Poniedziałek, 5 czerwca 1995 roku

Po dziesięciu godzinach jazdy nie wytrzymała.

– Na Boga, Mario, zgłodniałam! I jestem okropnie zmęczona. Czy nie powinniśmy pomyśleć, gdzie się zatrzymamy, żeby coś zjeść i przenocować?

Przekroczywszy granicę z Francją w okolicach Miluzy, jechali przez Burgundię w stronę doliny Rodanu. Dochodziła siódma, był ciepły i jasny letni wieczór. Rankiem w Hamburgu padał deszcz; im dalej na południe, tym bardziej niebo się przejaśniało. Teraz nad horyzontem żeglowało zaledwie kilka różowawych chmurek.

– Chcesz coś zjeść w jakimś mieście? – spytał Mario tonem, który wyraźnie świadczył o tym, że nie podoba mu się ten pomysł. – Przecież o tej porze wszędzie będzie pełno ludzi.

– Autostrady też są przepełnione. – Rzeczywiście, posuwali się naprzód w iście żółwim tempie. – Myślałam, że przy okazji obejrzymy co nieco.

– Nic mi o tym nie mówiłaś.

– Uznałam to za oczywiste, że gdzieś się zatrzymamy i rozejrzymy. Nie wiedziałam tylko gdzie, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, jak daleko dziś dotrzemy.

Mario westchnął. Tina odwróciła się, spojrzała na jego urodziwy, kształtny profil. Nawet patrząc z boku, mogła zauważyć, jak bardzo jest znużony. Mimo to układ jego warg świadczył o determinacji. Nagle w głowie Tiny zrodziło się mgliste podejrzenie.

– Chyba nie zamierzasz jeszcze dziś dotrzeć nad Morze Śródziemne?

– Czemu nie?

– Przecież to jeszcze co najmniej pięćset kilometrów! Potrwa to całą noc!

– Za to zyskamy cały jeden dzień.

– Ach, jeden dzień! I dlatego mamy się tak męczyć!

– Przecież chciałaś koniecznie jechać do Prowansji – rzucił urażony Mario – a teraz tak łatwo rezygnujesz z jednego dnia!

– Uważam tylko, że nie musimy pędzić na złamanie karku. Stracisz cały tydzień, żeby wypocząć po tej jeździe!

– Dam radę – oświadczył Mario. Po chwili dodał: – Ale jeśli koniecznie chcesz...

Zabrzmiało to tak markotnie, iż Tina natychmiast się wycofała.

– Nie, wcale nie musimy. To tylko propozycja.

Mario spojrzał na nią. Uśmiechnął się, jego twarz przybrała pogodny i odprężony wyraz.

– Zjedzmy coś. Czy masz coś przeciwko temu, byśmy zatrzymali się w jakimś zajeździe niedaleko autostrady? Nie znoszę błądzić po obcych miastach...

W końcu znaleźli się w przydrożnej gospodzie; Tina zgłodniała tak bardzo, że było jej to zupełnie obojętne. Od śniadania odpoczywali tylko raz – na stacji benzynowej na wysokości Frankfurtu; oboje zjedli po dwa zeschnięte sandwicze z serem smakującym jak plastik. Ta gospoda wyglądała całkiem zachęcająco. Było tam zaskakująco niewielu ludzi.

Tina i Mario usiedli przy stoliku w kącie i oboje zamówili tę samą potrawę z makaronu. Tina poprosiła o kieliszek białego wina, Mario jako kierowca pił tylko wodę mineralną. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy, za oknami kontury dnia rozpływały się w miękkich szarobłękitnych welonach zmierzchu. Tinę owładnął kojący, nieco senny nastrój. Spoglądając na Maria, pomyślała, jak dobrze się złożyło, że go poznała i że mogli teraz wybrać się razem w podróż. Ponad blatem stołu sięgnęła po jego dłoń.

– Cieszę się na te wakacje, Mario – wyznała cichym głosem.

Chwycił mocno jej palce.

– Ja też się cieszę! – On także sprawiał wrażenie nieco odprężonego. Jego ręce były przyjemnie chłodne w dotyku.

