Emily zebrała ze stołu naczynia i chciała odnieść do maleńkiej kuchni.
— Mogę pozmywać? — spytała Nerita.
Emily się roześmiała.
— Po moim trupie, panienko. Poza tym, co tu zmywać? Panienka zjadła tyle, co kot napłakał.
— Nie jestem głodna — odpowiedziała Nerita, ale Emily zniknęła już w kuchni.
Nerita zdjęła ze stołu biały obrus i schowała go do szuflady. Podeszła do okna, popatrzyła na zalany słońcem ogród i zastanawiała się, co będzie robić dziś po południu. Odkąd przyjechały do domku Emily w Little Berkhamsted, ciężko było jej się czymś zająć. Bez przerwy myślami była przy markizie.
Już tamtego pamiętnego dnia wiedziała, że nie zostanie dłużej w Wych Park, gdyż on może ją obwinić o to, co się stało. Bo to była jej wina; Anthony był pod jej opieką, kiedy porwała go matka.
Obojętność markiza wobec dziecka nie zmieniała faktu, że Anthony był jego synem i spadkobiercą. Przez sześć lat walczył o prawa do niego z żoną, która próbowała mu go odebrać. A teraz Anthony nie żył! Serce Nerity okryło się żałobą. Wolałaby raczej oddać swoje życie, niż pozwolić umrzeć w tak tragiczny i niepotrzebny sposób małemu chłopcu. Nie potrafiła opłakiwać markizy. Była bardzo schorowaną kobietą, a jej dni były i tak policzone; Anthony to co innego.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym, że markiz był wolny; gdyby chciał, znów mógłby się ożenić. Z jej punktu widzenia, ponieważ przyczyniła się do śmierci jego syna, było to niemożliwe. Markiz zaś nie wiedział ani kim była, ani jakim skandalem byłoby ożenić się z córką człowieka, który dopuścił się bankructwa i popełnił samobójstwo.
Przez jeden magiczny moment — pomyślała — wszystkie obawy usunęła przeogromna siła miłości, która popchnęła ich ku sobie. Kiedy się spotkały ich usta, wiedzieli, że należą do siebie w sposób nie dający się wytłumaczyć, wykraczający poza zwykłą rzeczywistość.
— Kocham go — szeptała do siebie nocą.
Ciało jej wibrowało obudzonym przez niego uczuciem, zbyt uduchowionym, zbyt doskonałym, aby je wyrazić słowami. To był jednak tylko sen, z którego się musiała obudzić. Kiedy krzyknęła do Emily, aby spakowała ich rzeczy, czuła, że nakazuje jej to zdrowy rozsądek zagłuszający inne uczucia. Bez zbędnych pytań, Emily zaczęła pakowanie.
Kufry stały w pokoju obok; wyniosła je i zaczęła układać ubrania Nerity tak szybko, że gdy przestała płakać i otarła łzy, pierwszy z nich był przygotowany do drogi..
— Jeśli się pośpieszymy — powiedziała Nerita nieswoim głosem — zdążymy... na najbliższy pociąg.
Nie musiała tłumaczyć, że wszystkie pociągi były opóźnione z powodu wypadku. Emily wstała, podeszła do szafy i wyjęła z niej kolejną suknię.
— Gdzie jedziemy, panienko? — spytała.
— Nie mam... pojęcia — odparła Nerita — ale musimy... gdzieś pojechać.
Wiedziała, że gdziekolwiek pojedzie, jej serce i dusza zostaną w Wych Park. Tu bowiem mieszkał ten, którego kochała.
— Mam pomysł — powiedziała Emily.
Nerita bez większego zainteresowania spojrzała na służącą.
— Może to nie będzie najwygodniejsze miejsce, panienko, ale mam mały domek, jest teraz pusty.
— Domek?! — wykrzyknęła zdziwiona Nerita. — Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
— Cóż, dowiedziałam się o tym dopiero po powrocie do Anglii, gdy mieszkałyśmy u jaśnie pani. Prawdę mówiąc, po tym, co się wydarzyło, zupełnie o nim zapomniałam.
— Gdzie on jest? — spytała Nerita.
— W Little Berkhamsted, niedaleko Londynu. Tam mieszkali moi rodzice, tam się wychowałam.
— I możemy tam pojechać?
