BATH, KAROLINA PÓŁNOCNA

Knox obserwował trzech kapitanów, gdy Quentin Hale rozkoszował się chwilą triumfu. On również był pod wrażeniem, kiedy dowiedział się o nagranych rozmowach. Fakty były zdumiewające. Pierwsza dama Stanów Zjednoczonych miała romans z szefem kancelarii Białego Domu?

– Długo to trwa? – spytał Hale’a Cogburn.

– Tak długo, że żadne nie mogłoby zaprzeczyć. Nagrane rozmowy są co najmniej bardzo kłopotliwe. Amerykańska polityka nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Już samo to doprowadzi do szaleństwa prasę i opinię publiczną. Daniels do końca kadencji będzie bezsilny.

Nawet Edward Bolton, który z zasady kwestionował wszystkie pomysły Hale’a jako samolubne, niepraktyczne lub głupie, siedział cicho, analizując interesujące możliwości.

– Wykorzystajmy to – powiedział Surcouf. – Teraz. Na co czekać?

– Trzeba starannie wybrać chwilę – podkreślił Hale. – Kiedy poszedłem na żebry do Białego Domu, jak lubicie mi wypominać, już o tym wiedziałem. Udałem się tam, aby ustalić, czy będę musiał użyć nagrań. Poprosiłem o uszanowanie naszych listów kaperskich i zostałem odprawiony z kwitkiem. Nie mamy wyboru. Jednak udanie się z tym wprost do prezydenta nie byłoby właściwe. Lepiej wywrzeć presję na dwie zamieszane osoby, pozwolić, aby uświadomiły sobie konsekwencje własnych działań, i poczekać, aż przekonają za nas Danielsa.

Knox przytaknął. Pierwsza dama i szef kancelarii będą mieli największy wpływ na prezydenta Danielsa. Czy posłuchają Wspólnoty? Wątpliwa sprawa. Ten tok rozumowania wydawał się nielogiczny. Tak irracjonalny, że zawarcie ugody z NIA wydawało się lepsze od wypływania na morze tym przeciekającym okrętem.

– Będą mogli zdecydować, co powiedzieć Danielsowi – ciągnął dalej Hale. – Jest nam to obojętne. Pragniemy jedynie, aby rząd Stanów Zjednoczonych respektował nasze listy kaperskie.

– Jak wszedłeś w posiadanie tych taśm? – spytał Bolton. – Co naprowadziło cię na ten trop? Skąd wiesz, że ich nie spreparowano? Cała ta historia brzmi nieco fantastycznie. Jest zbyt wspaniała, aby mogła być prawdziwa. Może to zasadzka?

– Słuszna uwaga – przytaknął Cogburn. – To dziwnie szczęśliwy zbieg okoliczności.

Hale pokręcił głową.

– Panowie, czemu jesteście tacy podejrzliwi? Od roku mam romans z tą kobietą. Mówi mi o rzeczach, o których nie powinna.

– Czemu w takim razie nagrywasz jej telefoniczne rozmowy? – spytał Hale’a Bolton.

– Drogi Edwardzie, czy sądzisz, że ona mi mówi wszystko? Poza tym trzeba, aby pierwsza dama przemówiła sama. Dlatego skorzystałem z okazji i podsłuchiwałem rozmowy Kaiser. I dobrze, bo w przeciwnym razie nie mielibyśmy tak mocnych dowodów.

– Mimo to jestem zaniepokojony – nie dawał za wygraną Cogburn. – Mogli zastawić na nas pułapkę.

– Jeśli to pułapka, wydaje się zakrojona na bardzo szeroką skalę. – Hale pokręcił głową. – Nie, to nie jest zasadzka. Ręczę głową.

– Pytanie, czy zechcemy zaręczyć naszymi – odparł Bolton.

Malone skradał się korytarzem biegnącym na osi północ– –południe, z jednego końca piętra na drugi. Chociaż nigdy wcześniej nie był w Monticello, wiedział wystarczająco dużo o Thomasie Jeffersonie, aby mieć pewność, że po przeciwnej stronie będą się znajdować identyczne schody. Jefferson podziwiał wszystko, co francuskie. Pokoje podwójnej wysokości, kopuły, świetliki, ukryte wewnętrzne pomieszczenia – wszystko było typowym elementem francuskiej architektury. Podobnie jak symetria. Wynikało stąd, że w północnej części rezydencji muszą znajdować się drugie schody, którymi będzie mógł zejść. Jednak między jednym i drugim końcem znajdował się balkon wychodzący na hol wejściowy, a kłęby dymu na ścieżce potwierdzały te domysły.

Dotarł do końca korytarza i spojrzał w dół na hol wejściowy. Nie dostrzegł żadnego ruchu za balustradą. W powietrzu wisiał gęsty dym, który pomału się rozpraszał. Malone trzymał się daleko od barierki, przywierając plecami do ściany. Dotarł do przeciwległego końca. Przed sobą, w kolejnym korytarzu na pierwszym poziomie, dostrzegł schody wijące się w górę i dół.

Coś poleciało w górę, odbijając się od drewnianej podłogi korytarza. Przedmiot potoczył się w jego stronę. Malone przywarł do balustrady, gdy bomba błyskowa eksplodowała światłem i dymem.

Podniósł głowę i spojrzał w dół, za balustradę.

Wyatt stał na parterze, mierząc w górę z pistoletu.

Hale posłał gniewne spojrzenie Edwardowi Boltonowi i powiedział:

– Masz niewielki wybór. Nie pozostaje ci nic innego, jak wierzyć i mieć nadzieję, że przyniesie to pożądane rezultaty. – Przerwał na chwilę. – Podobnie jak reszta z nas. Chyba że masz lepszy pomysł.

