NOWY JORK

Mężczyzna, który siedział na Knoksie, trzymał jego ramię w żelaznym uścisku, dlatego chociaż Knox ściskał pistolet, niewiele miał z niego pożytku. Musiał się jakoś uwolnić. Dwóch mężczyzn z windy wysiadło piętro niżej lub wyżej i teraz wracało.

Przeturlał się na bok, żeby zmienić pozycję, ale facet nadal trzymał go za ramię. Wykonał obrót i kopnął napastnika kolanem w brzuch, potem drugi, wyciskając z niego ostatni oddech i wykorzystując chwilę nieuwagi, aby oswobodzić prawą rękę. Odwrócił pistolet i wypalił z bliskiej odległości w pierś tamtego.

Mężczyzna jęknął z bólu.

Drgnął i zwinął się wpół, a później zamarł.

Knox sięgnął po laptopa i skoczył na równe nogi.

Otworzyły się drzwi jednego z pokojów. Strzał w gałkę wystarczył, żeby zatrzasnęły się w oka mgnieniu. Ostatnią rzeczą, której potrzebował, było wmieszanie w ten incydent hotelowych gości.

Szybko ocenił sytuację.

Z pewnością nie wrócą windą. To zbyt ryzykowne. Nacisnął guzik i szybko odsunął na bok rannego agenta. Dwaj inni leżeli nieruchomo w dalszej części korytarza. Klatka schodowa znajdowała się za rogiem, trzy metry od niego.

Tylko że mogli być tam uzbrojeni ludzie.

Winda nadjechała.

Wetknął broń do kieszeni, nie zdejmując palca ze spustu.

W kabinie byli trzej ludzie. Dwie kobiety i mężczyzna ubrani tak, jakby wychodzili, żeby spędzić wieczór na mieście. Jeden trzymał w ręku torbę na zakupy. Knox wziął się w garść i wszedł do środka. Kabina ruszyła w dół i stanęła na pierwszym piętrze, gdzie cała trójka wysiadła.

Ruszył za nimi.

Najwyraźniej Parrott próbował uśpić jego czujność kolacją, a później zwabić go w pułapkę. Zdołał jej uniknąć, ale jego postępowanie graniczyło z głupotą, choć zostało wywołane jeszcze większą głupotą jego przełożonych. Wiedział, że przed chwilą zabił dwóch ludzi i być może dwóch innych. Jeszcze nigdy sytuacja nie wymknęła się aż tak spod kontroli.

Ruszył korytarzem i skręcił na rogu, widząc wózek pokojówki stojący obok otwartych drzwi. Zatrzymał wzrok na worku na śmieci. Zauważył torbę na zakupy od Saksa z Piątej Alei. Chwycił torbę, nie zatrzymując się ani na chwilę, i wsunął laptopa do środka.

Sytuacja była trudna.

Ilu agentów było w hotelu? Czy chcieli przyciągnąć uwagę? Zważywszy na czwórkę, którą wyeliminował, bardzo wielu.

Uznał, że nie ma wyboru.

Wyszedł frontowymi drzwiami.

Skręcił na ulicę i szybko się oddalił.

Wyatt wszedł do swojego hotelowego pokoju i natychmiast przystąpił do pakowania torby. Zabrał niewiele rzeczy, bo dawno temu odkrył, jak wygodne jest podróżowanie z małym bagażem. Włączył telewizor i obejrzał fragment relacji o nieudanym zamachu na prezydenta. Prowadzący program powiedział, że Danny Daniels jest na pokładzie Air Force One, w drodze do Waszyngtonu.

Bez wątpienia z dodatkowym pasażerem.

Cottonem Malone’em.

Jeśli Biały Dom wiedział o złamaniu szyfru Jeffersona, co Carbonell wyraźnie zasugerowała, wiedział także Malone.

„Przez ciebie zginęło dwóch ludzi”, powiedział Malone.

Przesłuchanie wewnętrzne dobiegło końca, wyrok zapadł i Wyatt pierwszy raz od dłuższego czasu stał się bezrobotny.

„A ilu ty posłałeś do piachu?” – zapytał.

Malone wydawał się niewzruszony.

„Nie wyprawiłem nikogo na tamten świat tylko dlatego, że chciałem uratować własny tyłek”.

