NOWA SZKOCJA 11.30

Wyatt opuścił się ponownie przez otwór sięgający fundamentów Fort Dominion. Pięć godzin temu opuścił wyspę i wrócił na wybrzeże. Porzucił skradzioną łódź w okolicy Chester i wypożyczył inną. Zakupił również parę narzędzi, zapakował do plecaka i czekał na odpływ.

Zostało tylko jedno do zrobienia.

Opadł na skalną posadzkę.

Podobnie jak wtedy, gdy był tu z Malone’em, woda miała zaledwie kilkanaście centymetrów głębokości. Włączył latarkę i ruszył w kierunku rozwidlenia. W połowie drogi ujrzał pierwsze nabrzmiałe ciało.

Mężczyzna w wieku trzydziestu kilku, czterdziestu lat. Ciemne włosy. Pospolita twarz. Znajoma.

Kwatermistrz.

Clifford Knox.

Leżał na plecach na kamiennej posadzce. Miał zamknięte oczy.

Szedł dalej, aż dotarł do pięciu symboli. Nadal ani śladu Carbonell. Oczywiście, były jeszcze dwa tunele, ale żaden nie prowadził do wyjścia. Jej ciało mogło być dosłownie wszędzie. Mogło zostać nawet wessane do morza jedną z rynien.

Spojrzał na znak widniejący na suficie.

Miał nadzieję, że Malone się nie pomylił. Że trójkąt faktycznie wskazywał miejsce ukrycia kartek. Podtoczył jeden z większych kamieni. Sufit był nisko, nie więcej niż dwa i pół metra od podłoża, więc gdy Wyatt stanął na kamieniu, znalazł się na odpowiedniej wysokości. Wyjął młotek i dłuto, a następnie uderzył spoinę biegnącą wokół bloku o nieregularnym kształcie. Niemal dwa wieki stawiania czoła falom przypływu sprawiły, że zaprawa stwardniała, ale w końcu uległa. Cofnął się, uchylając przed skałą, która uderzyła o posadzkę, rozpryskując wodę i pękając na kilka kawałków.

Uniósł latarkę i skierował snop światła we wnękę.

Trzydzieści centymetrów pod linią sufitu znajdowała się wykuta w skale półka. Coś błysnęło w promieniu latarki. Jakiś lśniący przedmiot o zielonym zabarwieniu, odbijający światło.

Gładki.

Nagle zrozumiał.

Szkło.

Zdjął szklaną bryłę.

Nie była ciężka. Ważyła półtora, może dwa kilogramy. Miała wygładzoną powierzchnię i brzegi. Pochylił się bliżej, przysuwając latarkę, odgarniając wodę i zmywając z wierzchu warstwę brudu.

W środku coś było.

Chociaż obraz był zamazany, rozpoznał dwie karty pożółkłego papieru.

Umieścił pojemnik na kamieniu, który posłużył mu za stopień. Znalazł mniejszy kamień i uderzył dwa razy. Szkło pękło.

Po ponad stu siedemdziesięciu pięciu latach papier zetknął się ze świeżym powietrzem.

Na dwóch kartkach ukazały się dwie kolumny tekstu wraz z nagłówkiem

DEBATY W KONGRESIE STANÓW ZJEDNOCZONYCH

oraz datą

9 lutego 1793 roku

Przejrzał pierwszą z kartek i znalazł następujący fragment

Pan Madison. Panie Przewodniczący, myślę, że pora wziąć pod obrady Izby przedstawioną wcześniej propozycję. Mniemam, że jest to sprawa najwyższej wagi, wymagająca naszego niezwłocznego namysłu i jednomyślnej decyzji. Sporządzając szkic Konstytucji, Kongres został obdarzony władzą wystawiania listów kaperskich, które stosuje obecnie wiele krajów. W rzeczy samej nasze zwycięstwo nad Anglią nie byłoby możliwe bez bohaterskich wysiłków przedsiębiorców posiadających okręty oraz umiejętność robienia z nich należytego użytku. Szczęśliwie przyznanie takiego przywileju było i pozostaje w naszej gestii. Wszyscy jesteśmy boleśnie świadomi, że nie mamy jeszcze wystarczającej liczby marynarzy i okrętów, aby stworzyć narodową flotę dla naszej wspólnej obrony. Dlatego przychylam się do propozycji przyznania listu kaperskiego panom Archibaldowi Hale’owi, Richardowi Surcoufowi, Henry’emu Cogburnowi i Samuelowi Boltonowi po wieczne czasy, aby mogli kontynuować zdecydowane i ustawiczne ataki na statki naszych wrogów.

