BIAŁY DOM

Cassiopeia weszła do wygodnie urządzonego pokoju obok sypialni prezydenckiej, umeblowanego na przytulne gniazdko. Na kanapie obitej jasnym drukowanym perkalem siedziała Pauline Daniels.

Agentka Secret Service zamknęła za nią drzwi.

Były same.

Jasne włosy pierwszej damy opadały kosmykami na filigranowe uszy i delikatne brwi. Rysy twarzy sprawiały, że wyglądała na młodszą niż sześćdziesiąt parę lat, które miała. Ośmioboczne okulary bez oprawki kryły intrygujące niebieskie oczy. Siedziała w nienaturalnej pozie, z pożyłkowanymi dłońmi złożonymi na kolanach, ubrana w konserwatywny wełniany żakiet i płaskie baletki od Chanel.

– Jak rozumiem, przyszła mnie pani przesłuchać – zagaiła pani Daniels.

– Wolałabym zwyczajnie porozmawiać.

– Kim pani jest?

Wyczuła defensywną postawę w jej pytaniu.

– Kimś, kto nie chce tu być.

– To jest nas dwie.

Pierwsza dama skinęła ręką, zapraszając Cassiopeię, aby usiadła na krześle stojącym naprzeciw kanapy, w odległości dwóch metrów od niej, będącej niczym strefa zdemilitaryzowana. Sytuacja była niezręczna, nie wspominając o tym, co Edwin Davis powiedział jej przed chwilą o Mary Daniels.

Przedstawiła się, a później zapytała:

– Gdzie pani była w chwili, gdy doszło do zamachu na prezydenta?

Starsza kobieta spojrzała na dywan leżący na podłodze.

– Czemu sformułowała pani pytanie w tak bezosobowy sposób? On jest moim mężem.

– Musiałam o to zapytać, przecież pani wie.

– Tutaj. Danny pojechał do Nowego Jorku beze mnie. Powiedział, że zajmie mu to parę godzin. Że wróci do domu przed północą. Nie przywiązywałam do tego większej wagi.

Jej głos wydawał się daleki.

– Jak pani przyjęła wiadomość o zamachu?

Pierwsza dama podniosła głowę i utkwiła w niej niebieskie oczy.

– Pyta pani, czy byłam zadowolona?

Pomyślała o jej bezpośredniości, szukając w pamięci doniesień prasowych o wszelkich przejawach niechęci w pierwszej rodzinie, wymyślonych lub prawdziwych. Ich małżeństwo zawsze uchodziło za silne. Z drugiej strony, jeśli chciała, żeby rozmowa podążyła w tym kierunku...

– Była pani zadowolona?

– Nie wiedziałam, co o tym sądzić, szczególnie w pierwszych minutach. Zanim powiedzieli, że nic mu się nie stało. Czułam się trochę... zagubiona.

Zapadła chwila niezręcznego milczenia.

– Pani wie, prawda? – spytała pierwsza dama. – O Mary...

Cassiopeia skinęła głową.

Twarz starszej kobiety pozostała nieporuszona, ukryta za maską obojętności.

– Nigdy mu nie wybaczyłam.

– Czemu pani z nim została?

– Jest moim mężem. Przysięgłam mu wierność, na dobre i złe. Matka nauczyła mnie, że nie rzuca się takich słów na wiatr. – Pierwsza dama zaczerpnęła głęboki oddech, jakby próbowała wziąć się w garść. – Chce pani wiedzieć, czy powiedziałam komuś o jego podróży do Nowego Jorku?

Cassiopeia czekała w napięciu.

– Tak, zrobiłam to.

Malone zanurkował za samochodem, sięgając po półautomatyczny pistolet, w który wyposażyła go Secret Service. Czegoś się spodziewał, ale nie sądził, że wypadki potoczą się tak szybko. Pędzący ku niemu pojazd zwolnił i przez otwarte okno trzykrotnie wystrzelono. Broń była wyposażona w tłumik, więc zabrzmiało to raczej jak strzały z kapiszonowca niż broni dużego kalibru.

Wóz stanął w odległości pięćdziesięciu metrów od niego.

Wysiedli dwaj mężczyźni – jeden po stronie kierowcy, drugi z tyłu, po stronie pasażera. Byli uzbrojeni. Malone postanowił nie dać im więcej czasu i postrzelił w udo napastnika stojącego bliżej. Mężczyzna runął na ziemię, wyjąc z bólu. Drugi błyskawicznie zareagował, przyjmując pozycję obronną za samochodem.

Deszcz się nasilił, a krople kłuły Malone’a w twarz.

Rozejrzał się wokół, szukając innych zagrożeń, ale nie dostrzegł żadnego.

Zamiast celować w człowieka z pistoletem, skierował broń w kierunku otwartych drzwi samochodu i strzelił do środka.

