Lore stał po kostki w błocie i świńskich odchodach. Zacisnął pięści, kiedy ubabrane stworzenia stłoczyły się u jego nóg. Był na siebie wściekły, iż dał się nabrać, a nawet jeszcze bardziej za to, iż znalazł się wśród spłoszonego stada cuchnących zwierząt.
Wściekłość Lore’a osiągnęła temperaturę wrzenia. Chwycił jedną z pędzących koło niego świń i cisnął na pięćdziesiąt stóp w powietrze. Świnia wylądowała z głuchym odgłosem na polu kukurydzy dwa zagony dalej. Ruszył przed siebie, tupiąc i wyrzucając stworzenia z impetem ze swej drogi, czując jak gniew pulsuje mu w żyłach.
Nieśmiertelni, którzy za nim podążyli, wyglądali na zaniepokojonych emocjonalnym wybuchem swego nowego przywódcy. Sądząc po minach widocznych na ich twarzach, Lore dostrzegał, że niektórzy zaczynali wątpić, czy podążenie za nim było takim dobrym pomysłem, lub też czy Octal miał rację, powierzając Lore’owi tę misję.
Kruczowłosa kobieta ostrożnie podeszła do Lore’a. Stał zwrócony twarzą w drugą stronę, starając się unikać spojrzeń pozostałych Nieśmiertelnych. Stanęła za nim i oparła mu dłoń na ramieniu. Najpierw ją strącił. Spróbowała ponownie. Za drugim razem pozwolił, by jej palce łagodnie objęły jego ramię, które to wznosiło się, to opadało gwałtownie wraz z każdym wściekłym oddechem.
Kobieta nachyliła się mu do ucha. Jej gorący oddech połaskotał go, kiedy przemówiła.
- Lore, nie trać wiary – powiedziała.
Odwrócił się w jej stronę, podziwiając na nowo jej urodę. Była uderzająco piękna, sprawiając, że coś drgnęło w głębi jego serca. Było to uczucie, którego nie potrafił określić, które zdawało się nie pasować do tej całej złości i goryczy, którą zazwyczaj tam nosił.
- Jak mam ich prowadzić? – powiedział pod nosem. – Stracili wiarę w moje możliwości. Doprowadziłem ich tutaj, na tę parszywą farmę na pustkowiu. Obiecałem im wojnę.
Oczy kobiety rozjarzyły się.
- To im ją daj – powiedziała. – Stań na czele ich kolejnego zadania. Nie pozwól, by powstrzymała cię jedna porażka.
Lore odwrócił się i pokręcił głową. Rozczarowanie, które przeżywał było zbyt wielkie, jak dla niego. Presja była zbyt intensywna. Jego rodzina, jego lud, oni wszyscy polegali na nim. Po raz pierwszy nie wiedział, czy jest w stanie poprowadzić ich do zwycięstwa, i to zwątpienie zżerało go teraz od środka.
- Teraz nie pora na kryzys determinacji – kontynuowała kobieta nieco ostrzejszym tonem, jakby ona również traciła cierpliwość. – Już raz sprowadziłeś do nas Sage’a. Wiem, że potrafisz zrobić to ponownie.
Na wspomnienie imienia kuzyna, Lore poczuł doskwierającą do żywego zgryzotę. Sage. To wszystko z powodu Sage’a. Dlaczego nie potrafił dostrzec, jak egoistycznie się zachowuje? Zakochał się w głupiej dziewuszce? Lore spędził trochę czasu ze Scarlet i jej przyjaciółmi. Nie cierpiał ich. Wzbudzali w nim wstręt na równi z tymi świniami kłębiącymi się wokół jego nóg. A jednak, w niewytłumaczalny sposób, Sage nie widział świata poza tą jedną dziewczyną w takim stopniu, że zgotował im to całe piekło. To po prostu nie miało dla Lore’a sensu.
Pozostali Nieśmiertelni zaczęli szeptać między sobą, najwyraźniej byli już u kresu wytrzymałości.
- Może spróbujemy odszukać jej rodziców? – powiedział jeden z nich z niepozostawiającą wątpliwości irytacją w głosie.
