Vivian szybowała po niebie, czując jak krew płonie jej w żyłach z euforii. Dzięki temu idiocie, wujkowi Scarlet, była o włos od zakończenia życia swej nemezis. Kiedy tak frunęła, wyczuła kołek w tylnej kieszeni nakłaniający ją do kolejnej zbrodni, przypominając jej jak potężne i uzależniające jest to wrażenie.
Zastanawiała się w locie, czy Blake już przeszedł przemianę. Nic nie byłoby tak słodkie, jak mieć go przy sobie, gdy ona zakończy życie Scarlet.
Zdecydowała, że poleci okrężną drogą, przez jego dom. Jeśli rzeczywiście się przemienił, mogłaby wziąć go ze sobą na tę wyprawę. W ten sposób byłaby świadkiem jego wszystkich pierwszych razy – jego pierwszego karmienia, pierwszego lotu – dokładnie tak, jak powinien to zrobić twórca nowej istoty.
Kiedy dotarła do domu Blake’a, pierwszą rzeczą, którą zauważyła, były rozbryzgi krwi na oknie. Skoczyła na dach werandy i zajrzała do środka przez okno jego sypialni. Serce jej zamarło. Blake’a nie było w pokoju. Panował tam bałagan, jakby odrzucił z siebie narzutę, którą go w pośpiechu przykryła.
A więc, przemienił się, pomyślała. Ale skąd wzięła się ta krew?
Otworzyła okno i wspięła się do środka. Stanęła w pustej sypialni Blake’a i zaczęła nasłuchiwać jakichkolwiek dźwięków życia. Usłyszała dobiegające z dołu siorbanie.
Podeszła do drzwi sypialni Blake’a, uchylonych nieco, po czym stanęła jak wryta, kiedy w szparze w drzwiach zobaczyła parę kobiecych stóp. Kiedy przesunęła wzrok w głąb otworu, zobaczyła resztę kobiecego ciała. Leżała martwa na podłodze, z oczyma otwartymi i wpatrującymi się w sufit, a z rany w jej szyi wyciekała struga krwi. Vivian rozpoznała ją. Była to Patrice, mieszkająca w jego domu gosposia. Była młoda i uderzająco atrakcyjna. A teraz, martwa.
Vivian uśmiechnęła się do siebie. Nigdy nie lubiła Patrice, zawsze postrzegała ją, jako konkurencję. Co więcej, ona i Blake byli ewidentnie bratnimi duszami. To, iż Blake obudził się jako brutalny zabójca, sprawiło jej niewypowiedzianą radość. Wyobraziła sobie, jak we dwoje szaleją, grasują po ulicach, zabijają kogokolwiek zechcą. Nic nie wywoływało tak szybkiego bicia serca, jak myśl o wspólnym życiu z Blakiem, latanie po świecie, zadawanie cierpienia i bólu słabym i bezbronnym.
Vivian przestąpiła nad martwym ciałem i zeszła pospiesznie na dół. Podążała za śladami kropli krwi i z każdym krokiem była coraz bardziej podekscytowana, że ujrzy Blake’a jako w pełni przemienionego wampira.
Otworzyła drzwi pchnięciem i zobaczyła Blake'a; stał otumaniony.
- Vivian – powiedział jednym tchem.
Potem, szybciej niż w mgnieniu oka, zamaszystym krokiem ruszył przed siebie i wziął ją w ramiona. Przycisnął do niej spragnione usta, smakując ją, wciągając jej słodki zapach. Owinął ją ramionami, przyciągając do siebie coraz bliżej. Ich pocałunek był tysiąckrotnie bardziej przejmujący niż ten, który dzielili, jako ludzie. Vivian rozpłynęła się w nim, upajając się nowymi doznaniami. Pragnęła, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Blake nigdy jeszcze nie był taki namiętny w stosunku do niej.
W końcu odsunęli się od siebie. Oczy Blake’a były szeroko otwarte ze zdziwienia, jakby doświadczył szczytu przyjemności.
