16

Komenda policji w Århus witała wszystkich czerwonymi niedostępnymi murami, które przywodziły na myśl ciemne noce w zamkniętych pomieszczeniach, smolistą kawę, ogniste przemowy do sztabu zezowatych policjantów i wskaźnik oparty o rozwinięty plan miasta. Dobra – pomyślała Dicte, wjeżdżając na parking. Może obejrzała za dużo odcinków Prawników z Miasta Aniołów, ale było coś w tym budynku, co bardzo na nią działało i zapraszało do rozwiązywania zagadek.

Zaparkowała i wysiadła z samochodu. Mocny jesienny wiatr szarpał płaszczem i porywał suche liście, tworząc małe wiry w zakamarkach. Znalazła parkometr i przypomniała sobie, jak któregoś dnia w szkole dziennikarskiej pewien miły komisarz, który miał wziąć udział w programie radiowym, oprowadził ją po budynku. Wtedy komenda była jeszcze całkiem nowa. Wcześniej Wydział Kryminalny i Prewencji miały siedziby w oddzielnych miejscach. Ogarnęło ją to dziwne uczucie, które towarzyszyło jej zawsze, gdy przebywała w instytucji państwowej. I ten widok: szare linoleum na długich korytarzach, ciemnoniebieskie drzwi i stołówka z krzesłami, które można zawiesić pod stołem jak w szkolnych klasach. Tu mundurowi siedzą nad swoimi posiłkami i kawami, a tajniacy trzymają się trochę z boku. Tak właśnie jest, wytłumaczył jej to trochę poufale policjant. Mundurowi i kryminalni nie tylko pochodzą z różnych miejsc w mieście, ale i z różnych planet.

Przebiegła wzrokiem po parkingu, szukając białej toyoty Bo, ale jej nie znalazła. Poczuła napięcie i musiała zacisnąć dłonie, żeby odzyskać nad sobą kontrolę. Przecież była tu w pracy. To, co się wczoraj wydarzyło między nimi, nie powinno mieć na nią żadnego wpływu. Właściwie to na nic nie powinno mieć wpływu i w ogóle nie trzeba tego dłużej roztrząsać. Ani tym bardziej powtarzać – pomyślała, wchodząc przez obrotowe drzwi do recepcji. W pomieszczeniu za szklaną szybą była dyżurka, w której zauważyła tablicę z kluczykami do wozów patrolowych. Od razu było wiadomo, którzy policjanci są w terenie.

Jeszcze go czuła. Ten pocałunek. Wspomnienie o nim cały czas w niej siedziało, wirowało w jej ciele jak w pralce. Jak coś obcego i niechcianego, mimo że powodowało uczucie ciepła w brzuchu. Powinna być mądrzejsza i bardziej zdyscyplinowana. Z ich dwójki to ona jest osiem lat starsza i bardziej dojrzała. I dlatego podjęła decyzję.

Konferencja prasowa została zorganizowana w sali, w której na co dzień odbywały się poranne narady policjantów. Wisiała tam oczywiście mapa środkowej Jutlandii i Århus. Były też tablice, zwykła i biała. Większość dziennikarzy i fotografów już przyszła. Zajmowali miejsca przed stołem, za którym siedziało dwóch policjantów. Funkcjonariusze postawili przed sobą wodę mineralną. Delikatnie rzecz ujmując, wyglądali na niezadowolonych, że będą fotografowani i oglądani. Sprawiali wrażenie, jakby mieli ogromną ochotę wymknąć się do swoich małych ciemnych pokoi, gdzie mogli łączyć ze sobą fakty, studiować odciski palców, poganiać lekarzy Instytutu Medycyny Sądowej i rozwiązywać zawikłane sprawy.

Rozpoznała Johna Wagnera, komisarza, z którym rozmawiała przed kilkoma dniami. Był mężczyzną w średnim wieku, w tweedowej marynarce ze skórzanymi łatami na rękawach. Miał ciemną karnację jak południowiec i nosił krótką fryzurę. Gdzieniegdzie połyskiwały pasma siwych włosów. Jego twarz była podłużna, podkreślona przez wysokie czoło. Miał długi i lekko zakrzywiony nos oraz głęboko osadzone oczy. Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale taka może była po prostu jego uroda. Tabliczka na stole głosiła, że obok niego siedzi inspektor Wydziału Kryminalnego Christian Hartvigsen.

Dicte pozdrowiła go lekkim skinieniem głowy. Usiadła obok dziennikarki z jakiejś lokalnej gazety i spojrzała na zegarek. Była dziesiąta, ale najwidoczniej czekali, aż wszyscy przyjdą i zajmą miejsca. Wpatrywała się w mapę okręgu będącą czymś w rodzaju scenografii całego seansu. Powiodła spojrzeniem na peryferie, na zachód od miasta. Nagle wszystko do niej wróciło, mimo że starała się trzymać od tego z daleka.

Przypomniała sobie konfrontację na tej drugiej, starszej komendzie. Zimne ściany, antywłamaniowe okna i jeden materac. Miała uczucie, że była w całkiem innym miejscu, że oderwała się od swojego ciała i odleciała. Marzenie, żeby uciec. Do zupełnie nowego życia.

Nie wiedziała, dlaczego te myśli wróciły. Dusiła je w sobie. Próbowała odganiać już od tamtego dnia przy rzece. Może to zawsze będzie ją ścigać, może po prostu nie da się niczego tak zwyczajnie zostawić za sobą? Tak samo było z domem, który miał usterki. Ukryte wady wychodzące na jaw czasami dopiero po wielu latach. Kaloryfer, lampy na podwórku, wyciąg. Na pewno wszystko to funkcjonowało bez zarzutu, zanim nie przyszła ona i nie zaczęła dążyć do perfekcji i nalegać na to, żeby wszystko naprawić.

