17

Niech diabli wezmą dziennikarzy. Są jak dzieci. Cały czas chcą zapewnień. Dowodów na stole i zrozumiałych wyjaśnień bez cienia wątpliwości. Nie boją się zadawać głupich pytań, bo nauczyli się w szkole, że czasem mogą tym zaskoczyć rozmówcę i dowiedzieć się czegoś ważnego. W gromadzie są dość denerwujący, musiał jednak przyznać przed sobą, że podczas kontaktu w cztery oczy nie są z reguły tacy źli i oprócz paru pomyłek, jakie zdarzyło się im popełnić przez te wszystkie lata, zazwyczaj trzymają się faktów.

Napił się kawy, która smakowała jak stara fasola. Mimo to poczuł, jak kofeina zaczyna działać i podnosi go do pionu niczym króliczka Duracell. To była już czwarta filiżanka tego dnia.

– Wydaje mi się, że poszło bardzo dobrze – powiedział Hartvigsen, który też męczył się z kawą. – Jak sądzisz? Teraz chyba przestaniemy łączyć dziecko z rzeki ze sprawą ze szpitala?

Wagner przytaknął. Miał ochotę położyć głowę na stół i zasnąć, ale kawa mu to uniemożliwiała.

– Warto było próbować – odparł ze zmęczeniem. – Zadziwiający zbieg okoliczności i tak dalej.

Machnął ręką i liczył na to, że Hartvigsen zrozumie. Kombinowali. Brali pod uwagę wszystkie możliwości, ale musieli wybrać jakiś kierunek. Wagner postawił na wariant z dwójką dzieci. Szukał pomiędzy nimi związku, którego nie było. Oczywiście sprawy miały różne numery w aktach, ale i tak wylądowały na jego biurku, a on miał przeczucie, że były ze sobą jakoś powiązane, chociaż nie wiedział jak. Może trochę za bardzo zaufał swojej intuicji.

Hartvigsen przyglądał się kawie, po czym wziął kolejny łyk i się skrzywił.

– Jest coraz gorsza, nie sądzisz?

– To przez filtr. Ciągle zapominają go wymienić.

– Wyglądasz na trochę zmęczonego. Może powinieneś wziąć urlop, gdy to wszystko się uspokoi?

Określenie „trochę zmęczony” było bardzo naciągane – pomyślał, gdy Hartvigsen skoncentrował się na podejrzanie wyglądającym kawałku ciasta z płatkami owsianymi. Pracowali 24 godziny na dobę i Wagner tylko kilka razy mógł w tym czasie zjawić się na próbie. Chcieli ustalić tożsamość zmarłego dziecka, wykorzystując psy tropiące. Szukali świadków i odwiedzali sklepy oraz domy wzdłuż rzeki, aby popytać mieszkańców, czy nie widzieli nic nadzwyczajnego w ciągu tych dni, od kiedy znaleziono dziecko. Zwrócili się do położnych, lekarzy i ośrodków socjalnych w Brabrand i Bispehaven. Jednocześnie przesłuchiwali personel ze Skejby, odsłuchiwali rozmowy telefoniczne i robili wszystko, co było konieczne do rozwikłania tej drugiej sprawy. Jednak jeśli chodziło o dziecko z rzeki, to od pierwszego dnia nie posunęli się ani o krok. Pojawiła się frustracja, więc zaczęli od czasu do czasu sobie dogryzać. Najbardziej odbiło się to na Janie Hansenie, którego przydzielono im z prewencji. Taka wymiana pracowników stała się już zwyczajem. Opierającym się na założeniu, że aby zapobiec rutynie, siłę Wydziału Kryminalnego powinna w jednej czwartej stanowić prewencja. Czysty komunizm – jak to określił Ivar K. Jako komisarz w Wydziale Kryminalnym Hansen czuł się oczywiście trochę wyżej postawiony od mięśniaków w mundurach, ale nie był aż taki zły.

– Coś nowego w sprawie kartki z Koranu? – spytał Hartvigsen, przeżuwając ciasto.

