Malone szedł spokojnie nisko sklepionym korytarzem łączącym hotel Grand Hyatt z Grand Central Station. Wiedział, że gdy dotrze do zatłoczonej hali, będzie mógł wrócić pociągiem do St. Regis, gdzie czekała na niego Cassiopeia. Razem zdecydują, co robić.
Interesujące, że właśnie tak sobie pomyślał.
Razem.
Wiele lat żył i pracował samotnie. Poznał Cassiopeię dwa lata temu, ale zaledwie przed kilkoma miesiącami, w Chinach, oboje w końcu przyznali się do tego, co czują. Początkowo sądził, że bliższy związek jest emocjonalnym skutkiem ubocznym tego wszystkiego, co się wydarzyło.
Pomylił się.
Byli towarzyszami walki, rywalami, a później przyjaciółmi. Teraz stali się kochankami. Cassiopeia była pewna siebie, bystra i piękna. Łączył ich intymny związek pełen szczęścia i zaufania, wypływający ze świadomości, że zdołają sobie pomóc. Jak teraz, po nieudanym zamachu na prezydenta, gdy skora do pociągnięcia za spust policja rozpoczęła łowy.
Pomyślał, że faktycznie nie wzgardziłby odrobiną pomocy.
A właściwie całą, jakiej mogła udzielić.
Wyszedł z tunelu rzędem szklanych drzwi prowadzących do hali pełnej zatłoczonych sklepów. Z prawej strony w odległości pięćdziesięciu metrów majaczyło wyjście na poziom ulicy. Odwrócił się w lewo i wszedł do najbardziej rozpoznawalnej stacji na świecie długości boiska do futbolu i jednej trzeciej jego szerokości. Słynne sklepienie – pokryte listkami złota gwiazdy zodiaku na tle błękitnego nieba – wznosiło się kilkadziesiąt metrów nad jego głową. Ponad centralnym stanowiskiem informacyjnym wisiał słynny mosiężny zegar o czterech tarczach. Wskazówki pokazywały dziewiętnastą dwadzieścia. Korytarze i przejścia rozchodziły się we wszystkich kierunkach, prowadząc do poszczególnych peronów. Windy poruszały się w górę i w dół, do kolejnych poziomów poprzecinanych torami. Wiedział, że pod nim znajduje się duża przestrzeń restauracyjna pełna kawiarenek, cukierni i barów szybkiej obsługi. Niżej były linie miejskiego metra. Właśnie tam zmierzał.
Spojrzał w kierunku otwartych restauracji, które zdominowały obie strony przepastnej hali piętro wyżej. Usłyszał strzępy rozmów przechodniów. Nadal ani słowa o stanie Danielsa.
Dwaj agenci w garniturach weszli na stację tym samym przejściem co on.
Za nimi pojawili się trzej kolejni.
Przypomniał sobie, żeby zachować spokój. Nie było sposobu, aby go namierzyli. Nie dysponowali praktycznie żadnymi informacjami. Po prostu przeprowadzali rekonesans. Rozglądali się, licząc na przełom.
Trzej nowojorscy gliniarze wbiegli jednym z wyjść prowadzących na ulicę. Kilku innych zjawiło się z prawej strony, wyskakując z wind łączących halę dworca z Czterdziestą Piątą Ulicą.
Kiepska sprawa. Zmierzali prosto do celu. Co napisała Stephanie? „Nie ufaj nikomu”. Musiał zjechać dwa poziomy w dół do peronu metra. Niestety, w obecnej chwili mógł jedynie skręcić w lewo i wyjść na Czterdziestą Drugą.
Jaki mieli plan?
Wszedł na szeroką kładkę dla pieszych rozpiętą nad betonowym przejściem. Z drugiej strony stanowiska informacji pojawił się policjant i ruszył w tę samą stronę.
Nie zatrzymywał się.
Przed nim nie było żadnego policjanta ani agenta.
Kładka miała sięgające do pasa marmurowe balustrady. Dostrzegł wąską półkę po drugiej stronie poręczy, która odchodziła od kładki, schodząc do przejścia w dole.
Nieoczekiwane posunięcie było zawsze najlepszym rozwiązaniem, ale musiał działać szybko. Gliniarz podążający jego śladem znajdował się zaledwie kilka kroków za nim.
Zrobił krok w bok, wykonał obrót i wbił kolano w brzuch tamtego, rzucając go na posadzkę. Liczył na to, że zyska kilka cennych sekund, tyle, żeby zdołał ominąć innych, którzy znajdowali się w hali głównej.
Przeskoczył marmurową balustradę, balansując na wąskiej półce i zdając sobie sprawę, że znajduje się dobrych dziesięć metrów nad posadzką. Za wysoko, żeby skoczyć. Ruszył przed siebie, wyciągając ramiona dla zachowania równowagi. Zszedł nieco niżej i skoczył, kiedy półka znajdowała się w odległości niecałych trzech metrów od posadzki.
Nad nim pojawili się agenci i funkcjonariusze policji.
Wyciągnęli broń.
Ludzie w przejściu ujrzeli pistolety i przerażeni rzucili się do ucieczki. Malone wykorzystał zamieszanie i pobiegł przed siebie, chowając się pod kładką i znikając z linii ognia. Widział, że gliniarze na górze będą potrzebowali kilku sekund, żeby dotrzeć do końca pomostu. Zyska dość czasu, żeby uciec. Z lewej strony ujrzał Oyster Bar, a z prawej jedną z największych dworcowych restauracji. Wiedział, że z poziomu restauracyjnego odchodzi kilkanaście wyjść prowadzących na perony, do pociągów i schodów, wind i pochylni. Mógł wsiąść do dowolnego pociągu i kupić bilet u konduktora.
Wpadł do hali restauracyjnej i ruszył w kierunku jednego z wyjść po przeciwnej stronie. Od celu dzielił go labirynt knajpek, stołów i krzeseł oraz tłum ludzi.
Mnóstwo miejsc, w których można się ukryć.
Nagle ujrzał dwóch mężczyzn. Czekali po drugiej stronie, ukryci za środkowym filarem. Kiedy w niego wycelowali, przypomniał sobie stary frazes.
Nie zdołasz prześcignąć radia.
Uniósł ręce.
Zaczęli krzyczeć, żeby położył się na podłodze.
Ukląkł.