NOWA SZKOCJA

Wyatt czekał, aż Andrea Carbonell zrozumie jego słowa. Skała, na której wyryto piąty symbol, znajdowała się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów nad jego głową. Szerokie pasy spoiwa podkreślały dziwny kształt kamienia. Budowniczowie podziemnego pomieszczenia użyli wielu kamieni o nieregularnym kształcie, dopasowując je do siebie i spajając zaprawą. Pomyślał, że usunięcie jednego z nich nie powinno być trudne. Wystarczy młotek i dłuto, może nawet łom.

– Co zamierzasz? – spytała.

– Czy twoje życie to nieustanne pasmo intryg? – Naprawdę to go interesowało.

– W moim życiu chodzi o przetrwanie. Podobnie jak w twoim.

– Stawałaś na głowie, żeby tu się znaleźć. Zginęło wielu ludzi. Czy to cię nie obchodzi? Ani trochę?

– Robię to, co muszę. Tak jak ty.

Nie lubił, gdy porównywała się do niego. Można było o nim wiele powiedzieć, ale nie to, że jest jak ona. Skierował latarkę ku dołowi, oświetlając podnoszącą się morską wodę. Zauważył, że najniższe rynny były już całkowicie zakryte.

– Na co czekasz? – zapytała.

– Na naszego gościa.

– Też ich słyszałeś?

Zwrócił uwagę, że użyła liczby mnogiej.

– To nie twoi ludzie. Zabiłem obu.

Uniosła pistolet.

Wyatt zgasił latarkę i korytarz pogrążył się w mroku.

Od kamiennych ścian odbił się głośny huk wystrzału, drażniąc bębenki w uszach.

Po nim padł kolejny.

Zmienił pozycję, zakładając, że będzie mierzyć w miejsce, gdzie stał, zanim zapadły ciemności.

– Jonathanie, to jakiś obłęd – usłyszał jej głos w ciemności. – Zawrzyjmy układ. Co ty na to? Przecież możemy się nawzajem pozabijać!

Nie odrzekł ani słowa. Milczenie było jego orężem.

Do komory napłynęło więcej zimnej wody, ogłaszając swoje przybycie głośnym chlupotem.

Wyatt uklęknął i czekał, trzymając zgaszoną latarkę nad powierzchnią wody.

Carbonell też zamilkła.

Była w odległości nie większej niż trzy metry od niego, ale szum wody i całkowite ciemności powodowały, że nie mogła go zlokalizować.

Na szczęście Wyatt nie miał takiego problemu.

Cassiopeia i Stephanie pomogły Shirley Kaiser wstać ze skrzyni pikapa i wejść na nabrzeże. Nadal wydawała się nieco otumaniona, a dłoń miała ściśle owiniętą bandażem.

– Cholera, ale boli – mruknęła Shirley.

– Wytrzymaj – szepnęła Stephanie. – Pomoc jest już w drodze.

Cassiopeia miała nadzieję, że faktycznie tak jest. Edwin Davis musiał być ostrożny. Zauważyła, że na pokładzie „Adventure” trwa gorączkowa krzątanina. Hale dotrzymał słowa. Niebawem wyruszą w rejs. Zauważyła mgłę, ale zasłona nad rzeką zaczęła się rozpraszać i na niebie ukazały się migoczące gwiazdy.

– Nic mi nie będzie – powiedziała Shirley.

Hale stał na trapie sześć metrów dalej.

– Myślisz, że zdołasz nas zabić i nikt tego nie zauważy?! – krzyknęła Cassiopeia.

Przysunął się bliżej.

– Nie sądzę, żeby ktoś podniósł szum z waszego powodu. Nieudana próba odbicia więźniów dostarczyła mi argumentu. Moim zdaniem podczas tej nonsensownej operacji złamano mnóstwo przepisów. Kiedy listy kaperskie uzyskają pełną moc prawną, nikt nas nie ruszy. Danny Daniels nie będzie chciał toczyć publicznej walki w waszej sprawie.

– A jeśli się mylisz? – spytała Stephanie.

Cassiopeia pomyślała podobnie, pamiętając, z jakim zaangażowaniem Daniels zachęcał ją i Cottona, aby odnaleźli Stephanie. Prezydent mógł zrobić wszystko, co konieczne, nie bacząc na konsekwencje. Hale popełniał błąd, nie doceniając go. Daniels wyznał jej niedawno, że jego polityczna kariera dobiega kresu.

