Rozdział 6

Nerita wstała po bezsennej nocy. Dzień był szary, mglisty, a niebo zasnute chmurami. Zaczęła się odwilż, mokry śnieg nie zachował nic z wczorajszego blasku.

Zasnęła tylko na chwilę, czując upojenie pocałunkami markiza. Postanowiła, że im szybciej wyjedzie z Wych Park, tym lepiej dla nich obojga. Była pewna, że on czuje to samo, uniesienie i depresję, podniecenie i przygnębienie, ale także wdzięczność za przeżycie choć jednej chwili szczęścia.

Pomogła się ubrać Anthony’emu, który bez ustanku opowiadał przy śniadaniu o wczorajszej jeździe saniami. Jakby nie pamiętał, że wszystko minęło, zwyczajnie cieszył się z tej przygody.

— Chcę się widzieć z Robinem — powiedział, odstawiając kubek.

— Zabiorę cię na przejażdżkę — obiecała Nerita — i może pojedziemy do parku.

Anthony aż podskoczył z radości. Była pewna, że markiz będzie dziś zajęty gośćmi. Dowiedziała się od Emily, że wieczorem odbyła się uroczysta kolacja. Miała więc prawo sądzić, że idąc rano do stajni nikogo nie spotka. Anthony jak zwykle bardzo się spieszył do kucyka.

Stajenny Dawkins powitał ich zdziwiony:

— Nie spodziewałem się was tak wcześnie, panienko.

— Pomyślałam sobie, że byłoby dobrze, aby panicz zdążył pojeździć, dopóki jest jeszcze ładna pogoda — odpowiedziała.

Stajenny spojrzał na niebo.

— Wygląda, że będzie raczej mgła niż śnieg.

Podeszli do kojca, przy którym stał już Anthony głaszcząc kucyka i czekając aż go osiodłają.

— Pomyślałam, że panicz mógłby dziś pojechać do parku — zaproponowała Nerita. — Od pewnego czasu obiecywałam mu tę przejażdżkę. Dzisiaj leży tam gruba warstwa śniegu wzdłuż alei.

— Pojadę z wami, panienko — powiedział stajenny. — Powiem jednemu z chłopaków, gdzie mnie szukać, na wypadek, gdyby jaśnie pan mnie potrzebował.

W chwilę później wyruszyli. Anthony krzyczał z radości na samą myśl o dzisiejszej jeździe na otwartej przestrzeni. Obok niego, wesoło dogadując, szedł stajenny, a za nimi spokojnie podążała Nerita. Włożyła najwyższe buty, jakie miała, ale mimo to, idąc po głębokim śniegu, musiała bardzo uważać, aby nie nasypało jej się do środka. Anthony był w swoim żywiole, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz pozwolono mu jechać bez lonży.

— Nieźle jeździ — powiedziała Nerita patrząc na niego.

— Wkrótce będzie musiała panienka jeździć z nim, w przeciwnym razie ucieknie panience — odpowiedział stajenny.

Czując ukłucie w sercu Nerita przypomniała sobie, że tego właśnie pragnęła. Teraz było już za późno. Wkrótce Anthony będzie jeździł po całej posiadłości, ale nie w jej towarzystwie. Zapowiadał się na doskonałego jeźdźca. Zastanawiała się, czy przed swoim wyjazdem zasugerować Dawkinsowi, żeby mały dostał kucyka na własność. Nic nie zmartwiłoby go bardziej, niż zabranie kucyka przez lady Grantham, podczas gdy w stajni nie było dla niego innego konika.

Już zaczynała o tym mówić, kiedy ujrzała jadącą aleją karetę. Jest zbyt wcześnie na nowych gości, pomyślała, więc może ktoś spóźniony chce dołączyć do przyjęcia wydanego przez markiza. Kareta zatrzymała się i Nerita zobaczyła niewyraźną postać wyglądającą przez okno. Stajenny polecił chłopcu okrążyć powóz lukiem, ale mimo ponagleń tłusty i leniwy konik ani myślał się przemęczać. Nerita obejrzała się za dzieckiem, kiedy nagle ze zdziwieniem spostrzegła zeskakującego z karety i biegnącego w jej kierunku lokaja.

— Najmocniej przepraszam, madam — powiedział — ale pani chciałaby porozmawiać.

Sądząc, że to lady Grantham w sprawie kucyka, odwróciła się i podeszła do powozu. Lokaj otworzył przed nią drzwiczki. W środku siedziała nieznajoma kobieta okutana w futra.

— Wejdzie pani?— spytała słabym głosem. — Zimno mi szkodzi.

Nerita nie umiała odmówić, więc weszła do środka.

