– Nigdy – powiedział Andrew – nigdy bym nie pomyślał, że zrobisz coś takiego. Że mogłabyś to zrobić!
Popiół z jego papierosa spadł na przykrywający stół obrus; zapomniał go strzepnąć. Wcale się tym nie przejął; nie dbał też o to, że złamał swe postanowienie, by rzucić palenie. Od kilku godzin palił jednego za drugim. Podobnie zresztą Janet. Siedzieli w kafeterii na nicejskim lotnisku, popijali czarną kawę i wodę mineralną, zaciągali się dymem i z minuty na minutę coraz bardziej oddalali się od siebie.
Powietrze nad płytą lotniska drżało od południowego skwaru. Wewnątrz hali panował ożywiony ruch. Był początek sezonu urlopowego, lotnisko wypełniała rzeka turystów gotowych rozlać się po plażach i hotelach Lazurowego Wybrzeża. Uwagę przykuwała spora liczba samotnie podróżujących kobiet, zaopatrzonych w niezliczoną ilość bagażu. Nosiły szykowne ubrania, już wcześniej, korzystając z solarium, postarały się o atrakcyjną opaleniznę, a swym pełnym napięcia twarzom nadawały światowy wyraz, nosząc okulary przeciwsłoneczne o wyrafinowanych kształtach. Użyły wszystkich środków w nadziei na spędzenie kilku tygodni wśród blasku i glamouru, pośród iluzji wielkiego świata oraz – co było ich największym marzeniem – mając nadzieję na romantyczne spotkanie, które być może da się ocalić w monotonnej codzienności upływającej im za biurkiem albo sklepową kasą.
Andrew i Janet nie zwracali jednak uwagi na otaczające ich tłumy ludzi, kakofonię głosów, śmiechów i spiesznych kroków. Nie słuchali zapowiedzi lotów, podawanych informacji, wywoływanych nazwisk. Znajdowali się niejako na odciętej od reszty świata wyspie, choć wcale nie byli sobie bliscy, jak to zwykle bywa wśród wyspiarzy. Dzieliło ich całe morze niezrozumienia, konsternacji i narastającej wrogości.
Uwaga Andrew, iż nigdy by nie pomyślał, że mogłaby zrobić coś takiego, pozostała bez odpowiedzi. Janet nie próbowała zabiegać o zrozumienie, nie podawała jakichkolwiek wyjaśnień czy uzasadnień. Sprawiała wrażenie, jakby oczekiwała, że on to zaaprobuje; zresztą było jej to zupełnie obojętne.
– Kiedy przylatuje twój mąż? – zapytał. – To znaczy, kiedy dokładnie?
– Za kwadrans trzecia – odparła Janet.
– Aha. – Andrew postanowił, że najpóźniej pół do trzeciej uda się do swojej gate. Wprawdzie jego samolot do Londynu startował dopiero o czwartej, nie miał jednak najmniejszej ochoty na spotkanie z Phillipem. Phillip miał przylecieć do Nicei, by razem z Janet zająć się sprzedażą domu w Duverelle. Następnie powrócą do Hamburga wraz ze swymi zmarłymi synami. A potem... Tego nikt nie wiedział. Ani Janet, ani Andrew. Z pewnością nie wiedział tego również Phillip. W owej chwili żadne z nich nie potrafiło powiedzieć czegokolwiek na temat przyszłości.
Andrew łyknął jeszcze kawy, która zdążyła już wystygnąć, po czym zapalił kolejnego papierosa. Spojrzał na Janet. Sprawiała wrażenie pogrążonej w myślach, odrętwiałej, zamkniętej w sobie. Jej twarz była blada jak płótno. Włosy, zmierzwione i nierozczesane, spięła z tyłu głowy gumką. Zdjęła okulary przeciwsłoneczne i położyła je na stole; jej oczy zdawały się zaczerwienione i suche, jak u człowieka, którego trawi gorączka.
Andrew wiedział, iż nigdy mu nie wybaczy tego, że zastrzelił jej syna, nie uzna żadnych okoliczności łagodzących, nie zaakceptuje faktu, iż niewłaściwie ocenił sytuację i zdecydował, że musi postąpić tak, a nie inaczej. Jakby została zniweczona owa siła, dzięki której trwała przy nim także w latach młodości, kiedy ją zaniedbywał i ranił. Nie miała już w sobie ani krzty wyrozumiałości i gotowości do wybaczania.
