czternaście pięter, a gdy wyszli, ich oczom ukazał się poziom dla gości, którzy zapłacili za ten przywilej. Malone pozwolił, żeby ojciec rodziny ruszył przodem. Mężczyzna wsunął kartę do kolejnego czytnika i otworzył szklane drzwi.
Malone wszedł za nimi do środka.
Salon w kształcie litery L był pełen ludzi korzystających z bufetu zimnych mięs, serów i owoców. Przyjrzał się pomieszczeniu i natychmiast dostrzegł dwóch mężczyzn w garniturach, ze słuchawkami w uszach i mikrofonami w klapach, przyklejonych do okien wychodzących na Czterdziestą Drugą Wschodnią.
Secret Service.
Poczęstował się jabłkiem z drewnianej miski stojącej na stole i sięgnął po numer „New York Timesa”, a następnie wycofał w róg pokoju. Przeżuwając jabłko, siedział z jednym okiem utkwionym w gazecie, a drugim – w agentów.
Miał nadzieję, że nie popełni trzeciego błędu.