– Jest jeszcze w Kopenhadze. – Wagner pokręcił przecząco głową.

– Dlaczego tak długo?

Wagner wzruszył ramionami. Zdenerwowany, bo była to prawda. Nie można tak po prostu ponaglać Wydziału Daktyloskopii, który miał zbadać odciski palców na papierze. Rzadko udawało się coś przyspieszyć. Wszędzie mieli teraz za mało ludzi – ta fraza funkcjonowała niemal jak klucz. Jakby coś, co wszystko tłumaczyło i wyjaśniało i czego właściwie nie można było sprawdzić.

– W końcu wróci. Tylko czemu muszą być tacy cholernie skrupulatni?

Pomyślał o kartce wyrwanej z Koranu, którą laboratorium kryminalistyczne znalazło wszytą w jeden z ręczników. Przypomniał sobie swoją pierwszą reakcję: „Tylko nie teraz, nie tak od razu po 11 września!”. To było dokładnie to, czego brakowało, co mogło wywołać pożary w sklepach i pizzeriach imigrantów i popchnąć chuliganów do wszczynania bójek bez przyczyny. Najgorszy koszmar policji, zaraz po morderstwie w Marselisborg. Nie chodziło o to, że był jakimś wielkim obrońcą imigrantów. Bóg jeden wie, ile problemów miała policja z przemocą wśród nastoletnich cudzoziemców. To jednak sprawiało, że śledztwo stało się jeszcze bardziej skomplikowane.

Takie było jego zdanie, ale postąpili słusznie, podając informację o Koranie do wiadomości publicznej. Ludzie oczywiście na to zareagowali, jednak nie tak źle, jak można się było tego spodziewać. Mimo wszystko policjanci czekali w pełnej gotowości. Coś wisiało w powietrzu. Czuło się napięcie w listach do gazet i zgłoszeniach do komisariatów. Cierpliwość ludzi pomału się kończyła. Musimy znaleźć jakiegoś winnego – pomyślał z przekąsem, bo przez te wszystkie lata określenie to nabrało w jego odczuciu wielu nowych znaczeń. Wiedział, że za słowem „wina” często znajdowali się nieszczęśliwi ludzie i tragiczne wydarzenia, których nikt nie planował. Przestępstwa rzadko popełniano z premedytacją, częściej były niezamierzone i nieprzemyślane. Gdy policja próbowała schwytać sprawców, zazwyczaj reagowali paniką.

Hartvigsen odsunął filiżankę ze wstrętem. Wagner podsumował swoje filozoficzne przemyślenia, biorąc ostatni łyk.

– Miejmy nadzieję, że coś tam znajdą – łudził się Hartvigsen.

Wagner pokiwał głową, ale wątpił w powodzenie analiz. Jak też w całą resztę. Zabezpieczył kartkę z Koranu w plastikowej torebce i wysłał pocztą kurierską. Będzie kąpana w różnych chemikaliach w poszukiwaniu odcisków palców. Jeśli coś znajdą, zeskanują to do systemu, gdzie jest ponad dwieście tysięcy odcisków palców znanych przestępców. Z nich komputer wybierze dwadzieścia pięć najbardziej zbliżonych. Najlepsze było to, że ostatnią część pracy zawsze trzeba wykonywać „ręcznie”. Człowiek, który przez całe życie zajmował się odczytywaniem odcisków palców, będzie badał te ostatnie dwadzieścia pięć i to on wyda wyrok. Odrobina romantyzmu, która została w branży – pomyślał Wagner z zadowoleniem i wyobraził sobie samotnego mężczyznę z lupą w ręku i okularami na nosie. Pieprzony Sherlock Holmes, jakby go na pewno nazwała jego dorosła córka. Mimo tej romantycznej wizji był przekonany, że i tak nic z tego nie wyniknie.

– Wątpię, żeby to jakiś znany nam przestępca zostawił to dziecko – powiedział cicho. – Bardziej prawdopodobne, że chodzi o nieszczęśliwą matkę albo o małżeńską kłótnię, po której mąż zemścił się z jakiegoś powodu na swojej żonie.