Zastanawiał się, czy może w tym względzie ją przewyższał. Czy był gotów okazać zrozumienie i przebaczenie. Nie potrafił pojąć tego, co zrobiła, i chyba on także nie był w stanie przebaczyć. Jej wyznanie głęboko nim wstrząsnęło – choć ona nigdy nie potraktowałaby swej opowieści w kategoriach wyznania, uważając ją za zwyczajne przedstawienie logicznego stanu rzeczy, które każdy powinien zrozumieć.
Andrew ogarnęły trwożne przeczucia, kiedy owej nocy, przed płonącą chatą wysoko w górach, wysłuchał jej opowiadania. Cień zrozumienia, prawda zbyt wstrząsająca, by mógł jej pozwolić zawładnąć swym umysłem. Byli na policji, zostali przesłuchani, całymi godzinami składali wyjaśnienia, a przez cały ten czas Andrew wiedział, że Janet nie mówi funkcjonariuszom prawdy. Kiedy wreszcie ich wypuszczono, byli zupełnie wycieńczeni, a zarazem tak bardzo podenerwowani, iż zdawali sobie sprawę, że nie zmrużą oka. Pozwolono im zamieszkać w letnim domu; ekipa śledcza już zabezpieczyła ślady. Usiedli w pokoju dziennym, dygocący, roztrzęsieni, wewnętrznie rozbici. W pewnej chwili Andrew zapytał, co miała na myśli, mówiąc, iż Maximilian już od wielu lat nie przebywał w klinice...
Nigdy nie mógłby zapomnieć tego pokoju dziennego, w którym na regale stały oprawione w ramki rodzinne fotografie Janet, Phillipa i bliźniaków. Ani nocy za oknem, z wolna rozświetlanej blaskiem poranka. Skulonej postaci Janet siedzącej na sofie, jej bladego, znużonego oblicza.
– Tak wiele obiecywaliśmy sobie po tej klinice, terapii. Było oczywiste, że Maximilian jest chory, chory psychicznie. Kamień spadł nam z serca, kiedy sędzia nie posłał go do więzienia. Wiedzieliśmy, że gdyby tam trafił, załamałby się. Całą nadzieję pokładaliśmy w profesorze i tym pięknym starym domu stojącym pośród wspaniałej przyrody. Mówiąc „my”, mam na myśli siebie i Maria. Phillip już dawno się z tego wycofał. Do perfekcji opanował sztukę odsuwania od siebie pewnych spraw, zauważyliśmy to już wcześniej. I tym razem wyrugował to, co tak brutalnie wtargnęło w nasze życie, i przystąpił do porządkowania wszystkiego od nowa, chcąc stworzyć dla nas egzystencję bez przeszłości. Musieliśmy przenieść się do Hamburga i zacząć wszystko od początku; z najwyższym trudem przekonałam go, by nie zostawiać Maximiliana na południu Niemiec. Z wielką niechęcią Phillip przystał na umieszczenie go w klinice w Szlezwiku-Holsztynie.
Przerwała; jej wzrok padł na jedno z rodzinnych zdjęć, zamarł na chwilę, po czym powędrował dalej. Nie patrzyła na Andrew, spoglądała na wyimaginowany punkt na ścianie za jego plecami.
– Razem z Mariem odwiedzaliśmy go tak często, jak tylko nam pozwolono – podjęła. – Był w bardzo złym stanie. Wydawało się, że pogrąża się w depresji, w poczuciu beznadziei. Tęsknił przede wszystkim za bratem, także i za mną, ojcem, domem. Przyglądanie się, jak dosłownie tonie w swym bólu, było dla nas okropnym doświadczeniem. Nigdzie nie dostrzegał promyka światła. Nie wiedział, co go napadło, że usiłował zabić tę dziewczynę. Tamtego wieczora chyba próbowała go uwieść, a tego nie potrafił znieść. Powtarzał zawsze, iż sądził, że ona jest inna. Nie pojmował, dlaczego właściwie został ukarany. To w sobie widział ofiarę, nie w niej, i to doprowadzało go do rozpaczy. Czuł się niezrozumiany i niesłusznie skazany. Oczywiście rozmawialiśmy o tym z profesorem. Uspokajał nas, że to zupełnie normalna reakcja w początkowym stadium, nie on jeden znalazł się w takiej czarnej dziurze. Jednakże z upływem czasu jego stan wcale się nie poprawiał. Było coraz gorzej. I coraz częściej mówił o samobójstwie.