- Jesteś zdumiewająca – wyrzucił z siebie, odgarniając włosy Vivian za uszy. – Jak mam ci dziękować za ten dar, który mi ofiarowałaś?
Vivian była poruszona. Tyle razy marzyła o byciu z Blakiem, o byciu kochaną przez niego, prawdziwie kochaną, ale doświadczanie tego wykraczało poza wszystko, na co mogła mieć nadzieję. Wyraz jego oczu, kiedy spoglądał na nią, był taki przejmujący, ekscytujący i zniewalający. Blake był jej i tylko jej, już na zawsze. W tej jednej chwili zrozumiała, że był gotowy zrobić dla niej wszystko, o co go poprosi. Wygrała.
- Jest taka jedna rzecz – powiedziała.
Spojrzenie Blake’a przeszyło ją. Jego oczy wędrowały po jej ciele, powodując, że każdy jej nerw płonął.
- Co takiego? – powiedział. – Zrobię wszystko.
Vivian oblizała kły.
- Chodź ze mną. Zabijemy Scarlet Paine.
Blake ruszył za nią bez wahania i kiedy razem wzbili się pod niebo, Vivian uświadomiła sobie, że ludzki Blake odszedł naprawdę.
*
Była zachwycona widokiem miasta pogrążonego w całkowitym chaosie. Po ulicach grasowały wampirze nastolatki z liceum, siejąc zniszczenie wszędzie, gdzie tylko się pojawiły. Wywracały i podpalały samochody, włamywały się do domów, z których mieszkające tam rodziny wypadały na ulice w popłochu.
Obejrzała się na Blake’a i uśmiechnęła się. Zrewanżował się jej tym samym, a Vivian pomyślała, ze nic na świecie nie mgło uczynić ją szczęśliwszą w tej chwili. Nic oprócz zabicia Scarlet Paine.
Pierwszym domem na ich drodze był dom Marii. Vivian nienawidziła jej, może nie aż tak, jak Scarlet, ale na pewno z powodu jej statusu najlepszej psiapsióły tego dziwoląga, którym Vivian tak pogardzała.
- Idź za mną – powiedziała do Blake’a, kiedy ich stopy dotknęły ziemi na ogrodowej ścieżce.
Razem podeszli do głównych drzwi. Vivian zapukała głośno.
Po jakiejś chwili otworzyła im drzwi kobieta z zapuchniętymi oczyma. Była najwyraźniej matką Marii, posiadając te same cechy kolorystyczne – ciemne włosy i ciemne oczy.
- Czego? – powiedziała kobieta, spoglądając podejrzliwie przez szparę w drzwiach.
- Jest Maria? – spytała Vivian.
- Kim jesteś? – nadeszła obojętna odpowiedź.
- Jestem Vivian. – Dotknęła siebie, po czym gestem wskazała na stojącego obok Blake’a. – A to Blake. Jesteśmy przyjaciółmi Marii ze szkoły.
Kobieta parsknęła szyderczo.
- Gdybyście byli przyjaciółmi, to wiedzielibyście, ze Maria trafiła do szpitala psychiatrycznego i nie wyjdzie stamtąd zbyt prędko. A teraz wynoście się do cholery z mojego domu.
Zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Vivian odwróciła się do Blake’a. Była zbyt podekscytowana, by powstrzymać się od uśmiechu.
- Ten dzień staje się dosłownie coraz lepszy – powiedziała ze złośliwą satysfakcją. – Maria oszalała!
Blake starał się podzielać entuzjazm swej mentorki, ale coś mu się w tej całej sytuacji nie zgadzało.
- No, przestań – warknęła Vivian, napominając go. – Najlepsza przyjaciółka Scarlet oszalała. Czy to nie jest przezabawne.
Blake zdołał zmusić się do śmiechu.
Vivian przewróciła oczyma, poirytowana jego brakiem entuzjazmu.
- Chodź – powiedziała, chwytając go za koszulkę i ciągnąc za sobą. – Spróbujmy teraz w domu Jasmine.
Para wzbiła się pod niebo. Vivian wciąż była w euforii, usłyszawszy wieści o załamaniu nerwowym Marii. Kiedy w końcu dotrze do Scarlet i będzie miała okazję ją torturować, z pewnością pognębi ją tą istotną informacją.