— Proszę usiąść — zaprosiła ją nieznajoma.

Nerita usiadła i wtedy zauważyła, że kobieta wygląda na bardzo chorą. W wychudzonej twarzy osadzone były ogromne oczy. Mimo to była piękna. Miała na sobie kosztowne futro, z przypiętym bukiecikiem fiołków parmeńskich, i beret przybrany purpurowymi piórkami, a jej szyję i uszy zdobiły perły.

— Kim pani jest? — spytała dama.

— Jestem boną małego chłopca na kucyku. To lord Burton, syn markiza Wychbolda.

— Tak, wiem — odparła lady — dlatego właśnie chciałam z panią mówić.

Nagle Nericie przyszła do głowy niespodziewana myśl, i ponownie spojrzała na nieznajomą, która powiedziała:

— Przypuszczam, że domyśliła się pani. Jestem matką chłopczyka.

Nerita wstrzymała oddech. Więc to była żona markiza! To była matka Anthony’ego, która porzuciła go i wyjechała!

Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Nerita milczała. Po chwili markiza mówiła dalej:

— Pragnę zobaczyć mego syna. Błagałam i prosiłam męża, żeby wysłał go do mnie, choć na krótko, ale zawsze odmawiał. Dlatego musiałam przyjechać sama.

— Czy jaśnie pan... wie? — zapytała Nerita.

Markiza potrząsnęła głową.

— Po cóż miałabym mu mówić? Gdybym to zrobiła, nie pozwoliłby mi spotkać się z Anthonym. Dlatego zamierzałam poprosić panią o przyprowadzenie go, abym mogła z nim porozmawiać.

Widząc, że Nerita się waha, dodała szybko:

— Myślę, że zrozumie pani, jeśli powiem, że jestem umierająca.

Nerita popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

— To prawda — powiedziała markiza cicho. — Niewiele życia mi pozostało. Tak powiedzieli doktorzy. Proszę zrozumieć, chcę przed śmiercią przez kilka chwil potrzymać syna w ramionach.

W jej głosie było coś takiego, że oczy Nerity wypełniły się łzami.

— Przyprowadzę Anthony’ego — powiedziała.

Chciała wysiąść, ale markiza przytrzymała ją za rękę.

— Proszę opowiedzieć mi o Anthonym — poprosiła. — Czy jest szczęśliwy?

— Wszystko urządzono tak, aby było mu wygodnie — odpowiedziała Nerita — ale jest bardzo samotny, pragnie tego, co na świecie najważniejsze — matczynej miłości.

Wiedziała, że mówi okrutną prawdę, ale nie mogła darować tej kobiecie, że zostawiła swego malutkiego synka, który musiał żyć bez niej przez sześć lat.

— Tego się właśnie bałam — szepnęła markiza.

Mówiła w taki sposób, że Nerita pożałowała swej obcesowośći. Po chwili milczenia markiza powiedziała:

— Proszę go przyprowadzić i powiedzieć, że mam dla niego prezent. Nie musi wiedzieć, kim jestem, mam niewiele czasu, bo muszę zdążyć na pociąg.

Nerita wysiadła z karety i pobiegła do miejsca, gdzie jeździł Anthony.

— Szybciej! Szybciej! — krzyczał do Robina. Miał błyszczące oczy i zaróżowione od wysiłku policzki.

Podeszła bliżej i chwyciła konia za uzdę.

— Jeszcze nie skończyłem jeździć! — powiedział szybko chłopczyk.

— Wiem, oczywiście, możesz zostać na koniu. Pewna pani chce z tobą porozmawiać, jest w powozie, o tam. Ma dla ciebie prezent.

— Prezent? — powtórzył pytająco.

— Bardzo miły prezent. Coś, co chciałeś mieć.

— Mam do niej pojechać?

— Tak, oczywiście — powiedziała Nerita.

Zawróciła Robina i Anthony tak szybko odjechał w kierunku karety, że z trudem za nim podążała.

Zobaczyła, że Dawkins widząc, co się dzieje, także podążył za nimi. Anthony zatrzymał się, a lokaj zdjął go z siodła i pomógł mu wsiąść do karety. W chwilę później Nerita dogoniła i złapała za uzdę kucyka.

— Dziękuję — powiedziała do lokaja.

Odprowadziła kucyka trochę dalej od powozu, żeby nie przeszkadzać, albo nie wyglądać na zbyt ciekawą tego spóźnionego spotkania matki i syna. Zastanawiała się, co markiza pomyśli o Anthonym. Zupełnie nie był do niej podobny, choć trudno było zgadnąć, jak wyglądała przed chorobą, zanim tak wychudła. Na pewno była piękna, chociaż nie miała takich ciemnych oczu jak Anthony ani bladej, charakterystycznej dla Włochów cery.