– Rozumiem – powiedział Andrew. Wtedy jeszcze czuł potrzebę, by okazać jej zrozumienie.
– Po mniej więcej dwóch latach był w tak złym stanie, że miałam pewność, iż wkrótce dojdzie do tragedii. Czułam to. Czułem, że nie przeżyje w tej klinice nawet pół roku dłużej. Profesor potraktował tę sprawę poważnie, ale nie żywił aż tak wielkich obaw. Myślę, że uznał za niemożliwe, by ktokolwiek w jego klinice mógł popełnić samobójstwo. Jeśli idzie o środki bezpieczeństwa, byli perfekcjonistami; kiedy Echinger pytał mnie, w jaki moim zdaniem sposób Maximilian miałby tego dokonać, nie potrafiłam odpowiedzieć. Byłam wszakże i jestem przekonana, że zdesperowany człowiek w każdym miejscu na ziemi znajdzie sposób, by odebrać sobie życie. A Maximilian był zdesperowany. Do granic możliwości.
Janet przerwała na chwilę. Andrew skrył twarz w dłoniach. Wiedział, co teraz nastąpi.
– Razem z Mariem nie potrafiliśmy myśleć o niczym innym. Oczywiście często rozmawialiśmy o tym, co mogło rozbudzić w Maximilianie tę nienawiść do kobiet. Profesor zawsze unikał przypisywania mi jakiejkolwiek winy, lecz Mario opowiadał, że razem z bratem... zawsze nas podglądali, Andrew... dawniej... i Mario mówił, że to było straszne. Pamiętał każdy szczegół, twierdził jednak, że kiedy chciał z nim o tym porozmawiać, Maximilian prawie nic sobie nie przypominał. Musiał to w sobie stłumić, ale być może właśnie dlatego zachorował. Ja...
– To absurd, Janet. Cokolwiek widzieli... to znaczy... – Poczuł się zaatakowany i poirytowany. Wielkie nieba, przecież nie rzucali się na siebie z nożami. – Miliony dzieci widzą takie rzeczy – odparł w końcu. – Jestem przekonany, że profesor powiedział ci także, iż...
– Istnieją setki czynników, które mogą doprowadzić do choroby, owszem. Nawet... wady wrodzone. Jestem jednak przeświadczona o tym, że sama byłam takim czynnikiem. Ponoszę znaczną część winy. Ja... nie mogłam tak po prostu pozwolić mu umrzeć. – Zaczerpnęła tchu. – Baliśmy się. Kiedy dzwonił telefon, byliśmy razem z Mariem przerażeni. Zawsze sądziliśmy, że... I czuliśmy, że może to nastąpić w każdej chwili. Mario wyczuwał to jeszcze silniej niż ja. Obaj zawsze byli sobie tacy bliscy. Każdy z nich wiedział, co się dzieje z jego bratem.
Andrew skinął głową.
– Widzieliście tylko jedno wyjście – przyznał.
– On musiał stamtąd wyjść – rzekła Janet.
– I...
– I jedynym sposobem była zamiana. To nie było trudne, nikt poza mną nie potrafił ich rozróżnić. Mario pozostał w klinice, a Maximilian wrócił ze mną do domu.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Andrew. – To znaczy, abstrahując od wszystkiego, nie mogę uwierzyć w to, że jeden brat zrobił to dla drugiego. Dał się zamknąć na lata w klinice psychiatrycznej...
– Nikt, kto ich nie zna, nie zdoła tego pojąć. Oni stanowili jedną istotę, jedną tożsamość. Jedna ich część musiała zostać w klinice, i nieważne, która wzięła to na siebie. W gruncie rzeczy zamienili się tylko imionami. Mario stał się Maximilianem, a Maximilian – Mariem. Zresztą nigdy nie przywiązywali wagi do swych imion.
Andrew potrząsnął głową.
– Nie bagatelizuj tego w ten sposób. Jedna istota...! Nie byli jedną istotą. Jeden z nich był ciężko chory i niebezpieczny. Drugi był zdrów. Jeden omal nie zwariował w klinice, drugi najwyraźniej potrafił tam wytrzymać. To są dwaj odrębni, zupełnie różni ludzie. Cała reszta to bzdury.
Wzruszyła ramionami.
Andrew westchnął.
– Nie pilnowano was podczas waszych rozmów i odwiedzin?