Kelnerka podała napoje. Tina oderwała na chwilę wzrok od twarzy Maria. Za jego plecami dostrzegła jakiegoś mężczyznę. Nosił zbyt obcisły brązowy golf z włókien syntetycznych, miał tłuste włosy. Wgapiał się w Tinę swymi ciemnymi oczami, tak wąskimi, iż mogły sugerować azjatycki rodowód.

Tina odwróciła wzrok, lecz nadal czuła na sobie spojrzenie tego obcego człowieka. Musiała ponownie spojrzeć w jego kierunku. Nadal świdrował ją wzrokiem, jakby czaił się na jakąś zdobycz.

– Mario – szepnęła – odwróć się dyskretnie. Siedzi tam jakiś człowiek i gapi się na mnie, jakby nigdy jeszcze nie widział kobiety!

Oczywiście Mario nie odczekał ani chwili, lecz odwrócił się od razu, zwracając na siebie uwagę. Nieznajomego mężczyzny wcale to nie zirytowało. Ani na moment nie spuścił wzroku z Tiny.

– Chcesz, żebyśmy usiedli gdzie indziej? – zapytał Mario.

Tina potrząsnęła głową.

– Bzdura. Ale przyznasz, że sprawia trochę dziwne wrażenie.

– Rozumiem go – uśmiechnął się Mario. – Wyglądasz ślicznie.

Tina nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż podano potrawy. Makaron z gotowym, ledwie zmieszanym sosem serowym smakował nieszczególnie, niemniej Tina pożerała wszystko, jakby umierała z głodu.

– Jak myślisz – spytała, gdy skończyła jeść i z ulgą rozparła się na krześle – kiedy dotrzemy do celu?

– W nocy – odparł Mario. – Prześpisz się w samochodzie, a kiedy się obudzisz, będziemy na miejscu.

– Okay – zgodziła się. Nie przywykła do alkoholu, toteż jeden kieliszek wina wystarczył, by udzielił się jej przyjemny i łagodny nastrój. Już jej nie przeszkadzało, że Mario chce dotrzeć do Nicei, nie zatrzymując się po drodze. Nie mogła zrozumieć, dlaczego w ogóle się o to złościła.

Dziwny nieznajomy zjadł sałatkę i wypił piwo. Odliczoną kwotę położył obok talerza, po czym podniósł się z miejsca. Spojrzał na Tinę... Odwróciła wzrok.

Kiedy Mario zapłacił, Tina chciała jeszcze pójść do toalety. Mario postanowił wyjść i zatankować samochód. Tina musiała zejść po schodach, po czym pokonać długi ciemny korytarz, w którym odgłosy jej kroków odbijały się echem. Toaleta dla pań mieściła się w piwnicy, patrząc z perspektywy restauracji, jednak ponieważ budynek usytuowany był na zboczu, po drugiej jego stronie okna znajdowały się tuż nad powierzchnią ziemi.

W toalecie nie było nikogo. Tina guzdrała się nieco w dużej łazience; dokładnie rozczesała włosy i umalowała usta ciemnoczerwoną szminką. Do jej zakupu namówiła ją Dana.

– Musisz dać mu wyraźny sygnał – pouczała ją. – Tym bladym różem, którego zawsze używasz, nic nie zdziałasz!

Efekt całkiem niezły, uznała Tina. Głęboka czerwień ust przydała jej lat i uczyniła ją nieco bardziej atrakcyjną. Ojcu by się to nie spodobało, ale ciekawa była, jak zareaguje Mario.

Zajrzała do każdej kabiny, nim wybrała tę, którą uznała za najczystszą. Kiedy rozglądała się za miejscem, gdzie mogłaby powiesić torebkę, usłyszała skradające się kroki.

Zrazu nie wiedziała, z której strony dochodzą odgłosy. Po chwili zorientowała się już, że ktoś drepce na zewnątrz budynku i zagląda w każde okienko. Kroki przybliżały się. Tina spojrzała w górę rozszerzonymi oczyma, nagle zaschło jej w ustach. Na górze pojawił się cień. Przez mleczne szkło nie mogła nic więcej dostrzec, nieznajomy podglądacz także niewiele więcej mógł zobaczyć. Bez wątpienia zorientował się jednak, gdzie się akurat znajduje.

Mężczyzna przykucnął. Przez wąską szczelinę przy górnej krawędzi uchylonego okna Tina mogła usłyszeć jego przytłumiony oddech.