Dogonił ją stajenny i wziął od niej uzdę kucyka.

— Jest tam ktoś, kto chciał zobaczyć się z paniczem i dać mu prezent — wyjaśniła Nerita.— Anthony był bardzo grzeczny i zgodził się przerwać na chwilę jazdę.

— Muszę wracać do stajni, panienko — powiedział stajenny.

— Proszę iść — odpowiedziała Nerita. — Ze mną panicz jest bezpieczny.

— Nie chcę zostawiać was samych, panienko, więc powiem panience, co zrobię. Przyślę tu jednego z moich parobków, aby w razie kłopotów mogli panience pomóc.

— Nie będzie żadnych kłopotów — roześmiała się Nerita. — Trudne może być tylko namówienie Anthony’ego, do przerwania jazdy, ale awantura zaczyna się zwykle dopiero na podwórku.

Dawkins przytaknął.

— Do szaleństwa kocha tego kucyka, w tym rzecz.

Już miała zacząć rozmowę na temat własnego kucyka dla Anthony’ego, gdy przypomniała sobie, że Dawkins spieszy się do stajni. Domyśliła się, że markiz polecił przygotować konie i powozy dla gości. Całym sercem pragnęłaby cofnąć czas i jeszcze raz pojechać z nim saniami. Na samo wspomnienie wstrzymała oddech. Myślała o drewnianej chatce i o ich pocałunku.

— Siła miłości — powiedziała do siebie. Nic nie mogło powstrzymać markiza od pocałowania jej ani spowodować, żeby się przed tym broniła.

Była tak zamyślona, że nie od razu zorientowała się, co się dzieje. Najpierw usłyszała, a później zobaczyła powóz jadący w kierunku domu. Sądziłą, że markiza w końcu zdecydowała się spotkać z mężem. Zastanawiała się tylko, czy markiz nie będzie zły za jej niespodziewane wtargnięcie tutaj, a na Neritę za to, że bez jego pozwolenia zgodziła się na spotkanie Anthony’ego z matką. Będzie miał rację, pomyślała ze strachem, bo pozwoliła dziecku wsiąść do karety. Kiedy zdecydowała, że jedyne, co może zrobić, to zaprowadzić kucyka do stajni, zobaczyła, że powóz wraca. Wszelkie obawy były bezpodstawne, po prostu powóz podjechał do skrzyżowania, gdzie mógł zawrócić.

Poczuła ulgę na myśl, że markiz nie dowie się o tym. Uważała natomiast, że powinien wiedzieć o umierającej żonie. Być może zmieniłby swoje nastawienie i pozwolił jej spotykać się z synem.

Zawróciła Robina, żeby podejść do powozu, ale ten przejechał szybko obok niej. W oknie mignęła jej buzia chłopczyka, a kiedy zdziwiona spojrzała za nim, powóz zniknął w kłębach kurzu.

Nerita stała oszołomiona, trzymając kucyka za uzdę, a w jej głowie szalały myśli. Może tylko pojechali się przejechać? Czy było to coś poważniejszego? Przeczuwała jednak, że markiza porwała dziecko. Kiedy po pięciu minutach po powozie nie było śladu, Nerita była pewna, że to porwanie.

Biegnąc z kucykiem do stajni myślała gorączkowo, co ma robić. Były tylko dwie możliwości. Albo powiedzieć o wszystkim markizowi, albo zapobiec wywiezieniu dziecka. Przypomniała sobie, że markiza mówiła o pociągu, na który musi zdążyć. Gdyby tylko dojechała do stacji przed odjazdem pociągu, mogłaby odebrać Anthony’ego matce i zwrócić ojcu

— Zrobię tak — postanowiła.

Biegnąc przez podwórko zawołała do stajennego:

— Potrzebuję powozu! Muszę jechać na stację!

— Na stację, panienko? — powtórzył Dawkins.

Nerita zniżyła głos.

— Kobieta w karecie porwała Anthony’ego. Wiem, że udali się na stację.

Stajenny popatrzył na nią, jakby nie bardzo jej wierzył. Był jednak zbyt dobrym służącym, żeby zadawać pytania. W zdumiewająco krótkim czasie lekki powozik, zaprzęgnięty w dwa konie, stał gotowy do drogi. Mieli już odjeżdżać, gdy Nerita przypomniała sobie o czymś.

— Czy ma pan przy sobie jakieś pieniądze? — spytała stajennego. — Być może będę musiała dalej pojechać za paniczem, i nie zdążę wrócić do domu.