— Domek nie należał do nich, panienko, ale do wuja Freda. Byłam jego ulubienicą, a że jako jedyna z rodziny nie wyszłam za mąż, zapisał go w spadku mnie.
— A więc możemy od razu pojechać! — zawołała Nerita.
— Brat do mnie napisał, że jego żona będzie starała się utrzymać go w czystości, aż do mojego przyjazdu — odpowiedziała.
— W takim razie jedźmy — postanowiła Nerita. — Niebo nam zsyła ten domek.
Przedtem planowała zamieszkać w jakimś tanim hotelu, zanim znajdą następną pracę. Na samą jednak myśl o opiekowaniu się kolejnym dzieckiem i o przebywaniu w innym obcym domu, budził się w niej wewnętrzny sprzeciw.
Wydostać się z Wych Park było łatwiej niż przewidywała. Powóz, zamówiony do zawiezienia ich na stację, zjawił się w ciągu dziesięciu minut. Jeżeli lokaj pytał o coś Emily, Nerita tego nie słyszała. Odjechały po ciemku, żeby się nie rozpłakać. Nerita nawet się nie obejrzała. Siedziała z pobladłą twarzą i nieruchomym wzrokiem patrzyła przed siebie.
Dlaczego wyjeżdżają, wyjaśniła Emily dopiero wtedy, gdy się przebierała w podróżną suknię.
— Panicz Anthony... nie żyje — powiedziała zdławionym głosem. — On... i jego matka... zginęli w katastrofie kolejowej.
Emily zadała kilka niezbędnych pytań, żeby zrozumieć, co się stało. Kochała Neritę, więc przestała mówić na ten temat. Opowiadała jedynie o rodzinnej wiosce i o podróży, jaką miały przed sobą.
Zbudowany z szarego kamienia kościół normandzki, wiejski skwer, oberża, sklep i kilka krytych strzechą chatek, wśród których stała ta należąca do Emily — było tym, czego Nerita się spodziewała. W domku znajdowały się dwie sypialnie, salonik z nisko sklepionym sufitem, wspartym na drewnianych belkach, i dobudowana później kuchnia, w której miejsca starczyło tylko dla jednej osoby. Był skromnie i biednie umeblowany, ale Nericie to nie przeszkadzało, byle mogła być sama i spokojnie przemyśleć, co ze sobą począć.
Znały się i kochały z Emily od wielu lat, więc służąca umiejętnie się nią opiekowała, nie próbując ani strofować, ani rozpieszczać. Wiedziała, że Nerita cierpi nie tylko z powodu śmierci Anthony’ego. Zniknął z jej twarzy blask, który opromieniał ją od momentu, gdy wróciła z przejażdżki saniami. Pozostała tęsknota, z każdym dniem coraz bardziej widoczna; dziewczyna nie mogła jeść i chudła w oczach.
Emily weszła do saloniku.
— Idę do sklepu poszukać czegoś, co pobudzi panienki apetyt przed kolacją — powiedziała. — To nie potrwa długo.
— Nie fatyguj się — odpowiedziała Nerita.— Zrób jajka.
— Jajka były na śniadanie, i co panienka zjadła? Jedną łyżeczkę! — Przerwała, po czym dokończyła: — Staram się, jak mogę, ale przypuszczam, że tęskni panienka za tym śmiesznym kucharzem, któremu ojciec panienki płacił majątek.
Nerita impulsywnie chwyciła ją za rękę.
— Przepraszam, kochana Emily — powiedziała. — Nie pomniejszam twych zdolności kulinarnych, ale jedzenie nie chce mi przejść przez gardło, i nic nie mogę na to poradzić.
— Matka mówiła mi zawsze, że czas leczy rany. Musi panienka dać sobie po prostu trochę czasu — powiedziała łagodnie Emily.
— To właśnie próbuję robić. Dziękuję ci, Emily, za twoją wyrozumiałość.
— Nie jestem wyrozumiała — odpowiedziała przekornie Emily — i wcale nie chcę być. Po prostu chcę, aby panienka znowu miała rumieńce i była uśmiechnięta. — Cofnęła rękę i odwróciła się. — Mogłabym wiele powiedzieć na ten temat. Ale nie powiem. Czy chce panienka coś ze sklepu?
— Nic nie przychodzi mi na myśl — odpowiedziała Nerita.