Lore zacisnął szczęki. Nie miał pojęcia. Powinni podążyć za jej rodzicami, którzy bez wątpienia doprowadzą ich do Scarlet, a którym z łatwością przyszło jakoś zgubić armię Nieśmiertelnych? A może zmienić taktykę?
- Tak – powiedział. – Gońcie ich. Odnajdźcie. Oni zaprowadzą nas do dziewczyny.
Przyjąwszy, z ulgą, nowe rozkazy, grupa wzbiła się w powietrze, ulatując w kierunku, gdzie zniknął motocykl.
Lore obserwował z przepełniającym go gorzkim rozczarowaniem, jak odlecieli. Nie miał zamiaru do nich dołączyć. Poniósł porażkę. Nadeszła pora, by ktoś inny ich poprowadził.
Wówczas dopiero dostrzegł, iż kruczoczarna kobieta została z nim. Spoglądała na niego spokojnie.
- Nie lecisz, prawda? – powiedziała.
Lore pokręcił głową.
- Zawiodłem – powiedział. – Nie jestem przywódcą.
- A jednak – odparła – jestem tu, by za tobą podążyć. Czy nie to czyni cię przywódcą? Kimś, za kim inni podążają?
Lore spojrzał na nią z marsową miną. Nie mógł zrozumieć, dlaczego z takim uporem nalega na to, by poprowadził ich armię, ani też dlaczego bezustannie stara się odwieść go ze skraju złości i zwątpienia.
- Dlaczego? – zażądał. – Dlaczego za mną podążasz?
Oczy kobiety ponownie rozbłysły.
- Przyciągasz mnie – powiedziała. – Masz moc. Energię.
- Nawet mnie nie znasz – zakwestionował Lore. – Nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Zatem pozwól, że się przedstawię – powiedziała, wyciągając dłoń. – Jestem Lyra.
Lore spojrzał na jej wyprostowaną rękę jakby poczuł się urażony.
- Co mam niby z nią zrobić, Lyra? – zadrwił.
- Chcę, byś ją uścisnął – powiedziała z niewielkim, wyniosłym śmiechem.
Naburmuszony Lore objął jej dłoń swoją i uścisnął. W chwili, kiedy ich skóra zetknęła się ze sobą, Lore poczuł jakby prąd przeszył jego rękę. Bardzo zaschło mu w gardle. Natychmiast puścił jej dłoń.
- Co teraz? – powiedział.
Lyra uśmiechnęła się znacząco.
- Ty powiedz mi, przywódco.
Lore miał już powiedzieć jej ponownie, że daremnie pokłada w nim nadzieję, kiedy ni stąd, ni zowąd zerwał się wokół nich porywisty wiatr. Niebo pociemniało, zasłaniając światło gwiazd i księżyca. W oddali, na farmie, zwierzęta zaczęły wydawać odgłosy zaniepokojenia.
Lore zauważył, jak wicher zmierzwił kruczoczarne, długie włosy Lyry. Jej czarne ubranie załopotało, poruszane siłą wiatru. Wyciągnął ręce i chwycił ją za barki, by przytrzymać w miejscu.
- Co się dzieje? – przekrzyczał hałas.
Lyra chciała coś powiedzieć, ale wiatr uwięził jej głos w gardle. Pokręciła głową. Potem Lore dostrzegł, jak jej oczy rozszerzają się ze zdumienia.
Spojrzał przez ramię i utkwił wzrok w punkcie na horyzoncie, który przyciągnął jej uwagę. Hen w oddali, przez gęstą warstwę czarnego dymu przedzierał się biały słup światła.
- Co to? – krzyknął, odwracając się twarzą do Lory.
- Nie wiem – zdołała krzyknąć. – Ale wierzę, że to znak. Znak dla nas.
- Skąd ta pewność? – odkrzyknął.
- Po prostu to czuję – odparła Lyra. – A jak dotąd nie myliłam się ani razu.
Lore nie mógł uwierzyć w jej arogancję, zważywszy na wszystkie okoliczności.
- Chcesz tam lecieć? – spierał się z nią Lore. – Z powodu przeczucia?