— Major Marriott właśnie wypłacił mi pensję za ostatni miesiąc, panienko. Proszę wziąć.

— Dziękuję panu. Zwrócę je na pewno.

Stajenny wszedł do budynku i po chwili wrócił z ciężkim od monet zawiniątkiem. Nerita nawet nie sprawdzając zawartości, schowała je do kieszeni.

— Dziękuję — powtórzyła i wsiadła do czekającego powozu.

Słyszała, jak stajenny każe woźnicy szybko zawieźć ją na stację. Odjechali natychmiast. Nawet nie miała czasu zastanowić się nad własnym pomysłem. Dopiero w drodze zaczęła rozważać, czy na pewno postępuje właściwie. Po chwili namysłu stwierdziła jednak, że zamierzała tylko ustrzec markiza przed kłótnią z żoną oraz angażowaniem się w zaciekły bój o dziecko.

— Markiz byłby tym bardzo zdenerwowany, lecz dla chłopca byłoby to znacznie gorsze przeżycie — przekonywała samą siebie.

Bocznymi drogami dojechali do głównej szosy prowadzącej na dworzec położony o wiele dalej niż stacja, na której wysiadały z Emily. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Nerita pełna lęku rozglądała się szukając pociągu, który miała nadzieję zobaczyć na peronie.

— Może jeszcze nie odjechał — powiedziała do siebie.

Wyskoczyła z powozu i pobiegła do głównego wejścia. Stało tam kilku bagażowych i pasażerów oczekujących na pociąg. Natomiast nigdzie nie widziała małego chłopca i eleganckiej damy w futrze.

Podeszła do starszego bagażowego.

— Miałam nadzieję zastać tu moich przyjaciół — powiedziała — ale nie widzę ich. Czyżby pociąg już odjechał?

— Tak, panienko — odparł — ekspres do Dover.

Nerita poczuła, że zamiera jej serce.

— Czy przez przypadek nie zauważył pan może elegancko ubranej damy z małym chłopczykiem?

Mężczyzna namyślał się przez chwilę.

— A tak, była taka kobieta, jak sobie przypominam — odpowiedział.

— Miała beret, ozdobiony purpurowymi piórami — dodała Nerita.

Bagażowy poszedł zapytać kogoś innego. Nerita czekała, czując, że łomoczące serce omal nie rozsadza jej piersi. Wróciło dwóch bagażowych.

— Jeff pamięta kobietę z chłopczykiem — powiedział ten, z którym rozmawiała.

— Czy wsiedli do pociągu do Dover? — spytała.

Jeff, ten młodszy, pokiwał głową.

— Było ich czworo, proszę pani. Sam się im przyglądałem. Mieli dużo bagażu.

— Czworo? — powtórzyła Nerita.

— Mężczyzna, który według mnie był kurierem, bo trzymał bilety — wyliczał Jeff — służąca, dama w purpurowym berecie i mały chłopiec, którego prowadziła za rękę. Wsiedli do przedziału pierwszej klasy z przodu pociągu.

Nerita zrozumiała. Miała jednak rację! Markiza porwała swojego syna!

— Obawiam się, że się panienka spóźniła — powiedział starszy bagażowy.

— Kiedy odchodzi następny pociąg do Dover? — spytała Nerita.

— Cóż, zwykły pociąg zaraz powinien tu być — odpowiedział mężczyzna. — Zatrzymuje się na każdej stacji i dojeżdża do Dover godzinę później niż ekspres.

Nerita podjęła decyzję.

— Czy byłby pan tak dobry i zdobył dla mnie miejscówkę? — poprosiła.

— Czy w „przedziale dla pań”? Zdaje mi się, że podróżuje pani sama.

— Tak, poproszę — odpowiedziała. — Kupię bilet.

Skierowała się do kasy, a po drodze powiedziała woźnicy, żeby wracał do Wych Park.

— Przyjadę wieczorem — oświadczyła — teraz muszę jechać do Dover.

Woźnica nie zadawał pytań, więc Nerita zdecydowała się nie przekazywać przez niego żadnej wiadomości. Miała nadzieję, iż nie zainteresowany obecnością syna markiz nie zauważy, że ani chłopca, ani jej nie ma w domu. Wierzyła też w dyskrecję stajennego.

Na przyjazd pociągu czekała kwadrans. Kiedy wreszcie wtoczył się na peron, okazało się, że ma tylko przedziały pierwszej klasy. Po odrzuceniu myśli o rozrzutności, zdecydowała się na pierwsząklasę, ponieważ jazda zatłoczoną drugą lub trzeciąklasą wprowadziłaby ją w jeszcze większe zdenerwowanie.

