PONIEDZIAŁEK, 10 WRZEŚNIA
12.20
Hale otrzymał wiadomość, na którą czekał – w rejon więzienia przybyły posiłki. Jego ludzie zajęli wyznaczone pozycje i wzięli napastników w kleszcze. Podobnie jak dawni korsarze ruszyli całą chmarą, otaczając zdobycz i zaciskając pętlę, obserwując się wzajemnie, dopóki nie skoczą na ofiarę.
Odwrócił się do trzech swoich w budynku więzienia.
– Przypuścimy zdecydowany atak, żeby się cofnęli. Nasi ludzie już na nich czekają.
Skinęli głowami.
Nie znał ich imion, ale wiedzieli, kim jest, a tylko to się liczyło. Wcześniej byli świadkami kary, którą Hale i pozostali kapitanowie wymierzyli zdrajcy, więc nie kwestionowali poleceń.
Z drugiej strony nie kazał im robić czegoś, czego sam nie zamierzał.
Pora osobiście zadać cios, aby przeciwnicy zrozumieli.
– Chcę, żeby przeżył tylko jeden – dodał tytułem wyjaśnienia.
Cassiopeia spojrzała na kierowcę wózka, który wypadł na mokrą drogę. Jego towarzysz próbował sterować pojazdem, uchwyciwszy dłońmi kierownicę. Cios pięścią sprawił, że wyleciał z samochodu i potoczył się po drodze. Cassiopeia wyprostowała się, gdy wózek stanął.
Odwróciła się za siebie i wycelowała.
Dwaj mężczyźni podnosili się z ziemi, sięgając po broń.
Unieszkodliwiła obu strzałem w środek tułowia.
Podeszła do dwóch nieruchomych postaci leżących na drodze, trzymając pistolet w obu dłoniach.
Żaden z mężczyzn się nie poruszył.
Jeden leżał na plecach, a jego otwarte usta wypełniały krople deszczu. Drugi zastygł na boku, z nogami rozrzuconymi w groteskowej pozycji.
Popędziła do wózka.
Knox wszedł ponownie do Fort Dominion, tym razem jako więzień Andrei Carbonell.
– Ilu masz tu ludzi? – zapytał.
– Teraz tylko tych dwóch. Poleciłam innym, żeby opuścili wyspę.
Dlaczego miałby jej uwierzyć? Oczywiście, im mniej świadków, tym lepiej, ale Knox nie miał żadnych złudzeń. Na liście celów Carbonell znajdował się nie tylko Jonathan Wyatt, ale i on. Chciała, aby myślał, iż nadal są sprzymierzeńcami, że mają zbieżne cele – może nawet dam ci robotę – ale on znał prawdę.
Zrobiła także coś, czego wcześniej nie widział.
Wzięła do ręki broń.
Zatrzymała się we wnętrzu fortu. Otoczyły ich rozwalone budynki, dziurawe mury i smród ptaków, który uległ ponownemu nasileniu w lodowatym powietrzu. Pomyślał o topografii fortu, którą poznał podczas pierwszej wizyty, i zadał sobie pytanie, ile Carbonell wiedziała o tym miejscu.
Czy jego wiedza zapewni mu choćby niewielką przewagę?
Dwaj jego ludzie leżeli martwi piętnaście metrów wyżej. Mieli broń. Musiał wykonać jakiś ruch.
Sęk w tym, że miał tylko jedną szansę.
Nie zmarnuj jej.
Malone leciał na południe. Opuścił przestrzeń powietrzną Kanady i wrócił do Stanów Zjednoczonych. Martwił się o Cassiopeię i żałował, że poszła sama. To prawda, że była odważna, wiedział też, jakimi uczuciami darzyła Stephanie. Poza tym wszyscy czuli się sfrustrowani i chcieli coś zrobić. Ale solowa akcja? Właściwie czemu nie? Pewnie na jej miejscu postąpiłby tak samo, choć nie oznaczało to, że pomysł mu się podoba.
Zadzwonił telefon.
