ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

 

Thor, posiniaczony i poobijany, siedział przy dziwacznym, naturalnym ognisku, które tliło się na skalnym podłożu. Reece, Matus, Conven, O’Connor, Elden i Indra siedzieli obok niego. Wszyscy byli wykończeni i siedzieli, opierając się o skalne podłoże, niemal nie będąc w stanie zapanować nad zamykającymi się powiekami.

Thor nigdy jeszcze nie był tak wyczerpany i wiedział, że nie jest to normalne. Uznał, że to tutejsze powietrze, że ma to coś wspólnego z dziwną czerwoną parą, która unosiła się i opadała, sprawiając, że czuł, jak gdyby znajdował się w innym miejscu. Z każdym krokiem miał wrażenie, że jego nogi ważą milion funtów.

Thor powrócił myślami do zjazdu zdającym się nie mieć końca tunelem; szczęśliwie tunel unosił się nieco i prędkość zjazdu stopniowo zmniejszała się, a na dole znajdowało się podłoże porośnięte miękkim, czarnym mchem, który złagodził upadek. Uchroniło go to od śmierci, lecz podczas zjazdu ponabijał sobie siniaki niemal w każdym miejscu swego ciała. Uradował się, że pozostali także przeżyli. Nie potrafił ocenić, jak głęboko się znaleźli, lecz miał wrażenie, że wiele mil dalej. Wciąż słyszał niosący się cichym echem odległy dźwięk skrobania tego potwora na górze i dotarło do niego, jak wiele szczęścia mieli, że uszli z życiem.

Teraz stanęli jednak przed nowymi dylematami. Znaleźli się znacznie głębiej we wnętrzu ziemi i Thor nie miał nawet pojęcia, czy kierują się w dobrym kierunku – czy w tym miejscu w ogóle jest jakiś kierunek. Po upadku przyszli do siebie i zdołali ruszyć w dalszą drogę, zapuszczając się coraz głębiej i głębiej w kolejny gąszcz korytarzy. Podobnie jak tunele na górze, wykute były w czarnej skale, te jednakże porośnięte były dodatkowo czarnym mchem. Dziwne małe owady o połyskujących oranżowych oczach pełzały w nim, podążając za nimi.

Wreszcie żadne z nich nie było w stanie dać kolejnego kroku, byli zbyt znużeni, zbyt wyczerpani. Gdy spostrzegli to naturalne ognisko wyłaniające się ze skały, wszyscy właściwie padli wokoło niego, wiedząc, że muszą rozbić obóz na noc i zażyć trochę snu.

Siedząc w milczeniu jak pozostali, oparłszy się o skalną ścianę, o miękki mech, Thor poczuł, że powieki poczynają mu opadać. Czuł, że musi przespać wiele, wiele lat. Miał wrażenie, że jest tu na dole już całe wieki.

Thor zatracił poczucie czasu i odległości w tym miejscu, nie wiedział, czy spędzili tu na dole dzień, księżyc, czy też może cały rok. Wpatrując się w trzaskające płomienie, syczące i skrzące się w tej przestronnej podziemnej jamie, pamiętał jedynie twarz Andronicusa i ich upadek, długi zjazd w dół. Zaczynał czuć, że nigdy nie wydostaną się z tego świata. Rozejrzał się wokoło i pojął, że może to być miejsce jego wiecznego spoczynku. Nie potrafił temu zaradzić – mięśnie jego napięły się, nie potrafił się odprężyć i zastanawiał się, jakiego innego potwora mogą napotkać za zakrętem. Następnym razem może im się tak nie poszczęścić.

Thor patrzył w płomienie i uprzytomnił sobie, że spędzą tutaj noc, jakkolwiek długo trwała noc w tym miejscu. Czy kiedykolwiek się przebudzą? Czy odnajdą Guwayne’a?

Thor poczuł ukłucie winy, zastanawiając się, czy sprowadził swych braci w swe własne piekło. Nie sądził, że pójdą z nim, choć wdzięczny im był, iż wszyscy dołączyli do niego. Thor był zdeterminowany bardziej niż kiedykolwiek, by dotrzeć do Guwayne’a i znaleźć sposób, by wyprowadzić stąd swych braci, w tym bądź przeciwnym kierunku. Jeśli nie przez wzgląd na siebie, to na nich.