Dom Jasmine leżał dalej za miastem. Skutki wampiryzmu nie odcisnęły tu jeszcze swego piętna. Wszystko wydawało się całkiem normalne, ciche ze względu na porę dnia. W ogrodzie szczekał pies. Zepsuta furtka pobrzękiwała na wietrze. Wszystkie światła były wyłączone, jako że każdy leżał w ciepłym łóżku, nieświadomy chaosu, który rozpętał się zaledwie kilka przecznic dalej.
Vivian wskazała Blake’owi, gdzie mają się kierować i zgodnie wylądowali na ziemi.
Vivian była pełna życia, bawiła się doskonale.
Blake podniósł dłoń i dotknął swoich kłów, wyglądając niemal na zszokowanego ich obecnością. Przypomniała sobie, co czuła na początku, kiedy została przemieniona. Jej pierwszymi odczuciami były złość i strach. Była skołowana, zdezorientowana i pamiętała wszystko wyrywkowo. Może Blake wciąż przechodził przemianę, albo była ona dla niego uciążliwa? Może powinna po prostu dać mu odrobinę czasu, a wkrótce przepełnią go mordercze instynkty, stanie się równy jej w każdym aspekcie.
- W porządku, czas złożyć wizytę Jasmine – powiedziała Vivian, powracając do obranego celu.
Podeszła do drzwi domu Jasmine i zapukała. Dom był pogrążany w mroku. Ludzie w jego sąsiedztwie spali nieświadomi niebezpieczeństwa, które wkrótce miało przynieść im zagładę.
Po długiej chwili, drzwi otworzyły się z impetem i stanął w nich mężczyzna w bokserkach, trzymając w dłoniach, nad głową kij do baseballu.
- O co chodzi? – zapytał, opuszczając kij, kiedy dotarło do niego, że u progu jego domu stoją tylko dwa dzieciaki. Rzucił wzrokiem ponad nimi na spokojną ulicę. – Dlaczego nie jesteście w domu?
Vivian spojrzała na Blake’a, potem z powrotem na mężczyznę.
- Przyjaźnimy się z Jasmine – powiedziała Vivian. – Chodzimy do tej samej szkoły. Jest w domu?
Mężczyzna spojrzał na nich podejrzliwie.
- Oczywiście, że jest. Jest środek nocy. Czy to, o czym chcecie porozmawiać, nie może poczekać do rana? Zaczął zamykać drzwi, mamrocząc do siebie coś na temat nastolatków, adrenaliny i tego całego zamieszania.
Vivian wyrzuciła rękę w przód, powstrzymując drzwi przed zamknięciem. Mężczyzna wyglądał na zdumionego.
- Przepraszam pana – powiedziała słodkim, niewinnym głosem. – To naprawdę ważne. Jasmine zadaje się ze starszym facetem. Naprawdę martwię się o nią.
Vivian poczuła, jak stojący obok niej Blake zesztywniał nagle. Nie wydawał się czerpać przyjemności z wałęsania się z Vivian, która próbowała zrujnować życie przyjaciółkom Scarlet. Vivian nie przejmowała się tym jednak – zbyt dużo przyjemności czerpała z widoku przerażonej miny ojca Jasmine.
- Co robi? – ryknął.
- Wiem – odparła Vivian. – Nie chciałam pakować ją w kłopoty, ale chodzi o to, że się o nią martwię. Ten facet to całkowity palant. Myślę, że był w więzieniu.
Tata Jasmine usłyszał wystarczająco dużo. Odwrócił się i ryknął w górę, wołając Jasmine po imieniu. W pokoju na górze zamigotało światło. U szczytu schodów pojawiła się kobieta w białym szlafroku.
- Co tak krzyczysz, Hal? – zawołała.
- Przyprowadź Jasmine! – krzyknął. – Natychmiast sprowadź ją tu na dół!
