Darius biegł prowadzącą ze wsi drogą, wzniecając tumany kurzu. Podążał za śladami stóp w stronę Volusii. W jego sercu płonęła żądza ocalenia Loti i zamordowania mężczyzn, którzy ją zabrali. Biegł z mieczem w dłoni – prawdziwym mieczem, z prawdziwego metalu. Po raz pierwszy w życiu władał prawdziwym metalem. Wiedział, że już samo to wystarczyłoby, by zabito jego i całą jego wieś. Stal była zakazana – nawet jego ojciec i ojciec jego ojca obawiali się ją posiadać – i Darius wiedział, że przekroczył granicę, zza której nie było odwrotu.
Darius nie dbał już jednak o nic. Zbyt wiele w jego życiu było niesprawiedliwości. Loti zniknęła i zależało mu jedynie na tym, by ją odzyskać. Ledwie zdążył ją poznać, a jednak paradoksalnie czuł, że jest całym jego światem. Co innego, gdyby to jego obrali na niewolnika; lecz obrali ją – a tego już było zbyt wiele. Nie mógł pozwolić na to, by ją zabrali i nadal uważać się za mężczyznę. Wiedział, że jest chłopcem, lecz stawał się mężczyzną. I dotarło do niego, że to decyzje takie jak ta, te trudne, których nikt inny nie ważył się podjąć – to właśnie dzięki nim chłopiec przeistaczał się w mężczyznę.
Darius pędził drogą, aż krople potu spływały mu na oczy. Dyszał ciężko. W pojedynkę gotów był stawić czoła całej armii, całemu miastu. Nie było innego wyjścia. Musiał odnaleźć Loti i sprowadzić ją z powrotem albo zginąć, próbując to uczynić. Wiedział, że jeśli mu się nie powiedzie – a nawet wtedy, kiedy się mu powiedzie – ściągnie zemstę na całą swoją wieś, swą rodzinę, wszystkich swych pobratymców. Gdyby pomyślał nad tym dłużej, może nawet i by zawrócił.
Kierowało nim jednak coś silniejszego niż chęć przeżycia, niż ratowanie własnej rodziny i pobratymców. Kierowało nim pragnienie sprawiedliwości. Żądza wolności. Pragnienie, by odepchnąć swego ciemiężcę i być wolnym, nawet jeśli jedynie przez chwilę. Jeśli nie dla siebie, pragnął uczynić to dla Loti. By była wolna.
Dariusem kierowały namiętności, nie logika. Chodziło o miłość jego życia, nadto zbyt wiele wycierpiał już z rąk Imperium. Nie dbał już o nic, nie zważał na konsekwencje. Musiał pokazać im, że wśród jego ludu jest jeden człowiek – choćby tylko jeden, choćby tylko chłopiec – który nie będzie znosił tego, jak go traktują.
Darius biegł i biegł drogą wijącą się pomiędzy znanymi mu polami, aż wreszcie dotarł na obrzeża Volusii. Wiedział, że już samo to, że zapuścił się tak blisko tego miasta skończyłoby się jego śmiercią, gdyby go znaleziono. Podążał za śladami, zdwoiwszy tempo. Widział, że zerta stawia nogi blisko siebie, wiedział więc, że poruszali się powoli. Wiedział, że jeśli pospieszy się, dogoni ich.
Darius ominął pagórek, z trudem łapiąc powietrze, i wreszcie w oddali ujrzał to, czego wypatrywał: może ze sto jardów przed nim stała Loti. Jej szyję oplatało grube żelazo, od którego odchodził długi łańcuch, długi na dobre dwadzieścia stóp, przypięty do tyłu uprzęży zerty. Zerty dosiadał imperialny nadzorca, ten, który zabrał Loti. Zwrócony był do niej plecami, a obok niego szło dwóch żołnierzy imperialnych w grubych czarno-złotych zbrojach Imperium, odbijających promienie słoneczne. Byli niemal dwukrotnie więksi od Dariusa i budzili grozę. Wyposażeni byli w najświetniejszy oręż i dysponowali posłuszną im zertą. Darius wiedział, że trzeba by zastępów niewolników, by pokonać tych mężczyzn.