Nagle odzyskała przytomność umysłu. Drżącymi palcami chciała przekręcić zamek w drzwiach. Ani drgnął, coś się w nim zacięło albo w roztargnieniu robiła coś niewłaściwie. Zdjęta panicznym strachem szarpała za drzwi.

– Mario! – Jej głos zabrzmiał przeraźliwie. – Gdzie jesteś?

Cień za oknem oddalił się spiesznie. Tina usiłowała oddychać powoli i głęboko. Nie miało sensu dłużej krzyczeć i szaleńczo dobijać się do drzwi. Ponownie spróbowała przekręcić zamek. Drzwi otworzyły się z łatwością.

Tina rzuciła się pędem przez łazienkę i omal nie zderzyła z inną kobietą, która właśnie weszła. Ze zdziwieniem spojrzała na roztrzęsioną dziewczynę, która przemknęła obok niej jak błyskawica.

Przeskakując po dwa stopnie naraz, Tina wybiegła po schodach, po czym próbując nad sobą zapanować, przeszła nieco wolniejszym krokiem przez salę restauracji. Dostrzegła Maria na stacji benzynowej. Właśnie umieścił wąż we wlewie i zaczął napełniać bak.

– Mario, dzięki Bogu, że jesteś! – Wzburzona chwyciła go za rękę.

Mario popatrzył na nią zdziwiony.

– A gdzie mam niby być? – Odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów. – Czy myślisz, że odjechałbym bez ciebie?

– Tam, przed oknem, był jakiś mężczyzna! Próbował zaglądać do środka!

– Przed którym oknem?

– W toalecie. Głośno dyszał i próbował zajrzeć do środka!

– Mam sprawdzić? Może nadal się tam kręci.

– Nie. Na pewno uciekł. Zaczęłam głośno krzyczeć, to go wystraszyło.

Naraz Tina odniosła wrażenie, że cała ta sytuacja jest trochę niedorzeczna. W piwnicy było strasznie, lecz tutaj, na zewnątrz, kręcili się ludzie, stali przy dystrybutorach, dzieci bawiły się, dwa psy gniewnie szczekały na siebie. Na łąkach cykały świerszcze. Co ją tak wzburzyło? Jakiś podglądacz, który zapewne stale straszył kobiety przez okna toalet w zajazdach przy autostradach, przy czym pewnie był zupełnie niegroźny.

– Może to ten facet, który tak ci się przyglądał – powiedział Mario. Rozejrzał się wokół. – Wydaje się, że już go tu nie ma.

– Ach, zapomnij o tym. Nieważne, kto to był. Przestraszyłam się, to wszystko. Ruszajmy w drogę.

Mario zapłacił, po czym oboje wsiedli do samochodu i wrócili na autostradę. Tina postanowiła puścić w niepamięć całe wo nieszczęsne zdarzenie, kiedy Mario odezwał się:

– Sama trochę prowokujesz tego rodzaju sytuacje.

Tina spojrzała na niego.

– Co takiego?

Mario nie odrywał wzroku od drogi.

– Nigdy jeszcze nie widziałem cię w tak krótkiej spódniczce jak dzisiaj!

Tina poczuła konsternację.

– Wybacz, ale mamy lato! Jedziemy na wakacje! Co masz przeciwko krótkiej dżinsowej spódnicy?

W końcu popatrzył na nią i uśmiechnął się.

– Maleńka, nie denerwuj się! Ja tylko powiedziałem...

– Powiedziałeś, że to ja prowokuję. Próbujesz zrzucić winę na mnie.

– Nie było mowy o żadnej winie. Istnieją mężczyźni, dla których krótka spódniczka jest wyraźnym zaproszeniem. Chciałem ci to tylko uświadomić.

– Mówiłeś o prowokacji – upierała się Tina – a to oznacza, że przypisujesz mi przynajmniej część winy.

Mario przewrócił oczami.

– Nie miałem takiego zamiaru. Może źle się wyraziłem.

– No właśnie – odparła poirytowana Tina.

Mario milczał. W końcu spytał od niechcenia:

– Co ty w ogóle zrobiłaś z ustami?