Lyra spojrzała na niego przelotnie, po czym wyszczerzyła zęby. Zamiast mu odpowiedzieć, wzbiła się pod niebo. Wiatr zwiał ją z kursu. Patrząc z miejsca, w którym stał Lore, łatwo było stwierdzić, że będzie to ciężka przeprawa.
Mimo to, skoczył i poleciał, podążając za Lyrą w nieznane.
*
Lyra i Lore lecieli obok siebie przez zdradziecką burzę. Poniżej kłębiły się czarne i mściwe fale oceanu. W oddali zagrzmiał huk, dobiegając z tego samego kierunku, gdzie widzieli tajemniczy snop światła. Rozbłysnął piorun, zbyt blisko, by mogli czuć się bezpiecznie. Po raz pierwszy od bardzo dawna, Lore poczuł groźbę śmierci czającą się tuż za plecami.
Lecąc dalej, nie potrafił oprzeć się chęci zerknięcia na tę piękną kobietę. Czuł pociąg do niej, swoisty magnetyzm. Podziwiał ją za to, iż myślała trzeźwo, kiedy wydawałoby się przepadła cała nadzieja. I teraz, kiedy szybowała w powietrzu, podziwiał jej niezachwianą determinację, to, iż ani przez chwilę nie zawahała się w decyzji, by podążyć za dziwnym światłem. Po raz pierwszy, od kiedy jego kuzyn uciekł z tą wampirzycą, nabrał pewnych podejrzeń co do przyczyny ich relacji. Owo uczucie nie należało do tych, nad którymi można zapanować. Wykraczało poza zdrowy rozsądek, poza logikę. Lore zdał sobie sprawę z mocno bijącym sercem, że być może właśnie się zakochał.
Tuż przy dwojgu Nieśmiertelnych eksplodowała kolejna błyskawica. Skręcili gwałtownie w samą porę, by uniknąć uderzenia. Zanurkowali nisko w powietrzu i pomknęli zaledwie kilka cali nad powierzchnią wody. Lore poczuł morską pianę na twarzy i sól w ustach. Zimny wiatr przenikał jego ubranie, sprawiając, że zadrżał przemarznięty do kości. Ale wszystko to sprawiało emocjonujące wrażenie.
- Patrz! – krzyknęła nagle Lyra.
Lore odwrócił wzrok od niej i spojrzał w kierunku, który wskazała. Z mroku wyłaniała się przechylona wieża. Pięła się do samego nieba i zdawała się chylić ku oceanowi pod dziwacznym kątem. Światło, za którym lecieli, wydobywało się z wieży, wystrzeliwując z jej szczytu.
- Co to jest? – spytał Lore.
Sądząc po podekscytowanej minie Lyry, naszło go przeczucie, że ona wie.
- Nie wierzę – powiedziała. – Nie wierzę, że legenda jest prawdziwa.
- Jaka legenda? – wrzasnął Lore, starając się usilnie, by usłyszała go w tym wietrze.
- Nie mają imion – odkrzyknęła Lyra. – Pojawiają się w pismach pod kilkoma nazwami. Jako Siostry. Matki. Córki. Czasami znane są jako Trójca.
- Kim są?
Lyra posłała mu swój piękny uśmiech.
- Przybywają w potrzebie. Istnieją, by wspierać wszystkie rasy nieludzkie, by zapobiec wymarciu naszego ludu na Ziemi.
- Masz na myśli, że pojawiły się, ponieważ ich potrzebujemy? – spytał Lore.
- Nie my – krzyknęła Lyra. – Ktoś inny. Inna istota.
Inny Nieśmiertelny – wydyszał Lore. – Masz na myśli Sage’a?
- Tak sądzę – odparła Lyra.
Jej uśmiech był tak szeroki, jej oczy tak błyszczące, że Lore poczuł, jak jego twarz zaczyna ją naśladować, że porusza mięśniami twarzy w sposób, w jaki chyba jeszcze nigdy nie ruszał. Czy rzeczywiście byli w stanie znaleźć jego kuzyna?
- Wiedziałam, że mam rację, podążając za tobą – zaśmiała się Lyra. – Będziesz musiał nauczyć się mi ufać.
