4

Ida Marie szukała ratunku w rutynie. Stopniowo dochodziła do siebie. Po wypiciu hektolitrów herbaty i kilku godzinach spędzonych na patrzeniu przez okno mogła w końcu się czymś zająć. Na przykład zmienić pościel albo włączyć zmywarkę, lub też po prostu zapalić świece czy podgrzać Theisowi trochę pomidorówki.

Przez cały ten czas miała przed oczami dziecko. Kiedy układała talerze, nakrywała do stołu czy wyrzucała gazety. Jego zamknięte oczy i malutkie rączki, które przyciągnęły jej uwagę, złożone na piersi w geście niemej modlitwy. Przez cały czas czuła swoje dziecko. Zwracała uwagę na każdy, choćby najmniejszy ruch. Kontrolowała swoje myśli, nawet najdrobniejsze przeczucie, że coś może być nie tak. Przyznała przed sobą, że traci zmysły, ale nie mogła przestać.

Nie wspomniała Theisowi o tym wydarzeniu. Właściwie nie wiedziała z jakiego powodu. Może dlatego, że zawsze był zajęty, a może po prostu nie chciała go martwić. Oczywiście powinna była mu coś powiedzieć, ale pierwszego wieczoru był taki zmęczony, że zasnął na kanapie. Następnego dnia wzięła się w garść i poszła na spotkanie z koleżankami. Sama przecież pomagała zorganizować to wyjście – wieczór panieński koleżanki z pracy, Merete, połączony z wizytą u wróżki.

Starała się myśleć w podobny sposób również później, by dodać sobie otuchy, gdy po ekspresowym wypadzie na miasto wzięły taksówkę i jechały do bloków w pobliskim Gjellerup. Mimo to czuła, że ogarnia ją lęk. Lodowaty, paraliżujący strach przed czymś, czego nie umiała sprecyzować. Może przed narodzinami dziecka? Może przed jego utratą, a może przed utratą Theisa? Albo siebie. Było wiele możliwości.

Kobiety szybko znalazły mieszkanie wróżki i pierwsze pięć osób weszło bez żadnych problemów. Wyszły z wypiekami na twarzach i błyszczącymi, rozbieganymi oczami, jakby właśnie pocałował je książę. Gdy przyszła kolej Idy Marie, coś ciągnęło ją w przeciwnym kierunku. Poczuła, że bardzo chce wrócić do domu, że nie powinna tu przychodzić. Nie potrafiła jednak powiedzieć tego głośno.

Na stole nie było kryształowej kuli ani kart tarota. Nie siedziała przy nim egzotyczna, śniada kobieta ze złotymi kolczykami, kwiecistym szalem na ramionach i czarnym kotem na kolanach. Mieszkania w największej w mieście dzielnicy imigrantów nie można też było nazwać wozem cygańskim. Wróżka nazywała się Hanne Guldberg, miała krótkie blond włosy, sweter z Jackpota, wystrzępione dżinsy i gigantyczne przeziębienie, z którym próbowała walczyć za pomocą tabletek leżących na stoliku przy kanapie.

– To już ostatni żywy obraz – powiedziała wesoło i chwilę później potężnie kichnęła.

Ida Marie poczuła, jak znów zaczyna się denerwować, i mimowolnie zrobiła krok do tyłu. Wyciągnęła rękę w stronę klamki.

– Tak mi się tylko powiedziało – rzekła kobieta i uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jesteś ostatnia, tak? Muszę zdążyć odebrać dziecko ze żłobka – wytłumaczyła i gestem wskazała Idzie Marie, żeby się rozgościła.

Ta kiwnęła głową i usiadła w fotelu naprzeciwko. Mebel był tak głęboki i miękki, że miała obawy, czy uda jej się z niego wstać. Mieszkanie wróżki stanowiło ostatni przystanek wieczoru panieńskiego przed kolacją w restauracji Globen Flakket. Wszystkie solidarnie zgodziły się na tę ekstrawagancję, gdy zamawiały wizytę, ale to było strasznie dawno temu, w zupełnie innym świecie. Przed 11 września, który wstrząsnął całym światem, a fala przerażenia dotarła aż do Århus. Przed dzieckiem w rzece.

