– Śpisz? – zapytała Anne.
Anders poruszył się, mamrocząc pod nosem coś, co pewnie miało być odpowiedzią na jej pytanie. Anne przyglądała się jego plecom. Miał wystającą łopatkę. I znamię na samej górze, które kształtem do złudzenia przypominało duńską wyspę Langeland. Raczej widziała, niż słyszała, że głęboko oddycha. Nagle coś sobie uświadomiła. On ma dość jej i jej gadaniny. W tym momencie jednak bardzo go potrzebowała, chciała, żeby wysłuchał, co ma do powiedzenia. Poczuła to z taką pewnością jak wtedy, gdy wiedziała, że spodziewa się Jacoba. Nie mogło być inaczej.
– Był taki malutki – powiedziała tak, jak to zrobiła już wiele razy tego dnia oraz poprzedniego. – Wyglądał, jakby spał. Miał takie ciemne włosy. Całkiem czarne. Cały czas myślałam tylko o tym, dlaczego? Stałam tam, trzymałam go na rękach i pytałam samą siebie: dlaczego? Wszystkie o to pytałyśmy.
Obrazy przesuwały się w jej głowie w zawrotnym tempie. Cały czas od tamtej chwili. Jak film, który nie mógł się zatrzymać i leciał w kółko.
Anders przestał udawać, że śpi, i przewrócił się na plecy. Mógłby przynajmniej mnie przytulić – pomyślała. Pokazać, że rozumie. Ale tak jak przypuszczała, nie zrobił tego.
– Musisz w końcu przestać o tym myśleć – westchnął.
Zauważyła, że przygląda się jej w półmroku. Wyraźnie widziała jego senne spojrzenie i długie rzęsy na tle delikatnej skóry.
– Przecież nie pierwszy raz widziałaś martwe dziecko.
Dobrze znała tę odpowiedź. Wciąż pozostawał przy swoim logicznym myśleniu. Ziewnął.
– Nie możesz uratować wszystkich niechcianych dzieci świata.
Nie mówił tak dlatego, że był nieczuły. Dobrze o tym wiedziała. Było wręcz odwrotnie. On po prostu nie mógł znieść tego tematu. Twierdził, że od razu boli go brzuch. Teraz też powinna przestać. Przecież nic nie mogła na to poradzić.
Jednak nie potrafiła tego zrobić. Jakby coś w niej chciało go zmusić, by się obrócił, spojrzał jej w oczy i dostrzegł, że świat bywa też okrutny, brzydki i niesprawiedliwy. Nie składa się z czystego piękna, które wyczarowuje, grając Mozarta na swoim oboju wraz z orkiestrą symfoniczną. Anders zawsze miał problemy z ciemną stroną życia. Wiedziała, co jest przyczyną. To on znalazł ojca po tym, jak ten się powiesił. Powinna zatrzymać to w sobie. Być wyrozumiała. Ale to musiało wyjść.
– Był jeszcze ciepły – przypomniała sobie i znów poczuła ciężar tego martwego dziecka w swoich ramionach. – Być może umarł kilka minut wcześniej.
– Anne!
Zabrzmiało to tak, jakby powiedziała coś obrzydliwego podczas jedzenia. Odwrócił się do niej plecami i naciągnął kołdrę na głowę.
– Przepraszam – wyrwało się jej. – Nie mogę przestać.
Zazwyczaj, gdy coś smutnego wydarzyło się w pracy, zatrzymywała to dla siebie. Dobrze wiedziała, że on żyje w innym świecie. Składającym się tylko z piękna. Zdawała sobie również sprawę z tego, że wolał mieć romantyczne wyobrażenie o jej zawodzie. Chciał myśleć, że jest aniołem, który przynosi dzieci na ziemię lekko i bezboleśnie, jakby to był spacer po parku. Czy nie zemdlał, kiedy rodziła Jacoba? Czy nie zadeklarował potem, że jego noga już nigdy więcej nie postanie na porodówce, bo to, co zobaczył, zniszczyło jego mistyczne podejście do porodu i zrobiło z całego wydarzenia coś krwawego i strasznego? Mógłby powiedzieć: coś obrzydliwego, ale się powstrzymał.
Anne wytłumaczyła mu, że tak to właśnie wygląda. Poród jest pełen krwi, śluzu i tego, co może się wydostać z wszelkich otworów w ciele człowieka. Mimo bólu było tam i piękno, które czyniło z tego wydarzenia coś niemal świętego. Jednak na trzy miesiące Anders stracił ochotę na seks, a jej ciało zaczęło mu się nagle kojarzyć z koszmarem – było uosobieniem krzyku, krwi i cierpienia. Uśmiechnęła się do tych wspomnień.