Nie pozwolił jednak, by strach stanął mu na drodze. Prowadziły go jedynie siła jego ducha i zaciekła determinacja i wiedział, że to będzie musiało wystarczyć.
Darius biegł i biegł ku niespodziewającej się niczego karawanie i wkrótce dogonił ich. Przyskoczył do Loti od tyłu, uniósł wysoko miecz i gdy dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, uderzył w łańcuch przykuwający ją do zerty.
Loti wykrzyknęła i odskoczyła, zaszokowana, gdy Darius uwolnił ją, przeciąwszy łańcuchy. Charakterystyczny szczęk metalu poniósł się w powietrzu. Loti stanęła, wolna, z kajdanami wciąż na szyi i łańcuchem zwisającym na piersi.
Darius odwrócił się i ujrzał taki sam wyraz zaskoczenia na twarzy imperialnego nadzorcy niewolników, który patrzył na niego z góry ze swego siedziska na zercie. Żołnierze idący obok także się zatrzymali, zdumieni widokiem Dariusa.
Darius stał, wyciągając przed siebie w drżących dłoniach swój stalowy miecz, zdecydowany nie okazać strachu, stając pomiędzy nimi a Loti.
- Ona nie należy do was – zawołał Darius trzęsącym się głosem. – Jest wolną kobietą. Wszyscy jesteśmy wolni!
Żołnierze podnieśli wzrok na nadzorcę.
- Chłopcze – zawołał do Dariusa. – Popełniłeś właśnie największy błąd swojego życia.
Skinął głową do żołnierzy, którzy unieśli miecze i ruszyli na niego.
Darius nie cofnął się, ściskając miecz w drżących dłoniach, i wtedy poczuł, jak z góry spoglądają na niego jego przodkowie. Poczuł, że spoglądają na niego wszyscy niewolnicy, którzy kiedykolwiek zostali zabici, że wspierają go. I poczuł, jak wzbiera w nim ogromne ciepło.
Darius poczuł, jak skryta głęboko wewnątrz niego moc poczyna się poruszać, chce wydostać się na zewnątrz. Nie pozwolił sobie jednak na to. Pragnął walczyć z nimi jak mężczyzna z mężczyzną, pobić ich jak każdy inny, wykorzystać szkolenie ze swymi towarzyszami broni. Pragnął zwyciężyć jak mężczyzna, walczyć jak mężczyzna prawdziwym metalowym orężem i pokonać ich na swych własnych warunkach. Zawsze był szybszy niż wszyscy starsi chłopcy z długimi, drewnianymi mieczami w dłoniach, o muskularnych sylwetkach, nawet niż chłopcy dwukrotnie od niego więksi. Zaparł się w miejscu i zebrał w sobie, widząc jak biegną ku niemu.
- Loti! – zawołał, nie odwracając się. – UCIEKAJ! Wracaj do wsi!
- NIE! – odkrzyknęła.
Darius wiedział, że musi coś uczynić; nie mógł stać i czekać, aż go dopadną. Wiedział, że musi ich zaskoczyć, zrobić coś, czego nie będą się spodziewać.
Rzucił się raptownie naprzód, wybierając jednego z dwu żołnierzy i biegnąc wprost na niego. Starli się pośrodku piaszczystego placu. Darius wydał z siebie głośny krzyk bitewny. Żołnierz zamachnął się mieczem na jego głowę, lecz on uniósł miecz i zablokował cios, aż posypały się skry. Darius po raz pierwszy poczuł uderzenie metalu o metal. Broń była cięższa niż sądził, a cios żołnierza potężniejszy. Poczuł silne drganie, aż zatrzęsła mu się cała dłoń, przez łokieć do ramienia. Zbiło go to z pantałyku.
Żołnierz okręcił się żywo, mierząc, by zadać Dariusowi cios od boku, a Darius obrócił się i zablokował go. Nie było to podobne do szkolenia się z braćmi; Darius czuł, że porusza się wolniej niż zwykle, że miecz mu ciąży. Musiał przywyknąć. Miał wrażenie, że żołnierze poruszają się dwukrotnie szybciej niż on.