Ida Marie poczuła na plecach zimny pot.

– Możemy zrobić krótszą wersję – zaproponowała nieśmiało i z nadzieją wstrzymała oddech.

– Nie, nie. To nie jest konieczne. – Wróżka kichnęła. – Na pewno zdążymy. Twoje koleżanki powiedziały, że to ty znalazłaś dziecko w rzece – dodała.

Ida Marie zapatrzyła się. Mrugnęła twierdząco.

– Tak, byłyśmy przy tym we trzy.

– I to w twoim stanie – powiedziała wróżka z troską. – Czujesz się już lepiej? – zapytała spokojnym, pewnym głosem, zupełnie jakby wiedziała o tym wszystkim, przez co Ida Marie przeszła, i jakby widziała też przeszłość.

– Lepiej – przytaknęła.

– Ale pewnie i tak jest ciężko?

Znowu przytaknęła.

– Gdybyś przyszła tu wcześniej, może udałoby mi się to przewidzieć – powiedziała Hanne Guldberg, wyciągając jeszcze jedną chusteczkę higieniczną z pudełka. Ida Marie odniosła wrażenie, że wróżka mówi to do siebie. – Może nie ze szczegółami, bo nie na tym to polega, ale mimo wszystko. Z pewnością mogłabym cię trochę przygotować – dodała, nie bez cienia dumy w głosie, po czym została obezwładniona przez gigantyczny napad kaszlu.

Ida Marie chciała – trochę dla żartu – zapytać, czy Hanne Guldberg przewidziała też 11 września, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Lepiej nie igrać z losem. Poza tym nie do końca wiedziała, dlaczego nagle zaczęła w myślach łączyć oba wydarzenia.

Przez chwilę znów to zobaczyła. Kiedy tylko odzyskała władzę nad swoim umysłem, pomyślała o tym, jaki ten chłopczyk był malutki. Człowieczek, który nie dostał szansy. Taki bezbronny. Przeszedł ją dreszcz i objęła się ramionami, nie zwracając uwagi na wycierającą nos wróżkę. Dziwny niepokój wkradł się tam, gdzie wcześniej było bezpiecznie i dobrze. Jakby wszystko, całe jej życie, obróciło się o 180 stopni i odbijało w zupełnie innym lustrze niż dotąd. Co właściwie się stało? Z jakiego powodu ktoś w taki sposób w obecnych czasach porzucił noworodka w Danii?

Poczuła ruchy dziecka i odrzuciła nękające ją myśli. Hanne Guldberg powoli opanowała kaszel. Pewnie z tego powodu Ida Marie czuła ten niepokój. Dlatego że już wkrótce jej świat zmieni się na zawsze i od tej pory będzie miała o wiele więcej zmartwień. Nie mogła przewidzieć, jak ona i Theis, oboje aktywni zawodowo, w dodatku on stale kursujący pomiędzy Århus a Kopenhagą, poradzą sobie jako rodzice. Napotkała spojrzenie wróżki i przez moment zastanawiała się, czy ta kobieta nie potrafi również czytać w myślach.

– Nie denerwuj się. – Hanne Guldberg uśmiechnęła się ze łzami w oczach wywołanymi kolejnym atakiem kaszlu. – Nie powiem nic strasznego. Tylko tak ogólnie.

Ida Marie przełknęła ślinę. Przecież właściwie nie wierzyła w to wszystko, więc dlaczego miałaby się denerwować? Dlaczego nie potraktować tego jak żartu, którym w rzeczywistości było?

– Czytasz z dłoni? – zapytała.