– Z ustami? – Zupełnie zapomniała o szmince i w pierwszej chwili nie wiedziała, co Mario ma na myśli. Niepewnie dotknęła warg. – Co z nimi?

Uśmiechnął się łagodnie.

– Sporo koloru.

– Och... nie podoba ci się?

– Bardziej podobała mi się ta poprzednia szminka. Najlepiej będzie, jeśli w ogóle nie będziesz się malować. Twojej twarzy niczego nie brakuje.

– Chciałam wyglądać nieco doroślej – powiedziała nieśmiało Tina.

Odchyliła daszek przeciwsłoneczny i przejrzała się w lusterku. Jej usta rzeczywiście wyglądały zbyt jaskrawo. Ot i cała Dana; żeby wcisnąć jej szminkę takiego koloru! Szybko wygrzebała chusteczkę i wytarła usta.

– Tak lepiej? – spytała.

Mario uniósł dłoń i delikatnie musnął jej policzek.

– Jesteś śliczna, Tino. Masz twarz anioła.

Uśmiechnęła się cierpko, po czym spojrzała na przemykający za oknem, miękko pofałdowany, zalesiony krajobraz Burgundii oraz na wspaniały zachód słońca. Zastanawiała się, dlaczego ów komplement jej nie ucieszył. Mario nie powiedział przecież nic prócz tego, że bardziej mu się podoba, kiedy się nie maluje, i porównał ją do anioła.

Dlaczego nagle poczuła się tak mizernie? Jakby popełniła jakiś wielki błąd albo zachowała się zupełnie niestosownie?

Siedzieli zgodnie przy kolacji, w cichym porozumieniu, niczym długoletnie małżeństwo. Jedli łososia, chleb tostowy i rozmaite sałatki, sączyli bardzo zimne wino. Cicha muzyka rozbrzmiewała ze stojącego w kącie odtwarzacza CD. Słychać też było przytłumione odgłosy londyńskiej ulicy.

Andrew miał na sobie stary, niebieski, podniszczony już szlafrok, pochodzący jeszcze z czasów studenckich. Nowy, mechaty, z ciemnobrązowego frotté, oddał Janet. Musiała kilkakrotnie podwinąć rękawy i uważać, by nie nadepnąć na obrąb, niemniej czuła się w nim bezpiecznie. Materiał przeniknął zapachem Andrew, jego mydłem, wodą po goleniu, jego ciałem. Andrew chciał go najpierw wyprać, lecz nie pozwoliła mu na to. Polubiła go takiego, jakim był.

Starzy małżonkowie, pomyślała, prawdopodobnie nie kochaliby się kwadrans przed kolacją. Byliby nazbyt sfrustrowani. Ona długim dniem spędzonym samotnie w domu, on kłopotami w pracy.

Janet wszakże nie nudziła się ani przez chwilę. Spała długo, zjadła obfite śniadanie, po czym odwiedziła Tate Gallery. Dopiero po południu uświadomiła sobie ze zdziwieniem, ile godzin tam spędziła. Zrobiła zakupy na kolację i wróciła do mieszkania ledwie pół godziny wcześniej niż Andrew. Kiedy się zjawił, od razu było widać, że trapią go zmartwienia.

– Fred Corvey? – spytała.

Ucałował ją i przytaknął.

– Jutro zaczyna się rozprawa główna. Trochę się denerwuję.

– Nie powinieneś się tym tak bardzo przejmować!

Pełnym rezygnacji gestem przetarł lekko zaczerwienione ze zmęczenia oczy.

– Masz rację. Jak ci minął dzień?

Opowiedziała o swej wizycie w muzeum, a następnie wypili po jednym sherry i poszli do łóżka. W ten sposób zaczynali każdy wieczór w ciągu owego tygodnia, jaki Janet spędziła w mieszkaniu Andrew. Przez wszystkie lata małżeństwa z Phillipem Janet zapomniała niemal, jak wspaniale było kochać się z Andrew. Pociągał ją fizycznie znacznie bardziej niż Phillip. Do tego Andrew jako kochanek łączył w sobie delikatność i dominację, zaspokajając niewypowiedziane pragnienia Janet z lunatyczną pewnością. Śmiało docierał aż do granic, które Janet gotowa była zaakceptować, a przy tym opanował sztukę, by nie przekraczać ich ani o krok. Nigdy też nie prowadzili owych przykrych dyskusji, przyprawiających Janet o rumieńce na policzkach, na temat ich seksualnych potrzeb, jakie Phillip, po skrupulatnym przestudiowaniu licznych pism kobiecych, uznawał za podstawę nowoczesnego, otwartego, równoprawnego partnerstwa.

