– Co mamy?
Wydział Kryminalny zebrał się w sali narad. Wagner rozejrzał się po twarzach kolegów. Nie dlatego, że wybrali go na przywódcę, prawda była taka, że wszyscy mieli to samo stanowisko. Taki był system. Wszyscy byli komisarzami. Ponieważ jednak Wagner był najstarszy, reszta oczekiwała, że to on przejmie inicjatywę. I zazwyczaj kończyło się tym, że rzeczywiście to robił. W ten sposób, mimo tej płaskiej struktury, funkcjonowali najlepiej i mogli coś zdziałać.
– Mamy coś w ogóle? – zapytał.
Ivar K. pokręcił głową i powiedział to, co wszyscy z pewnością myśleli:
– Kompletnie nic.
Patrzył na Wagnera niemal wyzywająco i puścił w obieg termos z kawą i bułeczki przyniesione przez Jana Hansena, który miał urodziny.
– Brakuje nam przełomu – kontynuował Ivar K., a Wagner trochę się na niego zdenerwował.
Wydawało mu się, że grupa marnowała za dużo czasu na wewnętrzne konflikty, a Ivar K. nie był w tej kwestii aniołem. Zaraził innych swoją niechęcią do Jana Hansena z prewencji, a to nie wpływało dobrze na pracę zespołową. Ale bułeczki jedli…
Petersen chrząknął, ugryzł kawałek i popił kawą.
– Dostaliśmy sporo zgłoszeń po tych artykułach w prasie o wróżce i innych. Odzywają się ludzie, którzy uważają, że widzieli albo słyszeli coś, co nas zainteresuje.
Wagner podziękował w myślach Dicte Svendsen. Udało jej się opisać sprawę i wypowiedzi wróżki tak racjonalnie, jak tylko można, a jednocześnie z dużym wyczuciem. Przydałaby się nam w drużynie kobieta – pomyślał, zresztą nie po raz pierwszy.
– Jak dużo?
– Mam na biurku około dwudziestu.
– Coś godnego uwagi?
Petersen wzruszył ramionami i zrelacjonował zgłoszenia. Zwyczajne rzeczy, jeśli coś w dzisiejszych czasach można nazwać zwyczajnym – pomyślał Wagner. Tak jak wcześniej przypuszczali, sporo odnosiło się do wróżki, ale według Petersena do niczego się nie nadawało. Parę starszych kobiet, które mają za dużo wolnego czasu, zaobserwowało ze swoich okien coś, co wydawało im się podejrzane. Inni widzieli samochody z fotelikami dziecięcymi, które jechały nieostrożnie, i spisali ich numery. Był nawet mężczyzna, który twierdził, że jedzie za podejrzaną kobietą, i w czasie pogoni zaalarmował przez komórkę policję. Śledzona okazała się spieszącą do żłobka matką. Kierowca otrzymał reprymendę.
Wagner skinął głową w stronę Arne Petersena, który służył prawie tak długo jak on.
– Zajmij się tym. Tylko uważaj na nazwiska i adresy – dodał, przypominając sobie sprawę gwałtu sprzed paru lat, kiedy to zawieruszyło się gdzieś nazwisko świadka. – Jeszcze coś? Gdzie jest Hansen?
Okazało się, że Ivar K. zrzucił na niego swoje zadanie. Jan Hansen był w tym momencie na górze, gdzie miał przekazać laborantom, że są guzdrałami i partaczami. W dalszym ciągu brakowało wyników analizy porównawczej różnych włókien oraz odcisków palców ze spraw małego Mojżesza i Martina, jak się teraz nazywały. Tak to właśnie jest, kiedy Kopenhaga i Århus muszą współpracować – pomyślał rozzłoszczony Wagner. Właściwie nie spodziewał się, że coś z tego wyniknie. Mimo swojego wywodu dla Dicte Svendsen o seryjnym mordercy wiedział, że było to mało prawdopodobne. Dobry Boże. Przecież to Dania. Prowincja. Tutejsi kryminaliści stali się ostatnio bardziej brutalni, ale mimo wszystko były chyba jeszcze jakieś granice.
– Eriksen! Jak poszło ze wskazówką od twojego kuzyna?
Eriksen odchrząknął, jakby miał właśnie wygłosić przemówienie z okazji okrągłej rocznicy. Powiódł wzrokiem po wszystkich siedzących, żeby przyciągnąć ich uwagę. Cały Eriksen. W wolnym czasie pisał piosenki na różne okoliczności.
– Nasi koledzy z Ringkøbing rozpracowują właśnie sprawę dziecięcej pornografii. Przestępcy działali przez Internet – powiedział. – Z tego co wiem, chodzi również o małe dzieci.
Przyjazny charakter Eriksena widać było w jego błękitnych oczach, które wyglądały młodo i niewinne, mimo osiemnastu lat w policji. Jego kuzyn pracował w policji kryminalnej w Ringkøbing.
– Nawet noworodki – dodał i spojrzał na Wagnera, który poczuł niesmak.
