34

W sobotę padał deszcz.

Anne siedziała przy oknie w kuchni i patrzyła, jak woda spływa po szybie. Miała wrażenie, że znajduje się w łodzi podwodnej, która właśnie wynurza się na powierzchnię. Tak też się czuję – pomyślała, malując krzyżyk na zaparowanej szybie – jakby ktoś wrzucił mnie na głęboką wodę, a ja walczę, żeby się wydostać.

Siedziała sama. Na własne życzenie – bo trudno jej było wytrzymać z Andersem, a gdy w pobliżu znajdował się Jacob, łzy cisnęły się jej do oczu. Jeszcze nie wiedziała, co powinna zrobić i jak. Czy mogła przejść przez to w pojedynkę, bez wtajemniczenia rodziny, i czy miała na to odwagę.

Pomyślała o Idzie Marie. Tak bardzo chciała z nią porozmawiać, ale bała się odmowy, której była niemal pewna. Nie mogły się jeszcze spotkać. Może później, ale na pewno nie tu i teraz. Widocznie tak to właśnie się układało, gdy życie wywracało się do góry nogami. Nie zawsze i nie z każdym można stanąć twarzą w twarz.

Po spacerze z Dicte piątek wlókł się niemiłosiernie. Anne pojechała na koncert w Musikhuset, chociaż był to spory wysiłek. Trudno jej się rozmawiało z ludźmi, których spotkała. Z żonami i mężami innych muzyków oraz wspólnymi znajomymi jej i Andersa. Był też oczywiście Anders, który po koncercie pękał z dumy i chciał wyjść na piwo, zwłaszcza że Jacob został u babci i mieli trochę czasu dla siebie. Pojechali do Latinerkvarteret, zaszli do kilku kawiarni. Ani Jorden, ani Englen z hałaśliwym tłumem i o wiele za głośną muzyką za bardzo się jej nie spodobały i nie pomógł ani jeden, ani nawet dwa kieliszki wina. Siedziała naprzeciwko Andersa, jego kolegów, ich żon i dziewczyn, nie mając pojęcia, co ma powiedzieć, podczas gdy jej mąż w pełni szczęśliwy gadał jak najęty o tym, jak wspaniale udał się koncert, jaki świetny był dyrygent, podobnie zresztą jak na próbach, i dźwięk. Dźwięk w drugiej części, tak pięknie frazowany, transparentny, całkowicie nieziemski… Była na niego zła, dlatego że siedział tam, zachowywał się tak beztrosko i interesowało go tylko piękno. Zastanawiała się, czy on kiedykolwiek będzie zdolny pokochać jej ciało po tej operacji, czy ona sama będzie potrafiła je zaakceptować. Być z niego dumna. Czy poczuje się znów silna, czy będzie chciała podobać się mężczyznom. Bo przecież kiedyś miała na nich apetyt.

Gdy tak siedziała przy oknie, wyciągnęła rękę i na zaparowanej szybie narysowała serce. Takie ze strzałą. Potem w miejscu, w którym je przebiła, dorysowała kropelki. Krew – powiedziała w duchu Anne i wiedziała, że musi się uwolnić od czarnych myśli, zanim w nich utonie. Wydostać z głębin na powierzchnię.

Kiedy zadzwonił telefon, nadal siedziała. Nie zdążyła przesunąć się ani o centymetr, nawet w myślach. Zastanawiała się, czy powinna go zignorować. To pewnie Anders, który pojechał do Viborg ćwiczyć do kameralnego koncertu. Powie, że się przeciągnęło, mimo że to sobota, i że wróci do domu późno. Leniwie wstała. Jeszcze się nie wykąpała i chodziła w starym dresie. To był przecież jej dzień. Nie miała w planach z nikim się spotykać. O tym też myślała, podnosząc słuchawkę.

– Halo?

– Anne? Co się stało? – W słuchawce usłyszała ciepły głos Torstena.

– Dlaczego pytasz?

– Brzmisz zupełnie obco. Jak się czujesz?

Zadał jedno jedyne pytanie. I to zresztą takie, które często mówi się automatycznie, nie oczekując nawet szczerej odpowiedzi, jednak w głosie Torstena była troska i to wystarczyło. Łzy przecisnęły się przez gardło, wydostały na zewnątrz i zmieniły w bezsłowne łkanie.

– Anne, o Boże, jest aż tak źle? Gdzie jest Anders?

Był zmieszany, ale nie bezradny. Postarała się zapanować nad swoim głosem.

– Jest w Viborg. A ty?

– Tu, w Århus – powiedział wesoło. – Chciałem zapytać, czy wasza oferta jest jeszcze aktualna. Jeśli tak, to zajrzałbym do was.