W przedziale wskazanym przez bagażowego, nie było nikogo. Przypuszczała, że bogatsi pasażerowie odjechali ekspresem. Kiedy pociąg ruszył, usadowiła się w rogu przedziału. Zastanawiała się, czy ma jakąś szansę dogonić markizę, zanim ta przesiądzie się na statek. Nie miała pojęcia, ile parowców odpływa dziennie z Dover. Ze swoich poprzednich podróży usiłowała sobie przypomnieć, w jakich porach dnia odpływają. Było wcześnie rano, więc sądziła, że parowiec wyruszy gdzieś około południa. Czy będzie miała dość czasu, aby ścigać markizę aż do Quay i spróbować zapobiec wywiezieniu Anthony’ego na kontynent? Miała małe szanse.

Jak przystało na prawdziwą damę, markiza miała kuriera i służącą, więc z pewnością nie było sposobu, aby odbić Anthony’ego siłą. Mogła tylko liczyć na to, że błaganiem przekona ją do powrotu i porozmawiania z mężem o pozostawieniu jej syna. Zważywszy na okoliczności, jeśli dowie się, że ona naprawdę umiera, może nie odmówi? O ile lepiej byłoby zrobić tak od razu, niż samowolnie wyręczać prawo.

Nagle uświadomiła sobie, że przecież markiza mogła już powiedzieć mężowi o swoim stanie zdrowia, a on mimo to nie uległ jej prośbom. W jego zachowaniu wobec syna było coś twardego i okrutnego. Mimo miłości do niego Nerita obawiała się, że może nie jest to jedyna zła cecha charakteru markiza.

— Kocham go tak bardzo — powiedziała do siebie — że chciałabym, aby miał same zalety, był tak dobry i szlachetny, jak podpowiada mi moje serce. Gdyby był inny, jak mógłby kochać tak doskonale, tak wzniośle.

Siedziała zamyślona nie patrząc, co się dzieje za oknem. Dopiero później zdała sobie sprawę, że pociąg jedzie bardzo powoli, a krajobraz spowija gęsta mgła. Stajenny miał rację. Opady ustały, natomiast po wczorajszych wiatrach i zimnie wystąpiła mgła.

Przerażona pomyślała, że w ten sposób nigdy nie dogoni markizy. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że z powodu mgły ekspres też musiał zwolnić biegu. Przez następne pół godziny posuwali się w ślimaczym tempie. Nagle pociąg zatrzymał się ze zgrzytem kół. Ciszę za oknem przerwały jakieś odgłosy. Nerita spostrzegła mężczyzn niosących pochodnie. Otworzyła okno i wychyliła się na zewnątrz. Natychmiast spowił ją gryzący dym. Minęło ją kilku mężczyzn, wśród których dostrzegła jednego w mundurze strażnika.

— Co się stało? — zapytała.

— Wypadek, proszę pani — odpowiedział grzecznie.

— Wypadek?

Głos Nerity brzmiał bardzo wyraźnie.

— Tak, proszę pani, zderzenie dwóch pociągów we mgle.

— Czy jednym z nich był ekspres do Dover? — zapytała.

— Tak zrozumiałem, proszę pani. Wiem, że jechał przed nami.

Nerita otworzyła drzwi wagonu.

— Niech pani lepiej zostanie na miejscu, psze pani — przestrzegł ją strażnik.

— W ekspresie do Dover jechali moi przyjaciele — powiedziała Nerita. — Chciałabym wiedzieć, czy nic się im nie stało. — Zobaczyła, że strażnik zaczyna się denerwować, więc uprzejmie dodała: — Kobieta, o którą mi chodzi, to markiza Wychbold. Podróżuje z synem, lordem Burtonem.

Tak jak przypuszczała, na strażniku zrobiło to wrażenie.

— Jeśli pójdzie pani ze mną, madam — powiedział — zobaczymy, co się da zrobić.

Mgła była o wiele gęstsza niż przypuszczała. Na zewnątrz stało kilku mężczyzn z pochodniami, podchodzili do nich następni. Podążając za strażnikiem, Nerita szła wzdłuż torów. Z daleka słychać było głośny syk pary. Pierwszy wagon, do którego podeszli, był cały. Minęli wagon kierownika pociągu, kilka przedziałów bagażowych i dla inwentarza domowego, w końcu dotarli do wagonów trzeciej klasy. Dwa pierwsze stały na torach, lecz pasażerowie, którzy je zajmowali, z pewnościąbyli w szoku. Krzyczeli, czołgali się i chaotycznie opowiadali, co się stało.

