LA PLATA, MARYLAND
Wyatt przyjrzał się leśnemu kompleksowi Instytutu Garvera. Grupka pięciu dwupiętrowych budynków z czerwonej cegły stała w zalesionym wąwozie około pół kilometra od autostrady stanowej. Po czarnym niebie oświetlonym połówką księżyca przesuwała się delikatna zasłona obłoków. Lekki deszczyk towarzyszył mu w drodze z położonego parę kilometrów dalej małego lotniska, na którym wysadziła go Andrea Carbonell. Z oddali doleciał huk gromu.
Celowo nie wjechał na jeden z oświetlonych parkingów, choć setka miejsc była pusta. Zostawił samochód Carbonell przy autostradzie i resztę drogi pokonał pieszo. Gotowy na to, co mogło na niego czekać.
Patrzył, jak helikopter Carbonell startuje i odlatuje na południe, w kierunku Potomacu i Wirginii. Waszyngton znajdował się na północy. Ciekawe, dokąd teraz zmierzała.
Szedł, kryjąc się za szpalerem sosen rosnących wzdłuż drogi, w stronę jednego z budynków, gdzie na drugim piętrze paliły się światła. Carbonell powiedziała, że tam znajduje się biuro stanowiące jego cel, a w nim matematyczny geniusz – doktor Gary Voccio. Poczciwy matematyk miał czekać, aż zjawi się agent z umówionym hasłem, a następnie przekazać mu wszystkie dane i informacje na temat szyfru Jeffersona.
Kiedy spojrzał w mrok, poziom czujności podskoczył z żółtego na pomarańczowy. Przeszedł go zimny dreszcz. Nie był sam. Wyczuł tamtych, chociaż nie potrafił ich zobaczyć. Carbonell ostrzegła go, że tu będą. Dlaczego nie weszli do instytutu? Odpowiedź była oczywista.
Czekali na niego.
Albo na kogoś innego.
Roztropność nakazywała zachować maksymalną ostrożność, ale postanowił, że ich nie rozczaruje.
Wyszedł z ukrycia i ruszył prosto do oświetlonego budynku
Hale nasłuchiwał dzwoniącego w uchu telefonu.
Raz. Dwa. Trzy razy.
– Co się dzieje, Quentinie? – usłyszał głos Andrei Carbonell. – Nie śpisz?
– Pytasz, jakbyś nie czekała na mój telefon.
– Knox nabałaganił w Helmsley Park Lane. Jeden agent nie żyje, dwaj są ranni. Kolejny został znaleziony martwy w Central Parku. Nie mogę pozostawić tego bez odpowiedzi.
Hale usłyszał hałas, dźwięk przypominający odgłos wirujących płatów helikoptera.
– Co zrobisz? Aresztujesz nas? Powodzenia, sama tkwisz w tym po uszy. Z przyjemnością opowiem w telewizji, jaka z ciebie kłamliwa dziwka.
– Widzę, że jesteś zdenerwowany.
– Nic nie wiesz.
– Mam tyle samo wiary w nasz wymiar sprawiedliwości co ty – odparła bez ogródek. – I tak jak ty wolę sama wymierzyć zemstę, w sposób, który mi się spodoba.
– Sądziłem, że jesteśmy sprzymierzeńcami.
– Byliśmy, dopóki nie postanowiliście palnąć głupstwa w Nowym Jorku.
– Nie zrobiłem tego.
– Nikt ci nie uwierzy.
– Złamałaś szyfr Jeffersona? A może to kolejne kłamstwo?
– Zanim odpowiem, chciałabym coś usłyszeć.
Nie był szczególnie uradowany perspektywą rozmowy z nią, ale nie miał wyboru.
– Słucham.
– Jak długo jeszcze według ciebie możesz robić wszystko, co chcesz?
O tym mógł z nią gadać.
– Mamy konstytucyjne pozwolenie Kongresu i pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych na nieograniczone atakowanie, wedle naszej woli, wrogów tego kraju.
– Jesteś przeżytkiem, Quentin. Reliktem przeszłości, na który nie ma miejsca w dzisiejszym świecie.
– Nasza Wspólnota zdołała dokonać rzeczy, które nie byłyby możliwe do osiągnięcia tradycyjnymi metodami. Chcieliście, żeby w pewnych krajach Bliskiego Wschodu zapanował gospodarczy chaos. Zadbaliśmy o to. Chcieliście pozbawić majątku pewne osoby. Złupiliśmy je. Politycy, którzy nie współpracowali ze Stanami, palą się do pomocy, gdy z nimi skończymy. – Wiedział, że Carbonell nie chciałaby, aby przekazał światu tę wiadomość, więc jeśli ktoś ich podsłuchiwał, musiał to robić z zapartym tchem.
– Przy okazji kradłeś dla siebie – odrzekła. – Zatrzymałeś znacznie więcej niż umówione osiemdziesiąt procent.
– Potrafisz tego dowieść? Rok w rok przelewamy znaczne kwoty na konto kilku agencji wywiadu, także twojego NIA. Miliony. Zastanawiam się, Andreo, czy wszystkie te środki trafiają do skarbca Stanów Zjednoczonych?
Roześmiała się.
