29

Nagle pojawił się dźwięk, który mieszał się z innymi. Terkot. Dodatkowy głos w fudze, który do niej nie należał. Wagner odłożył nuty. Przejechał dłonią po policzku w kierunku brody. Drapał jak tarka. Potrzebował golenia. Potrzebował pielęgnacji. Potrzebował snu.

Ale muzyka była niezbędna po tym długim dniu. Uwalniała myśli. Dodawała sił. A co, jeśli… a co, jeśli porwanie Martina miało związek z pierwszym przestępstwem? Jeśli mały Mojżesz nie miał nic wspólnego z żadną młodą muzułmanką? Jeśli kartka z Koranu była tylko zmyłką? A co, jeśli… tak, jeśli co? Jego myśli zatoczyły koło. Muzyka grała, ale on nie śledził już nut. Znów tam był. Ten wcześniejszy dźwięk. Jak dzwonek.

Dzwonek do drzwi.

Spojrzał na zegarek. Była za piętnaście pierwsza w nocy. Musiało się coś stać. Przez matową szybę drzwi zobaczył sylwetkę. Ta osoba stała tak blisko drzwi, że będzie musiała wpaść prosto w jego ramiona, gdy ten pociągnie za klamkę.

– Kto tam? – zapytał i wiedział, że zabrzmiało to surowo.

Doszedł go bardzo słaby dźwięk. Skarga. Cichy płacz.

– Uważaj, otwieram.

Sylwetka odsunęła się z trudem od szyby. Oparła o ścianę.

Ostrożnie otworzył.

Nie odezwała się. Stała nieruchomo i wyglądała, jakby w każdej chwili mogła się przewrócić. Potem zrobiła jeden krok i wpadła prosto w jego ramiona.

– To ty, skarbie… – wyszeptał to w jej włosy. Była taka bezradna. Mocno objęła go za szyję.

– Pomóż mi – powiedziała szeptem. – Martin…

– Oczywiście – wymamrotał. – Trzymam cię. Chodź.

Ale nie weszła. Musiał się schylić i ją podnieść. Czuł, jakby niósł syrenę, gdy jej długie jasne włosy spłynęły ku podłodze, a ona leżała w jego ramionach z przymkniętymi oczami.

– Przepraszam – szeptała. – Późno…

To więcej, niż potrafi znieść serce policjanta – pomyślał, kładąc ją na kanapie. Nie można wymagać od niego zbyt wiele. Pozwolić, żeby spadł w jego objęcia anioł, i oczekiwać, że będzie tylko funkcjonariuszem, zapominając, że jest również mężczyzną.

– Ido Marie, spójrz na mnie.

Miała bardzo ciężkie powieki, ale przecież nie mogła tam leżeć. Nie całą noc. W końcu otworzyła z trudem oczy.

– Jesteś chora. Zadzwonię po karetkę.

Ale ona złapała jego rękę z niespodziewaną siłą.

– Nie jestem – wymamrotała. – Poczekaj.

Siedział przez chwilę. Przykrył ją kocem. Podłożył poduszkę pod jej głowę. Nie mógł się powstrzymać i wyciągnął rękę. Odsunął kosmyk włosów z jej czoła. Nie miała gorączki. Była lodowata. Pogładził jej policzek i usta. Pod jego palcami jej wargi ułożyły się w słaby uśmiech. Zabrał rękę. Otworzyła szeroko oczy. Miała błękitne spojrzenie.

– Zrobisz mi herbatę?

Wyprostował się. Zadowolony, że w końcu chodzi o coś konkretnego. O coś, z czym mógł sobie poradzić.

– Herbata, a potem zawiozę cię przynajmniej na pogotowie.

Herbata zdziałała cuda i dwadzieścia minut później Ida Marie siedziała na kanapie wyprostowana, owinięta kocem.

– Wierzysz w to, co mówią wróżki? – zapytała nieśmiało.

Pokręcił głową.

– To w co wierzysz?

Chciał powiedzieć, że w miłość, ale nie miał odwagi. Nie miał odwagi nawet w to uwierzyć.

– Tylko w takie nudne rzeczy jak fakty – powiedział. – Dowody, dokumenty.

– Ale w instynkt chyba też? Nie masz czegoś takiego, będąc policjantem?

Wpadł w pułapkę.

– Oczywiście, instynkt jest bardzo ważny.

Uśmiechnęła się lekko. Podniosła kubek do ust tak, że widział tylko jej oczy. One też się śmiały. Zmieniły się w małe szparki.

– A muzyka? Co dla ciebie znaczy?

Zastanowił się. Próbował dobrać słowa.

– Muzyka jest jak wiara. Wydaje mi się, że nie mógłbym bez niej żyć.

Przytaknęła, jakby właśnie potwierdził jakąś tezę.

– Więc widzisz, jesteś złożonym człowiekiem. Nie wierzysz wyłącznie w dowody i suche fakty. Dla ciebie liczą się także impulsy, instynkt, przeczucia.

Przytaknął. Trochę mimowolnie.

– To chyba dotyczy wszystkich. Do czego zmierzasz?

Siedział obok, przysunęła się do niego. Wzięła jego dłoń i położyła ją na swoim policzku. Uśmiechała się. W tym momencie przypominała raczej dziecko, małą dziewczynkę spragnioną poczucia bezpieczeństwa, a nie osobę, którą była naprawdę – o czym nie powinien zapomnieć – zrozpaczoną matkę poszukującą swojego dziecka.

– Chciałabym, żebyś posłuchał też, co mówi mój instynkt, bo Martin jest moim synkiem. Daj mu przynajmniej szansę.

– Ale czemu mam dać szansę, Ido Marie? – Nic nie rozumiał. Może jednak miała gorączkę? Wymamrotał to. Był tak blisko niej. Nie mógł. Nie potrafił. Musiał się odsunąć, niemalże użył przemocy wobec siebie.

Wyprostowała się.

– Po prostu uwierz w to, co ci powiem. Weź to pod uwagę. Obiecaj, że potraktujesz to poważnie, tak jak poważnie traktujesz muzykę. Instynkt.

– Dobrze, obiecuję.

Wtedy opowiedziała mu. O wróżce w City Vest, o dziwnym zapachu i lustrach. A on chciał przytulić ją i powiedzieć, że zrobi wszystko co w jego mocy. Nie mógł jednak chodzić po mieście i węszyć albo wysłać ludzi, żeby szukali kabiny luster. Ale kiedy spojrzał w oczy Idy Marie i zobaczył w nich to rozpaczliwe błaganie o pomoc, nie potrafił jej odmówić. Skinął tylko głową i obiecał. Tak jak zobowiązał się wcześniej. A potem pozwolił jej spać na swojej kanapie.