Malone stał z Edwinem Davisem w Air Force One, obserwując scenę rozgrywającą się w dole. Na pas wpuszczono przedstawicieli mediów. Reporterzy przyczaili się za prowizoryczną barierą z taśmy, kamery skierowały się w stronę mikrofonów sterczących przed Dannym Danielsem, a prezydent stał niczym wieża, grzmiącym głosem oznajmiając światu nowiny.

– Co miał na myśli, mówiąc, że my mamy problem? – zapytał Davisa.

– W ciągu ostatnich miesięcy nic się nie działo. Drugi rok drugiej kadencji prezydenta przypomina ostatnie miesiące życia papieża. – Davis wskazał przedstawicieli prasy. – Teraz mają przynajmniej materiał do doniesień.

Stali pochyleni przy oknie samolotu, niewidoczni dla dziennikarzy. Na ekranie telewizora z prawej strony widać było transmisję CNN. Głos nastawiono tak, że Malone słyszał, jak Daniels zapewnia zgromadzonych, iż nie odniósł żadnych obrażeń.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Davis wskazał prezydenta.

– Poprosił, żebym wstrzymał się z wyjaśnieniem, aż skończy.

– Zawsze robisz to, co ci każe?

– Rzadko. Przecież wiesz.

Malone spojrzał na telewizor. Daniels obwieszczał właśnie wszem wobec:

– Powtórzę raz jeszcze, uważam, że agenci Secret Service i funkcjonariusze nowojorskiej policji odwalili kawał dobrej roboty. Pragnę im podziękować za to, co zrobili podczas tego niefortunnego incydentu. Zamierzałem złożyć prywatną wizytę w celu uczczenia starego przyjaciela. Dzisiejsze wydarzenia w żadnym stopniu nie powstrzymają mnie przed podróżami w kraju i za granicą. Żałuję, iż nadal są ludzie, którzy sądzą, że morderstwo lub zabójstwo polityczne jest sposobem na zmiany.

– Panie prezydencie – krzyknął jeden z reporterów – proszę nam powiedzieć, co pan widział lub czuł, gdy do pana strzelano!

– Nie jestem pewien, czy powinienem opisywać, co widziałem. Poprzestanę na stwierdzeniu, że jedno z hotelowych okien pękło i ukazało się metalowe działko. Później nastąpiły szybkie i zdecydowane działania agentów Secret Service.

– Co pan o tym sądzi, panie prezydencie?

– Jestem wdzięczny Secret Service za świetną robotę.

– Przed chwilą użył pan słowa „ludzie”, mówiąc o zamachu. Kogo miał pan na myśli, używając liczby mnogiej?

– Czy ktoś z państwa wierzy, że jedna osoba zdołałaby wyprodukować taką broń?

– Ma pan na myśli konkretne osoby?

– Odpowiedzi na to pytanie dostarczy intensywne śledztwo, które już trwa.

Davis wskazał płaski ekran telewizora.

– Musi być ostrożny, ograniczyć się do przesłania sygnału.

– Co się dzieje, u licha? – zapytał Malone.

Davis nie odpowiedział. Pedantyczny mężczyzna ze spodniami odprasowanymi w nienaganny kant bez słowa patrzył na monitor. Daniels odsunął się od mikrofonów, a jego miejsce zajął sekretarz prasowy, aby odpowiedzieć na więcej pytań. Prezydent wspiął się na schody prowadzące do samolotu, śledzony przez kamery. Chwilę później pojawił się w drzwiach kilka metrów od nich.

– Chodzi o Stephanie – szepnął Davis. – To ona potrzebuje pomocy.

Cassiopeia jechała na tylnym fotelu SUV-a. Z przodu siedziało dwóch agentów, a trzeci zajął miejsce obok niej. Pozwolili, żeby się ubrała, a później spakowała rzeczy, swoje i Malone’a. Pozwolili też, by zabrała je ze sobą.

Teraz dokądś ją wieźli.

Dyskretnie opuścili hotel St. Regis i wyjechali bez eskorty z Manhattanu. Po minięciu East River wjechali do Bronxu. Żaden z mężczyzn nie powiedział ani słowa, a ona o nic nie pytała.

Nie było takiej potrzeby.

Wszystkiego dowiedziała się z radia.

Ktoś próbował zabić prezydenta Danny’ego Danielsa. Prezydent wystąpił przed kamerami, aby zapewnić naród, że wyszedł z zamachu bez szwanku. Cotton został w jakiś sposób wplątany w sprawę. Cassiopeia była ciekawa, czy właśnie w tej sprawie chciała się z nim spotkać Stephanie Nelle.

Stephanie i Cotton byli bliskimi przyjaciółmi – znali się od piętnastu lat. Przez kilka dobrych lat pracował dla niej w Magellan Billet, tajnej agencji wywiadu działającej w ramach Departamentu Sprawiedliwości. Cotton, niegdyś dowódca marynarki, z licencją pilota i dyplomem prawnika, został osobiście zwerbowany przez Stephanie. Kiedy pracował w Departamencie Sprawiedliwości, przeprowadził kilka bardzo delikatnych operacji, a trzy lata temu odszedł na emeryturę. Wtedy przeprowadził się do Kopenhagi i otworzył antykwariat z książkami.

Miała nadzieję, że Cottonowi nic się nie stało.

Oboje uznali e-mail Stephanie za nieco dziwny, ale zignorowali sygnały ostrzegawcze. Uznali spędzenie weekendu w Nowym Jorku za interesujący pomysł. Niestety, nie poszła do teatru w swojej kreacji od Armaniego. Zamiast paradować przed tłumem ludzi, została aresztowana przez agentów federalnych i jechała w nieznanym kierunku.

Jej długie czarne włosy były nadal wilgotne, zwijały się w loki w miarę schnięcia. Nie miała makijażu, ale rzadko się malowała. Wybrała elegancki zestaw złożony z brązowych skórzanych spodni, kaszmirowej piaskowej bluzki i dwurzędowej marynarki z wielbłądziej wełny. Nigdy nie była próżna, co nie oznaczało, iż nie zwracała uwagi na wygląd.

– Przepraszam za kopniaka – powiedziała do agenta siedzącego obok niej, który pierwszy wpadł do jej hotelowego apartamentu.

Przyjął przeprosiny skinieniem głowy, nie mówiąc, co myśli. Nagle dotarło do niej, że aresztowani rzadko wiozą bagaż do więzienia. Najwyraźniej ustalili jej tożsamości i otrzymali nowe instrukcje.

Chwilę później ujrzała szeroką panoramę międzynarodowego lotniska imienia Johna F. Kennedy’ego. Kiedy minęli otwartą bramę, jej oczom ukazał się czekający na pasie startowym Air Force One. Od maszyny odprowadzano gromadkę ludzi.

– Poczekamy, aż zabiorą reporterów – wyjaśnił agent na przednim fotelu.

– A później?

– Wejdziesz na pokład.