Czy ty właściwie lubisz, kiedy ja...? Janet bardzo ceniła u Andrew, iż nigdy nie zadawał tego rodzaju pytań.

Potem wspólnie nakryli do stołu, nie odzywając się słowem, a jedynie poddając się błogiemu nastrojowi spokoju. Nagle Andrew niespodziewanie zapytał:

– Co właściwie było powodem twojego przyjazdu do Anglii?

Janet spojrzała nań z przerażeniem w oczach, spiesznie łyknęła wina, by zyskać na czasie, po czym odparła:

– Czemu akurat teraz o to pytasz?

– Nie dopiero teraz. Już od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, ale czułem, że nie chcesz na ten temat rozmawiać. Tymczasem... – zawahał się. Janet nie pomogła mu, tylko patrzyła na niego wyczekująco. Andrew westchnął. – Na Boga, Janet, nie chcę cię zadręczać. Ale zastanawiam się, co dalej. Ja... – Na jego twarzy pojawił się rozbrajający młodzieńczy uśmiech. – Zaczynam przywykać do twojego towarzystwa. Każdego dnia, kiedy wracam do domu, cieszę się z twej obecności. A zarazem boję się chwili, kiedy to wszystko się skończy.

– Czemu w ogóle o tym myślisz? Nie możesz po prostu żyć teraźniejszością i...

– Nie. – Położył swoją serwetkę na stole, wstał i podszedł do okna. Trzymając ręce w kieszeniach szlafroka, spoglądał na zapadający zmierzch. – Wybacz, te czasy już minęły. Potrzebuję nieco jasności na temat przyszłości. Nie jestem już na tyle młody, by żyć wyłącznie dniem dzisiejszym i nie zastanawiać się nad tym, co przyniesie jutro.

– Chyba znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że z pewnością nie wstanę ot tak, nagle, i zniknę – odpowiedziała Janet.

Andrew odwrócił się.

– Czy twój mąż, twoi synowie także mają tę pewność?

Janet pobladła.

– To nie w porządku, Andrew – odparła cicho.

– A czy to w porządku trzymać mnie w zupełnej niepewności? – odpowiedział pytaniem.

Milczeli przez chwilę; potem Janet wstała i zaczęła zbierać naczynia.

– Wieczór był tak uroczy, aż do teraz – wyznała.

Andrew podszedł do niej i wziął ją za ręce.

– Spróbuj mnie zrozumieć. Bardzo chciałbym wiedzieć, co sprawiło, że tak nagle wtargnęłaś w moje życie.

– Dlaczego?

– Bo wówczas może będę wiedział, czy powrócisz czy też nie.

– Nie mogę o tym rozmawiać.

– Janet, to, że zostawiasz męża, jeszcze potrafię zrozumieć... to znaczy... coś takiego zdarza się często. Ale dzieci?! To po prostu do ciebie niepodobne!

– To już nie są dzieci. To młodzi mężczyźni, mają po dwadzieścia cztery lata.

– Mimo wszystko. – Andrew potrząsnął głową. – To niedorzeczne. Pokłóciłaś się z nimi? Miałaś jakiś poważny problem, z którym nie potrafiłaś sobie poradzić?

– Nie! – Zabrzmiało to bardzo ostro.

Andrew spojrzał na nią.

– Janet? Na pewno?

Uwolniła swoje ręce.

– Nie stoję tu przed panem jako oskarżona, panie inspektorze – powiedziała zdecydowanym głosem. – Nie ma powodu poddawać mnie przesłuchaniu!

– Wcale tego nie chciałem. Chciałem tylko...

– Skoro tego nie chcesz, dlaczego to robisz? – Janet zabrała tacę i wyszła z pokoju.

