CIEŚNINA PAMLICO, KAROLINA PÓŁNOCNA
Hale siedział w głównym salonie „Adventure”. Zauważył, że skręcili na zachód, pozostawiając za sobą szerokie wody otwartego oceanu, i cieszył się nowym dźwiękiem. Niebieskoszara woda zmieniła odcień na kawowy dzięki stałemu napływowi osadów gnanych na wschód przez wijącą się meandrami rzekę Pamlico. Kiedyś na tych wodach roiło się od długich kanu, pchanych tyczkami piróg i płaskodennych parowców. Było tu również sporo slupów, korsarzy i fregat o załogach złożonych z oportunistów, którzy nazywali domem gęsto zalesione brzegi odizolowanej od świata kolonii w Karolinie. Pamlico mogła się poszczycić jedną z najbardziej skomplikowanych sieci dróg wodnych na tej planecie. Mnóstwo tu było wysepek pokrytych muszlami ostryg, pływowych mokradeł, pagórków i bagien. Najdalsze wybrzeże było usiane niebezpiecznymi przylądkami, których imiona – Czujność i Lęk – ostrzegały przed tragedią, a kryjące się za nimi otwarte morze zyskało sobie miano Cmentarza Atlantyku.
Urodził się i wychował w pobliżu, jak wszyscy Hale’owie począwszy od wczesnych lat osiemnastego wieku. Nauczył się żeglować już jako chłopiec. Wiedział, jak unikać kapryśnych płycizn i radzić sobie z niebezpiecznymi prądami. Zatoczka Ocracoke, do której wpływali, była miejscem, gdzie w tysiąc siedemset osiemnastym roku zginął sam Czarnobrody. Miejscowi do dziś mówili o nim z nabożnym szacunkiem i przebąkiwali o zaginionym skarbie.
Hale spojrzał na stół, na którym leżały dwa dokumenty.
Zabrał je ze sobą, wiedząc, że po załatwieniu sprawy księgowego będzie musiał ponownie skierować uwagę na błąd popełniony przez prapradziadka, który trzydziestego stycznia próbował zabić prezydenta Andrew Jacksona.
Był to pierwszy przypadek w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy podjęto próbę zamachu na życie urzędującego prezydenta.
Odpowiedź Jacksona – odręczne pismo adresowane do Abnera, a dziś osłonięte plastikową koszulką – dręczyła go od zawsze.
W końcu uległeś zdradzieckiej pokusie. Nie powściągnąłeś niecierpliwości. Jestem z tego rad. Czeka nas wojna tak wielka jak wówczas, kiedy zbrojne rzesze tego narodu zostały wezwane do obozowiska namiotów. Pragniesz wojny, a ja nie będę chował się w kącie, skoro padł pierwszy strzał. Nie ustąpię przed Twoimi zabiegami i nie ulegnę żądaniom. Nie pokłonię się w Twojej obecności, nawet gdyby miało od tego zależeć moje życie. Ośmieliłeś się nasłać na mnie zabójcę?! Cofnięcie się przed tak prostacką zniewagą byłoby rzeczą haniebną. Jestem wzburzony. Twój zabójca całymi dniami gada brednie. Dobrze wybrałeś sługę. Zostanie uznany za obłąkanego i wypuszczony. Nikt nie uwierzy w żadne jego słowo. Nie istnieje dowód Twego spisku, ale obaj wiemy, że to Ty nakłoniłeś Richarda Lawrence’a, aby wycelował we mnie pistolet. Ponieważ moje uczucia są tak wzburzone, zadałbym im gwałt, gdybym nie przyspieszył Twojego upadku. Początkowo nie byłem pewny, jak powinienem odpowiedzieć. Jednak po zasięgnięciu opinii i rady kogoś mądrzejszego ode mnie podjąłem decyzję w sprawie właściwego sposobu postępowania. Piszę, aby Ci oznajmić, że zniknęła wszelka podstawa prawna, która niczym tarcza osłaniała Twoje zbrodnicze knowania. Kazałem usunąć wszelkie wzmianki o Twoim liście kaperskim z oficjalnego archiwum Kongresu. Kiedy zwrócisz się do innego prezydenta z prośbą o jego uszanowanie, nie będzie nim prawnie związany jak ja.