Kilka chwil później Emily ubrana w czarny beret i grubą narzutkę wyszła z saloniku, niosąc w ręku koszyk. Nerita usiadła w fotelu przy kominku zamierzając czytać, ale litery skakały jej przed oczami. Widziała tylko twarz markiza i słyszała jego głos, gdy mówił:
— Kochana, wiem o tobie wszystko, choć nic mi na swój temat nie powiedziałaś.
A może coś mu mówiła? — zastanawiała się tysiące razy. Nie mogła jednak ryzykować, żeby nie zobaczyć zmieniającego się wyrazu oczu i poczuć sztywnienia jego ciała Niezależnie od tego, jak byli sobą zauroczeni, wiedziała, że gdyby doszło do pytań na temat wielkich pieniędzy i cierpienia jego przyjaciół, którzy zawierzyli jej ojcu, czar by prysł. Ich miłość była jak kwiat na skraju przepaści, a zimna rzeczywistość, której powiew mógł go zniszczyć szybciej niż wszystko inne, dotyczyła straconych pieniędzy. W świecie, w którym żył markiz, pieniądze miały największą władzę!
Nie wolno mu zapomnieć, pomyślała prawie ze złością. — Musi mnie pamiętać, przez chwilę byłam jego częścią, byliśmy jedną całością. Nie mogła żyć ze świadomością, że może o niej myśleć z pogardą. Postanowiła, że przynajmniej ze względu na Emily zastanowi się nad przyszłością.
Z zamyślenia wyrwało ją stukanie do drzwi. Pomyślała, że to pewnie Baker, którego wzywały. Wstała, podeszła do drzwi, otworzyła. Z wrażenia nie mogła się poruszyć: przed nią stał markiz!
W wysokim kapeluszu i szerokim płaszczu wyglądał na nienaturalnie wielkiego. Przez chwilę patrzyli na siebie, a Nericie wydawało się, że nie trzeba nic wyjaśniać. Był tutaj; znowu się spotkali.
Ciszę przerwał on:
— Mogę wejść?
Nerita nadal nie mogła mówić. Zrobiła krok do tyłu. Markiz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Zdjął kapelusz, położył go na fotelu, poprawił płaszcz i patrzył na Neritę bezwiednie przysuwając się do ognia, jakby musiał się ogrzać.
— Jak mogłaś...? — zaczął.
I nagle, choć żadne z nich tego nie przewidziało, znalazła się w jego objęciach. Przytulił ją z całych sił i całował dziko, zapamiętale, zachłannie, jakby chciał zatrzymać ją na zawsze. Wszystko zniknęło, problemy, trudności, domek, przeszłość i przyszłość. Była tylko miłość — miłość tak potężna, majestatyczna, że w jej obliczu nic nie było ważne. Nerita usiłowała coś powiedzieć, ale zamiast tego schowała twarz w jego ramionach.
— Moja ukochana, jedyna! — zawołał markiz.— Jak mogłaś mnie zostawić?
Po sile jego uścisku można było się domyślić, jak cierpiał.
— Kocham... cię.
— Ja także cię kocham. I słowo „kocham” nie oddaje w pełni tego, co czuję. Jesteś moja, bez ciebie jestem ułomnym kaleką.
Tak jest i ze mną, pomyślała Nerita, a głośno powiedziała.
— Musiałam... wyjechać.
— Dlaczego? Dlaczego? Kiedy pierwszy raz cię pocałowałem, wiedzieliśmy oboje, że żadne z nas nie będzie w stanie żyć bez drugiego.
— Myślałam... że... to było... jak... śmierć... opuścić cię.
— Dlaczego wyjechałaś? Bałem się, że nigdy już cię nie znajdę — powiedział markiz z nutą obawy w głosie.
Przytuliła się mocniej. Serce śpiewało jej z radości, że może to zrobić.
— Jak... jak mnie odnalazłeś? — spytała.
Uśmiechnął się.
— Należę do mądrych ludzi — wyjaśnił — ale gdyby cię tu nie było, resztę życia spędziłbym na poszukiwaniach.
Powiedział to z taką czułością, że oczy Nerity wypełniły się łzami wzruszenia. Spojrzała na niego, a wtedy jeszcze raz ją pocałował; obsypał pocałunkami jej oczy, policzki, mały prosty nosek, a na końcu usta.
