38

– Nasz człowiek nazywa się Kim Sørensen. W wieku osiemnastu lat został aresztowany za kradzież samochodu – wyjaśniał Jan Hansen. – Dzisiaj ma dwadzieścia trzy lata, nie był więcej karany – dodał.

Wagner zanotował. Z przyzwyczajenia. Mimo że Jan Hansen czytał z kartki, nigdy nie wiadomo, czy taki dokument przypadkiem nie zginie. Papierami, które zginęły u nich na komendzie, można byłoby uzupełnić całe archiwum.

– A gdzie możemy znaleźć pana Sørensena?

Jan Hansen odłożył papiery na biurko. Odwrócił je tak, żeby Wagner widział.

– W porcie – powiedział. – Jest sprzedawcą. Delikatesy Føtex. Pracuje w sklepie rybnym.

Wagner zatrzasnął bloczek. Wstał i zdjął kurtkę z haczyka przy drzwiach.

– No to zabierajmy się do dzieła i złapmy tę rybkę. Tylko musimy pamiętać, że facet nie jest o nic oskarżony.

Jan Hansen spojrzał na niego ze zdziwieniem. Widocznie nie całkiem rozumiał, jaki był związek pomiędzy Kimem Sørensenem a ewentualnym sprawcą zbrodni. Wagner pomyślał o Haraldsenie z Kopenhagi i przyznał przed sobą, że było to trochę naciągane. Właśnie dlatego nie zajął się tym wcześniej, ale teraz sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Przypomniał sobie, co mówił mu przez telefon jego kolega. „Pewna zbieżność między liniami”. Mówiąc prosto, znaczyło to tyle, że odciski palców, które znaleźli na łóżeczku i kartce z Koranu, przypominały odciski, które zostały zdjęte od Kima Sørensena, gdy przed wieloma laty ukradł samochód. Stwierdzono, że odciski te nie były identyczne, ale według Haraldsena mógł to być ktoś blisko z nim spokrewniony. Może siostra? – pomyślał Wagner, równocześnie zdając sobie sprawę, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Albo Haraldsen był geniuszem, albo całkiem zwariował. Bardziej prawdopodobne jest to drugie – pomyślał markotnie Wagner, kiedy szli w dół po schodach do podziemnego garażu, gdzie w równym rzędzie stały samochody służbowe. Wzięli jednak jego starą toyotę. Po co ściągać na siebie niepotrzebną uwagę?

Często myślał, że nigdy nie nauczy się odnajdywać drogi w porcie Århus. Wydawało mu się, że za każdym razem kiedy tam przyjeżdżał, ruch na portowej Havnevejen był coraz bardziej skomplikowany. Dzisiaj miał jeszcze większe problemy. Kiedy z Hansenem na fotelu pasażera pokonywał skrzyżowanie obok basenu, o mały włos nie walnął w samochód wyjeżdżający z parkingu. Na Bałtyku przeprowadzano właśnie ćwiczenia NATO i port po brzegi wypełniały duńskie i zagraniczne okręty wojenne. Na pewno nazywają się jakoś inaczej, korwety, czy coś w tym stylu – pomyślał. Nigdy nie interesował się militariami. Wojna była czymś, co zawsze rzucało cień na jego rodzinę.

Stali na czerwonym świetle, czekając, aż przejedzie pociąg i gdy w końcu mogli ruszyć, o mało nie zostali zmiażdżeni przez pędzącą ogromną ciężarówkę z dwoma kontenerami Maersk. Z trudem udało mu się uniknąć tego zderzenia i dziękował Bogu za to, że nie wylądował w drogówce. Nie nadawał się do tego. On, który ledwie rozróżniał prawą stronę od lewej. Jechał za ciężarówką z kontenerami Maersk zmierzającą do jakiegoś terminalu, który znajdował się obok dwóch sklepów rybnych. Tyle przynajmniej wiedział. Hansen szybko zapalił urodzinowego papierosa. Wagner opuścił szybę i zapach portu zmieszał się ze smrodem z fabryki oleju. Okazałe domy starego Århus stały na wybrzeżu. Miał widok na zatokę, chociaż dzisiaj z powodu ulewy niewiele dało się zobaczyć.

– O który chodzi? Ten nowy czy ten stary?

– O nowy. Sklep rybny Clausena – wyjaśnił Hansen.

– Oba są niezłe.

Wagner skinął głową i zaparkował przy sklepie, na którym jakiś szyld ogłaszał promocję na filety z rdzawca i wędzonego domowym sposobem śledzia. Wspomniał z tęsknotą, że Nina często kupowała tu rybę. Właściwie nie jedli zbyt wymyślnych potraw. Nina co prawda z chęcią zrobiłaby zarówno francuską zupę rybną, jak i faszerowaną flądrę, ale on wolał tradycyjne dania – pomyślał ze smutkiem, gdy wysiadali z samochodu i zamykali drzwi. Gotowany dorsz i kotlety rybne były bardziej na jego poziomie.