Wtedy, w blasku palących się pochodni, Nerita zobaczyła pierwszy skutek zderzenia. Trzy wagony leżały przewrócone. Tam, gdzie zaprowadził ich j eden z kolejarzy, panował całkowity chaos. Widać było, że parowóz pociągu jadącego z naprzeciwka, zderzył się z parowozem ekspresu do Dover. Jeden z nich leżał na boku, a jego koła nadal się obracały. Wszystko zagłuszał świst pary.

Nerita wypatrywała tylko przedziałów pierwszej klasy, które znajdowały się z przodu ekspresu. Pierwszy z nich wyglądał tak, jakby złożono go na pół. Pasażerom pomagano wysiadać lub kulejąc sami wychodzili z przedziałów. Większość z nich położono na pokrytym śniegiem zboczu torowiska. Kobiety płakały, dzieci krzyczały, a mężczyźni z ociekającymi krwią twarzami, pokiereszowanymi rękami i nogami klęli albo wzywali pomoc medyczną. Wszędzie panował niewiarygodny wprost chaos. W świetle pochodni ludzkie twarze wydawały się groteskowe i straszne.

Strażnik polecił przewodnikowi niosącemu pochodnię podnieść ją trochę wyżej, aby dawała więcej światła. Dzięki temu Nerita wyraźnie widziała, kogo wynoszono z pociągu. W pierwszej klasie byli pasażerowie dobrze sytuowani; mężczyźni w paltach z karakułowymi kołnierzami, kobiety otulone futrami i ozdobione lśniącymi w blasku ognia klejnotami. Nie było widać kobiety w purpurowym berecie. Dopiero gdy zobaczyła trzech mężczyzn z trudem wynoszących ciało przez zmiażdżone drzwi, wiedziała od razu, że to osoba, której szuka. Mężczyźni położyli markizę na zaśnieżonym zboczu.

— Nie ma dla niej nadziei! — powiedział jeden z nich, prostując się. — Zawalił się na nią dach.

Zanim jeszcze odezwał się ten człowiek, wiedziała, że markiza nie żyje. Wskazywało na to nienaturalne ułożenie głowy i pozbawiona jakichkolwiek oznak życia twarz. Oczy miała zamknięte, a na policzkach krew. Wyglądała na spokojną, bez śladów strachu na twarzy.

Nerita podeszła z mężczyzną do przedziału.

— W środku jest jeszcze mały chłopiec — powiedziała. — Proszę spróbować go odszukać.

Weszli z trudem do zniszczonego wagonu. W chwilę później pojawili się niosąc nie chłopca, ale dorosłego mężczyznę. Żył. Ostrym głosem wydawał polecenia, aby nieśli go ostrożnie, ponieważ ma złamaną nogę.

Nerita domyśliła się, że on jest kurierem markizy. Położyli go obok jej ciała. Nerita jeszcze raz poprosiła:

— W przedziale był mały chłopiec — sześcioletni — zobaczcie, czy żyje.

— Racja — przyznał strażnik. — Jest szansa, że dziecko przeżyło, mimo że dorosłym się to nie udało.

— W wagonie została jeszcze kobieta — powiedział jeden z pomocników — ale jest zasypana i wygląda na to, że nie żyje. Próbowaliśmy ją wyciągnąć, ale to niemożliwe.

— Szukajcie dziecka — polecił strażnik.

Nericie zdawało się, że upłynęła godzina, choć w rzeczywistości minęło zaledwie kilka minut, zanim usłyszeli wołanie jednego z mężczyzn. Strażnik wszedł do środka.

— Jest! — usłyszała Nerita. — Jest pod siedzeniem!

— Wydostańcie go! — rozkazał strażnik.

— Próbujemy — brzmiała odpowiedź — ale to nie jest dobry pomysł. On nie żyje!

Nerita straciła na chwilę oddech. Poczuła, jak strażnik nieśmiało dotyka jej ręki.

— Proszę się uspokoić, szanowna pani — powiedział. — Nic pani na to nie poradzi.

— Nie — odpowiedziała Nerita. — Nic... na... to... nie poradzę.

Potem z trudem mogła sobie przypomnieć, co się działo. Pamiętała tylko troskliwą opiekę strażnika. Znalazł jej coś do siedzenia i poszedł szukać lekarza, który biegał ze swoim asystentem pomiędzy ofiarami zapisując nazwiska zmarłych, aby można ich było zabrać do kostnicy, a nie do szpitala. Kiedy lekarz podszedł do Nerity, zdołała wykrztusić:

— Zmarła jest... markizą Wychbold... mały chłopiec, którego ciała... nie mogli wynieść.... jest jej... synem, lordem... Burtonem.