Mężczyzna zamachnął się ponownie i do Dariusa dotarło, że nie pokona go, walcząc cios za cios; musiał wykorzystać inne swe umiejętności.
Usunął się, unikając ciosu miast przyjmując go, i walnął żołnierza łokciem w gardło. Wymierzył idealnie. Mężczyzna zakrztusił się i zatoczył w tył, i zgiął wpół, chwytając się za gardło. Darius uniósł miecz, opuścił trzonem na jego odsłonięte plecy i posłał go twarzą w piach.
W tym czasie drugi żołnierz biegł już na niego i Darius okręcił się, uniósł miecz i zablokował potężny cios, który nakierowany był na jego twarz. Żołnierz jednak nie ustawał, mocno spychając Dariusa w tył, na ziemię.
Wylądowali na twardej ziemi w ogromnym obłoku pyłu i Darius poczuł, jak leżący na nim żołnierz przygniata mu klatkę piersiową. Mężczyzna wypuścił miecz z rąk i wyciągnął przed siebie dłonie, usiłując wydłubać Dariusowi oczy palcami.
Darius chwycił go za przeguby dłoni, odpychając je drżącymi rękoma, lecz tracił siłę. Wiedział, że szybko musi coś zrobić.
Uniósł kolano i obrócił się, i zdołał odepchnąć mężczyznę w bok. Jednocześnie sięgnął w dół i chwycił długi sztylet, który spostrzegł u jego pasa – w tym samym ruchu uniósł broń wysoko i zatopił w piersi mężczyzny, przetaczając się z nim po ziemi.
Żołnierz krzyknął, a Darius leżał na nim i patrzył, jak kona na jego oczach. Darius leżał znieruchomiały, zaszokowany. Po raz pierwszy zabił człowieka. Było to nierzeczywiste przeżycie. Czuł, że odniósł zwycięstwo, lecz zarazem odczuwał smutek.
Darius usłyszał dochodzący z tyłu krzyk, dzięki któremu otrząsnął się. Odwróciwszy się ujrzał, że drugi żołnierz, ten, którego powalił, podnosi się i pędzi w jego stronę. Uniósł miecz i zamachnął się na jego głowę.
Darius odczekał, skupiony, po czym uchylił się w ostatniej chwili; żołnierz zatoczył się obok niego.
Darius wyciągnął sztylet z piersi trupa i obrócił się raptownie, i w chwili gdy żołnierz odwrócił się i natarł, Darius, klęcząc, nachylił się w przód i cisnął nim.
Patrzył, jak broń leci, obracając się wokoło siebie i wreszcie zatapia się w sercu mężczyzny, przeszywszy jego zbroję. Imperialna stal, której żadna inna nie mogła się równać, została użyta przeciw Imperium. Być może, pomyślał Darius, nie trzeba było wykuwać tak ostrego oręża.
Żołnierz osunął się na kolana, wybałuszył oczy i upadł na bok, martwy.
Darius usłyszał za sobą głośny wrzask. Skoczył na równe nogi i obrócił się raptownie. Ujrzał, że nadzorca schodzi z zerty. Z utkwionym w Dariusie gniewnym spojrzeniem dobył miecza i ruszył na niego z głośnym krzykiem.
- Teraz będę musiał uśmiercić cię własnoręcznie! – powiedział. – Jednak nie tylko cię uśmiercę. Będę cię torturował, a także całą twoją rodzinę i wieś, i to powoli!
Biegł na Dariusa.
Imperialny nadzorca był, rzecz oczywista, świetniejszym żołnierzem niż pozostali, wyższym i szerszym w barach, w lepszej zbroi. Był zahartowanym w bojach wojownikiem, najlepszym, naprzeciw którego Darius kiedykolwiek stanął. Darius musiał przyznać, że odczuł strach przed tym przeciwnikiem – nie pozwolił sobie jednak go okazać. Zdecydowany był miast tego przezwyciężyć go, nie pozwolić sobie na to, by odebrało mu to odwagę. To zwykły człowiek, rzekł sobie Darius. A każdy człowiek może upaść.