Kobieta zniknęła im z widoku. Vivian, pełna podekscytowania, czekała niecierpliwie, by przekonać się, jaką karę poniesie Jasmine. Spojrzała na Blake’a, lecz on nie zrewanżował się tym samym.
Zamiast Jasmine, u szczytu schodów pojawiła się jej matka.
- Nie ma jej! – krzyknęła, pędząc w dół po schodach.
Kiedy zobaczyła w drzwiach Vivian i Blake’a, skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Kim wy jesteście? – wrzasnęła.
- Przyjaciółmi Jasmine. Niepokoimy się o nią – powiedziała Vivian. – Sądzimy, że spotyka się z takim jednym złym facetem. Poznała ich ze sobą Scarlet Paine, a każdy wie, jaka ona jest popaprana.
Matka Jasmine była coraz bardziej wytrącona z równowagi.
- Hal, Hal, gdzie jest nasza córka? Musimy ją znaleźć!
Vivian podzielała jej zdanie. Miała nadzieję, że Jasmine zaprowadzi ją do Scarlet, ale wyglądało na to, że nie wróciła dzisiaj ze szkoły do domu. Albo była już razem ze Scarlet, otoczona armią wampirów Kyle’a, albo została już przemieniona. A to oznaczało, że Scarlet jest u Becci. Becca mieszkała daleko stąd i choć dotarcie do niej nie zajęłoby Vivian zbyt dużo czasu, naprawdę nie chciała, by ominęło ją cokolwiek z chaosu, który ogarnął centrum miasta. Nie mogła się doczekać, by ulżyć swemu pragnieniu zranienia Scarlet, a potem dołączyć do totalnej destrukcji.
- Możemy pomóc – powiedziała Vivian do przerażonych rodziców Jasmine. – Może zadzwonią państwo na jej komórkę?
Kobieta była tak podenerwowana i oszołomiona, że zrobiła dokładnie to, co powiedziała Vivian. Vivian uśmiechnęła się do siebie, zachwycona potęgą, jaką dysponuje, jak bardzo potrafi namieszać w ludzkich uczuciach. Lecz Blake stał u jej boku w milczeniu i bezruchu.
- Jest w mieście! – krzyknęła kobieta. – Brzmi jak jakieś przyjęcie czy rozróba. Słyszę czyjeś krzyki!
Mama Jasmine wpadała w coraz większą panikę. Hal starał się uspokoić popadającą w rozpacz żonę.
- Jest z nią Scarlet? – spytała Vivian.
Jednak kobieta chodziła w tę i z powrotem, zbyt przejęta, by zadać pytanie, na które Vivian chciała poznać odpowiedź. Rozłączyła się, zanim Vivian zdołała choćby zażądać odpowiedzi.
Hal zaczął wkładać kurtkę na piżamę, Podał ją również żonie, potem sięgnął po kluczyki do samochodu.
- Mamy szybszy sposób na dotarcie na miejsce – powiedziała Vivian.
Rodzice Jasmine wyglądali na zdezorientowanych. Vivian zwróciła się do Blake’a.
- Ty weźmiesz jego – powiedziała, skinąwszy na tęgiego ojca Jasmine. – Ja wezmę ją.
Blake zmarszczył brwi.
- Co ty robisz, Vivian? – powiedział. – Bawisz się tymi ludźmi. Jesteś chora.
Ale Vivian to nie obchodziło. Uśmiechnęła się z wyższością.
- Świetnie się bawię – powiedziała z szyderczym uśmieszkiem. – Ty też kiedyś powinieneś spróbować.
To powiedziawszy, skoczyła i chwyciła mamę Jasmine, zgarniając ją w ramiona i skacząc w powietrze. Kobieta wrzasnęła, całkowicie zaskoczona szybkością, z jaką Vivian się poruszała i wysokością, na jaką się wspięły.
- Czym ty jesteś? – krzyknęła.
Vivian zaśmiała się szaleńczo, czerpiąc przyjemność z totalnego przerażenia tej kobiety. Błysnęła kłami na jej oczach.
- Jestem twym najgorszym koszmarem – powiedziała.