Kobieta, która miała może trochę po trzydziestce, potrząsnęła głową i posłała jej niemal pobłażliwe spojrzenie.

– Wystarczy, że tu jesteś. Może napijesz się kawy albo herbaty?

– Jeśli można, poproszę wodę.

Hanne Guldberg przyniosła dwie szklanki z połączonej z pokojem kuchni.

– Bardzo tu ładnie – powiedziała Ida Marie, zdając sobie sprawę, że w jej głosie było słychać zdziwienie.

To jasne przytulne mieszkanie urządzono w duńskim stylu. Był tu obowiązkowy owalny stół i sześć krzeseł, tak zwanych mrówek, w kolorze pastelowej zieleni. Promienie letniego słońca tańczyły na oprawionych w ramy wiszących na białych ścianach plakatach duńskiego grafika Pera Arnoldiego.

– Całkiem przyjemnie – potwierdziła Hanne Guldberg i podała Idzie Marie szklankę.

Gospodyni spojrzała na gościa przenikliwie.

– Widzę, że jesteś w punkcie zwrotnym – powiedziała. – Zresztą nie potrzebujesz wróżki, żeby o tym wiedzieć, ale być może ja będę mogła powiedzieć ci o nim coś więcej, jeśli zechcesz.

Ida Marie ostrożnie przytaknęła. Nie brzmiało tak źle. Punkt zwrotny. To chyba jeszcze przeżyje. Poza tym umówiły się wcześniej, że Hanne Guldberg nie będzie się skupiała na złych rzeczach. Wizyta nie miała prowadzić do tego, żeby osoba bliska załamania wychodziła od wróżki w jeszcze gorszym stanie. Dlatego też nie było się czego bać. Zupełnie niczego.

– Możesz mi podać jakąś osobistą rzecz, której mogę dotknąć, żeby przywołać wizje? – zapytała nowoczesna wróżka tonem, jakim laryngolog zwraca się do pacjenta.

Idzie Marie w pierwszej chwili przyszła na myśl obrączka, ale pomyślała, że to zbyt banalne. Poza tym była zła na Theisa, że znowu musiał pracować cały weekend.

Podała więc naszyjnik po prababci. Mama dała go Idzie Marie, jak dowiedziała się o ciąży. Hanne Guldberg trzymała wisiorek w dłoni. Srebrny łańcuszek dyndał niczym odwrócone wahadełko.

– Dostałaś to w spadku – powiedziała. – Od kogoś z rodziny mamy.

Ida Marie przytaknęła, znów poczuła niepokój. Wróżka kontynuowała:

– Z jakiegoś miejsca na północy. Gdzieś przy dużym jeziorze, zgadza się?

– Vänern – wyszeptała Ida Marie. – W Szwecji.

– Oczywiście, Szwecja. – Hanne Guldberg zamknęła oczy. Jej głos zmienił się, prawie szeptała. – Czujesz się tu trochę wyobcowana. Miałaś przez to jakieś kłopoty, ale większość z nich minęła. Zmieniłaś się. Próbowałaś się dopasować, ale jest coś, co ci przeszkadza. Coś, co ciągnie się za tobą od dzieciństwa. Jeśli chodzi o przyszłość, to zbliża się coś wielkiego. Coś, co na pewien okres całkowicie wypełni twoje życie. Nie wiem, czy to coś dobrego czy złego, ale z pewnością nie chodzi o poród. To jakieś inne wydarzenie.

Ida Marie zastygła ze szklanką wody w ręku. Chciała poprosić o więcej szczegółów, ale nie zdobyła się na odwagę.

– Czy widzisz coś w związku z porodem?

Hanne Guldberg uśmiechnęła się i otworzyła oczy.

– To nie poród będzie problemem, jeśli w ogóle będzie jakiś problem. Porodu nie musisz się obawiać.

– A dziecko?

– Wspaniałe. Dokładnie takie, o jakim marzyłaś.