Andrew słyszał, jak uwija się w kuchni wśród głośnego brzęku naczyń. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien pójść za nią i jeszcze raz spróbować porozmawiać, potem jednak pomyślał sobie, iż wystarczy, że już raz potraktowano go tak szorstko. Poczuł wzbierającą złość. Cokolwiek skłoniło ją do wyjazdu z Niemiec, nie mogło to być aż tak tajemnicze, by nie napomknąć o tym nawet w aluzjach.

Wyszedł z pokoju, udał się do swego gabinetu i głośno zatrzasnął za sobą drzwi. Skoro Janet chce zachować dystans, proszę bardzo.

Przez resztę wieczoru nie zamienili ze sobą ani słowa.

Było już krótko po dziesiątej, kiedy u Michaela Weissa zabrzęczał dzwonek do drzwi. Michael, który właśnie drzemał przed telewizorem, zerwał się i dopiero po chwili oprzytomniał. Spojrzał na zegarek. Któż to mógł być o tej porze? Miał wrażenie, iż jego serce zamarło ze strachu na kilka uderzeń, kiedy naszła go myśl, że coś mogło przytrafić się Tinie. Wypadek... a teraz przybyła policja, by go powiadomić, że...

Rzucił się do drzwi wejściowych, otworzył je szarpnięciem. Przed nimi stała Dana, trzymając w ręku butelkę wina.

– Coś nie tak? – spytała zaniepokojona.

– Nie... czemu...? – Michael odetchnął głęboko; w głębi ducha zaśmiał się z samego siebie.

– Jest pan zupełnie blady – stwierdziła Dana – dlatego pomyślałam, że może coś...

– Chyba przysnąłem przed telewizorem – oświadczył Michael. Wstyd mu było się przyznać, że się niepokoi o córkę. – Może dlatego jestem blady.

– Pewnie nie jest to odpowiednia pora na odwiedziny – powiedziała Dana – ale pomyślałam sobie, że w pierwszy wieczór bez Tiny może się pan poczuć samotny. Dlatego postanowiłam zajrzeć do pana i napić się razem wina.

Uniosła butelkę. Tani gatunek z supermarketu, poznał Michael. Wzruszyło go, że Dana pomyślała o nim. To sympatyczne, musiał przyznać, aczkolwiek nieszczególnie za nią przepadał. Wynikało to stąd, iż w zasadzie nie lubił ludzi niekonwencjonalnych, zaś Dana taka właśnie była, i to w najwyższym stopniu. Choćby teraz: zjawia się u niego po dziesiątej wieczorem, bez zapowiedzi, z butelką wina w dłoni, a wygląda jak... jak... Usiłował zignorować jej srebrne buty na szpilkach oraz odkryte nogi, czarną streczową spódniczkę, która ledwie zakrywała jej pupę, a także czerwony gorsetowy top, który w każdej chwili groził rozerwaniem. Poza tym ujrzał młodą, pogodną, inteligentną twarz, wesołe ciemne loki, ufny uśmiech. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zaprosić ją do środka.

– W takim razie proszę wejść – powiedział.

Weszła do środka. Zanim Michael zamknął drzwi, zauważył, że w domu naprzeciwko poruszyły się zasłony w kuchni. Pięknie, teraz to już cała okolica będzie plotkować o niezwykłych damskich odwiedzinach, jakie pan prokurator mał późnym wieczorem.

Poszedł za Daną do pokoju dziennego, wyłączył telewizor i wyjął z szafki dwa kieliszki do wina. Dana wprawnie odkorkowała butelkę.

– A więc: pańskie zdrowie!

Wino przypominało jakiś podrzędny sikacz, lecz Danie wyraźnie posmakowało, gdyż jej twarz od razu się rozpromieniła. Rozsiadła się na sofie; jej niedorzeczna spódniczka przesunęła się jeszcze wyżej, odsłaniając czarne koronkowe figi. Michael odchrząknął i próbował znaleźć neutralny temat rozmowy.

– Jak pani poszły egzaminy? – zapytał.

Dana wypiła spory łyk wina.

– Matura? Dobrze. Choć nie tak dobrze jak Tinie. Ona jest po prostu większą spryciarą.

– Tak, Tina... – odparł Michael, zamyślony i zmartwiony. – Co się z nią teraz dzieje?

– Ja także stale o niej myślę – przyznała Dana.