Hale odłożył słuchawkę. Oczywiście, nie uwierzył w ani jedno słowo Andrei Carbonell. Starała się zyskać na czasie.

Podobnie jak on.

Zaniepokoiło go, że wiedziała o niedawnym zabójstwie na morzu. Wśród nich był zdrajca.

Trzeba było się tym zająć.

W myślach ocenił załogę „Adventure”. Wielu z nich wykonywało inne prace na terenie rezydencji, niektórzy w warsztacie metalowym, gdzie Knox zbudował swoją zdalnie sterowaną broń. Co roku każdy otrzymywał ściśle określoną część łupów, więc myśl, że któryś zdradził towarzyszy, była szczególnie bolesna.

Trzeba będzie wymierzyć sprawiedliwość.

Kodeks gwarantował oskarżonemu proces przed kamratami. Postępowaniu przewodniczył kwatermistrz, a pozostali członkowie załogi i kapitanowie stanowili ławy przysięgłych. O jego losie decydowała zwykła większość. Jeśli uznano go za winnego, kara była pewna.

Śmierć.

Powolna i bolesna śmierć.

Przypomniał sobie, co ojciec mówił mu o losie skazanych zdrajców dziesiątki lat temu. Powrócili do dawnych praktyk. Stu członków załogi zbierało się, żeby wymierzyć po jednym razie dziewięciorzemiennym pejczem. Tylko połowa miała okazję to uczynić, zanim skazaniec wyzionął ducha.

Postanowił nie czekać na kwatermistrza.

Chociaż zbliżała się północ, wiedział, że jego sekretarz czeka w korytarzu. Nigdy nie kładł się spać przez Hale’em.

Przywołał go do siebie i chwilę później otworzyły się drzwi.

– Wezwij natychmiast załogę slupu.

Cassiopeia postanowiła zachować spokój. Najwyraźniej Danny’ego Danielsa nie myliło przeczucie.

– Jest pani zamężna? – spytała pierwsza dama.

Pokręciła głową.

– Ma pani kogoś bliskiego?

Przytaknęła, choć przyznanie się do tego wydało się dziwne.

– Kocha go pani?

– Przecież powiedziałam.

– Naprawdę?

– Nie powiedziałabym, gdyby było inaczej.

Na cienkich wargach starszej kobiety pojawił się chytry uśmieszek.

– Chciałabym, żeby to było takie proste. Czy on panią kocha?

Cassiopeia skinęła głową.

– Poznałam Danny’ego, gdy miałam siedemnaście lat. Rok później się pobraliśmy. Wyznałam mu miłość na drugiej randce. On mnie, na trzeciej. Zawsze był trochę ociężały. Patrzyłam, jak pnie się po szczeblach politycznej kariery. Zaczął jako członek rady miejskiej, a skończył w fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Gdyby nie zabił naszej małej dziewczynki, pewnie bym go wielbiła.

– Przecież on jej nie zabił.

– Ależ tak. Błagałam go, żeby nie palił w domu i uważał z ogniem. W tamtych czasach nikt nie słyszał o biernym paleniu, ale stanowczo nalegałam, żeby skończył z tym nałogiem. – Słowa zaczęły szybko płynąć, jakby musiały zostać wypowiedziane. – Co noc powracam do tamtych wydarzeń. Kiedy powiedzieli mi, że ktoś próbował zabić Danny’ego, pomyślałam o nich ponownie. Znienawidziłam go za to, że wyrzucił mnie wtedy przez okno. Znienawidziłam za jego upór. Za to, że nie uratował Mary. – Przerwała i poprawiła samą siebie. – Ale także go kochałam.

Cassiopeia siedziała w milczeniu.

– Założę się, że uważa mnie pani za wariatkę. –Pierwsza dama westchnęła. – Kiedy powiedziano mi, że zjawi się ktoś, aby mnie przesłuchać, ktoś spoza Białego Domu, wiedziałam, że muszę być szczera. Wierzy pani, że jestem teraz szczera?

Była to jedyna rzecz, co do której Cassiopeia miała pewność.

– Komu powiedziała pani o podróży męża do Nowego Jorku? – zapytała, starając się wrócić do tematu.

Na twarzy Pauline Daniels pojawił się wyraz głębokiej sympatii. Niebieskie oczy zaszkliły się od łez. Cassiopeia była ciekawa, jakie myśli wirują w głowie tej udręczonej kobiety. Wiedziała, że pierwsza dama była opanowaną i powszechnie szanowaną kobietą. Nigdy nie słyszała o niej złego słowa. Cały czas zachowywała się właściwie, choć tłumiła w sobie emocje, względnie bezpieczne za ścianami, które przez siedem ostatnich lat były jej domem. Jednym miejscem, gdzie mogła je okazać.

– Przyjacielowi. Bliskiemu przyjacielowi. Tylko jemu.

Jej oczy powiedziały znacznie więcej.

– Nie chcę, żeby mój mąż z nim rozmawiał.