Ida Marie poczuła się, jakby spadł z niej ogromny ciężar, i wyprostowała się z uśmiechem.

Gdy tego wieczoru wracała do domu po kolacji w Globen i dyskotece w Gyngen, w której czas spędziła na przypatrywaniu się, jak inni tańczą salsę, wydawało jej się, że odgłosy miasta pulsują jej w uszach jak długa i urywana solówka na perkusji. Po zmroku Århus upodabniał się do Nowego Jorku. Pokrzykiwania pijaków stawały się groźne, a cień w porcie przybierał postać mordercy szaleńca. Nie wiadomo, kiedy to się stało. Kiedy wszystko się skończyło. Kiedy poczucie bezpieczeństwa znikło bezpowrotnie. Ona jednak nadal je miała i musiała o tym pamiętać. Cały czas było w ich mieszkaniu na Samsøgade, gdzie Theis ustawił na parapecie świeczkę tak, by wnętrze wyglądało łagodnie i ciepło – jak powinno. Bardzo go pragnęła, bezpieczeństwa. Chciała go najbardziej na świecie. Tylko dlaczego odczuwała niepokój? Z powodu tego, że gdzieś, może tuż za rogiem, kryje się coś obcego. Może to właśnie widziała wróżka z Gjellerup. Ucieleśnienie jej wewnętrznych obaw.

Theis. Mieli wzloty i upadki. Swoje gorsze dni, tak jak wszyscy. Dziwiłaby się, gdyby było inaczej – byli ze sobą od dziewięciu lat. I nagle pojawiło się dziecko, które dopiero miało się urodzić i na które tak długo czekali. Te starania w jakiś sposób trzymały ich razem. To bardzo dziwne uczucie, gdy tak długo i mocno się czegoś pragnie i nagle to marzenie się spełnia. To gigantyczna odpowiedzialność, ogromny prezent, który miał wkrótce przypaść im w udziale. Musiała uśmiechnąć się na tę myśl, gdy wchodziła po schodach na pierwsze piętro. Z trudem wytrzymywali sam okres oczekiwania.

Theis siedział na kanapie z resztką wina w kieliszku i oglądał CNN. Usłyszała coś o bin Ladenie i wągliku. To ostatnio najpopularniejsze tematy. Zaczynała pomału tęsknić za czymś innym.

– Myślę, że mogliby w końcu puścić coś o Szwecji – zauważyła i pocałowała Theisa, chociaż wiedziała, że to zdradzi jej małe grzeszki.

– Paliłaś – powiedział, tak jak się spodziewała, i wydawało jej się, że spojrzał na nią z wyrzutem.

– Tylko jednego.

– I tylko jeden kieliszek?

Westchnęła.

– Półtora, no może dwa. Potrzebowałam tego.

– To akurat mogę zrozumieć – odparł i wskazał na gazetę, która leżała przed nim na stole pod miską z pistacjami i rozrzuconymi łupinkami. – Niezła przygoda, zwłaszcza jak się jest w ciąży. Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Ty też tam byłaś, tak?

Nie była pewna, czy w jego głosie usłyszała troskę czy wyrzut. Rozczarowało go to, że miała tajemnicę, czy martwił się jej stanem ducha? Miała nadzieję, że chodziło o to drugie. Chciała usiąść obok niego i wytłumaczyć, że nie lubi opowiadać czegoś komuś, kto nie wydaje się tym zainteresowany, a w ostatnim czasie zauważyła, że pracuje więcej niż zwykle, więc jej zwierzenia pewnie by mu tylko przeszkadzały. Jak wtedy, gdy brzuch urósł jej do tego stopnia, że nie mogła sama włożyć butów, albo gdy ciąża sprawiła, że znów odezwała się przepuklina. Jeszcze jeden kłopot, któremu trzeba było jakoś zaradzić. A Theis i tak, jak zawsze mówił, miał dosyć problemów.

– Może zapomniałam – skłamała.