– Chyba jesteś daleko stąd – wyszeptał miękki głos.

Usiadł obok niej. Podniósł jej dłoń i lekko ją uścisnął. Miała zamiar ją zabrać. I to szybko. Powiedzieć coś odpychającego, ale on był pierwszy.

– Zachowujmy się, jakby nic się nie wydarzyło, OK? Jesteśmy tylko kolegami i tak dalej.

Patrzyła na niego. Chciała powiedzieć, że myślała dokładnie o tym samym, że z ust jej to wyjął. Miała przejąć kontrolę, ale on był szybszy. Milcząc, kiwnęła głową. Jeszcze raz uścisnął jej dłoń i zabrał rękę. Poczuła, że brakuje jej ciepła tej dłoni.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział cicho. – Moja córeczka upadła i zrobiła sobie dziurę w kolanie, musieliśmy pojechać na pogotowie.

– Nic się nie stało, przecież jeszcze nie zaczęli – odparła może trochę zbyt grzecznie.

Zastanawiała się nad tym, jak może wyglądać jego córka. Czy ma jego oczy, jego zgrabne, smukłe ciało, czy odziedziczyła jego sposób poruszania się i arogancję zmieszaną z tym czymś chłopięcym. Może arogancja to zbyt mocne słowo jak dla takiego młodzika – pomyślała, ale nie mogła znaleźć lepszego określenia. Może to bezczelność? Chciała go poprosić, żeby opowiedział jej o swojej córce i synu. O tym, jak wygląda ich dom i czy wieczorem pachnie kolacją, czy dzieci czasami się biją, ganiają i zabiegają o uwagę mamy i taty. Pragnęła zapytać, jak wygląda jego żona, czy jest piękna i co zrobiła, że za nią szalał. Czy ją kocha, mimo że mają trochę problemów… Jej myśli zostały przerwane przez Christiana Hartvigsena, który głośno odchrząknął i cała sala ucichła.

– Zorganizowaliśmy tę konferencję, bo jest postęp w jednej ze spraw, nad którymi pracujemy i którymi państwo, oczywiście, bardzo się interesowali – powiedział Hartvigsen i niepewnie powiódł wzrokiem po zebranych w sali. – W związku z tym komisarz John Wagner, który zajmuje się tą sprawą, zaraz poda państwu wszystkie informacje.

Hartvigsen był krępym mężczyzną. Miał dużą głowę i sprawiał wrażenie osoby, która czułaby się lepiej na polu w traktorze, otoczona przez mewy i bezkresne niebo. Teraz jednak siedział tu, trochę przytłoczony przez cywilizację, dziennikarzy uzbrojonych w notatniki i dyktafony oraz błyskających fleszami fotografów. Z przerażeniem mrugał oczami. Z wdzięcznością spojrzał na Johna Wagnera, gdy ten rozejrzał się po sali i zaczął mówić.

– Policja kryminalna miasta Århus zatrzymała wczoraj o godzinie szesnastej dziesięć pracownika szpitala Skejby podejrzanego o groźby i pisanie po czole noworodka. W sprawie obowiązuje ochrona danych osobowych. Zatrzymana osoba zostanie przesłuchana dzisiaj o godzinie czternastej. Jakieś pytania?

Ręce strzeliły w powietrze. Wszyscy wiedzieli, że według protokołu powinni zadawać pytania Hartvigsenowi, ale Wagner miał większy autorytet. Kiwnął głową w kierunku dziennikarza lokalnej gazety.

– Tak?

– Czy znacie motyw? I na ile jesteście pewni, że złapaliście właściwego człowieka?

– Zacznę od drugiego pytania. Jesteśmy pewni na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Podejrzana osoba się przyznała. No i mamy dowody techniczne.

– Na przykład jakie? Złapaliście ją na gorącym uczynku?

– Skąd pan wie, że to kobieta?

– A nie? – spytał dziennikarz.

Nastąpiła chwila ciszy. Potem Wagner pokiwał twierdząco głową.

– Dobra robota. Nie szuka pan pracy? Tylko proszę pamiętać, że dziennikarze lepiej zarabiają.

– A motyw? – Dziennikarz się uśmiechnął.

– Mamy kilka teorii – powiedział Wagner niejednoznacznie. – Ale nic konkretnego. Poza tym nie złapaliśmy jej na gorącym uczynku, tylko prawie.

– A czy to nie może być fałszywe przyznanie się do winy? Takie rzeczy przecież się zdarzają – zapytał mężczyzna reprezentujący jeden z dużych dzienników.

Wagner wzruszył ramionami.

– Oczywiście, wszystko jest możliwe. Teoretycznie. Jednak za zgodą sądu odsłuchaliśmy wszystkie rozmowy telefoniczne prowadzone z oddziałem. Również te, które według podejrzanej były jej rozmowami z człowiekiem grożącym dzieciom.

– Ale na linii nie było nikogo? – powiedział rezolutnie „lokalny”.

– Przydałby się pan w naszym sztabie. – Wagner uśmiechnął się kwaśno.

– Jesteście pewni? – zapytała Dicte. – Noworodkom w szpitalu w Skejby nic już nie grozi?

John Wagner spojrzał na nią. Wróciło zmęczenie. Wyglądał, jakby za chwilę miał upaść pod stół i zasnąć.

– Na pewno nie z tej strony – powiedział.