Nie myśląc nawet, Lore sięgnął dłonią w stronę Lyry. Koniuszki ich palców połączyły się i Lore odczuł przeszywający jego ciało elektryczny impuls. Lore wiedział już, że nie ma sensu temu przeczyć. To, co czuł do Lyry, wykraczało poza wszystko, nad czym był w stanie zapanować.
Splotła palce z jego palcami i zaczęła przyciągać go do siebie dopóty, dopóki ich usta znalazły się wystarczająco blisko siebie.
Lore nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś takiego. W ciągu całych dwóch tysięcy lat jego istnienia, jego spotkania z kobietami miały charakter czysto interesowny, były sposobem na uzyskanie tego, co akurat chciał. Wykorzystywał wszystkich, tak jak Marię, tę okropną przyjaciółkę Scarlet, dla własnych celów. Nigdy nie uzmysławiał sobie, jakie to uczucie związać się z kimś tak głęboko i intensywnie.
W tej jednej chwili, zatracony w pocałunku z Lyrą, Lore postanowił okazać swemu kuzynowi odrobinę współczucia. Uświadomił sobie teraz, że ten biedny głupiec jest zakochany i rozumiał, co to oznacza. Sage był równie słaby, co nowo narodzone kocię, był zauroczony Scarlet. Zdał sobie sprawę, że Octal podchodził do tego wszystkiego w niewłaściwy sposób. Torturując jego kuzyna, nie osiągnął nic poza tym, że zbliżył go tylko jeszcze bardziej do tej dziewczyny. Sprawił, iż Sage stał się jeszcze bardziej nieustępliwy. Jeśli Lore chciał ocalić swoją rasę, to musiał zapewnić Sage’a, iż Scarlet jest bezpieczna. Musiał skłonić go podstępem do myślenia, iż są po tej samej stronie. Nagle, przez ten jeden pocałunek, wszystko stało się jasne.
Zamierzał uratować swój lud. Nieśmiertelni nie wymrą.
*
Lore i Lyra wreszcie dotarli na wyspę z krzywą wieżą. Błyski piorunów ukazały im gęstwinę mrocznych drzew. W sekundzie, w której przekroczyli linię wody, Lore wyczuł obecność Sage’a na wyspie.
- Jest tutaj – powiedział zadyszanym głosem. – A jeśli on tu jest, ona również.
Z ledwością przyszło mu powstrzymać rosnące w nim poczucie złośliwej satysfakcji. Lyra również wydawała się przejęta.
Wylądowali delikatnie pod koroną drzew. Wiatr wciąż smagał ich bezlitośnie, a do tego ciężko było przedzierać się przez gęste listowie. Odgłos wyjącego między drzewami wiatru był ogłuszający, a wszędzie wokół nich opadały liście i gałązki zerwane z konarów. Same drzewa kołysały się niebezpiecznie, jakby cały las wyrywany był z ziemi razem z korzeniami.
- Tędy! – krzyknął Lore, podążając za zmysłami, tymi samymi, które podpowiadały mu, iż Sage jest w pobliżu.
Biegli razem, uskakując przed leśnymi pociskami, aż nagle wbiegli na polanę. Tam, niczym w oku cyklonu, leżał Sage. Spał i wyglądał jak najbardziej niegroźnie. W jakiś sposób wiatr go nie niepokoił; jakby otaczała go jakaś bariera, ochraniała go.
Lore i Lyra podeszli bliżej.
- Gdzie dziewczyna? – powiedziała Lyra.
Lore rozejrzał się wokoło, ale niczego poza drzewami nie zauważył.
- Nie mogła go porzucić – powiedział. – Ich miłość była zbyt silna.
Lyra zerknęła na snop światła wydobywający się z wieży.
- Może jest tam – powiedziała. – Być może to tam jest Trójca.
Lore skinął głową, potem odwrócił się do leżącej na brzuchu sylwetki jego zapuchniętego, skatowanego kuzyna.
- Poczekamy do jej powrotu – powiedział.
Lyra nie wyglądała jednak na przekonaną.
- O co chodzi? – zapytał ją Lore. – Czego mi nie mówisz?
Lyra odeszła od niego, wykręcając przy tym ręce.