Spojrzeli na siebie. Obydwaj wiedzieli, że to ogromna różnica. Zrozpaczona matka, która nieumyślnie popełniła morderstwo, bo nie miała odwagi szukać pomocy i powierzyć dziecka instytucji, czy żądny zemsty ojciec, który wrzucił dziecko do rzeki, dobrze wiedząc, że ono wkrótce umrze.

– Dziecko przecież jeszcze żyło, kiedy znalazło się w rzece – stwierdził Hartvigsen dla porządku.

– Według koronera przyczyną zgonu było zaniedbanie. Wyziębienie, mimo ręczników, i odwodnienie. Dni pod koniec września są jeszcze ciepłe, ale w nocy temperatura spada do dziewięciu stopni. Ciężkie warunki dla noworodka.

Przez chwilę siedzieli w ciszy. Poważni, z czcią myśleli o chłopcu i jego losie. Potem Hartvigsen wstał i niczym pilny uczeń przysunął krzesło do stołu.

– Co teraz? Jaki jest plan?

Wagner pozbierał filiżanki i odstawił je na wózek z kuchni. Wrócił po swoją teczkę i podążył za szefem.

– Zakładam, że musimy robić wszystko od początku. Na balii nie było przecież żadnych odcisków. Woda z rzeki na pewno je zmyła, ale może znajdzie się coś na tych ręcznikach. Poza tym spróbujemy pociągnąć za język ludzi z Magasinu. Problem w tym, że teoria z imigrantami nijak się ma do klientów tego sklepu.

– Ale ta teoria jest najbardziej prawdopodobna. – Hartvigsen zadał pytanie, mimo że tak to nie zabrzmiało.

Wagner przytaknął.

– Biorąc pod uwagę informacje, które posiadamy, to tak. Dopóki nie dojdzie nam coś nowego.

– Ale ciebie to za bardzo nie przekonuje?

Szli długim korytarzem, skręcili za rogiem, gdzie nowo zakupione dzieło sztuki rozświetlało trochę ciemny kąt z tanią sofą.

Wagner pokręcił głową. Musiał to przyznać. Ale z drugiej strony nie miał żadnego dobrego argumentu, żeby odrzucić tę przekonującą teorię.

Hartvigsen położył mu ostrożnie rękę na ramieniu i spojrzał na niego z troską. Wagner chciał zapaść się pod ziemię, żeby tylko uniknąć przemowy, która zbliżała się wielkimi krokami.

– Oczywiście bardzo cię tu potrzebujemy i dobrze o tym wiesz, ale od śmierci Niny chyba za dużo pracujesz. Pomyśl o wakacjach – zakończył Hartvigsen.

Oddalił się w głąb korytarza, a Wagner skierował się do swojego gabinetu. Aby tam dotrzeć, musiał przejść przez inne oddziały. Jakiś świadek siedział w wydzielonym zamkniętym pomieszczeniu i studiował zdjęcia. Była to kobieta, która wyglądała na pobitą, ale ledwo ją zauważył. Myślami był przy próbie chóru, z której kolejny raz będzie musiał zrezygnować. Jeśli chce uczestniczyć w koncercie, powinien poćwiczyć sam. Myślał też o niej, o tej Szwedce. Może też będzie musiała zrezygnować z prób, bo zbliża się termin porodu. Może już nigdy więcej jej nie zobaczy, nigdy nie spojrzy w te niespokojne niebieskie oczy. Te, które zdradziły mu, że bardzo się czymś martwi.

Poluźnił krawat, który musiał nałożyć w związku z konferencją prasową. Zdjął marynarkę, usiadł prosto w swoim fotelu i przejrzał pocztę. Próbował skoncentrować wszystkie swoje myśli na pracy – na tym małym chłopczyku, któremu teraz poświęci cały swój czas, jeśli oczywiście wpadnie na jakiś trop. Znajdzie te drzwi, za którymi kryje się rozwiązanie zagadki. Ale nie mógł się skupić – ona cały czas powracała. Szwedka z anielskim głosem. Tak całkowicie różna od Niny, ciemnej i pełnej temperamentu. Jego żony, która zaciekle walczyła z chorobą i mimo to przegrała.