– Żeby przenocować? – Usłyszała panikę w swoim głosie.

– Nie… wynająłem pokój w Ritzu. Nie przyjechałbym przecież tak znienacka, ale może moglibyśmy się spotkać?

– Teraz?

Przez chwilę milczał. W tle słyszała dźwięk zapowiadający wiadomości na CNN. Świat puzzli, haftów krzyżykowych i zwyczajnej nudy umarł. Jeśli nie miało się żadnego pomysłu na spędzanie wolnego czasu, wystarczyło włączyć telewizor.

– W poniedziałek mam wykład w Wyższej Szkole Dziennikarstwa. Liczyłem też na to, że w weekend zobaczę się z Rose – powiedział. – Wiesz, chciałem jej zrobić niespodziankę. Ale Dicte mówi mi, że dziecko ma chłopaka – teraz z kolei on wydawał się bezradny, a w jego głosie wyczuwało się jakąś dziwną troskę.

– I siedzisz tam teraz sam?

Bardzo dobrze wiedziała, że Torsten nienawidził być sam. Uwielbiał towarzystwo i żywe rozmowy wsparte gestykulacją, dobre cygaro, kieliszek koniaku i rozrywkę w grupie dobrych przyjaciół. Wtedy czuł się w pełni szczęśliwy.

– Na to wygląda – przyznał. – Co powiesz na obiad w mieście, skoro tak siedzimy sami jak te palce, a pogoda nie nadaje się na spacer po Tivoli?

Oczywiście ani przez moment nie pomyślał o Jacobie, a przecież mógł być w domu. Egoizm? Może raczej bezmyślność. Poza tym rzeczywiście była sama. I właśnie tego chciała.

– Nie jestem dziś najlepszym towarzyszem – powiedziała. – Poza tym Tivoli jest zamknięte o tej porze roku.

Roześmiał się. Przypomniała sobie jego śmiech, tak samo jak wtedy w kinie przypomniała sobie jego uścisk. Z pewnością był pod wieloma względami draniem i według Dicte psem na baby. Ale nikt na całym świecie nie potrafił tak jak on poświęcić innej osobie tyle uwagi, że ta czuła się jak prawdziwa gwiazda.

– Zawsze jesteś dobrym towarzyszem – powiedział szarmancko. – Nawet wtedy, kiedy dopada cię chandra w deszczowy dzień.

Anne wzięła kąpiel. Potem stanęła przed dużym lustrem zawieszonym w sypialni i studiowała swoje ciało. Nadal była piękna. Miała twarde mięśnie i gładką skórę, mimo że specjalnie o to nie dbała. Zdawała sobie sprawę ze swojej kwadratowej budowy ciała. Nogi też nie były tak długie i zgrabne jak Idy Marie czy Dicte, tylko krótkie i trochę za grube. Nigdy nie miała dobrze wyrzeźbionej talii; tułów krótki i wąskie biodra. Całość była jednak proporcjonalna, brzuch nadal płaski, a piersi jędrne. Może dlatego, że nigdy nie były zbyt wielkie, tylko takie jak u nastolatki.

Lubiła je. Wzięła je w dłonie, podniosła, tworząc rowek. Obróciła się bokiem do lustra i wciągnęła brzuch. Jak będzie wyglądać po operacji? A jeśli najbliższe dni są ostatnimi, kiedy może stać przed lustrem i podziwiać to, co widzi? Może musi nacieszyć się teraz swoim ciałem, zanim będzie za późno?

Ubierała się starannie. Przymierzyła kilka kombinacji z dżinsami, swetrami i różnymi topami pod spodem. W końcu zdecydowała się na mały czarny obcisły top pod krótkim rozpinanym sweterkiem i na to długą skórzaną kurtkę.

A może wcale go tam nie ma? – pomyślała, ostatni raz przeglądając się w lustrze. Może się pomylili i nie ma tam żadnego raka? Takie rzeczy się przecież zdarzają, prawda?

Kawiarnia Ritz na Banegårdspladsen już dawno została przerobiona na Burger Kinga, spotkali się więc w odrestaurowanej kawiarni Carlton na Pustervig. To ona ją zaproponowała. Przynajmniej nie było to jedno z tych miejsc, do których przychodziła z Andersem. Nie do końca wiedziała dlaczego, ale tak musiało być. Coś nowego.

– Wyglądasz fantastycznie.

Słysząc ten komplement, poczuła łzy w oczach. Szybko zamrugała, ale on i tak je zauważył, a może zwrócił uwagę na wyraz jej twarzy.