Taka sytuacja stwarzała duże pole do manewru.

Malone zakończył wspinaczkę i niepostrzeżenie wślizgnął się na pokład dziobowy.

Wyciągnął pistolet i przygotował się do ataku.

Pokład otaczał z obu stron przednią kabinę o zwierciadlanych, podświetlonych od tyłu szybach. Pochylone przednie szyby były lekko zaokrąglone, zwężając się ku górze. Chociaż nie widział nikogo z drugiej strony, trzymał się jak najbliżej pokładu.

Usłyszał jakieś poruszenie na brzegu.

Bliższe zbadanie sytuacji mogło się okazać niebezpieczne, bo ktoś mógł iść pokładem ku dziobowi. Mimo to postanowił zaryzykować. Schylony, podkradł się do relingu. W ciemności i mgle ujrzał ludzi wchodzących na pokład. Były wśród nich trzy kobiety. Dwie pomagały trzeciej. Starszy mężczyzna stał na nabrzeżu, obserwując, jak wsiadają, a później wszedł na pokład.

Rozpoznał Cassiopeię i Stephanie.

Trzecią musiała być Shirley Kaiser.

Odnalazł komórkę i wcisnął klawisz szybkiego wybierania. Davis odebrał natychmiast.

– Slup wypływa w morze – wyszeptał. – Wszyscy są na pokładzie. Czas wezwać naszych.

Rozmawiali o tym, zanim wyruszył w kierunku południowego brzegu.

– Zajmę się tym. Co chcesz zrobić?

– Co będę musiał.

Hale wszedł na pokład „Adventure”, wyobrażając sobie, że jest jednym z dawnych śmiałków, którzy trzysta lat temu rzucali wyzwanie wszystkim i wszystkiemu, martwiąc się jedynie tym, co pomyśli o nich załoga. Tej nocy ludzie mogli być z niego dumni. Walczył z nimi ramię w ramię. Teraz stawi czoło Andrei Carbonell, żeby dokończyć to, co zaczęła. Miał nadzieję, że Knoxowi uda się ją zabić, liczył też na to, że odnajdzie zaginione kartki. Był gotów zapłacić kwotę, jakiej zarząda Jonathan Wyatt. Do licha, może nawet zatrudni go na stałe.

– Jesteśmy gotowi do wypłynięcia! – zawołał. – Rzućcie liny i podnieście kotwicę!

Podczas tego rejsu zamierzał osobiście dowodzić jachtem.

Wsłuchiwał się w mruczenie silników Deutza o mocy tysiąca ośmiuset koni mechanicznych. Istne dzieło sztuki. Oba nie wydawały prawie żadnego dźwięku, a wibracje były ledwie wyczuwalne. Nie było słychać ryku generatorów, bo energii dostarczał zespół akumulatorów litowo-polimerowych. Żagle systemu DynaRig tkwiły bezpiecznie w osłonach, czekając na polecenie jednego z dwudziestu komputerów pokładowych, żeby się rozwinąć i złapać wiatr. Otworzą się, gdy zbliżą się do przesmyku Oracoke, za którym otwierały się szerokie wody Atlantyku.

Zauważył, że jego ludzie prowadzą trzy więźniarki do głównego salonu.

– Nie! – krzyknął. – Zaprowadźcie je na pokład rufowy, obok basenu! Przygotowałem im specjalną niespodziankę!

Wyatt ponownie założył noktowizor, który miał w plecaku. Carbonell stała kilkadziesiąt centymetrów dalej. Roztropnie przykucnęła, próbując przeniknąć ciemności wzrokiem. Ale oczy były na nic. Właściwie nie tyle patrzyła, ile wsłuchiwała się w zmianę barwy lub wysokości dźwięku wydawanego przez wzbierającą wodę.

Spojrzał w dół.

Woda zaczęła sięgać ud.

Sytuacja ulegnie dramatycznej zmianie, kiedy woda popłynie z grot rynnami umieszczonymi na wysokości metra osiemdziesięciu centymetrów. Zostało mu około pół godziny.

Nagły ruch wody wzburzył nieruchomą powierzchnię.

Zza zakrętu korytarza wyłonił się mężczyzna. W jednej ręce trzymał zgaszoną latarkę, w drugiej pistolet.

Clifford Knox.

Witaj.

Mam dla ciebie prezent.

Włączył latarkę, kierując snop światła na skuloną Andreę Carbonell.