Siedzieli w ponurym milczeniu, każde zatopione w swym własnym świecie, i słychać było jedynie trzaskanie ognia. Thor zastanawiał się, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzy Gwendolyn, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzy światło dnia. Jego myśli stawały się coraz bardziej fatalistyczne i wiedział, że musi odwrócić swą uwagę od tego miejsca.

- Chciałbym usłyszeć opowieść – powiedział Thor, zaskoczony dźwiękiem własnego głosu, który przerwał ciszę.

Wszyscy obrócili się i zwrócili na niego zaskoczone spojrzenia.

- Którekolwiek z was – rzekł Thor. – Niech opowie obojętnie co. Cokolwiek.

Thor pragnął zapomnieć o tym miejscu, znaleźć się gdziekolwiek, byle nie tu.

Wiatr zadął obok nich i Thor zastanawiał się, czy ktokolwiek się odezwie. Czy ktokolwiek ma wystarczająco dużo siły, by mówić.

Po niekończącej się ciszy, gdy Thor przekonany był, że skazany będzie jedynie na swe własne myśli, jakiś głos przeciął wreszcie powietrze. Był niski, poważny i znużony. Thor obejrzał się i ze zdumieniem spostrzegł, że to Matus się odezwał. Siedział pochylony w przód, wpatrzony w płomienie.

- Ojciec mój był surowym człowiekiem – rzekł Matus powoli. – Lubował się w rywalizacji. Łatwo poddawał się zazdrości. Nie był ojcem, który raduje się, gdy jego synowi powiedzie się. Prędzej czuł się przez to zagrożony. Musiał pokonać mnie we wszystkim. Tkwiła w tym pewna ironia, gdyż ja całe życie nie pragnąłem niczego innego, jak tylko kochać go, być mu bliskim. Jednakże za każdym razem, gdym próbował, on mnie odtrącał. Znajdował sposób, by wywołać zatarg, by trzymać mnie z dala od siebie. Upłynęło sporo czasu, nim pojąłem, iż to nie mnie darzy nienawiścią, lecz siebie samego.

Matus, wpatrzony w płomienie, wziął głęboki oddech. Skupił się, zatopiony w innym świecie. Thor rozumiał go; to samo czuł względem człowieka, który go wychował.

- Czułem, jak gdybym przyszedł na świat w nieodpowiedniej rodzinie – ciągnął dalej Matus. – Jak gdybym niezupełnie do nich pasował, a przynajmniej nie do obrazu tego, kim chcieli, bym był. Rzecz w tym, że nigdy nie byłem do końca pewien, kim była osoba, którą chciał, bym był.

- Wiedziałem, że nie pasuję do reszty MacGilów z Wysp Górnych. Czułem silniejszą więź z MacGilami z Kręgu – rzekł, rzucając spojrzenie na Reece’a. – Zazdrościłem wam i pragnąłem uciec z wysp, udać się na ziemie główne Kręgu i przystać do Legionu.

Nie mogłem jednak tego uczynić. Byłem skazany na to, by tam pozostać. Bracia moi nienawidzili mnie. Ojciec mój nienawidził mnie. Kochała mnie jedynie moja siostra, Stara… I moja matka.

Przy ostatnim słowie Thor usłyszał udrękę w głosie Matusa. Nastała długa cisza. Wreszcie Matus zebrał się na odwagę, by mówić dalej. Głos miał ciężki od zmęczenia, jak gdyby brnął przez emocjonalne krainy.

- Jednego dnia – powiedział w końcu Matus, odchrząknąwszy. – Gdy miałem jakieś trzynaście lat, mój ojciec zarządził łowy. Mieli wziąć w nich udział moi starsi bracia, lecz ojciec wyzwał mnie, bym jechał z nimi. Nie dlatego, że uważał, iż upoluję jakąś zwierzynę, lecz dlatego, że pragnął ujrzeć, iż on i moi bracia radzą sobie lepiej niż ja i sprawić, bym się zbłaźnił. Pragnął pokazać mi, gdzie moje miejsce.

Matus westchnął.

- Na łowach, gdy dzień dobiegał już niemal końca, napotkaliśmy największego odyńca, jakiego w życiu widziałem. Mój ojciec ruszył na niego, z brawurą, agresywnie, lecz brak mu było kunsztu, którym tak się chełpił. Cisnął włócznią i chybił, rozwścieczając jeszcze zwierza. Moi dwaj bracia, bezradni, także chybili.