– Sugerujesz, że otrzymujemy naszą działkę. Piraci i korsarze mają własne zasady księgowania. Wieki temu łup dzielono na otwartym morzu, zgodnie z waszym kodeksem, zanim ktokolwiek zdołał określić wartość zagrabionego majątku. Jak twoi przodkowie to nazywali? Księgą? Jestem pewna, że prowadzono dwa rodzaje ksiąg. Jedną, aby zadowolić rząd, drugą, żeby nie mógł się poskarżyć żaden z wtajemniczonych w kodeks.
– Utkwiliśmy w impasie – powiedział. – W ten sposób do niczego nie dojdziemy.
– To wyjaśnia, czemu rozmawiamy o takiej zakazanej godzinie.
– Złamałaś szyfr? – spytał ponownie.
– Mamy klucz.
Nie wiedział, czy jej wierzyć.
– Chcę go mieć.
– Nie wątpię, ale obecnie nie mogę ci go dać. Przyznaję, że miałam zamiar wziąć Knoxa jako zakładnika, użyć go jako argumentu w negocjacjach. Może nawet zabić i skończyć tę sprawę raz na zawsze. Niestety twój kwatermistrz okazał się szybki, ponieśliśmy straty. Moi ludzie zapłacili wysoką cenę za popełniony błąd.
Gdyby jakiś korsarz lub bukanier odnosił się do swojej załogi z równie bezduszną pogardą, zostałby wysadzony na pierwszej napotkanej wyspie.
Na dodatek ośmieliła się nazwać go piratem.
– Nie zapominaj, że mam coś, na czym ci zależy – odpowiedział.
Porwał Stephanie Nelle tylko dlatego, że Carbonell go poprosiła. Jeśli można było wierzyć Carbonell, Nelle zadawała niewygodne pytania na jej temat i sprawdzała związek łączący ją ze Wspólnotą, szczególnie z Hale’em. Żaden z trzech pozostałych kapitanów nie wiedział o jej istnieniu, a przynajmniej tak mu mówiono. Carbonell dowiedziała się o spotkaniu Nelle ze zwolnionym agentem NIA, który okazał się nielojalny wobec dawnej szefowej. Podała mu miejsce w Delaware i Knox sprzątnął Nelle ze sceny pod osłoną ciemności, bez świadków, szybko i czysto. Chciała, żeby potrzymał ją dyskretnie kilka dni. Było mu to obojętne. Wyświadczył jej przysługę. Ale wydarzenia ostatnich kilku godzin zmieniły sytuację.
NIA przestała być przyjacielem.
– Jak się miewa twój gość? – spytała.
– Przebywa w wygodnych warunkach.
– Szkoda.
– Czego od niej chcesz?
– Ma coś, na czym mi zależy. Dobrowolnie tego nie odda.
– Pomyślałaś, że wymienię Nelle na Knoxa?
– Warto było spróbować?
– Chcę klucz – powiedział bez ogródek. – Jeśli nie jesteś zainteresowana, umówię się ze Stephanie Nelle. Jestem pewien, że z rozkoszą dowiedziałaby się, dlaczego ją porwałem. Mam wrażenie, że da się z nią negocjować.
Cisza po drugiej stronie upewniła go, że te podejrzenia były słuszne. Carbonell się obawiała.
– Zgoda, Quentinie. Sytuacja się zmieniła. Zastanówmy się, na co oboje możemy przystać.
Malone skręcił z autostrady i wjechał na parking Instytutu Garvera. Edwin Davis powiedział mu, że placówka jest szczodrze finansowanym zespołem doradców wyspecjalizowanych w dziedzinie kryptologii i wtajemniczonych w pewne bardzo zaawansowane programy komputerowe służące do łamania szyfrów.
Pokonanie siedemdziesięciu kilometrów z Waszyngtonu do wiejskiej części Marylandu zajęło mu więcej czasu, niż przypuszczał. Z północy od strony Wirginii przesuwał się front burzowy. Podmuchy wiatru z dziką furią targały liśćmi drzew. Wjazdu na teren kompleksu nie strzegła żadna ochrona, nie zauważył też strażników na oświetlonych parkingach przed budynkami. Głęboki las dostarczał osłony od strony autostrady. Davis wyjaśnił, że brak rzucającej się w oczy ochrony zapewnia instytutowi anonimowość. W nocy cztery z pięciu bezbarwnych korporacyjnych prostokątów przypominały ciemną plamę, ale jeden był oświetlony. Daniels powiedział, że właśnie tam będzie czekał doktor Gary Voccio. NIA dostarczyła hasło, dzięki któremu uzyska dostęp do rozwiązania.
Wjechał na parking i zatrzymał samochód, a następnie wysiadł w noc. Wokół panowała cisza przerywana jedynie dalekimi odgłosami gromu.
Ponownie znalazł się na celowniku. Wyglądało, że nigdy się od tego nie uwolni.
Nagle usłyszał pisk hamulców samochodu stającego z boku jednego z budynków. Zgaszono reflektory, ale silnik nadal pracował. Po chwili pojazd skręcił w prawo, przejechał środkowy pas i ruszył w poprzek pustego placu.
Prosto na niego.
Z okna po stronie pasażera wystawała ręka.
Ręka trzymająca pistolet.