Wyatt przyparł swojego adwersarza do ściany, chwytając go ręką za gardło. Co dziwne, nie zauważył żadnej reakcji obronnej. Zamiast się szamotać, Malone spojrzał na niego bez lęku czy zaniepokojenia w oczach. Palce Wyatta się zacisnęły. Miał ochotę wepchnąć mu pięść w twarz, ale zamiast tego powiedział:

„Byłem dobrym agentem”.

„Właśnie to jest najgorsze. Byłeś dobry”.

Mocniej zacisnął palce, ale Malone nadal nie reagował. Ten człowiek wiedział, jak zapanować nad lękiem. Jak go stłumić, poddać własnej woli, nigdy nie okazać.

Pamiętał o tym.

„To koniec – wyszeptał Malone. – Jesteś skończony”.

Nie, nie jestem, pomyślał.

Carbonell z podnieceniem opowiadała o Instytucie Garvera, opisując jego położenie i podając hasło umożliwiające wejście do środka. Powiedziała, że tamten na niego czeka, że miał się z nią skontaktować, gdy tylko złamie szyfr.

„Co chcesz zrobić z kluczem?” – zapytał.

„Planuję ocalić Stephanie Nelle”.

Szczerze w to wątpił. Ta kobieta niedawno poświęciła własnego agenta.

„Zapłacę podwójnie za przysługę”, obiecała.

Dużo pieniędzy za robotę, którą mogła zlecić jednemu ze swoich lub, jeszcze lepiej, wykonać sama. Wtedy zrozumiał.

„Będzie tam ktoś oprócz mnie?”.

Wzruszyła ramionami.

„Trudno powiedzieć, ale oni wiedzą. CIA, NSA i inni, którzy nie chcą, aby szyfr został złamany lub żeby odnaleziono brakujące kartki”.

Nadal nie był pewien.

Jej spojrzenie zmiękło. Była cholernie atrakcyjna i dobrze o tym wiedziała.

„Osobiście odwiozę cię do Marylandu – powiedziała. – Mam w pogotowiu helikopter. Po drodze przeleję ci podwójną należność na dowolne konto za granicą. Zdecyduj się, chcesz tę robotę?”.

Znała jego słabość. Dlaczego nie? Pieniądz to pieniądz.

„Jest też pewna dodatkowa korzyść wynikająca z tego zlecenia – zauważyła. – Cotton Malone jest na pokładzie Air Force One. Ponieważ przekazałam tę wiadomość do Białego Domu, pewnie i on się tam zjawi”. Uśmiechnęła się. „Może ktoś dokończy to, co dzisiaj zacząłeś”.

Może i tak, pomyślał.

Knox wysiadł z windy w holu hotelu Helmsley Park Lane. Miał szczęście. Mimo że dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści, roiło się tutaj od ludzi. Przesunął wzrokiem po twarzach, wypatrując problemów, ale niczego nie zauważył. Ruszył spokojnie w kierunku frontowych drzwi, w jednej ręce trzymając torbę na zakupy, a drugą zaciskając na kolbie tkwiącego w kieszeni pistoletu. Jeśli będzie trzeba, przebije się na ulicę.

Wszedł na teren południowej części Central Parku.

Chodnik był pełen podekscytowanych przechodniów. Ruszył wraz z nurtem w kierunku Piątej Alei i hotelu Plaza. Musiał zabrać swoje rzeczy i wyjechać z Nowego Jorku. Agenci pozostali w hotelu Helmsley Park byli z pewnością zajęci – odkryli jatkę i sprzątali bałagan, który po sobie zostawił. NIA będzie chciała zatuszować incydent. Żadnej miejscowej policji i prasy. Miejmy nadzieję, że zajmie im to dość czasu, aby mógł bezpiecznie wyjechać z miasta.

Trzeba było położyć temu kres, ale koszmar wydawał się nie mieć końca. Kapitanowie byli bezpieczni w swoich posiadłościach w Karolinie Północnej, ale Knox znajdował się na linii frontu, próbował przeżyć pod ostrzałem.

Czyżby to wszystko było zasadzką? Czy faktycznie udało się złamać szyfr?

Musiał się tego dowiedzieć.

Wjechał windą na swoje piętro i natychmiast po wejściu do pokoju włączył komputer. Potrzebował chwili, aby się zorientować, że nie zawiera żadnych informacji. Jedynie parę standardowych programów instalowanych w nowych maszynach. Kliknął program do obsługi poczty, ale nie znalazł żadnych kont. Musieli niedawno go kupić. Jako przynętę. Dla niego. A to oznaczało, że zły dzień mógł się stać jeszcze gorszy.