– Z początku zawsze był z nami pielęgniarz. Kiedy stan Maximiliana uległ pogorszeniu, Echinger uznał, że lepiej będzie zostawiać nas samych. Maximilian mówił wtedy więcej, a to było dla profesora o wiele ważniejsze. Chyba nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że...
– Nie – Andrew podniósł się z miejsca, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Mrok nocy na horyzoncie zaczął rozpływać się już w szarości. – Nie, o tym nie pomyślałby żaden normalny człowiek. Mój Boże – odwrócił się i spojrzał na Janet – i nikt niczego nie zauważył? Terapeuta? Twój mąż?
– Mario – czy raczej od tej chwili Maximilian – świetnie grał swoją rolę. Nie było to dlań trudne, bowiem razem z bratem doświadczył całego tego cierpienia. Wiedział, co skłoniło Maximiliana do tego czynu, wiedział, co się z nim działo w owej chwili i w późniejszym czasie, wiedział, przez co przeszedł podczas pobytu w klinice. Wszedł w jego rolę, stał się pogrążonym w depresji pacjentem, który mówił o samobójstwie. Powoli jego stan poprawiał się. Echinger był niezmiernie dumny i wciąż podkreślał, że spodziewał się tego od samego początku.
– A... Phillip? – Andrew po raz pierwszy tego dnia wymówił imię swego rywala.
– Zbyt daleko odsunął się od nas wszystkich. Jego synowie, nawet ten zdrowy, stali się dlań balastem. Nie przyglądał się zbyt dokładnie, by mógł cokolwiek zauważyć. A Maximilian – czyli odtąd Mario – nie chorował na chroniczną depresję. Cierpiał z powodu nieznośnej tęsknoty za domem, z powodu braku nadziei. Kiedy tylko znalazł się w domu, jego stan natychmiast się poprawił.
– Na tyle, by prowadzić dotychczasowe życie Maria?
– Mario właśnie odbył służbę zastępczą i zapisał się na uniwersytet, wybierając jako kierunek ekonomikę produkcji. Chciał pójść w ślady Phillipa. Tu pojawił się niewielki problem, gdyż Maximilian zawsze chciał zostać prawnikiem. Oświadczył, że nie może się zdecydować, i przesunął początek studiów o semestr. Tak czy owak potrzebował czasu, by na powrót odnaleźć się na wolności i przywyknąć do życia bez tabletek. Strasznie faszerują nimi ludzi w tych klinikach! Potem oznajmił, że zdecydował się wybrać prawo. Phillip, jak już wspomniałam, wewnętrznie odciął się od swych synów, więc nie robił z tego powodu trudności.
– To nie do wiary – powiedział Andrew – przecież on nawet nie zdał matury!
– Przedłożył świadectwo swego brata. Nie miał żadnych zaległości, bo był tuż przed egzaminem, kiedy... to się zdarzyło.
Kiedy to się zdarzyło. Andrew poczuł przypływ gniewu, widząc Janet bladą i zmęczoną, niemal zamroczoną, skuloną na sofie. Nadal próbowała to bagatelizować. Po tylu latach, po wszystkim, co nastąpiło, wciąż nie mówiła prawdy – opisywała ją, wyszukiwała upiększające ją słowa.
– To było próbą zabójstwa – powiedział brutalnie Andrew i z zadowoleniem dostrzegł, że Janet aż się wzdrygnęła. – Faktem jest, że twój syn próbował zabić młodą dziewczynę, ona zaś tylko przez przypadek przeżyła.
– On był chory. On...
– Właśnie. Był chory. A ty wyciągnęłaś chorego, nieobliczalnego, niebezpiecznego człowieka z kliniki psychiatrycznej, do której nie bez powodu skierował go sędzia. Pozwoliłaś mu swobodnie obracać się wśród ludzi, jak jakiejś tykającej bombie zegarowej. Na miłość boską, jak mogłaś mieć tak mało poczucia odpowiedzialności?
– On nie był niebezpieczny i nieobliczalny. Nie chciał zrobić nic złego. Chciał tylko...
Andrew podszedł do niej; Janet wyczuła, że najchętniej byłby nią potrząsnął. Opanował się z trudem.