– Nie ufam ci za grosz – burknął Bolton.

Charles Cogburn wystąpił naprzód.

– Zgadzam się z nim, Quentinie. Ten pomysł może się okazać równie głupi jak nasz.

– Zamach nie był głupi – pospiesznie zaprzeczył Bolton. – Przecież kiedyś się udało. Pomyślcie o McKinleyu. On też był gotów nas prześladować.

Ojciec opowiedział Hale’owi o Williamie McKinleyu, który jak Lincoln początkowo korzystał z usług Wspólnoty. Podczas wojny hiszpańsko-amerykańskiej, dzięki traktatowi paryskiemu z tysiąc osiemset pięćdziesiątego szóstego roku, ponad pięćdziesiąt krajów zakazało piractwa. Chociaż ani Hiszpania, ani Stany Zjednoczone nie podpisały traktatu, zgodziły się nie korzystać z usług korsarzy podczas wojny toczącej się na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Mimo to Wspólnota nieskrępowana żadną umową międzynarodową łupiła hiszpańskie statki. Niestety wojna trwała zaledwie cztery miesiące. Po ogłoszeniu pokoju Hiszpanie zażądali ukarania winnych, kwestionując prawdomówność Ameryki, która pogwałciła swoje przedwojenne obietnice. McKinley w końcu ugiął się pod naporem i wyraził zgodę na prześladowania. Powołał się przy tym na fakt, że listy kaperskie Wspólnoty nie są prawnie wiążące. Dlatego potajemnie najęli obłąkanego anarchistę i zachęcili do przeprowadzenia zamachu na McKinleya. Doszło do niego szóstego września tysiąc dziewięćset pierwszego roku. Zabójcę zatrzymano na miejscu zbrodni. Po siedemnastu dniach został osądzony i skazany. Pięć tygodni później posadzono go na krześle elektrycznym. Nowy prezydent, Theodore Roosevelt nie miał skrupułów w kwestii Wspólnoty i nie zależało mu na udobruchaniu Hiszpanów.

Wszystkie prześladowania ustały.

Oczywiście, ani Roosevelt, ani nikt inny nie mieli pojęcia o istnieniu spisku na życie McKinelya.

– Pod tym względem się różnimy – powiedział Boltonowi Hale. – Ja czczę naszą przeszłość, a ty się upierasz, żeby ją powtarzać. Jak powiedziałem, kule i przemoc nie są już jedynym sposobem obalenia prezydenta. Wstyd i upokorzenie mogą przynieść podobny skutek, a korzyść jest taka, że inni podejmą walkę za nas. My musimy się ograniczyć jedynie do wzniecenia ognia.

– Do wszystkiego doprowadziła twoja przeklęta rodzina! – warknął Bolton. – W tysiąc osiemset trzydziestym piątym roku też były z wami same problemy! My byliśmy w porządku. Nikt nam nie przeszkadzał. Oddawaliśmy cenne usługi krajowi i rząd nie ingerował w nasze sprawy. Zamiast pogodzić się z decyzją Jacksona o nieułaskawianiu piratów, twój prapradziadek postanowił zabić prezydenta Stanów Zjednoczonych – oświadczył Bolton, wskazując Hale’ a palcem. – Było to równie głupie posunięcie jak to, na które się zdecydowaliśmy. Jedna różnica polega na tym, że nie daliśmy się złapać.

Hale nie mógł zaprzeczyć.

– Przynajmniej do tej pory.

– Jak mam to rozumieć?

Quentin Hale wzruszył ramionami.

– Śledztwo dopiero się zaczęło. Nie bądź taki pewny, że nie wpadną na nasz trop.

Bolton skoczył naprzód, zrozumiawszy te słowa jako groźbę. Zrobił jeden krok i zatrzymał się, zauważywszy, że pistolet, choć opuszczony, nadal tkwi w dłoni Hale’a.

– Sprzedałeś nas, żeby ocalić własną skórę! – warknął.

– Nigdy – odparł Hale. – Poważnie traktuję złożoną przysięgę. To wy macie ją za nic.

Bolton spojrzał na Surcoufa i Cogburna.

– Pozwolicie, żeby zwracał się do nas w taki sposób? Żaden nie ma nic do powiedzenia?

Cassiopeia jechała z Edwinem Davisem stromą drogą prowadzącą do rezydencji Monticello. Autobusy kursujące w górę i dół zostały zatrzymane. Wezwano też miejscowego szeryfa. Zajechali na parking przed budynkiem. Kierownik rezydencji czekał na końcu chodnika prowadzącego do otoczonego kolumnami portyku. Dwadzieścia metrów dalej stał inny autobus, którym ewakuowano ludzi.

– Gdzie jest Cotton? – spytała.

– W środku. Kazał zamknąć rezydencję i nie wpuszczać nikogo do środka.

– Co się stało? – spytał Davis.

Z wnętrza rezydencji doleciał syk. Jasny błysk rozświetlił kilka okien.

– Co to było? – zapytała Cassiopeia.

– Wcześniej widziano podobne błyski – wyjaśnił kierownik.

Zaczęła biec chodnikiem w kierunku domu.

– Powiedział, żeby nikt nie wchodził do środka! – zawołał za nią kierownik.

Wyciągnęła broń.

– Mnie to nie dotyczy!

Ze środka doleciał głośny huk.

Dźwięk, który dobrze znała.

Odgłos strzałów z broni palnej.