BATH, KAROLINA PÓŁNOCNA

Hale patrzył, jak trzej kapitanowie analizują propozycję podniesienia pirackiej bandery. Wiedział, że zdają sobie sprawę z doniosłości tego kroku. Za czasów świetności piraci i korsarze mogli przeżyć jedynie dzięki swojej złowrogiej reputacji. Chociaż ich styl życia był nacechowany przemocą, woleli brać łupy bez walki. Atak wiązał się z wieloma kosztami. Ranni, zabici, zniszczone okręty i co gorsza, utrata części łupu. Bitwy niepotrzebnie zwiększały koszty działalności i nieuchronnie zmniejszały zyski. Co gorsza, większość załogi nie potrafiła pływać.

Dlatego wymyślili lepszy sposób od walki.

Podniesienie bandery.

Zamanifestowanie swojej tożsamości i zamiarów.

Jeśli wróg skapitulował, można było ocalić ludzkie życie. Jeśli stawiał opór, załogę trzeba było wyciąć w pień.

Takie postępowanie było śmiertelnie skuteczne.

Piratów otaczała ponura sława. Okrucieństwa George’ a Lowthera, Bartholomew Robertsa i Edwarda Lowa urosły do rozmiarów legendy. W rezultacie na sam widok korsarskiej bandery wróg kapitulował. Widząc flagę, kupieckie statki wiedziały, jaki mają wybór.

Poddać się albo umrzeć.

– Nasi dawni przyjaciele z agencji wywiadu – przerwał milczenie Hale – powinni wiedzieć, że tanio nie oddamy skóry.

– Wiedzą, że to my przeprowadziliśmy zamach na Danielsa – zauważył Cogburn. – Kwatermistrz o tym doniósł. Powstrzymało nas NIA.

– Rodzi to kilka nowych, niepokojących pytań – powiedział Hale. – Najważniejsze brzmi: co się zmieniło? Czemu nasz ostatni sojusznik wystąpił przeciwko nam?

– Wszędzie same kłopoty. – Bolton westchnął.

– Co z tobą, Edwardzie? Dziwisz się, że kolejna zła decyzja przyniosła opłakane skutki?

Nie mógł sobie darować przytyku. Rodziny Hale’ów i Boltonów nigdy nie darzyły się sympatią.

– Uważasz się za nietykalnego?! – odburknął Bolton. – Wszystkie twoje pieniądze i wpływy nie zdołają ocalić ani ciebie, ani nas! Niczego nie pojmujesz?!

– Kiepski ze mnie gospodarz – odrzekł Hale, ignorując obrazę. – Napijecie się czegoś?

– Nie chcemy drinków, ale rezultatów! – warknął Bolton.

– Czy zabicie prezydenta Stanów Zjednoczonych miało w tym pomóc?

– Masz lepszy pomysł? – spytał Bolton. – Chcesz wrócić do Białego Domu, żeby ich przebłagać?

Nigdy więcej. Był wściekły, siadając naprzeciw szefa kancelarii, gdy odmówiono mu osobistego spotkania z Danielsem. Telefon, który odebrał tydzień po spotkaniu Davisa, był jeszcze bardziej obraźliwy.

„Rząd Stanów Zjednoczonych nie może sankcjonować łamania prawa”, poinformował go szef kancelarii.

„Na tym polega działalność korsarzy. Łupimy wrogów z milczącym przyzwoleniem własnego rządu”.

„Może było tak dwieście lat temu”.

„Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Zagrożenia nadal istnieją. Dziś może być ich więcej niż kiedykolwiek. Wspieramy kraj. Wszystkie wysiłki Wspólnoty zmierzały do pokrzyżowania szyków naszym wrogom. Chcecie nas za to prześladować?”.

„Zdaję sobie sprawę z waszych problemów”, odpowiedział Davis.

„W takim razie wie pan, przed jakim dylematem stoimy”.

„Wiem, że pracownicy wywiadu mają was dosyć. To, co zrobiliście w Dubaju, o mały włos nie doprowadziło do kryzysu w całym regionie”.

„Pokrzyżowaliśmy szyki wrogom kraju, atakując w chwili i miejscu, gdzie byli najbardziej bezbronni”.

„Ci ludzie nie są naszymi wrogami!”.

„To dyskusyjna sprawa”.

„Panie Hale’a, jeśli będziecie kontynuowali swoją działalność i doprowadzicie do bankructwa Dubaju, reperkusje zniweczą całą politykę naszego kraju na Bliskim Wschodzie. Utrata strategicznego sojusznika w regionie może przynieść katastrofalne skutki. Mamy tam niewielu przyjaciół. Trzeba będzie dziesiątek lat, żeby stworzyć taką relację jak obecna. Wasze działania są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i logiką”.

„Oni nie są naszymi przyjaciółmi i pan o tym wie”.

„Może i tak, ale Dubaj nas potrzebuje, a my potrzebujemy jego. Dlatego odsuwamy na bok różnice i ze sobą współdziałamy”.

„Czemu nie zrobicie tego samego z nami?”.

„Szczerze mówiąc, panie Hale, Białego Domu nie obchodzi wasza sytuacja”.

„A powinna. Pierwszy prezydent i drugi Kongres tego kraju zgodnie z prawem udzielili nam pełnomocnictwa do działania tak długo, jak długo jest wymierzone w naszych wrogów”.

„Jest tylko jeden szkopuł – odpowiedział Davis. – Wasz list kaperski nie ma podstawy prawnej. Nawet gdybyśmy chcieli go honorować, nie moglibyśmy tego zrobić. W dziennikach Kongresu nie ma wzmianki o sesji, na której zajmowano się tym tematem. Zaginęły dwie kartki. Jak sądzę, jest pan tego świadomy. Miejsca ich ukrycia strzeże szyfr Jeffersona. Czytałem list Andrew Jacksona adresowany do pańskiego prapradziadka”.

„Czy mam przez to rozumieć, że jeśli złamiemy szyfr i odnajdziemy brakujące karty, prezydent uszanuje nasz list kaperski?”.

„Pańska sytuacja prawna będzie znacznie mocniejsza, bo obecnie nie ma pan żadnego argumentu”.

– Panowie – powiedział do trzech pozostałych – przypomniałem sobie historię, którą kiedyś usłyszałem od dziadka. Brytyjski statek handlowy spostrzegł jakiś okręt na horyzoncie. Nie wiedzieli, pod jaką płynie banderą i jakie ma zamiary. Przez godzinę obserwowali, jak zmierza w ich kierunku. Kiedy znalazł się bliżej, kapitan spytał załogę, czy będą bronić statku. „Jeśli to Hiszpanie – odrzekli – będziemy walczyć, ale jeśli to piraci, poddamy się”. Gdy dowiedzieli się, że na pokładzie płynie sam Czarnobrody, poddali statek, obawiając się, że w razie stawiania oporu zostaną zamordowani.

Trzej pozostali spojrzeli na niego pytająco.

– Czas podnieść banderę. Pora, żeby wróg usłyszał, że się zbliżamy.

– Czemu jesteś taki zadowolony z siebie? – spytał Cogburn. – Co zrobiłeś?

Hale się uśmiechnął.

Charles dobrze go znał.

– Może to wystarczy, aby nas ocalić.