Przez absurdalną chwilę oboje – siwowłosy prokurator i wyzywająco ubrana młoda dziewczyna – sprawiali wrażenie zatroskanego małżeństwa, które całą noc czeka na powrót córki z dyskoteki.

– Nie powinienem się tak zamartwiać – powiedział Michael i ostrożnie pociągnął jeszcze jeden łyk wina. Obawiał się, że od tego trunku dostanie strasznego bólu głowy.

– Ja też się martwię – odparła Dana – a przy tym ciągle ją zachęcałam, by wreszcie... – Ugryzła się w język.

– Tak? – spytał Michael.

– By się nieco usamodzielniła. Ona jest po prostu... za bardzo pilnowana, rozumie pan?

A ty zdecydowanie za mało, pomyślał Michael. Nic jednak nie odpowiedział.

– Ale – podjęła Dana – że też akurat z tym Mariem...

Michael spojrzał na nią uważnie.

– Nie lubi go pani?

– Nieszczególnie.

– Co pani o nim wie?

Dana wzruszyła ramionami.

– Zdaje się, że pochodzi z dobrej rodziny, jak by to pan powiedział.

– W tak zwanych dobrych rodzinach wydarzają się czasem szczególnie złe rzeczy – odparł Michael. – Niestety, nie znam ani jego ojca, ani matki.

– A jednak bronił się pan uparcie przed nawiązaniem jakiegokolwiek kontaktu z rodziną Beerbaumów – wypomniała mu Dana. – To niemal cud, że w ogóle zgodził się pan przyjąć biednego Maria, a tamten wieczór okazał się chyba zupełną katastrofą.

– Jest pani świetnie poinformowana.

– Rozmawiamy z Tiną o wszystkim.

Michael skinął powoli głową.

– Rozumiem. Pewnie wie pani o Tinie więcej niż ja.

O tak, pomyślała Dana, tego możesz być pewny!

– Wie pan... co się tyczy Maria... mam złe przeczucia – powiedziała na głos. – Nie potrafię tego wyjaśnić, tak po prostu jest. Moja matka uważa, że jestem zazdrosna. Być może w pana przypadku jest podobnie. Oboje przywykliśmy do tego, że mamy Tinę wyłącznie dla siebie.

Michael przeciągnął ręką wolno po włosach, po czym skosztował jeszcze łyk tego fuzla, który Dana uznała za wino. Bez wątpienia w słowach tej młodej dziewczyny kryła się jakaś cząstka prawdy. Zdawał sobie sprawę, że jego własna opinia o Mariu nie była obiektywna i pozbawiona uprzedzeń. Co takiego zrobił ten młody człowiek, co mogłoby usprawiedliwić ową nieufność?

– Zastanawiam się, czy nie powinnam pojechać za nimi – powiedziała Dana.

– Och, nie wiem, czy...

– Nie pokażę im się. Po prostu ruszę na południe Francji autostopem i wynajmę jakiś pokój. Chcę być blisko Tiny.

– Na litość boską, czy nikt pani nie wytłumaczył, jak niebezpiecznie jest jeździć autostopem? – Aż strach go obleciał na myśl, że ta dziewczyna, w mini i szpilkach, mogłaby stanąć na poboczu drogi i wystawiać kciuk.

– Nie wolno pani tego robić – ostrzegł zdecydowanym tonem. – Proszę przejrzeć statystyki przestępstw! Co roku dziewczęta giną bez śladu podczas tego rodzaju przygód, zostają zgwałcone albo zamordowane. Naprawdę nie chciałbym, by panią spotkało coś takiego.

Dana, która podróżowała autostopem od dwunastego roku życia i nigdy nie usłyszała z ust matki jakiejkolwiek przestrogi, uznała reakcję Michaela za wielce przesadzoną, nie chciała jednak podejmować dyskusji na ten temat.

– Okay – odparła, by go udobruchać. – Nie zrobię tego. To był tylko pomysł... najwyraźniej nie za dobry.

Michael sięgnął po butelkę i dolał nieco wina do obu kieliszków. Zaczął się już przyzwyczajać do tego trunku, poza tym było mu zupełnie obojętne, czy rozboli go głowa czy nie. Tak czy owak nie zazna ani chwili spokoju, póki Tina nie powróci do niego cała i zdrowa.