WASZYNGTON, DYSTRYKT KOLUMBII
Wyatt patrzył przez okno, jak SUV zajeżdża na parking. Apartamentu Carbonell nie odwiedzili inni goście, a samopał cierpliwie czekał. Wyatt uważnie obejrzał urządzenie, zastanawiając się, czy jest dziełem Wspólnoty. Gadżet pasował do ich sposobu działania, choć z drugiej strony właśnie dlatego mógł się nim posłużyć ktoś inny. Najwyraźniej Carbonell nadepnęła na odcisk kilku uczestnikom debaty. Jej obecność nie była na rękę ani agencjom wywiadu, ani Wspólnocie. Jednak po wydarzeniach ostatniej nocy nie mógł się powstrzymać przed pomyśleniem, że sama to zainscenizowała.
O co jej chodziło?
Patrzył, jak Carbonell wysiada z pojazdu. W świetle wewnętrznej lampki spostrzegł, że ma na sobie to samo ubranie co wczoraj. Powiedziała coś kierowcy, a następnie pomaszerowała w stronę wejścia do budynku. Jej apartament znajdował się na piętrze. SUV czekał na parkingu ze zgaszonymi światłami.
Wyatt podszedł do karabinu.
Pomysłowe geometryczne rozmieszczenie śrub oczkowych powodowało, że otwierające się drzwi stopniowo zwiększały naciąg linki, która wywierała nacisk na język spustowy. Broń okazała się karabinem automatycznym. Wyatt już to sprawdził. Magazynek był pełen, wystarczający do tego, żeby zamienić w miazgę ciało i kości osoby znajdującej się w odległości sześćdziesięciu centymetrów.
Ponownie sprawdził nylonową linkę.
Była naprężona jak struna gitary.
Co by się stało, gdyby Carbonell zginęła?
Cassiopeia wyszła z windy i skierowała się do holu hotelu Jefferson. Wcześniej zadzwoniła do recepcji i poprosiła, żeby jej motocykl czekał przy wyjściu. Po przyjeździe pracownik parkingu odprowadził go do garażu.
Z lewej strony, obok marmurowego posągu Thomasa Jeffersona stojącego pośrodku holu, czekało czterech policjantów.
Wyglądało, że nie zapowiada się subtelne spotkanie.
Swobodnym krokiem ruszyła w ich stronę, obwieszczając swoją obecność stukaniem obcasów. Przez szklane drzwi dostrzegła trzy radiowozy policji z Richmond. Najwyraźniej ten, kto zaatakował Cottona ostatniej nocy, postanowił pozostać w cieniu i pozwolić, żeby miejscowi załatwili sprawę. Zauważyła zaniepokojone spojrzenia hotelowych gości, którzy snuli się tam i z powrotem z poranną gazetą, walizką lub torbą na kółkach.
Zignorowała ich i zlustrowała rozkład pomieszczenia.
Ogromny hol miał kształt litery L. Okazałe schody z lewej strony opadały do atrium otoczonego marmurowymi kolumnami, które po uważniejszym obejrzeniu okazały się wykończone na marmur. Witrażowy sufit wznosił się dwadzieścia metrów nad ziemią. Gobeliny i meble z czasów wiktoriańskich nadawały wnętrzu atmosferę starego świata. Po drugiej stronie dwupiętrowego atrium zauważyła kolejne szklane drzwi prowadzące do restauracji sąsiadującej z hotelem.
Obmyśliła plan.
Czy sobie poradzi?
Oczywiście.
Miała duże pole manewru.
Hale wszedł do więzienia, w którym kiedyś znajdowały się stajnie dla koni z posiadłości. Stephanie Nelle została ulokowana na piętrze, a zdrajca na parterze. Wyraźnie zaznaczył, że nie mogą się widzieć, a tym bardziej rozmawiać. Początkowo miał ochotę zignorować prośbę, ale chciał się dowiedzieć, co tamten ma do powiedzenia.
Zdrajca siedział na pryczy i nie podniósł się na jego widok. Hale zdecydował, że stanie na zewnątrz i będzie rozmawiał przez kratę. Polecił zamknąć drzwi na górze i włączyć radio, aby Stephanie Nelle nie usłyszała najmniejszego urywka rozmowy.