– Zapomniałaś? – zdziwił się. – O takich rzeczach nie zapomina się tak po prostu. Wiem, że masz inne sprawy na głowie, ale mimo wszystko…

Wyciągnęła rękę i nabrała pełną garść pistacji, strzepnęła łupinki z gazety i usiadła w fotelu. Popatrzyła na fotografię przyjaciółek. Dicte trzymająca w objęciach plastikową balię. Puste spojrzenia kobiet. Cisza. Sama zrobiła to zdjęcie. Pstrykała prawie jak automat, podczas gdy umysł się wyłączył. Byle nie myśleć, nie przyjmować do wiadomości tego, co się dzieje. Teraz widziała to na pierwszej stronie dziennika. Z podpisem Dicte: Mały Mojżesz w rzece Århus. Pod spodem było napisane dużymi literami: Trzy przyjaciółki znalazły martwego noworodka w Århus. Nie ma informacji o matce dziecka.

Próbowała przeczytać artykuł, ale nie mogła się skoncentrować. Zaczęła marznąć, usiadła więc obok Theisa i przykryła się pledem. Widocznie darował jej już tego papierosa, bo łagodnie objął ją ramieniem i lekko pogładził po brzuchu. Postanowiła wybaczyć mu tę jego pracę w weekendy, mimo że mieli wybrać się do miasta i pooglądać wózki. Potarła nos o jego chropowaty policzek. Miała ochotę na seks i zatęskniła za poczuciem bezpieczeństwa.

– No więc tak uważasz – powiedział cicho, podczas gdy ona pieściła i całowała jego ucho.

Pragnęła bliskości jego ciała, chciała, żeby zabrał ją w lepsze miejsce, uratował. Choć w jego głosie usłyszała lekką niechęć, nie przestawała. Odsunęła na bok wszystkie myśli o tym, że pewnie wygląda jak stukilogramowa krowa. Chciała tylko, żeby jej pożądał. Ochraniał ją.

– Zrobiłaś się taka miękka i okrągła – powiedział i gładził ją po plecach i dalej w dół.

Postanowiła potraktować to jak komplement. To prawda, zrobiła się okrąglejsza, jej kształty nabrały obfitości, w dodatku spuchły jej nogi, nie wspominając już o tych przeklętych hemoroidach, których chciała się pozbyć za wszelką cenę. On jednak jakoś to wszystko znosił.

– Chodź. – Wstała i pociągnęła go lekko.

Widziała, że się zawahał. Może myślał o tym samym, o czym ona przed chwilą? Spojrzeli na siebie ostrożnie.

– Może lepiej poczekajmy.

– Na co?

– No wiesz… – Spojrzał na jej brzuch.

– Jak dziecko się urodzi, będzie jeszcze trudniej. Żeby znaleźć czas. – W swoim głosie usłyszała zniecierpliwienie.

Przez moment wyglądał, jakby wpadł w panikę. Potem – jakby właśnie podjął trudną decyzję. Wstał i pozwolił zaciągnąć się do sypialni, ale poczuła jego zesztywniały kark i wiedziała, że robi to tylko dla niej. Najwyraźniej nie potrafił inaczej poradzić sobie z tą sytuacją, z Idą Marie i jej nieprzewidywalnością.

Pomyślała o tym dopiero, gdy skończyli się kochać. Odsunął się na bok i zaczął pochrapywać, a ona przypomniała sobie słowa Hanne Guldberg, gdy żegnały się na klatce schodowej. „Nie wiem do końca, co to znaczy, ale czuję, że to nie jest ostatni raz, gdy się spotykamy”.

Gdy tak leżała, nagle powrócił strach i uderzył ją prosto w brzuch. Z trudem odwróciła się i przysunęła do Theisa. Zrobiła coś, czego nie robiła od wielu lat. Od dzieciństwa – upewniła się w myślach. Złożyła ręce i zaczęła się modlić.