– Powiedziałem coś nie tak?

Nie chodziło o to, co powiedział. Nawet w tej sytuacji, gdyby powiedział to ktoś inny, nie wywołałoby to u niej takiej reakcji. Chodziło o sposób, w jaki to zrobił. Jakby naprawdę tak myślał i martwił się o nią. Myślał o niej.

– To nie twoja wina. – Pociągnęła nosem.

– Chodź, pomogę ci zdjąć kurtkę.

Podszedł do Anne i powiesił jej ubranie na wieszaku. Znaleźli stolik przy oknie, skąd mogli obserwować ludzi przechodzących obok. Od elegancko ubranego kelnera dostali menu.

Czy to jest nie w porządku? – zastanawiała się, czytając kartę dań i ukradkiem go obserwując. Czy to jest nie w porządku wobec Dicte jeść obiad z jej byłym mężem? Odsunęła od siebie te myśli. Poczuła, że w tym momencie wolno jej skupić się tylko na sobie. Może zadziałał ten sam mechanizm co u Svendsena? – Anne przypomniała sobie, co Dicte mówiła o instynkcie pływającego psa.

– Powiesz to w końcu czy mam to z ciebie wyciągać?

– Co powiem? – Spojrzała na niego zaskoczona.

– Co cię tak męczy? Co sprawia, że pociągasz nosem i łkasz za każdym razem, kiedy się odezwę. –Jego głos był wesoły, ale spojrzenie zdystansowane, wyczekujące.

– To nic takiego. Zapomnij o tym.

Gdy to powiedziała, wiedziała, że popełniła błąd. To nie brzmiało jak coś, co można było pospiesznie zamieść pod dywan. Sprawiał wrażenie, jakby szukał czegoś w karcie. Nałożył okulary. Spadały mu trochę z nosa. Spojrzał znad nich na nią. Uśmiechnęła się.

– O co chodzi? – spytał zdekoncentrowany.

Osłupiała. Jak mogła siedzieć tu i śmiać się, kiedy była przecież smutna i może miała wkrótce umrzeć?

– O nic. To przez te okulary. I przez ciebie.

Pochylił się nad stołem. Zdecydowała się mu powiedzieć. Może dlatego, że to był on i że go znała, a jednocześnie był trochę obcy, więc czuła między nimi dystans. Może dlatego, że sprawiał, iż dobrze się przy nim czuła. A może dlatego, że musiała to z siebie wyrzucić i przyznać, że duszenie tego w sobie nie ma sensu.

– Mam raka.

Szukał jej spojrzenia. Nie wydawał się ani wstrząśnięty, ani zdziwiony, i zaczęła się zastanawiać, czy Dicte mu powiedziała, choć w gruncie rzeczy w to nie wierzyła. On po prostu taki był. Trudno go czymś zszokować.

– Posłuchaj, co zrobimy – powiedział po przerwie. – Zjemy dobry obiad i miło spędzimy czas. A potem pójdziemy gdzieś, może do mnie na górę. – Neutralnie, niezobowiązująco podniósł jej dłoń, która leżała na stole, po koleżeńsku, bez żadnych podtekstów, po prostu ze zrozumieniem. – I porozmawiamy. Tak po prostu. Bardzo staroświecko. Dobrze?

Skinęła głową. Czuła się przy nim bezpiecznie, przy tym mężczyźnie, który potrafił przejąć dowodzenie.

– Dobrze.

Było tak jak powiedział. I coś więcej.

Potem chciała się wstydzić, ale nie mogła. Ponieważ nie czuła więcej strachu, a przynajmniej nie tego oślepiającego, wywołującego panikę. Oczywiście nadal się martwiła. Operacją i tym, jak powinna powiedzieć o chorobie Andersowi. Jednak lęk przed śmiercią, strach przed rozpłynięciem się w powietrzu tak po prostu zniknął.

Gdy potem spojrzała na zegarek, zrozumiała, że minęły tylko trzy godziny. Rzeczywiście rozmawiali bardzo długo. O życiu, o śmierci, o małżeństwie, wierności, macierzyństwie i rodzinie. Aż poczuła się nasycona. Później opowiedziała o swoich przemyśleniach. O chorobie i operacji, o tym, jak bardzo była niepewna przyszłości, a on słuchał. Tylko tyle. Słuchał, trzymał ją za rękę, nigdzie się nie spieszył i nie myślał o sobie. Przyszło jej do głowy, że być może jest draniem i kobieciarzem i że miał jakiś cel w tym, że siedzi z nią i wszystko rozumie, ale tu i teraz właśnie kogoś takiego jak on potrzebowała.