– Czego chcesz? – spytał cicho.
– Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
W jego słowach nie było śladu strachu. Hale’owi się to spodobało. Jego załogę tworzyli twardziele. Zawsze się śmiał, oglądając scenę zaciągu marynarzy na piracki okręt. Nieszczęśnik był przymuszany, kopał i wrzeszczał, żeby uniknąć niechcianej służby. W rzeczywistości, kiedy kapitan napomknął, że potrzebuje załogi, w każdej tawernie, burdelu i alejce wzrastało napięcie. Jeśli kapitan odniósł sukces podczas poprzednich wypraw, pierwsi do zaciągu byli ludzie z dawnej załogi. Później szli ci, którzy pragnęli do nich dołączyć. Piractwo było opłacalnym zajęciem, a ówczesnych ludzi interesował maksymalny zwrot z ryzykownej inwestycji. Żaden nie chciał umrzeć. Wszyscy pragnęli wrócić do portu i cieszyć się swoją częścią łupu. Mimo to kapitan musiał podejmować rozważne decyzje, bo gdy nowi przyjęli kodeks i okręt wypłynął w morze, załoga mogła go pozbawić stanowiska. Oczywiście już tak nie było. Dziś stanowisko kapitana było dziedziczone. Jednak ryzyko pozostało. Ten człowiek był tego wyraźnym przykładem.
– Słucham.
– Powiedziałem tym z NIA o zabójstwie na pokładzie „Adventure”. Przyznaję. Zaproponowali pieniądze, więc je przyjąłem.
Hale już o tym wiedział, ale był ciekaw.
– Jesteś dumny z tego, co zrobiłeś?
– Wiem, jakie to wszystko dla ciebie ważne. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Spójrzmy prawdzie w oczy: wy dostajecie ciasto, a my – okruchy.
– Nikt nie dałby ci więcej.
– To prawda, ale nigdy naprawdę do was nie przystałem.
Za werbowanie nowych odpowiadał kwatermistrz. Ludzi wybierano ze sprawdzonych rodzin, które pracowały dla Wspólnoty. Jak dawniej, dzisiejsza załoga była kiepsko wykształcona i pochodziła z uboższych warstw społeczeństwa. Mimo to...
– Czy twoje słowo nie ma żadnej wartości? – zapytał. – Złożyłeś podpis pod kodeksem i przysiągłeś. Nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Zrobiłem to dla forsy. Poza tym Knox wyciągnął mnie z poważnych tarapatów. Byłem mu wdzięczny. Znam się na metalu, więc zaproponował mi robotę. Zgodziłem się.
– Widać nie byłeś wystarczająco wdzięczny, aby dotrzymać słowa i okazać się lojalny.
– Zabiłeś tego człowieka na morzu. Zrobiłeś to, bo ci zagrażał. Nie mnie, ani innym. Zdradziłem ciebie, a nie tamtych.
– Czy to chciałeś mi powiedzieć?
Zauważył grymas odrazy na jego twarzy.
– Chciałem, żebyś wiedział, że nie miałem pojęcia o zamachu. Pierwszy raz usłyszałem o tym w telewizji, już po fakcie. Tak, pracowałem przy budowie karabinu i rozpoznałem go w wiadomościach. Nie powiedzieli nam jednak ani słowa o tym, kiedy lub jak zostanie użyty. Nie miałem o tym pojęcia, dlatego nie powiedziałem ani słowa tym z NIA.
– Jesteś kłamcą i zdrajcą. Nie mogę ci wierzyć.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Jak chcesz, ale pamiętaj, że wśród twojej ukochanej załogi jest dwóch zdrajców. Jeden nadal przebywa na wolności.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Z dwóch powodów. Po pierwsze, nigdy nie zdradziłem moich przyjaciół i chcę, aby wiedzieli, że wśród nich jest szpieg. Po drugie, wiem, że nie wyjdę stąd żywy, dlatego mam nadzieję, iż okażesz odrobinę miłosierdzia, gdy przyjdzie mój czas.