– U nas silna burza – powiedział Edwin Davis, który dzwonił z Karoliny Północnej. – Jest niezłe zamieszanie. Możesz mieć problem z lądowaniem.
– Będziemy się o to martwić za trzy godziny. Co się dzieje po drugiej stronie rzeki?
– Ponownie słychać strzały.
Cassiopeia zdarła taśmę z ust Stephanie. Starsza pani natychmiast powiedziała:
– Do licha, dobrze, że cię widzę!
Odkleiła taśmę z ust Shirley Kaiser i zapytała:
– Nic ci nie jest?
– Przeżyję, tylko zdejmij to cholerstwo z moich rąk i nóg.
Kiedy uwolniła obie kobiety, Stephanie pobiegła do leżących na drodze i wróciła z dwoma karabinami. Podała jeden Shirley i zapytała:
– Wiesz, jak się tym posługiwać?
– Chcesz się założyć?
Cassiopeia spojrzała na nie z uśmiechem.
– Jesteście gotowe? – zapytała.
Deszcz przybrał na sile.
– Musimy dotrzeć do nabrzeża – powiedziała. Zostawiłam tam motorówkę. Edwin czeka na drugim brzegu rzeki. W Bath, po tej stronie rzeki Pamlico, są agenci Secret Service.
– Prowadź – powiedziała Stephanie.
– Chcę zabić Hale’a – rzuciła Shirley.
– To weź numerek – odrzekła Stephanie. – Ale będziesz musiała z tym poczekać. Cassiopeio, chcesz powiedzieć, że ta strzelanina nie ma z tobą nic wspólnego?
– Ani trochę. Tamci weszli w tym samym czasie co ja.
– Co się dzieje?
– Sama chciałabym wiedzieć.
Hale ruszył na czele swoich ludzi. Wybiegli z więzienia ukrytymi tylnymi drzwiami, a następnie okrążyli budynek i zaszli od frontu, gdzie czaili się napastnicy. Wiele okien zostało zniszczonych, ale stare drewno oparło się gradowi ognia. Pozostawał w kontakcie radiowym ze swoimi ludźmi, którzy podeszli do nieprzyjaciela z boku i czekali na rozkaz do ataku.
Dotarł do narożnika budynku i wyjrzał na drugą stronę, trzymając się blisko ziemi.
Burza nie słabła od godziny. Oczy zalewała mu woda, co sprawiało, że obraz był zamazany. Schronił się pod okapem i skupił wzrok na linii drzew. Przez dziedziniec, na którym kilka godzin wcześniej stracono zdrajcę, intruzi obawiali się przebiec.
Budynek zasypał grad ołowiu.
Usłyszał głuchy odgłos jakiegoś przedmiotu padającego na ziemię i ujrzał rozpryskującą się wodę.
Po nim doleciało go kolejne tąpnięcie.
– Kapitanie, na ziemię! – krzyknął jeden z jego ludzi.
Cassiopeia odwróciła się na dźwięk dwóch eksplozji dolatujących od strony więzienia.
– Nie wiem, co to za jedni – powiedziała Stephanie – ale cieszę się, że przyszli.
Cassiopeia przytaknęła.
– Musimy się trzymać drzew. Wszędzie są ludzie, a od nabrzeża dzieli nas dwadzieścia minut drogi.
Hale podniósł się z mokrej ziemi i obejrzał uszkodzenia. Dwa granaty zniszczyły frontowe drzwi więzienia i wybiły resztę okien.
Jednak ściany wytrzymały.
Odszukał radiostację i wydał rozkaz:
– Zabijcie wszystkich oprócz jednego.
Jego ludzie wiedzieli, co robić, więc otworzyli ogień, ściągając na siebie uwagę intruzów.
Strzały rozległy się ponownie.
Schronił się za pniem olbrzymiego dębu.
Doleciały go krzyki.
Wymiana ognia trwała bez przerwy, a później z przerwami, stopniowo słabnąc, aż w końcu słychać było jedynie wiatr i deszcz.
– Zadanie wykonane – usłyszał przez radio. – Przeżył tylko jeden.
– Przyprowadzić go do mnie!