Instynkt – przyszło jej znowu do głowy, gdy skończyły się słowa i oboje wiedzieli, co się wydarzy. Wyłącznie walka o przetrwanie – myślała, kiedy on całował jej ramiona i szyję i szukał drogi miękkimi ustami, a czarny top znalazł się na podłodze. I gdy poddali się, szli do łóżka, a reszta ubrań fruwała na prawo i lewo.

– Anne, do cholery – powiedział cicho, przyciskając usta i wąsy do jej ucha. – Uwiodłaś mnie.

Czy to właśnie zrobiła? Uwiodła go? Jeśli tak, to było to tak dawno temu, że już nie pamiętała. Ale czuła się dobrze, coraz lepiej.

Myślała o tym, gdy już w niej był i mocnymi pchnięciami wysyłał jej ciało na szczyt. Gdy już go osiągnęła, była zdyszana, ale w każdej komórce czuła pulsujące życie. Oczywiście trwało to tylko moment. Kilka chwil niebiańskiej przyjemności, ale zapamięta to. Każdą sekundę, w której tam leży. Zapamięta, że wypełniła się życiem.

Kiedy wróciła do domu, Andersa jeszcze nie było. W pośpiechu przebrała się i wzięła kąpiel. Ciuchy wrzuciła do kosza z praniem. Usiadła przy kuchennym stole z filiżanką herbaty, w kapciach i szlafroku z frotté, i poczuła, że wypełnia ją ciepło. Wróciła myślami do ich spotkania, ale obrazy nie chciały przyjść. Zamiast nich nadeszły słowa. Urywki rozmowy, którą prowadzili przed tym, kiedy wszystko sprowadziło się do ciała. Przed uwodzeniem, ktokolwiek przejął inicjatywę.

Pomyślała o Dicte i po raz pierwszy poczuła niepewność. Rozmawiali też i o niej. O Torstenie i jego małżeństwie z Dicte, mimo że właściwie nie chciała tego słuchać. O tym, że chyba znali się za dobrze, jak to wyraził Torsten.

– Za dobrze? Ale co masz na myśli? – zapytała.

Westchnął.

– Po prostu widzę, że ona jest bliska tego, żeby zbłądzić – odpowiedział. – W pewien sposób stracić orientację – to brzmiało zupełnie wariacko.

– Jak to?

Machnął ręką, trochę roztargniony.

– Cała ta historia z dzieckiem z rzeki, a teraz jeszcze chłopczyk Idy Marie. To wszystko miesza jej w głowie. Słyszałem to w jej głosie, kiedy do niej zadzwoniłem. Jest strasznie zagubiona.

– A co to ma wspólnego z tym, że znacie się za dobrze?

Zauważyła na jego czole zmarszczkę. Oznaczała zmartwienie. Przypuszczała, że ten grymas nie pojawiał się tam często, ale w tej sytuacji tak – gdy mówił o Dicte. Przez chwilę poczuła ukłucie. Zazdrość? Zwariowała?

– Bo widzę, że ona za bardzo się angażuje – powiedział nieśmiało. – Przecież ją znasz, Anne. Znasz jej przeszłość.

Patrzył na nią pytająco. Zastanawiała się, ile jeszcze nie wie o swojej przyjaciółce.

– Jeśli masz na myśli to, że wieki temu należała do świadków Jehowy, to oczywiście, o tym wiem. Poza tym to było przez jej rodzinę, rodziców. – Anne szukała potwierdzenia w jego oczach. – Dicte się przecież zbuntowała, prawda? Uciekła z domu, kiedy miała szesnaście lat. Krótko po tym trafiła do naszej klasy. Przez pewien czas mieszkała w rodzinie zastępczej. Państwo się nią zajęło.

Skinął głową.

– Co więcej wiesz?

Gapiła się na niego.

– To jeszcze mało? Co więcej miałabym wiedzieć?

Wlepił wzrok w sufit, jakby było tam coś niesamowicie interesującego. Potem wyciągnął rękę i przyciągnął ją do siebie. Jego spojrzenie stało się głębokie, intensywne i wywołało motyle w brzuchu.

– Wydaje mi się, że mnie podrywasz, Anne – powiedział łagodnie. – Że zdecydowałaś się mnie uwieść.

W tamtej chwili o wszystkim zapomniała. Ale teraz, gdy siedziała przy stole w kuchni, jego słowa wróciły. Myślała, że zna całą historię Dicte, bo przyjaciółka sama ją Anne opowiedziała, kiedy już były sobie tak bliskie, że mogły się sobie zwierzyć. Teraz nie była już tego taka pewna. O czym miałaby jeszcze wiedzieć?