Twarz kobiety straciła barwę. Kiedy spuściła wzrok i zobaczyła błyskające poniżej miejskie światła, zaczęła znowu wrzeszczeć.
Vivian napawała się każdą sekundą. Obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy Blake wykonał jej rozkaz. A jakże, frunął, trzymając ojca Jasmine w rękach, podążając posłusznie za swą stworzycielką po nocnym niebie. Nie wyglądał na szczęśliwego. Vivian zaczynała być na niego naprawdę zła. Kiedy wreszcie dojdzie do siebie i zacznie się tym cieszyć? Świat popadał w anarchię, a Blake i Vivian stawali na czele łańcucha pokarmowego!
Matka Jasmine wrzeszczała przez cały lot do centrum miasta. Kiedy jednak dotarli do głównej ulicy, jej krzyk zmienił się.
- Widzę ją! – krzyknęła nagle. – Widzę Jasmine.
Vivian wytężyła wzrok i rzeczywiście, była tam. Jasmine razem z Beccą były na parkingu, przyczajone za rzędem samochodów, pośród panującego dokoła chaosu. Vivian założyła, iż skoro się chowają, to nie zostały jeszcze przemienione. Dobrze. Oznaczało to, że to ona będzie miała przyjemność zakończyć ich życie.
Aczkolwiek, kiedy podfrunęła bliżej, zdała sobie sprawę, że nigdzie nie widać Scarlet. Vivian miała nadzieję, że nie oddaliła się zbytnio od swych przyjaciółek. Były praktycznie sklejone ze sobą, kiedy były ludźmi; nie potrafiła zrozumieć, dlaczego miałyby się teraz rozdzielać.
Vivian odwróciła się do tyłu i gestem przywołała Blake’a, który trzymał się w tyle. Skinęła na niego, by podążył za nią i razem zawiśli w powietrzu nad parkingiem, na którym chowały się Jasmine i Becca. Mama Jasmine, wisząc poniżej, zawołała córkę.
- Jasmine! Jasmine, kochanie! Nic ci nie jest?
Jasmine podniosła wzrok. Jej twarz wykrzywił grymas całkowitego przerażenia. Wyskoczyła ze swej kryjówki i pobiegła na środek parkingu, patrząc przez całą drogę w górę, krzycząc do swych rodziców. Becca spróbowała odciągnąć ją z powrotem w cień, z dala od niebezpieczeństwa, ale nic nie było w stanie powstrzymać Jasmine. Biegła jak opętana i krzyczała do swoich rodziców.
- Mamo! Tato!
Vivian poczuła, jak uśmiech wykrzywia kąciki jej ust. Obejrzała się na Blake’a, który patrzył z kamienną twarzą.
- Na trzy – powiedziała. – Raz, dwa, trzy.
Wówczas Vivian i Blake upuścili rodziców Jasmine. Para poleciała na łeb na szyję w dół i wylądowała na parkingu z przeraźliwym łoskotem.
Jasmine wrzasnęła i podbiegła do nieruchomych ciał rodziców.
Vivian spojrzała na Blake’a.
- Dobrze się bawisz? – powiedziała chytrze.
Blake trzymał wzrok utkwiony w ziemi, patrząc na Jasmine łkającą nad ciałami swych rodziców. Wyraz jego twarzy nie przypominał podekscytowania, czy radości, ale raczej żal i poczucie winy. Vivian przewróciła oczyma.
- No, rusz się – zażądała – porozmawiajmy z psiapsiółkami dziwoląga.
Sfrunęła na parking i wylądowała w miejscu, gdzie Jasmine zawodziła ze smutku, a Becca próbowała ją pocieszyć.
Blake podążył za swą przywódczynią w milczeniu, z kamiennym wyrazem twarzy.
*
Vivian owinęła włosy Becci wokół swoich palców, sprawiając, że dziewczyna się skrzywiła. Becca i Jasmine zostały przymuszone do pozycji klęczącej po środku parkingu, zdane wyłącznie na łaskę Vivian i Blake’a. Choć Blake zadawał tortury bez przekonania, Vivian bawiła się jak nigdy w życiu.