Każdy człowiek może upaść.
Nadzorca niewolników zbliżył się do niego, machając oburącz swym wielkim mieczem, błyszczącym w słońcu. Darius uniósł swój miecz. Przeniósł ciężar ciała i zablokował cios; mężczyzna zamachnął się ponownie.
Z lewej i z prawej, raz za razem, żołnierz ciął, a Darius zatrzymywał ciosy. W uszach rozbrzmiewał im głośny szczęk metalu, a dokoła sypały się skry. Mężczyzna spychał go w tył coraz dalej i dalej i Darius musiał użyć całej swej siły, by tylko blokować ciosy. Mężczyzna był prędki i silny i Darius skupił swą uwagę na tym, by przeżyć.
Jeden z ciosów Darius zablokował odrobinę zbyt późno i wykrzyknął z bólu, gdy nadzorca wykorzystał to i ciął go w biceps. Była to rana płytka, lecz bolesna. Darius poczuł krew, swą pierwszą bitewną ranę, i zaszokowało go to.
Popełnił błąd. Nadzorca wykorzystał jego wahanie i zdzielił go wierzchnią stroną rękawicy. Metal uderzył w jego twarz, wywołując ogromny ból w szczęce i na policzku i posłał go w tył. Darius zatoczył się kilka stóp i pomyślał, że musi zapamiętać, by nigdy nie zatrzymywać się i nie oglądać swych ran, gdy bitwa jeszcze trwa.
Poczuł smak krwi na ustach i ogarnął go szał. Nadzorca ponownie na niego szarżował, był już blisko. Był duży i silny, lecz tym razem – może przez policzek pulsujący z bólu i krew na języku – Darius nie pozwolił, by to go przestraszyło. Pierwsze ciosy bitwy zostały zadane i Darius pojął, że choć były bolesne, nie były aż tak złe. Wciąż stał, wciąż oddychał, wciąż żył.
A to oznaczało, że nadal mógł walczyć. Mógł odpierać ciosy i kontynuować walkę. Bycie rannym nie było ani w połowie tak straszne, jak się obawiał. Może i był mniejszy i nie tak doświadczony, lecz dotarło do niego, że zdolności jego były równie dobre jak każdego innego – i także mogły zadać śmierć.
Darius wyrzucił z siebie gardłowy krzyk i rzucił się naprzód, tym razem łaknąc potyczki, a nie unikając jej. Nie lękając się już ran, uniósł miecz z krzykiem i ciął w przeciwnika. Mężczyzna parował cios, lecz Darius nie poddawał się, zamachując się raz po raz, odpierając nadzorcę mimo jego większej postury i siły.
Darius walczył co sił, walczył za Loti, walczył za wszystkich swych ziomków, swych towarzyszy broni. Uderzał na lewo i prawo, szybciej niż kiedykolwiek, nie pozwalając już, by spowalniał go ciężar stali, i wreszcie trafił. Nadzorca wykrzyknął z bólu, gdy Darius ciął go w bok.
Odwrócił się i obrzucił Dariusa gniewnym spojrzeniem, w którym wpierw ukazało się zaskoczenie, a później żądza zemsty.
Wrzasnął niby raniony zwierz i natarł na Dariusa. Nadzorca cisnął na ziemię swój miecz, rzucił się naprzód i zwarł się z Dariusem w uścisku. Uniósł go nad ziemię, ściskając z siłą tak wielką, że Darius upuścił swój miecz. Wszystko to zdarzyło się tak szybko i był to tak niespodziewany ruch, że Darius nie zdołał zareagować na czas. Spodziewał się, że jego przeciwnik będzie używał w potyczce miecza, nie pięści.
Darius, wisząc w powietrzu i pojękując, czuł, jak gdyby każda kość w jego ciele miała pęknąć. Wykrzyknął z bólu.
Nadzorca zacieśnił uścisk i Darius pewien był, że zginie. Następnie mężczyzna odchylił się w tył i walnął Dariusa czołem w nos.