– Będziesz odpowiedzialny za kontakt z Ringkøbing. Postaraj się o jakieś nazwiska, przejrzyj, jakie mają informacje. Coś jeszcze?
– Dostaliśmy sporo próśb ze żłobków, przedszkoli i szkół o ochronę – powiedział Ivar K. – Co z tym zrobimy?
To było dobre pytanie. Wagner sięgnął po bułeczkę. Był zły na Ivara K., że właśnie teraz dał jubilatowi zadanie.
– Powiedz im, że wyślemy dodatkowe patrole. Spisz wszystkie adresy i zadbaj, żeby widzieli, jak przejeżdżamy obok placówek minimum trzy razy w ciągu dnia. Ale muszą poradzić sobie same. Nie mamy tyle środków, musimy ochraniać oddział położniczy w Skejby.
– Czyli zostawiamy tam na razie naszych ludzi?
Pytanie zadał młody Kristian Hvidt. Niedoświadczony – od razu pomyślał Wagner. Był jednak też świeżo upieczonym ojcem, a także – dopóki nie uda im się pozyskać żadnej policjantki – tym z drużyny, który najlepiej zna się na małych dzieciach.
– Oczywiście. Nie możemy pozwolić, żeby zniknęło więcej noworodków.
Hvidt chrząknął.
– Ale czy to możliwe? To z dziecięcą pornografią albo handlem żywym towarem? Czy takich rzeczy nie robią raczej kobiety, które rozpaczliwie marzą o dziecku? Na przykład takie, które same ich nie mogą mieć?
Czy w dzisiejszych czasach są jeszcze kobiety, które nie mogą mieć dzieci, jeśli tego chcą? – zastanawiał się Wagner i znów poczuł brak kobiecego punktu widzenia. Czy to nie zdarzało się tylko wtedy, gdy nie było sztucznego zapłodnienia? Ale mimo wszystko jest taka możliwość. Skinął głową.
– Tę furtkę również musimy zostawić otwartą. Teoretycznie te dwie sprawy mogą być dwoma aspektami jednej. Matka, która zostawia swoje dziecko w rzece, potem żałuje i porywa inne.
Dicte Svendsen dała to do zrozumienia w jednym ze swoich artykułów. Ale co zrobić z grafficiarzem? Znowu są w punkcie wyjścia. Niepasujące do siebie kawałki układanki. Westchnął.
– Mogłem zostać listonoszem – powiedział Ivar K. rozmarzony.
– I dostarczać listy z wąglikiem – dociął mu Arne Petersen. – À propos, co z imigrantami? Całkowicie wyłączyliśmy ten wątek ze sprawy małego Mojżesza?
– Niezupełnie, bo została jeszcze strona Koranu. – Wagner pokręcił głową.
– Ale chusta była kaczką dziennikarską?
Wagner bębnił palcami w blat stołu. To wszystko do niczego ich nie prowadzi. Kręcą się w kółko. Przerabiali to już wiele razy. Z całą pewnością czegoś im brakuje.
Ivar K. się roześmiał.
– Przecież może być też i tak, że jakaś Turczynka kupiła ją w Bilce i nosiła na głowie.
Wagner spojrzał na niego zrezygnowanym wzrokiem i podziękował Bogu, że nie ma tu dziennikarzy. Potarł oczy, zmęczone i bolące, mimo wczesnego poranka.
– Trochę powagi, panowie. Spróbujmy się skoncentrować – powiedział. – Co z telefonem u rodziców Martina? Mamy pozwolenie z sądu? Podsłuch działa?
Pokiwali głowami.
– Wszystko pod kontrolą – zapewnił Ivar K.
Dobre sobie – pomyślał Wagner. Nic tu nie jest pod kontrolą. Mamy dwie sprawy, które nie chcą ruszyć z miejsca, nieszczęśliwą matkę, równie nieszczęśliwego ojca, niecierpliwą opinię publiczną i jeszcze bardziej niecierpliwego inspektora policji, który cały czas dzwoni i pyta, co nowego.
Pomyślał o obietnicy złożonej Idzie Marie i stracił humor. Może powinien wtajemniczyć w to innych, ale z jakiegoś powodu nie miał ochoty opowiadać im o nocnej wizycie w Viby. Może dlatego, że jest ważnym elementem w tej sprawie, a on ją zna. Nie wolno angażować się osobiście, taka jest zasada numer jeden. Niestety, również najczęściej łamana.
Wstał i wyrzucił do śmietnika plastikowy kubek. Już miał opuścić zebranie, kiedy nagle na salę wpadł jak burza Jan Hansen.
– Pasują! – prawie krzyczał. – Odciski palców. Te z Koranu i łóżeczka. – Szybko oddychał. Był czerwony z przejęcia. – To ta sama osoba – powiedział z triumfem, tak jakby to było jego własne odkrycie.
Wagner pomyślał o Dicte Svendsen. Gdyby miał kapelusz, ukłoniłby się teraz w jej stronę.