- Legenda mówi, że mogą naginać czas – powiedziała. – Że ich sekunda to dla nas tysiąc lat. Albo że nasz tysiąc lat, to dla nich sekunda. Nie ma sposobu, by dowiedzieć się, jak długo jej nie będzie.
- To pójdziemy tam po nią – powiedział Lore, stawiając natychmiast krok w kierunku wieży.
Lyra wyciągnęła dłoń, by go powstrzymać.
- Nie – powiedziała. – To nie działa w ten sposób. Kiedy została wezwana, otacza ją ochrona. Nikt inny nie zdoła tam wejść podczas trwającego spotkania.
Lore poczuł jak jego nadzieja słabnie.
- Czas odzyska swe właściwości, kiedy ich narada się zakończy – kontynuowała Lyra. – Ale na razie utknęliśmy w magicznej chwili i nie ma sposobu, by dowiedzieć się, kiedy to nastąpi.
- To co zrobimy? – powiedział. – Nie możemy tu tak stać przez tysiąc lat!
Lyra spojrzała na niego zaniepokojona. Wyraz jej twarzy podpowiedział mu, że skończyły się jej wszelkie pomysły. Powiedział mu, ze przyszła pora, by to on podjął następny krok, że piłka wróciła z powrotem na jego pole. Musiał ponownie stać się przywódcą, a ona jego podkomendną.
- Zabieramy go – powiedział. – I zostawimy Scarlet wiadomość. Jeśli czas wróci do normy, tak jak mówisz, to kiedy znajdzie wiadomość, będzie to w tej chwili i tym miejscu. Wciąż będzie czas, by ocalić Nieśmiertelnych.
Lyra skinęła głową, choć bez zbytniego przekonania.
- Jeśli przypowieści się nie mylą, to wierzę, że to prawda – powiedziała. – Kiedy Scarlet wróci do tej chwili, będzie tak, jakby czas w ogóle dla niej nie upłynął. Nasza linia czasowa również wróci na swą trajektorię, kiedy już wyrwiemy się ze szpon uroku.
Lore zacisnął szczęki. W końcu odzyskał rezon.
- W takim razie zastawmy dla dziewczyny wiadomość – powiedział.
Uklęknął na jednym kolanie i patykiem nakreślił wizerunek w zeschniętym błocie. Kiedy skończył, wstał i starł kurz ze swych spodni.
- Gdzie to? – spytała Lyra.
- Nasza posiadłość nad rzeką Hudson. Scarlet rozpozna ją natychmiast.
- Jesteś pewny, że przybędzie?
Lore przewrócił oczyma, by zobaczyć Lyrę i wiedział, ponad wszelką wątpliwość, że Scarlet przybędzie po swą utraconą miłość. Była gotowa podążyć za nią na koniec świata. Był tego pewien, gdyż właśnie takim uczuciem darzył Lyrę. Po raz pierwszy w jego liczącym dwa tysiące lat życiu, Lore był zakochany.
Sięgnął w dół i podniósł Sage’a w swych ramionach. Po raz pierwszy jego złość spowodowana zdradą Sage’a nieco przygasła. Teraz było mu szkoda kuzyna. Zabujał się w niewłaściwej dziewczynie, w niewłaściwej chwili. Będzie musiał poświęcić miłość dla dobra jego ludu. Być może pewnego dnia wybaczy Lore’owi to, co musiał uczynić, aczkolwiek Lore podejrzewał, teraz, kiedy poczuł potęgę miłości, że Sage nigdy nie pogodzi się z utratą Scarlet. Lore był pewien, że nawet następne dwa tysiące lat nie wystarczą, by zmniejszyć smutek, jaki Sage odczuje, gdy jego bezcenna miłość legnie w gruzach. Jednakże, Lore nie miał wyboru. Albo to, albo pozwoli, by jego rasa, i kobieta, którą właśnie pokochał, umrą bezpowrotnie.
- Kuzynie – wyszeptał do nieprzytomnego Sage’a – twe poświęcenie zostanie docenione.
To powiedziawszy, wzbił się pod nieboskłon. Lyra poleciała tuż za nimi.