Aby dodatkowo zwiększyć Twoją udrękę i w ten sposób przedłużyć agonię beznadziejnej sytuacji, nie zniszczyłem go. Wyznaję, że zamierzałem to uczynić. Przekonano mnie jednak, że wiadomość ta mogłaby uczynić Twoje położenie tak beznadziejnym, iż mogłaby skłonić Cię do kolejnych aktów rozpaczy. Ponieważ kochasz tajemnice i podążasz mroczną ścieżką, rzucam wyzwanie, które powinno do Ciebie przemówić. Na kartce załączonej do mojego listu znajduje się szyfr stworzony przez czcigodnego Thomasa Jeffersona. Powiedziano mi, że uważał go za szyfr doskonały. Jeśli zdołasz go odczytać, dowiesz się, gdzie ukryłem to, czego pragniesz. Jeśli nie, pozostaniesz żałosnym zdrajcą, którym jesteś dzisiaj. Muszę przyznać, że takie rozwiązanie znacznie bardziej mi odpowiada. Niebawem powrócę do rodzinnego domu w Tennessee i spędzę tam ostatnie lata mojego życia, czekając na dzień, w którym spocznę u boku mojej ukochanej Rachel. Mam szczerą nadzieję, że niegodne mężczyzny postępowanie, które Ci przypisują, stanie się Twoją zgubą, i że dożyję dnia Twego upadku.
Andrew Jackson
Hale spojrzał na drugą kartę, podobnie jak pierwsza umieszczoną w plastikowej koszulce.
Jego rodzina próbowała złamać szyfr Jeffersona od ponad stu siedemdziesięciu pięciu lat. Zatrudnili specjalistów. Wydali pieniądze.
Niestety wszystkie próby okazały się daremne.
Usłyszał kroki od dziobu. Po chwili do salonu wszedł jego sekretarz.
– Włącz telewizję.
Dostrzegł strach w jego oczach.
– Sytuacja jest poważna.
Odnalazł pilota i włączył odbiornik.
Malone dojadł jabłko, nadal zasłaniając się gazetą. Nie zauważył żadnej wzmianki o podróży prezydenta do Nowego Jorku. Dziwna sprawa, bo prezydenci pojawiali się zwykle przy dźwięku fanfar. Powinien opuścić hotel, i to szybko. Każda sekunda zwłoki sprawiała, że to zadanie stawało się trudniejsze. Wiedział, że Grand Hyatt dorósł do swojego miana, będąc masywnym, wielopiętrowym gmachem, przez który w ciągu doby przewijały się tysiące osób. Nie sądził, aby Secret Service zdołała zabezpieczyć wszystkie wejścia, a przynajmniej, by dokonała tego w tak krótkim czasie. Na sali znajdowały się dwa telewizory, więc zobaczył, jak kamery telefonów uchwyciły jego obraz, który na szczęście okazał się zamazaną plamą. Nadal ani słowa o stanie prezydenta Danielsa. Ludzie rozmawiali o zamachu, do którego doszło kilkanaście pięter niżej. Paru słyszało strzały i widziało rakietę. Dwaj agenci w garniturach patrzyli w dół, rozmawiając przez radio.
Podniósł się, żeby wyjść.
Agenci odwrócili się od okna i ruszyli w jego stronę. Rozejrzał się wokół, myśląc, jak zareagować. Spostrzegł masywny drewniany stół z jabłkami i gazetami i pomyślał, że mógłby go użyć, aby ich zatrzymać.
Oczywiście, tamci mieli broń, a on nie, więc stół na wiele by się nie przydał.
Na szczęście tamci przebiegli obok niego i skoczyli do drzwi, kierując się wprost do wind. Kabina właśnie nadjechała i otworzyły się drzwi.
Malone westchnął ciężko, wcisnął guzik „w dół” i wszedł, gdy nadjechała kolejna winda.
Później udał się prosto do drzwi frontowych.