Muszę to... przemyśleć, muszę z nim pomówić, pomyślała Nerita, ale było to niemożliwe. Uczucie, które z niego emanowało, przyćmiewało wszystko, a płomień miłości stał się nagle częścią ich samych. W końcu z nadludzkim wysiłkiem oderwała się od jego ust.
— Musimy... porozmawiać — zająknęła się.
— Dlaczego? — spytał.
— Jest tak... wiele do powiedzenia.
— Mamy na to mnóstwo czasu, skoro już cię odnalazłem. — Wciąż ją przytulając powiedział. — Zapomniałem, jaka jesteś piękna! Oczarowałaś mnie i już nigdy nie uwolnię się spod twych czarów.
Powinna mu była odpowiedzieć, że musi, ale zamiast tego, nie mogąc wyrwać się z jego objęć, spytała ponownie:
— Jak mnie tu znalazłeś?
— Kiedy się dowiedziałem, że wyjechałaś, omal nie postradałem zmysłów! — odparł. — Nie przypuszczałem, że możesz tak po prostu wyjechać, nie mówiąc gdzie i dlaczego.
Nerita znowu opuściła głowę.
— Nie chciałam... żebyś wiedział.
— Jedyne, co zostawiłaś w pokoju dziecinnym, to były pieniądze pożyczone od Dawkinsa. Jak mogłaś pomyśleć o nim, a nie o mnie?
— Myślałam o tobie... dlatego właśnie... wyjechałam.
— Nie przypuszczałem, że można tak cierpieć, jak ja wówczas, gdy sądziłem, że utraciłem cię na zawsze.
— Ja... bardzo przepraszam — powiedziała cicho — ale zrobiłam to, co było... słuszne.
— Słuszne dla kogo? — powiedział prawie ostro markiz. — Bo na pewno nie dla mnie! Kocham cię, Nerito! Nigdy nikogo tak nie kochałem! Dobrze wiesz, że nie będziemy umieli żyć bez siebie i naszej miłości. — Po chwili dokończył, ale już innym tonem: — Na czym to stanąłem? Miałem powiedzieć, jak cię odnalazłem. Otóż Marriott podał mi nazwę agencji, w której szukałaś zatrudnienia, i po zakończonych uroczystościach pogrzebowych, udałem się do Londynu.
Na samo brzmienie słowa „pogrzeb” Nerita zadrżała, ale markiz ciągnął dalej:
— Nadzwyczajna kobieta w biurze zatrudnienia powiedziała mi, że Emily pracowała przez pewien czas u hrabiny de Grey, którą oczywiście znam.
Nerita znów zadrżała, ale tym razem z zazdrości o tę kobietę. Markiz ucałował jej włosy, po czym kontynuował opowieść:
— Na szczęście ma ona kompetentną sekretarkę, która podała mi adres Emily i powiedziała, że właśnie tam jeździła twoja znajoma, kiedy zachorowali jej rodzice. Sama widzisz, że było to łatwe. Ale mogło być o wiele trudniejsze.
— Nie chciałam... abyś mnie znalazł.
— Ale dlaczego, najdroższa, dlaczego? Rozumiem, że bardzo przeżyłaś śmierć Anthony’ego, ale to przecież nie twoja wina.
Nerita stanowczo wyrwała się z jego objęć. Stała, wpatrując się w ogień. Markiz patrzył na nią z takim wyrazem twarzy, jakiego nigdy nie widziała u niego żadna kobieta.
— Nie powinnam była... pozwolić, aby... zabrała go matka — powiedziała. — Myślałam, że będziesz... mnie za to winił.
— Zrozumiałem, co się stało, gdy Dawkins opowiedział mi o całym zajściu podczas jazdy Anthony’ego.
Nerita podniosła wzrok.
— Tak mi... przykro. Skąd mogłam wiedzieć, że obydwoje... zginą w tym strasznym wypadku?
— Nikt nie jest w stanie przewidzieć czegoś takiego — odpowiedział markiz łagodnie. — Nie możesz się za to winić.
— Ale robię to. Choć nigdy... o niego nie dbałeś, był... twoim synem.
Zapanowała cisza, którą gwałtownie przerwał markiz:
— Anthony nie był moim synem!