W sklepie stali klienci. Bardzo dużo klientów jak na poniedziałkowe przedpołudnie. Obsługiwało dwóch młodych mężczyzn. Na wyłożonych lodem stołach leżały wszystkie gatunki ryb we wszelkich rozmiarach. Tu pełzał żywy homar, a tam olbrzymi żarłacz śledziowy straszył otwartą paszczą. Były kraby i płastugi, a także połyskująca różowo ikra. Sprzedawcy ubrani w białe fartuchy nosili drewniaki, żeby nie ślizgać się na terakocie, na którą kapała woda, tworząc małe kałuże.

– W czym mogę pomóc? – Młody mężczyzna patrzył na nich pytającym wzrokiem.

– Kim Sørensen? – zapytał Wagner.

Mężczyzna wskazał głową w stronę kolegi, który właśnie pakował klientowi dorsza.

– Akurat jest zajęty. Może ja mogę pomóc?

– Dzięki, poczekamy – powiedział Hansen.

Chwilę później klient Kima Sørensena wyszedł ze sklepu. Drugi już czekał w gotowości, ale Wagner wcisnął się w kolejkę.

– Przepraszam, ja tylko na słowo.

W czasie długiej służby wyćwiczył dyskretne pokazywanie odznaki. Błyskawicznie wyjął z kieszeni czarne skórzane etui i schował je z powrotem.

– Możemy porozmawiać na osobności?

Kim Sørensen patrzył na niego zdezorientowany.

– Coś, yyy… coś się stało staruszkom?

To była pierwsza myśl niewinnego. Czy coś się stało komuś z jego rodziny? Wagner pokręcił głową.

– Nie, nie. Po prostu mamy parę rutynowych pytań.

Kim Sørensen pokręcił głową ze zdziwieniem, ale zaprowadził ich na zaplecze, gdzie jedna na drugiej stały skrzynki z rybami ułożonymi na lodzie. Miały dość silny zapach i Wagner przypomniał sobie, że właściwie nigdy nie należały do jego ulubionych potraw.

– Chodzi o tę starą sprawę z samochodem? – zapytał Kim Sørensen. – Czy może zapomniałem zapłacić mandat za parkowanie?

Wagner pokręcił głową.

– Właściwie ani to, ani to – odparł. – Pana nazwisko wypłynęło w związku z jedną sprawą. Podkreślam, że o nic pana nie podejrzewamy. Niestety nie mogę powiedzieć nic więcej.

– Z jaką sprawą? – zapytał Kim Sørensen z zaciekawieniem. – Wydawało mi się, że policja w Århus ma teraz sporo roboty ze znalezieniem zaginionego dziecka. Coś w związku z tym?

Jan Hansen wykazał się profesjonalizmem.

– Jeśli odpowie pan na kilka pytań, to będzie pan mógł szybko wrócić do pracy. Jak już powiedzieliśmy, nie zakładamy, że jest pan zamieszany w sprawę, nad którą pracujemy.

– Chcielibyśmy pana prosić, żeby opowiedział nam pan o swojej rodzinie. Spokojnie – powiedział Wagner.

Kim Sørensen wyglądał tak, jakby to go trochę uspokoiło.

– Pochodzi pan z Århus? – zapytał Hansen.

Sørensen skinął głową.

– Urodziłem się i wychowałem w okolicy Tilst. Moi rodzice nadal tam mieszkają.

– Czym się zajmują?

Popatrzył na nich ze zdziwieniem, ale odpowiedział, nie protestując.

– Moja mama jest nauczycielką, ojciec rencistą.

– Ma pan ich adres?

Podał im adres, a Hansen go zapisał.

– Ma pan rodzeństwo? – zapytał Wagner.

– Mam brata i siostrę.

– Czym się zajmują i ile mają lat?

Chłopak westchnął. Wagner zauważył, że zastanawia się, czy nie zaprotestować i nie domagać się wyjaśnień. Potem jednak spojrzał na zegarek. Zbliżała się przerwa na obiad.

– Mój brat ma dwadzieścia osiem lat. Przejął interesy ojca. Moja siostra Rikke chodzi do pierwszej klasy liceum.

– Gdzie? – zapytał Hansen.

Kim Sørensen uśmiechnął się krzywo.

– Jedyna z nas, która ma głowę do egzaminów. Chodzi do liceum w Tilst.

Wagner zdecydował się zakończyć rozmowę. Skinął przyjaźnie do chłopaka.