- Powiedzcie nam, gdzie jest Scarlet – wykrzyczała w twarz Becci. – Bo polecę do twojego domu i zabiję ci rodziców na twoich oczach.
Jasmine jęknęła, kiedy słowa Vivian przywołały wspomnienie o śmierci jej rodziców.
- Już mówiłam – błagała Becca. – Nie wiem, gdzie jest. Nie widziałam Scarlet od wielu dni.
- Nie wierzę ci! – krzyknęła Vivian. – Ochraniasz ją, wiem, że tak.
- Ochraniam, przed czym? – odpaliła Becca. – Przed tobą? Myślisz, że jesteś teraz jakąś grubą rybą, wielkim wampirem? Cóż, rozejrzyj się – wszyscy w mieście zostali przemienieni. Nie jesteś jakaś wyjątkowa. W jaki sposób tak dokładnie miałabym ją ochraniać, kłamiąc tobie na temat miejsca jej pobytu?
Słowa Becci rozwścieczyły Vivian. Wplątała palce jeszcze mocniej we włosy Becci, sprawiając, że ta krzyknęła z bólu.
- A poza tym, w czym ona ci zawiniła? – krzyknęła Becca, nie zamierzając ustępować. – Nigdy ci nic nie zrobiła. Raz uratowała ci nawet życie, a może przypadkiem już o tym zapomniałaś?
- Ukradła mi chłopaka – syknęła Vivian.
Becca zmrużyła oczy.
- A potem przemieniłaś go w wampira – syknęła. – A więc wygrałaś, Vivian. Masz teraz swojego małego pieska, który pójdzie za tobą wszędzie i zawsze. Dlaczego więc nie odpuścisz sobie tego?
Blake stał obok Vivian z kamiennym wyrazem twarzy, z którego nic nie można było wyczytać. Wydawało się, że w żaden sposób nie angażuje się w tę całą sytuację. Jakby całkowicie się wyłączył.
Vivian wykręciła głowę Becci do tyłu, eksponując jej szyję.
- Zrozum, ja naprawdę jestem wyjątkowym wampirem – syknęła. Tak samo, jak byłam wyjątkowym człowiekiem. Niektórzy ludzie, tacy jak ja, są po prostu lepsi od takich, jak ty. Jesteśmy lepszymi cheerleaderkami i lepszymi wampirami. I o wiele lepszymi dziewczynami. Tak więc, zgadza się, wygrałam. Zawsze wygrywałam. To, czego teraz pragnę, to sprawić, by Scarlet Paine cierpiała.
- Boże! – krzyknęła Becca. – Naprawdę jesteś aż tak małostkowa i zazdrosna? Blake nie podoba się już Scarlet. Jest zakochana w kimś innym.
Vivian nie mogła nie zauważyć, jak Blake nagle skupił uwagę, kiedy Becca powiedziała, że Scarlet już go nie lubi. Nie wiedziała, co zrobi, jeśli Blake wciąż darzy Scarlet jakimś uczuciem.
Vivian pragnęła wyładować swój gniew na Becce. Obnażyła kły, gotowa zakończyć życie dziewczyny, kiedy nagle coś na niebie przykuło jej uwagę. Podniosła wzrok i przymrużyła oczy. Ktoś leciał szybko po niebie, kierując się w stronę rzeki Hudson. Nawet z takiej odległości Vivian zdołała rozpoznać Scarlet. Poczuła, jak przepełnia ją nienawiść.
Puściła Beccę i zwróciła się do Blake’a.
- Chodź – warknęła, porzucając wszelkie pozory zakochania.
Blake wzniósł się w powietrze, podążając za swoją panią z entuzjazmem równym poniewieranemu mężowi. Vivian była wściekła, że nie jest w niej zakochany. Że nawet moc stworzenia nie była wystarczająca, by ją pokochał. Zamierzała wyładować całą swoją złość na Scarlet. Zamierzała sprawić, by Scarlet cierpiała.
W chwili, kiedy dwa wampiry wzbiły się w powietrze, słońce wychyliło się zza horyzontu. Nadchodził poranek.