Nerita patrzyła na niego w osłupieniu.
— Nie... nie był?
— Nie — powiedział stanowczo. — A teraz, kochanie, usiądź. Powiem ci coś, czego nigdy nikomu nie mówiłem. Dlatego proszę cię, abyśmy więcej nie poruszali tego tematu.
Zdecydowany ton jego głosu zmusił ją do posłuchu. Nie usiadła jednak w fotelu, lecz kucnęła na dywaniku przy kominku. Markiz usiadł w fotelu. Ponieważ pokój był maleńki, nadal byli bardzo blisko siebie.
— Siedem lat temu byłem w Rzymie — zaczął — i zakochałem się, a przynajmniej tak sądziłem.
Nerita z wrażenia zaniemówiła, ale nie spojrzała na niego. Dalej wpatrywała się w płomienie.
— Camille była Angielką, a jej babka Włoszką. Spotkaliśmy się na kilku przyjęciach. — Markiz przerwał na chwilę, rozmyślając o przeszłości. — Była piękna i różniła się od kobiet, które znałem w Londynie. — Znów przerwał, jak gdyby starając się znaleźć odpowiednie słowa. — Byłem młody i głupi. Kiedy zaproponowała, abyśmy się od razu pobrali, zgodziłem się. Wyjechaliśmy z Rzymu na wieś, gdzie mieliśmy spędzić miesiąc miodowy w domu wynajętym specjalnie na tę okazję.
Nerita zamknęła oczy. Nie mogła znieść myśli, że markiz kochał inną kobietę, poślubił ją i razem z nią wyjechał.
— W noc poślubną — ciągnął obcym głosem — Camille powiedziała, że nigdy mnie nie kochała i nie będzie kochać. Była w ciąży i poślubiła mnie jedynie po to, abym został ojcem dziecka, które należało do innego!
— O nie! — nie potrafiła powstrzymać okrzyku Nerita.
— Ojcem był żonaty już wtedy Antonio Cosmillo.
Bezdźwięcznie powtórzyła to imię. Antonio Cosmillo był jednym z najznakomitszych śpiewaków na świecie. W Rzymie słyszała go kilka razy, a jako młoda dziewczyna była też na jego koncercie w Paryżu. Teraz było oczywiste, po kim Anthony odziedziczył muzyczny talent i południową urodę. Widziała też podobieństwo jego czarnych wyrazistych oczu do oczu Antonia Cosmilla, którego okrzyknięto nie tylko najlepszym śpiewakiem, ale i najprzystojniejszym mężczyzną na scenie.
— Noc poślubną spędziłem sam — powiedział markiz — a gdy wróciliśmy do Anglii, nie potrafiłem się zdobyć nawet na uprzejmość wobec kobiety, która nosiła moje nazwisko. — Na wspomnienie tych ciężkich chwil westchnął. — Dla Camilli sytuacja stała się równie ciężka jak dla mnie, więc kiedy tylko poczuła się lepiej po urodzeniu dziecka, wyjechała do Rzymu. Stamtąd napisała mi, że nie ma zamiaru wrócić, ale chce żyć z Antoniem Cosmillem jako jego kochanka. Poprosiła, abym oddał jej dziecko.
— A ty odmówiłeś?
— Odmówiłem, bo nie chciałem się przyznać, że zostałem oszukany — powiedział gorzko markiz. — Wstydziłem się, że wystrychnięto mnie na dudka, że jak zaślepiony pożądaniem do pięknej kobiety smarkacz dałem się namówić na małżeństwo, które okazało się fatalne w skutkach.— Zawahał się. Po chwili dodał: — Byłem zbyt dumny, aby przyznać, że to, co się zdarzyło, było częściowo moją winą. Dlatego zraniłem siebie, a przez przypadek ciebie, najdroższa.
Teraz zrozumiała niechęć do chłopca, który nie był jego synem, choć legalnie miał stać się spadkobiercą. Zdała sobie sprawę, jak musiał cierpieć, związany z kobietą, która nigdy poza łączącym ich nazwiskiem nie była jego żoną. Jak bardzo czułby się upokorzony, gdyby musiał wnieść pozew o rozwód, a cała ta nędzna historia przedostała się do prasy i opinii publicznej.