Anders, zagorzały przeciwnik służby wojskowej z Hobro, który nie skrzywdziłby nawet muchy i nie mógł znieść widoku krwi. Nawet własnej. Zakochała się w nim, gdy razem z przyjaciółką zabłądziła w drodze na imprezę na wydziale muzycznym. Przystojny Anders ze zgrabnymi palcami i piękną cerą. Jego oczy wyglądały jak roztopiona czekolada. Czasami myślała, że być może Bóg chciał, aby był dziewczynką. Los jednak sprawił, że urodził się chłopcem i bardzo dużo czasu poświęcał na to, żeby podkreślić swoją męskość. Nosił skórzane spodnie i kowbojskie buty i poruszał się jak facet, który właśnie zsiadł z konia. Swojej wrażliwości nie mógł jednak zakryć ani ćwiekami, ani skórzanymi kurtkami. Dzięki niej zarabiał na życie. Troszczył się o siebie, tak jak inni dbają o kwiaty w ogródku.
Westchnęła do jedwabistej skóry na jego plecach. Wciągnęła nosem jego zapach. Zazwyczaj znosiła to wszystko, bo potrafił czarować. Gdy się kochali, zachowywał się jak niewidomy. Jakby wszystkie zmysły znajdowały się w tej chwili w opuszkach jego palców dotykających jej ciała. Swoim obojem sprawiał, że baśń stawała się rzeczywistością, i zabierał ją do świata piękna.
Ale ten świat jest iluzją – pomyślała, leżąc obok niego. Nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nic wspólnego z dzieckiem w rzece.
– Zabrali go do szpitala, do Instytutu Medycyny Sądowej – powiedziała cicho, chociaż wiedziała, że on już prawie zasnął. Chciała jeszcze dodać, że na pewno od razu zrobili mu obdukcję, ale tego Anders z pewnością by nie wytrzymał. Raczej nie mogła liczyć na jego wsparcie.
– Nie moglibyśmy już spać? – Ziewnął. – Mam jutro długą próbę.
I koncert wieczorem – mogłaby dodać. Bardzo trudno było im się zgrać. Mieli dwie zupełnie różne prace.
Jacob skończył już sześć lat i na szczęście mógł zostawać po szkole w świetlicy, jeśli nie było ich w domu. Trudno to poukładać. Zwłaszcza gdy ona ma wieczorny dyżur, a Anders jest na koncercie. Wtedy zostaje tylko teściowa, a za jej pomoc trzeba słono zapłacić. Nie chodzi oczywiście o pieniądze, ale o słowa. Teściowa nie zna granic, kiedy zaczyna opowiadać o swoich chorobach. Trzeba to znieść, bo niektórzy sądzą, że Anne jest prawie lekarzem.
– Dobranoc, skarbie – dobiegło zza pleców Andersa.
Jeszcze przez chwilę w jej głowie kłębiły się myśli, aż przemieniły się w nocne wizje. Z trudem się obróciła. Poczuła bardzo silną potrzebę, żeby przysunąć się do niego, przytulić i upewnić, że wciąż mają siebie nawzajem i mogą wszystkiemu razem zaradzić, że dają sobie moc. Ale może to była tylko iluzja, tak jak jego świat piękna. Może szukała w nim siły, której on nie ma i nigdy nie miał.
– Co dzisiaj mamy? Kto przyniesie kawę?
Oddziałowa położnych Vibeke Termansen rozpoczęła poranne zebranie. Maria, najmłodsza położna na porodówce, popatrzyła na kartkę i zaczęła wyliczać.
– Oprócz tych, które już urodziły, są dwie pierworódki, jedna z bliźniakami. Pięć porodów, miejmy nadzieję, bez komplikacji, jeden pośladkowy, jedno dziecko martwe.
Przy stole zapanowała cisza, jak zawsze, gdy była mowa o martwych noworodkach.
– Inge Jespersen… Jak ona się czuje? – zapytała Anne.
Pytanie było właściwie zbędne. Rozmawiała już z tą kobietą. Wiedziała, że walczyła o to dziecko i że wcześniej trzy razy poroniła. W wieku 36 lat udało jej się utrzymać ciążę tak długo, że poród stał się osiągalny. Wyznaczono termin, miała rodzić za miesiąc, ale tydzień temu Inge Jespersen poskarżyła się, że od doby nie czuje ruchów dziecka. Nie było słychać bicia serca. Badanie wykazało, że dziewczynka umarła. Przyczyna nieznana.
– Tak jak się można było tego spodziewać – powiedziała cicho Vibeke, która widziała więcej martwych noworodków niż one wszystkie razem wzięte. – Kto się nią zajmie?
– Ja – powiedziała Hanne, która przyjechała z Ringkøbing i zawsze była pełna energii.
Anne przez chwilę siedziała w ciszy, żeby ochłonąć.
– Dzwonili z policji – powiedziała po cichu Vibeke.
– W związku z dzieckiem w rzece? – zapytała Anne.
Vibeke przytaknęła.
– Chcieli wiedzieć, czy nie mieliśmy na badaniu jakichś bardzo młodych dziewczyn z innym niż duńskie pochodzeniem etnicznym, jak to się teraz mówi. Dziewczyn, które nie wróciły na poród.