— Gdzie mieszkała lady Wychbold? — spytał lekarz.

Nerita zawahała się, zanim udzieliła odpowiedzi:

— Byłabym wdzięczna, doktorze... gdyby zorganizował pan przewóz ciał... markizy i jej syna... do Wych Park, gdzie zostaną... pochowane.

— Znam Wych Park — powiedział lekarz.

— Jest tam stacja — rzucił strażnik.

— Niech pani zostawi wszystko mnie — polecił lekarz. — A oto moja wizytówka.

— Jestem pewna, że markiz Wychbold będzie chciał się z panem skontaktować, doktorze.

— Proszę powiedzieć markizowi, że wszystko załatwię. Jeśli nie zaleci inaczej, ciała pojadą w trumnach pierwszym pociągiem, który będzie przejeżdżał przez tę stację.

— Jestem panu bardzo wdzięczna.

— Jak przypuszczam, nie będzie pani chciała jechać teraz do Dover? — zapytał lekarz.

— Wręcz przeciwnie, wracam do Wych Park — odparła Nerita.

— Jestem pewien, że wszystko będzie załatwione. — Lekarz popatrzył na strażnika. — Dowie się pan, co się dzieje? Tory na pewno będą jeszcze przez jakiś czas nieprzejezdne.

— Przypuszczam, że ekspres zawróci do rozjazdu — odpowiedział strażnik. — Jeśli pani poczeka, sądzę, że dotrze pani na stację późnym popołudniem.

— Jestem pewien, że zadba pan o to — powiedział lekarz i powrócił do liczenia ofiar.

Strażnik zabrał Neritę do wagonu, który przedtem opuściła. Nie była już sama; do kolejki wsiedli ludzie z obydwu rozbitych pociągów, którzy chcieli odjechać z miejsca wypadku.

Wszyscy rozmawiali podekscytowanymi głosami, dyskutując jak starzy znajomi.

Nerita wiedziała, że gdyby była sama, płakałaby, załamana nerwowo z powodu śmierci Anthony’ego. W takim harmidrze nie mogła się jednak skupić na tej tragedii. Ktoś przyniósł z ekspresu jedzenie i napoje. Sama nigdy by o to nie poprosiła, ale z wdzięcznością przyjęła ofiarowaną przez dostatnio wyglądającego mężczyznę szklaneczkę sherry. Kobieta z koszem, wypełnionym po brzegi rozmaitymi specjałami, poczęstowała ją kanapkami i pasztecikami.

Minęło trochę czasu, zanim ruszyli z miejsca wypadku. Jechali bardzo wolno do rozjazdu, skąd odjeżdżały pociągi zabierające pasażerów w kierunku Londynu.

Nerita odszukała strażnika i poprosiła go, aby zatrzymał pociąg na stacji Wych Park. Przychylił się do jej prośby, a kiedy pociąg podjechał do stacji, otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść. Widziała, że zrobiło to na współpasażerach wrażenie. Podziękowała im za ofiarowany poczęstunek i rozstali się życząc sobie wzajemnie szczęścia.

W Wych Park mgła nie była aż tak gęsta, jak na dole. Gdy jednak w nadciągającym mroku Nerita wyruszyła w drogę do domu, czuła że przepełniła ją ponura i mglista atmosfera. Nie tylko z powodu żalu po Anthonym, ale także z obawy przed tym, co ją czeka. Dręczyło ją pytanie — co powie markiz? Nawet odgłosy kroków w roztopionym śniegu, zdawały się powtarzać. — Co powie markiz?

Stacja znajdowała się po przeciwnej stronie wioski sąsiadującej z główną bramą do Wych Park. Idąc przez krytą strzechami wieś Nerita dostrzegła zarośla domu, w którym mieścił się sklep. Znalazła tam młodego woźnicę. Dowiedziawszy się, kim ona jest, chłopak odwiózł ją do domu wozem, jakiego zwykle używał jadąc po zakupy i rozwożąc służbę do miasta.

Z daleka Nerita ujrzała rozświetlone okna, kontrastujące z ciemną sylwetką wielkiego budynku. Zamiast radosnego podniecenia, jakie czuła wracając saniami z markizem, jej serce wypełniał bezbrzeżny smutek i żal.

Woźnica bez słowa podwiózł ją pod boczne wejście, którym zwykle wychodziła z Anthonym. Czy naprawdę jeszcze dziś rano prowadziła małego chłopca do stajni? Był tak uradowany perspektywą przejażdżki po parku i spotkaniem ze swym ukochanym kucykiem! Czuła się tak, jakby od tego czasu minął cały wiek — wiek strachu, oczekiwania i przerażenia.