Zamiast tego dał dziecku wszystko, oprócz miłości rodziców, której małemu chłopcu najbardziej brakowało. Było to okrutne, może nawet bezwzględne, ale potrafiła go zrozumieć. Wiedziała bowiem o tym, czego być może nie dostrzegł nikt inny — że pod maską dumy markiza kryła się wrażliwość i słabość. Milczał przez sześć lat — i przez sześć lat cierpiał! Nie mogła mu pomóc. Delikatnie dotknęła jego kolana.
— Jest mi przykro, że... tak się stało — powiedziała miękko — ale dzięki temu rozumiem.
— Wiedziałem, że zrozumiesz, kochanie — odparł, przykrywając jej rękę swoją — teraz nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
Nerita zamknęła oczy. Zupełnie zapomniała! Nadeszła jej kolej, musiała się przyznać, nie mogła mieć dłużej przed nim sekretów. Łatwiej jej było mówić na stojąco, więc wstała.
— Nie, proszę, siedź — powiedziała widząc, że markiz także chce wstać. — Muszę ci... coś powiedzieć. — Spojrzał na nią zaciekawiony, więc wyjaśniła: — Nie mogę mówić... kiedy jestem... zbyt blisko ciebie. — Dostrzegła w jego oczach błysk lęku, jakby się obawiał tego co usłyszy, więc pośpiesznie ciągnęła. — Kocham cię! Kocham cię... całym sercem... i duszą, ale... nie mogę za ciebie wyjść.
Stała na środku małego pokoju ze złożonymi rękami i z tak dramatycznym wyrazem twarzy, że markiz na chwilę zaniemówił. Po chwili zapytał szybko:
— Skoro mnie kochasz i wiesz, jak bardzo ja kocham ciebie, czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie możemy być razem?
Nerita wzięła głęboki oddech.
— Nie nazywam się... Graham.
— Spodziewałem się tego — odparł markiz. — Powiedziałem ci, że jesteś Cindirellą, i że nie pojmuję, dlaczego ukryłaś się w Wych Park.
— Dlatego, że chciałam być z Emily — wyjąśniła. — Była jedyną osobą, która mi została i kochała mnie po... śmierci ojca.
Ostatnie słowa wymówiła z wahaniem, a markiz, jak zwykle czytając jej w myślach, zapytał:
— Czy powiesz, kim był twój ojciec?
— Nazywał się Dunbar... zwano go Dzielnym Dunbarem. Domyślam się, że wiesz o tym... on... popełnił samobójstwo!
Głos jej się załamał. Odwróciła się od markiza. Nie śmiała spojrzeć mu w twarz. Nie była w stanie znieść pogardy i być może niesmaku, jaki pewnie wyrażała. Pomiędzy nimi pojawiła się przepaść bez dna, a oczarowanie i miłość zniknęły na zawsze. Przez chwilę było cicho. Usłyszała, jak markiz wstaje. Pomyślała, że wychodzi, a ona zostaje sama, rozpaczliwie sama aż do śmierci. Nagle tuż za nią, tak blisko, że się przestraszyła, usłyszała jego głos:
— I to już wszystko?!
— Czy to mało? Stracił fortunę, a setki ludzi cierpiało przez niego.
— Gdyby nawet twój ojciec przyczynił się do mojego bankructwa, nie sprawiłoby mi to żadnej różnicy. Przecież wiesz, że to prawda, Nerito. Jeśli się ze mną zgodzisz, powiem ci coś jeszcze. — Obszedł ją dookoła. Podniosła wzrok, pełna lęku i obawy. Zobaczyła, że uśmiecha się do niej czule. — Jak mogłaś choć przez chwilę myśleć, że pieniądze staną się dla nas przeszkodą? — zapytał. — Mamy coś, co jest najważniejsze, najdoskonalsze i najcenniejsze na świecie — naszą miłość, ukochana.
Wziął ją w objęcia, a ich usta znów się spotkały. Całował z taką czułością, że do oczu napłynęły jej łzy. Tak jak powiedział, należeli do siebie nawzajem i nic nie mogło ich rozdzielić. Spojrzał w jej pełne łez oczy.
— Naprawdę... nie robi... ci to... różnicy? — zapytała.
— Naprawdę.
— Ale ja..! nie mogę cię poślubić. Co powiedzą ludzie, pomyśl. Byliby... przerażeni!