– Szukają tylko obcych? – spytała Marie, która nie przejmowała się tak bardzo poprawnością polityczną. Albo się było Duńczykiem, albo nie i większość z obcym pochodzeniem etnicznym należała do tej drugiej kategorii. Ugryzła bułkę. – I tylko bardzo młodych?
Oddziałowa wzruszyła ramionami.
– Wiem tylko tyle. Powiedziałam im, że nie było tu nikogo, kto by pasował do ich opisu, i że depresja poporodowa może dotknąć zarówno starsze, jak i młode kobiety. Jeżeli w ogóle to było przyczyną.
Anne kiwnęła głową. Na tym oddziale widziały już wszystko. Kobiety, które na widok noworodka odwracały głowę i nie chciały się nim zająć. Kobiety, które rodziły apatycznie, bez cienia radości. Kobiety, które przechodziły akurat kryzys w swoim życiu i nie miały siły zająć się dzieckiem. Jednak jeśli rodziły w szpitalu, były przynajmniej pod obserwacją i mogły liczyć na pomoc.
Matka małego Mojżesza na pewno rodziła sama albo z niewielką pomocą. Bez profesjonalnej opieki i wsparcia. Gdzieś tam teraz była. Zdesperowana. Nieszczęśliwa. Może nawet nie pamięta tego, co zrobiła, jeżeli w ogóle ona to zrobiła. Ale ktoś musiał coś wiedzieć. Ktoś musiał ją znać. Sąsiedzi, rodzina, znajomi. Trudno być w ciąży, tak żeby nikt nie zauważył. Większość ludzi obraca się w jakimś kręgu, nawet jeśli jest nim tylko najbliższa rodzina. A może więcej osób o tym wiedziało? I czy to w ogóle matka włożyła dziecko do balii i pozwoliła, by odpłynęło z nurtem rzeki?
– Anne? Wszystko w porządku? – Vibeke Termansen przyglądała się jej z uwagą.
Anne skinęła głową.
– Na tip-top. – Wypiła ostatni łyk kawy i wstała.
Późnym popołudniem, gdy musiała się poddać i wezwać lekarza do cesarskiego cięcia, poczuła zmęczenie. To było jak uderzenie młotem, całkowicie niespodziewane, znienacka. Z trudnością utrzymywała się na nogach, które były jak z waty. Pot ciekł jej po plecach. Jej, która nigdy się nie pociła.
Pomyślała, że to pewnie reakcja na ostatnie wydarzenia. Poczuła, że musi chwilę posiedzieć. Pocieszyć się w ciszy widokiem jednego z nowo narodzonych dzieci i odpędzić od siebie demony śmierci i nieszczęścia, których zakładnikiem stała się od momentu wczorajszego znaleziska w rzece.
Poprzedniej nocy była przy porodzie młodej kobiety, którą znała z jej pierwszego porodu sprzed dwóch lat. Kobieta urodziła córeczkę z długimi ciemnymi włosami i wielkimi pięknymi oczyma. Mimo że to jej drugie dziecko, była bardzo zdenerwowana. Prawie spanikowała i tylko cudem uniknęli ssaka. Szczęśliwie dziecko przyszło na świat bez żadnego zadrapania ani guza, ale matka niestety ucierpiała i musieli ją potem długo zszywać.
Anne poszła korytarzem do dwuosobowej sali, na której tamta leżała ze swoim maluchem. Myślała, że rozmowa nie zajmie jej dłużej niż dwie minuty. Potrzyma przez chwilę dziecko. Poczuje jego ciepło i oddech. Popatrzy jak macha małymi rączkami i porusza ustami, jakby ssało. Otuli ją ten słodki zapach nowego życia. Gdy uchyliła drzwi, zobaczyła, że matka i leżące w łóżeczku obok dziecko śpią. Już miała odejść, gdy nagle w tej jasnej, słonecznej sali, z której widać było jesień i opadające z drzew liście, ogarnął ją niepokój.
Być może sprawiły to lata pracy z dziećmi, ale wiedziała, że musi to zrobić, po prostu odczuwała potrzebę upewnienia się, że niemowlę oddycha. Że żyje. Było przeciwwagą, której właśnie teraz potrzebowała. Gdy spojrzała w głąb wysokiego łóżeczka, jej serce jakby przestało na chwilę bić. Dziecko żyło, tego była pewna. Oddychało spokojnie i miarowo. Sprawdziła to zupełnie instynktownie, przykładając dłoń do jego małych ust. Poczuła ciepły strumień powietrza. Coś jednak było nie w porządku. Wydarzyło się coś bardzo złego, czego konsekwencji, stojąc tam, nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Ktoś był tu wcześniej. Ktoś stał, może tak jak ona teraz, nachylony nad dzieckiem, podczas gdy matka spała. I czarnym grubym mazakiem napisał na jego czole sześć liter: ŚMIERĆ.
Słowo podkreślone było grubą wściekłą kreską.