Darius poczuł broczącą z nosa krew i przeraźliwy ból przeszywający jego twarz i oczy, kłujący, oślepiający ból. Nie spodziewał się takiego posunięcia i gdy nadzorca odchylił się, by uderzyć go ponownie, bezbronny Darius był pewien, że zginie.
Wtem rozległo się brzęczenie łańcuchów i nadzorca wybałuszył oczy, rozluźniając zaciśnięte na Dariusie ręce. Darius dyszał ciężko, skołowany, i podniósł wzrok, zastanawiając się, czemu nadzorca go puścił. Wtem ujrzał stojącą za nim Loti. Zarzuciła zwisający luźno łańcuch wokół jego szyi i zaciskała go z całej siły.
Darius zatoczył się w tył, próbując złapać oddech, i patrzył, jak nadzorca cofa się kilka stóp, następnie sięga za siebie nad ramieniem, chwyta Loti, pochyla się i przerzuca ją sobie nad głową. Loti upadła z krzykiem na plecy, na twardą ziemię, pośród pyłu.
Nadzorca podszedł do niej, uniósł nogę, namierzył butem nad jej twarzą i Darius spostrzegł, że zamierza opuścić go i zmiażdżyć ją. Był już dobre dziesięć stóp od niego, zbyt daleko, by zdążyć dobiec do niego na czas.
- NIE! – wrzasnął.
Darius przemyślał to prędko: pochylił się, chwycił swój miecz, dał krok naprzód i jednym zręcznym ruchem cisnął nim.
Miecz poszybował w powietrzu, obracając się dokoła siebie, a Darius patrzył jak urzeczony, jak ostrze przebija zbroję nadzorcy, przeszywając jego serce.
Jego oczy ponownie szeroko się otworzyły i Darius patrzył, jak zatacza się i upada, wpierw na kolana, a później na twarz.
Loti podniosła się prędko, a Darius podbiegł do niej. Położył dłoń na jej ramieniu, pragnąc ją pocieszyć, niezwykle jej wdzięczny. Odetchnął z ulgą, że nie spotkała jej żadna krzywda.
Wtem powietrze przeciął nagły gwizd; Darius obrócił się i ujrzał, jak leżący na ziemi nadzorca unosi dłoń do ust i gwiżdże ponownie, ostatni raz przed śmiercią.
Przeraźliwy ryk rozdarł powietrze i zatrzęsła się ziemia.
Darius obejrzał się i zamarł ze strachu na widok zerty, która nagle zerwała się do szarży. Pędziła ku nim rozwścieczona, opuściwszy swe ostre rogi. Darius i Loti wymienili spojrzenia, wiedząc, że nie mają dokąd uciec. Darius wiedział, że w ciągu kilku chwil oboje będą martwi.
Rozejrzał się, szybko rozważając ich możliwości, i ujrzał obok nich strome, zasypane głazami zbocze. Uniósł rękę z dłonią wyciągniętą przed sobą, a drugą otoczył Loti, przygarniając ją do siebie. Darius nie chciał przyzywać swych mocy, lecz wiedział, że teraz – jeśli chciał przeżyć – nie miał wyboru.
Poczuł, jak przepływa przez niego ogromne ciepło, moc, nad którą ledwie był w stanie zapanować, i ujrzał, jak z jego otwartej dłoni na strome zbocze uderza światło. Rozległ się hałas – wpierw cichy, następnie coraz głośniejszy – i Darius zobaczył, jak głazy poczynają staczać się ze stromego zbocza, nabierając prędkości.
Lawina runęła na zertę i zmiażdżyła ją na chwilę przed tym, nim do nich dobiegła. W górę wzniósł się ogromny obłok kurzu, rozległ się głośny hałas, a po chwili wreszcie wszystko ucichło.
Darius stał bez ruchu. Dokoła niego panowała cisza, a w słońcu wirował pył. Ledwie był w stanie pojąć, co właśnie uczynił. Odwrócił się i spostrzegł, że Loti patrzy na niego. Na jej twarzy dojrzał przerażenie i wiedział, że wszystko się zmieniło. Ujawnił swą tajemnicę. I teraz nie było już odwrotu.