Rozjuszony odyniec pędził na mego ojca i lada chwila, a zabiłby go. Powinienem był pozwolić, by tak się stało.

Zareagowałem jednak. Ojciec nie wiedział o tym, ale spędziłem wiele nocy, długo po tym, gdy inni już usnęli, ćwicząc się w strzelaniu z łuku. Wypuściłem dwie celne strzały, prosto w łeb odyńca. Padł martwy tuż przed tym, nim miał szansę dopaść mego ojca.

Matus westchnął i zapadł w długie milczenie.

- Czy był ci wdzięczny? – zapytał Reece.

Matus pokręcił głową.

- Obrzucił mnie spojrzeniem, które pamiętam do dziś. Wściekłym, pełnym upokorzenia, zazdrości. Oto przeżył, gdyż jego najmłodszy syn zdołał powalić odyńca, któremu on nie podołał. Od tego dnia nienawidził mnie jeszcze bardziej.

Zaległa długa cisza, przerywana jedynie trzaskaniem ognia. Thor zamyślił się i pojął, że ojciec Matusa podobny był do jego ojca.

Dzięki tej opowieści Thor poczuł, że znalazł się gdzie indziej. Sądził, że dobiegła już kresu, gdy nagle Matus odezwał się.

- Następnego dnia – mówił dalej. – Moja matka zmarła. Sztormy Wysp Górnych nigdy jej nie sprzyjały. Była słabą, delikatną kobietą, która znalazła się na tych jałowych wyspach przez mego ojca i jego nieposkromioną ambicję. Matka zaziębiła się i nigdy nie powróciła do zdrowia – choć sądzę, że tak naprawdę serce pękło jej z tęsknoty za ziemiami głównymi.

Kochałem matkę i to pomagało mi przeżywać każdy dzień, a gdy umarła, czułem, że nic już nie pozostało mi w tym miejscu. Udałem się na jej pochówek wraz z innymi na szczyt góry Eleusis. Czy znasz tę górę? – zapytał, patrząc na Reece’a.

Reece przytaknął.

- Pierwsza stolica – odrzekł.

Matus skinął głową.

- Dobrze orientujesz się w historii, kuzynie.

- Pobierałem nauki odkąd byłem chłopcem – rzekł Reece. – Na długo przed Królewskim Dworem to na Wyspach Górnych sprawowano władzę. Pięć setek lat wcześniej to stamtąd królowie władali królestwem. Przed Wielkim Podziałem.

Matus skinął głową, a Thor spojrzał na nich dwóch i zamyślił się nad ogromem królewskich nauk, które odebrali, nad tym, jak niewiele wiedział o historii Kręgu. Pragnął dowiedzieć się czegoś więcej, dowiedzieć się czegoś o pradawnych królach, pradawnych wojownikach. Pragnął usłyszeć opowieści o Kręgu sprzed wielu stuleci, o dawnych wojnach, bitwach, bohaterach, dawnych stolicach i miejscach, z których sprawowano władzę… Teraz jednak nie czas na to. Kiedyś siądzie i wszystkiego się nauczy. Kiedyś, obiecał sobie.

- Tak czy inaczej – powiedział Matus. – Tamtego dnia siedziałem przy grobie mej matki i łkałem; przerastało mnie to. Długo po tym, gdy wszyscy się rozeszli, ja wciąż tam siedziałem, spędziłem całą noc na szczycie tej góry, wyczuwając obecność śmierci. Wtedy poznałem, jakie to uczucie śmierć. Winiłem mego ojca za śmierć matki, mego ojca, który nawet nie pojawił się przy pochówku. Nigdy nie wybaczyłem mu tamtej nocy. Do ostatka dbał jedynie o siebie.

Matus westchnął.

- Tutaj, w tym miejscu, po raz pierwszy od tamtego czasu znów to czuję. Sądziłem, że nigdy już nie zaznam tego uczucia – uczucia śmierci. Moja matka jest gdzieś tutaj. Zarazem lękam się ją ujrzeć i z niecierpliwością tego wyczekuję.

Jego opowieść dobiegła końca i zapadła cisza. Thor spojrzał na Matusa z nowym szacunkiem. Jego słowa w istocie przeniosły go, przeniosły ich wszystkich z tego lochu w inne miejsce. Thor zastanawiał się, czy Matus odnajdzie tutaj swą matkę.

A nade wszystko, czy on sam odnajdzie Guwayne’a.