Wniosek został złożony pod obrady przez Przewodniczącego i wszyscy obecni go poparli. Rzeczone listy kaperskie przesłano do Senatu w celu podjęcia stosowanych działań. Izba przychyliła się do naszego wniosku. Sesja została odroczona.

Rzucił okiem na drugą kartkę i stwierdził, że użyto podobnych sformułowań z tą różnicą, iż w dzienniku Senatu listy zostały jednogłośnie aprobowane. W ostatnim wierszu notatki stwierdzano wyraźnie „że wspomniana ustawa zostanie przesłana do podpisu panu Waszyngtonowi”.

Trzymał w ręku dokumenty, o które zabiegała Wspólnota. Z powodu tych kartek zginęli ludzie. Dwa dokumenty powodowały same kłopoty.

Dobrzy agenci byli znani z tego, że rozwiązywali problemy.

Podarł obie kartki na konfetti i rozrzucił w wodzie pokrywającej posadzkę. Rozrzucił i patrzył, jak odpływają.

Załatwione.

Wrócił do liny, ostatni raz mijając Knoxa.

– Zginąłeś na próżno – powiedział do trupa.

Wspiął się na poziom ziemi. Czas najwyższy opuścić tę samotną placówkę. Ptaki wokół gruchały, bez przerwy chodząc po pomostach przy murach.

Wyciągnął linę z otworu i postanowił, że pora zakończyć sprawę.

– Wyjdź! Pogadajmy! – zawołał.

Od chwili, gdy wrócił do fortu, miał wrażenie, że ktoś mu towarzyszy. Na drugim końcu zwalonego muru ukazał się Cotton Malone.

– Sądziłem, że wyjechałeś – powiedział Wyatt.

– Wróciłem po karty z dziennika, a później usłyszałem, że ty również.

– Domyślałem się, że kanadyjskie władze w końcu interweniują. Co się stało na dole?

– Wspólnota straciła kwatermistrza.

Zauważył, że Malone nie ma broni. Nie było takiej potrzeby, bo na kładce ponad nim stało sześciu uzbrojonych ludzi.

Tego dnia nie będzie walki.

– Gdzie są kartki? – spytał Malone.

Wyatt pokręcił głową.

– Pojemnik był pusty.

Malone zmierzył go pełnym napięcia wzrokiem.

– Wygląda, że to koniec Wspólnoty.

– Żaden prezydent nie będzie miał ich więcej na karku.

– Szczęściarze.

– Możesz nie uwierzyć, ale nigdy nie sprzedałbym ich Hale’owi.

– Szczerze powiedziawszy, wierzę ci.

Wyatt zachichotał i pokręcił głową.

– Nadal jesteś zadufanym w sobie dupkiem?

– Stary nawyk. Prezydent powiedział, że ma dla ciebie prezent, podziękowanie za to, co zrobiłeś w Nowym Jorku i jak potraktowałeś Carbonell. – Malone przerwał na chwilę. – Myślę, że jest ci teraz winien jeszcze jedno podziękowanie.

Milczenie potwierdziło, co zrobił.

– Możesz zatrzymać honorarium od NIA.

– Zamierzałem to uczynić.

– Nadal sprzeciwiasz się władzy?

– Przynajmniej jeden z nas nigdy się nie zmieni.

Malone wskazał otwór w posadzce.

– Czy na dole są oba ciała?

– Nie znalazłem ani śladu tej diablicy.

– Myślisz, że wypłynęła?

Wyatt wzruszył ramionami.

– Rynny nie były takie jak wówczas, gdy przez nie wypłynęliśmy. Musiałaby mieć niezłe płuca.

– O ile pamiętam, właśnie takie miała.

Wyatt się uśmiechnął.

– Właśnie, miała.

Malone usunął się na bok.

– Czy w skład mojego honorarium wchodzi opuszczenie Kanady bez żadnych przeszkód?

– Aż do Florydy. Zaproponowałbym, że cię podwiozę, ale wówczas przebywalibyśmy za długo w swoim towarzystwie.

Chyba tak, pomyślał.

Ruszył przed siebie.

– Nie odpowiedziałeś mi ostatniej nocy – powiedział Malone. – Z nami kwita?

Wyatt zatrzymał się, ale nie odwrócił.

– Na dziś, tak.

Później ruszył dalej.