— Czy są jacyś ludzie w naszym życiu?— spytał. — Kocham cię, nie musisz się przejmować tym, co powiedzą, pomyślą czy zrobią inni. Ale poczekaj chwilę, moja najdroższa. Chcę ci coś pokazać.
Podszedł do drzwi i otworzył je. Przez okno zobaczyła, jak idzie przez ogród i wychodzi na drogę. Stał tam powóz, którym przyjechał z Londynu, ponieważ stamtąd łatwiej było się dostać do wsi. Zrozumiała, że pędził tak specjalnie dla niej.
Markiz wrócił do domku. W ręce trzymał gazetę.
— Wydaje mi się — powiedział — że albo oszczędzasz na gazetach, albo kupiwszy dzisiejszą, nie czytałaś ostatniej strony.
Otworzył Timesa, przerzucił kilka stron i podał jej. Wzięła gazetę z lękiem, choć w sercu zaświtał jej słaby płomyk nadziei. Markiz objął ją ramieniem. Przytrzymał Timesa z drugiej strony i wskazał na tytuł u góry:
„Akcje kopalni Werzenstein gwałtownie rosną. Sensacyjne odkrycie zelektryzowało giełdę, akcje skaczą w górę”.
— To... niemożliwe! — zawołała Nerita.
— To prawda, kochanie. Złoże, w które zainwestował twój ojciec, uległo wyczerpaniu, ale znalazł się ktoś, kto w nie uwierzył i szukał głębiej. W kopalni jest więcej złota niż przewidywano na początku. Ci, którzy kupili akcje, szaleją z radości.
— Nie mogę w to uwierzyć!
Nerita wpatrywała się w gazetę, jakby bała się, że ją oszukuje. Markiz odrzucił Timesa i znów wziął dziewczynę w ramiona.
— Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym pojął cię za żonę, moja piękna, niezależnie od tego kim jesteś — powiedział. — Nawet jako fałszywą bonę. Mam nadzieję jednak, że cieszysz się ze szczęścia, które nie opuściło twego ojca. Ja natomiast całkiem niespodziewanie będę miał bardzo bogatą żonę!
— Pieniądze nie mają znaczenia — usiłowała powiedzieć Nerita — ale... nie chciałam, abyś... musiał się mnie wstydzić.
— Nigdy bym się nie wstydził — odpowiedział — ale skoro tak się sprawy mają, możemy śmiało patrzeć ludziom w oczy i zacząć razem nowe życie. — Ucałował ją delikatnie w policzek i dodał: — To ważne słowo — razem. A ponieważ wiemy, że nasza miłość wszystko zwycięża, możemy uznać ją za niezwyciężoną, i niech tak zostanie.
W tych słowach zabrzmiała wesoła nutka. Nerita podniosła wzrok i zobaczyła pokój zalany blaskiem słońca. Złote światło, które ją opuściło, znów było tutaj. Skończyły się mgła i ciemność. Spowił ich blask szczęścia promieniującego z rozgrzanych miłością serc.
— Kocham cię!
Tylko te słowa mogły oddać wypełniającą ją radość.
— I ja cię kocham, najdroższa — odpowiedział markiz — nie tylko w tym momencie, nie porywczo, ale z niezachwianą pewnością, że nic na świecie nie przewyższa naszej miłości.
— Naszej... miłości! — powtórzyła Nerita szeptem.
Popatrzył na nią przez dłuższą chwilę, jakby czytając w jej myślach, i dodał:
— Siły, której nie możemy kontrolować ani zmienić. Ona nas połączyła na zawsze.
Nerita zadrżała. O taką miłość się modliła. Najpierw myślała, że nigdy jej nie znajdzie, a potem, że ją straciła. Jakby odgadując, co myśli, markiz powiedział:
— To prawda, nie sen. Szukałem cię przez całe życie, najmilsza, a teraz należysz do mnie.
Popatrzyła na niego zamglonymi ze szczęścia oczami.
— Jestem twoja... cała twoja — wyszeptała.
Pocałował ją. Poczuła, jak ogarnia ją płomień. Było to tak doskonałe, tak cudowne i wszechogarniające, że nic już nie mogło ich powstrzymać. Byli jednym. Nie istniało nic więcej, tylko siła ich niezwyciężonej miłości.