– Skończ z tym wreszcie, Janet! Przestań wmawiać sobie i wszystkim wokół takie rzeczy. Ten biedny, chory, dobry chłopak, który za nic w świecie nie wyrządziłby nikomu krzywdy, za twoimi plecami, w zupełnej tajemnicy, znów nawiązał znajomość z dziewczyną. Był na tyle wyrachowany i sprytny, by całymi tygodniami ukrywać to przed tobą i twoim mężem. Na tyle podstępny, by wykorzystać twoją nieobecność i wyruszyć w tę wakacyjną podróż, doskonale wiedząc, że nigdy byś się na nią nie zgodziła. Co sobie właściwie myślałaś? Że w jakiś cudowny sposób zdoła zapanować nad tą swoją chorobliwą skłonnością?
Nie patrzyła na niego. Nagle owładnęło nim uczucie, że z minuty na minutę opuszcza go cała energia, wypływa z jego ciała, pozostawiając po sobie pustą skorupę. Jego ramiona zwisały bezwładnie.
– Wiesz, czego najbardziej nie rozumiem? – zapytał znużony. – Jak w takiej sytuacji mogłaś wyjechać do Anglii i nawet pomyśleć o pozostaniu tam na zawsze. Po tym wszystkim, co narobiłaś...
I tym razem nie odezwała się. On jednak znał odpowiedź: jeśli sytuacja by się pogorszyła, uciekłaby. Zawsze taka była. Kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać, zwijała manatki i znikała. Możliwie jak najdalej. Do innego kraju, do innego życia. Porzucała człowieka, unikała sytuacji z taką samą bezwzględnością, z jaką wcześniej im się oddawała. Był to jej jedyny sposób na uporanie się z życiem.
– Nie potrafię tego pojąć – powtarzał Andrew. – Po prostu nie potrafię tego pojąć.
Janet nadal milczała. Po raz pierwszy uświadomił sobie, że było jej zupełnie obojętne, czy on ją rozumie, czy też nie.
Na dłuższą chwilę oboje pogrążali się w swoich myślach; Andrew od dawna nie patrzył na zegarek. Naraz stwierdził, że samolot Phillipa wyląduje lada chwila. Wygrzebał kilka monet i położył na stoliku.
– Muszę już iść – powiedział. – Zaraz zjawi się twój mąż.
Janet skinęła głową. Andrew wstał, spojrzał na nią z góry, na jej odrętwiałą twarz. Zdało mu się, że na świecie nie było dlań niczego równie nieosiągalnego jak ona. Wyciągnął dłoń, jakby chciał ostrożnie musnąć jej policzek, poniechał jednak tej myśli i opuścił rękę.
Nie zamienili na ten temat ani słowa, wiedział jednak, dlaczego była i dlaczego pozostanie tak nieprzejednana, wiedział, jaki wyrok na niego wydała. Nie wierzyła w to, że zastrzelił jej syna w afekcie, wskutek paniki i fatalnej w skutkach, niewłaściwej oceny sytuacji. Była przekonana, że wyrównał w ten sposób rachunki, wziął odwet za swą porażkę z Fredem Corveyem, za ów przygnębiający moment, gdy Corvey mógł opuścić salę rozpraw jako wolny człowiek. Tym razem to on przechytrzył wymiar sprawiedliwości, postarał się o to, by nie miał już możliwości działania. Sam przyznał to w rozmowie z Janet: „Chciałbym, by doszło do sytuacji, w której byłbym zmuszony wyciągnąć broń i unieszkodliwić Corveya raz na zawsze”. Było to jego najskrytsze pragnienie, i tym razem udało mu się je spełnić. Nie poczuł się jednak po tym lepiej. Poczuł jedynie pustkę i samotność.
Podali sobie ręce niczym dwoje obcych ludzi, po czym Andrew wolnym krokiem przeszedł przez salę. Wiedział, że tym razem żegnają się na zawsze. Już nigdy jej nie zobaczy.
Mijając drzwi, nie mógł się powstrzymać, by raz jeszcze spojrzeć za siebie. Janet właśnie wstała, założyła okulary przeciwsłoneczne i szperała w torebce, pewnie poszukując szminki albo grzebienia.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. Wyciągnęła fotografię. Choć z tej odległości Andrew nie mógł jej dojrzeć, dobrze wiedział, kogo przedstawia. Nigdy nie zapomni owego delikatnego uśmiechu, z jakim Janet spoglądała na obu swych synów. Mario i Maximilian. Maximilian i Mario. Może obaj stali się teraz jedną istotą i odnaleźli spokój.
Bez słowa ruszył przed siebie.