Podziękowała woźnicy i weszła do domu. Tuż przed schodami, wiodącymi do dziecinnego pokoju na trzecim piętrze, zawahała się przez moment. Postanowiła jednak z nikim nie rozmawiać, zanim nie opowie wszystkiego markizowi.

Przeszła korytarzem do wielkiego holu w poszukiwaniu lokaja. Zastała tam kilku lokajów i służącego tu od lat, szefa służby. Podszedł do niej natychmiast, gdy tylko ją zobaczył nadchodzącą korytarzem.

— Muszę się widzieć z jaśnie panem! — rzekła.

— Jaśnie pan gra w karty w błękitnym salonie, miss Graham.

— Muszę się z nim widzieć... na osobności — powiedziała Nerita — to... ważne.

— Proszę poczekać w salonie, miss Graham — odpowiedział wyniośle. Przeszedł przez hol i wszedł do małego ekskluzywnie umeblowanego pokoju.

Nerita ściągnęła rękawiczki. Było jej bardzo zimno; choć przysunęła ręce do ognia, nie czuła żadnego ciepła, jakby odpłynęła z niej cała krew. Usłyszała trzask otwieranych drzwi i wzięła głęboki wdech. Bała się, że nie będzie w stanie wydobyć głosu. Markiz wszedł do salonu. Drzwi się zamknęły.

— Co się stało? — zapytał. — Kiedy o ciebie pytałem, usłyszałem, że wyszłaś z domu. Nie wiedziałem dlaczego i dokąd poszłaś.

— To właśnie... muszę... ci... powiedzieć — z trudem wykrztusiła Nerita.

— Jesteś bardzo zmęczona. Usiądź, przyniosę ci coś.

— N-nie — powiedziała. — Najpierw mnie wysłuchaj... proszę... posłuchaj mnie.

Podszedł do niej.

— Co to ma znaczyć? — spytał. — Kochanie, jak ty wyglądasz, nie zniosę tego.

Nerita podniosła rękę. Czuła, że zaraz się rozpłacze wzruszona jego czułością. Zmusiła się do nadludzkiego wysiłku i powiedziała:

— Nie wiem, jak ci to... powiedzieć... ale tego ranka... kiedy Anthony... jeździł po parku... pewna dama chciała się... z nim widzieć.

— Dama?

— To była twoja żona... markiza. Przyjechała. .. bo... była umierająca. Chciała.... przed śmiercią... zobaczyć Anthony’ego. — Zająknęła się. Nie była w stanie patrzeć na markiza, ale wiedziała, że przygląda się jej z niedowierzaniem. — Kiedy Anthony wsiadł do... karety, ona... odjechała.

— Odjechała? — Głos markiza zabrzmiał obco, podobnie jak jej własny.

— Ja... pojechałam za nimi na stację — ciągnęła Nerita — ale odjechali... ekspresem do Dover. — Markiz wydał z siebie dziwny dźwięk. Mógł być to okrzyk albo jęk. Nie byłą pewna, ale czuła, że jeśli nie opowie wszystkiego natychmiast, za chwilę nie będzie mogła w ogóle otworzyć ust. Dlatego kontynuowała: — Pojechałam za nimi następnym pociągiem, ale z powodu mgły nastąpiło zderzenie ekspresu z innym pociągiem i kiedy ich odnalazłam, obydwoje... nie żyli!

Powiedziała to prawie szeptem, ale ostatnie słowa zabrzmiały bardzo donośnie. Markiz stał nieruchomo nie mówiąc ani słowa. Po chwili podszedł do okna wpatrując się w ciemność.

— Powiedziałaś, że obydwoje nie żyją? — zapytał.

— Ich ciała... zostaną tu przewiezione najszybciej, jak to jest możliwe — odpowiedziała Nerita. — Dopilnuje tego lekarz, oto jego wizytówka. Pomyślałam, że... będzie dobrze, jak... wrócą do domu.

Przy ostatnich słowach jej głos się załamał i nie czekając, aż markiz coś powie, albo chociaż odwróci się od okna, położyła wizytówkę na stole i wyszła z pokoju. Po policzkach płynęły jej łzy. Zaczęła biec. Minęła główne schody prawie po omacku znalazła drugie, prowadzące do dziecinnego pokoju. Wchodząc na górę cały czas płakała.

W pokoju zobaczyła czekającą na nią Emily. Zanim jeszcze służąca zdążyła się odezwać, powiedziała przez łzy:

— Pakuj się... Emily! Pakuj się tak szybko, jak możesz! Wyjeżdżamy!