Zdziwił się swoim zachowaniem. Przecież to było kompletnie bez sensu. Kobieta w ciąży. Na pewno miała szczęśliwe, udane małżeństwo. I tak właśnie powinno być. Tego jej życzył. Nigdy wcześniej nie zainteresował się kobietą, która była związana z innym mężczyzną. Wstęp wzbroniony. Było to całkowicie sprzeczne z jego zasadami moralnymi. Sprzeczne z wszelką logiką.

Gdy tak siedział i udawał, że czyta raport z Instytutu Medycyny Sądowej, ktoś zapukał do drzwi. Jan Hansen nie czekał na odpowiedź, tylko wparował do środka zdenerwowany, jakby przed chwilą miał spięcie z Ivarem K. i usłyszał, że jest ograniczonym ignorantem albo coś, co brzmiało trochę ładniej, ale znaczyło to samo.

– Co jest, Hansen?

Jan Hansen był tak szeroki w ramionach, że o mało nie pękła na nim koszula. Poza tym miał w sobie urok, któremu kobiety nie potrafiły się oprzeć. Nic dziwnego, że Ivar K. był na niego taki cięty.

– Psy. Znalazły coś na brzegu rzeki.

Ta wiadomość wstrząsnęła Wagnerem, mimo że przez tyle lat służby w policji zdążył już wpaść w rutynę. Serce zaczęło mu walić jak młotem i podskoczył mu puls. Miał nadzieję, że nie straci głosu.

– Co to jest?

– Kawałek materiału. Wydaje mi się, że to chusta.

W świadomości Wagnera kobieta zaczynała nabierać kształtów. Hansen dreptał w miejscu jak gorliwy pies policyjny, czekając na polecenie. Wagner wiedział, że marzeniem Jana było zostać komisarzem w Wydziale Kryminalnym. Podwładny zwierzył mu się kiedyś, że przeczytał stosy kryminałów. Biedny Hansen – pomyślał Wagner, dorysowując jednocześnie materializującej się w jego głowie postaci oczy, nos i usta – z tą swoją romantyczną wizją pracy w Wydziale Kryminalnym.

Obraz kobiety stawał się coraz wyraźniejszy. Obca twarz z przerażeniem odmalowanym w ciemnych oczach, włosy częściowo przysłonięte chustą, dla niektórych stanowiącą symbol ucisku kobiet. Sam nie był do końca pewny, co powinien myśleć o naleganiach muzułmanek na noszenie chusty, ale jedną rzecz wiedział na pewno – podanie do wiadomości publicznej informacji o stronie z Koranu przelało w oczach społeczeństwa, które chciało już kogoś obwinić, czarę goryczy. Nie widział żadnego powodu, żeby temu stadu wygłodniałych wilków z mediów rzucać jeszcze to.

Powoli wstał z miejsca. Był o pół głowy niższy od Hansena. Poklepał podwładnego lekko po ramieniu.

– Hansen, czy wiesz, co znaczy sotto voce? – zapytał z myślą o szóstej części Requiem Brahmsa, kiedy chór i baryton solo nawzajem się uzupełniają.

Hansen rozjaśnił się, jak gdyby wygrał właśnie w „Milionerach”.

– To o dźwiękach. Oznacza szeptać albo coś w tym stylu – sprawiał wrażenie zawstydzonego. – Śpiewałem kiedyś w chórze kościelnym – dodał tak, jakby się zwierzył, że w przeszłości napadał na banki.

Wagner pokręcił głową ze zdziwieniem. Pogratulował sobie szóstego zmysłu. Hansen powinien sobie dobrze poradzić w Wydziale Kryminalnym.

– To oznacza również, że lepiej nie mówić więcej, niż to jest absolutnie konieczne. I to się tyczy właśnie tej sprawy – dodał, a Hansen pokiwał ze zrozumieniem głową. – Zobaczmy tę chustę.