– Na razie dziękujemy. Bardzo nam pan pomógł.

Kim Sørensen skinął trochę sztywno głową.

– Coś jest nie tak z moją rodziną? Po co wam to wszystko?

– To rutynowe postępowanie – powiedział cicho Hansen, kierując się w stronę sklepu. – Poza tym wydaje mi się, że kupię trochę ryb do domu, skoro już tu jestem. – Popatrzył na Wagnera niemal przepraszającym wzrokiem. – Moja żona umie zrobić z ryby cuda.

– To co ma być? – Kim Sørensen się rozchmurzył. W końcu zrobi coś, na czym się zna.

– No i co? – zapytał Hansen, gdy już wyszli i skierowali się w stronę samochodu z torbą pełną filetów z rdzawca. – Co o tym sądzisz?

Wagner uruchomił silnik i zaczął cofać. Myślał o Idzie Marie. O jej twarzy na jego poduszce, o jej ciele, kiedy miał ją w ramionach i niósł na kanapę. O tej trudnej do odparcia ochocie, którą czuł, żeby pochylić się i pocałować ją w czoło i usta. Nie zdając sobie z tego sprawy, wydał z siebie długie westchnięcie, aż Hansen spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Lepiej sprawdźmy tę siostrę – powiedział w końcu Wagner.

Zdenerwowała się – dało się to zauważyć. Była w odróżnieniu od brata dość gruba. Mimo to ładna – miała miłą, okrągłą twarz i pełne, regularne usta, teraz uformowane w podłużne O, na znak ciągłego milczącego niezadowolenia.

– Mogą panowie skorzystać z mojego gabinetu – zaproponował dyrektor i po ojcowsku objął ramieniem Rikke Sørensen.

Stała sztywno. Nie chciała patrzeć na żadnego z nich. Jej oczy były pozbawione życia i uczuć.

– W porządku? To tylko kilka pytań. Możesz zawołać mnie, jeżeli nie będziesz czegoś pewna – powiedział dyrektor. – Będę w pokoju nauczycielskim.

Dziewczyna kiwnęła spokojnie głową. Podniosła dłoń do ust. Obgryzała paznokcie. W końcu spojrzała na Wagnera dużymi brązowymi oczami, ale nic nie powiedziała. Nie odzywała się również, gdy Wagner zamknął za nimi drzwi.

– Rikke, zakładam, że słyszałaś o dziecku, które zostało znalezione w rzece Århus – zaczął Wagner i spojrzał na dziewczynę, która siedziała z założonymi rękoma i patrzyła w okno. – Rikke, spójrz na mnie.

Jej spojrzenie go zaniepokoiło. Nie potrafił sobie jednak wytłumaczyć dlaczego. Wyglądała na zmęczoną i wystraszoną. Ale odpowiedziała na wszystkie ich pytania, jedno po drugim. Wyraźnie wysilała się, żeby niczego nie pomylić. Zapewniała policjantów, niespokojnie wiercąc się na krześle, że czytała o tym w gazetach i widziała wiadomości w telewizji, ale nic poza tym nie wie.

Wagner poczuł, jak budzi się jego instynkt. To mogłaby być ona, ale mogła się też zdenerwować z powodu niecodziennej sytuacji.

– Wagarujesz czasami, Rikke?

To Hansen zadał pytanie. Wagner zauważył, że kolega przybrał ciepły ton głosu. Dobry Boże, przecież ona właściwie jest jeszcze dzieckiem.

Dziewczyna długo się zastanawiała. W końcu kiwnęła głową.

– Trochę, ostatnio. Dostałam pracę.

– Brzmi super. A co robisz? – wypytywał Hansen głosem dobrego wujka.

Wagner pomyślał, że brakowało mu tylko torebki z cukierkami. Był pewny, że dziewczyna zamrugała, ale to trwało tylko sekundę.

– Opiekuję się koniem.

Odezwał się dzwonek. W ciągu sekundy pootwierały się drzwi, a korytarze wypełnili hałaśliwi uczniowie. W całym budynku odbiło się echo. Na szczęście w gabinecie dyrektora panowała cisza. Wystraszona dziewczyna obgryzała paznokcie i patrzyła na nich.

– A kiedy nie było cię w szkole? – zapytał w końcu Wagner. – Kiedy zaczęły się twoje nieobecności? – poprawił się.

– W zeszłym tygodniu, kiedy dostałam pracę – powiedziała, teraz z przekonaniem. – To tymczasowe zajęcie, ale dobrze płatne.

Próbowali z innymi pytaniami, ale w końcu Wagner dyskretnie dał znak Hansenowi.

– To wszystko, Rikke. – Hansen uśmiechał się jak prawdziwy nauczyciel. – Możesz wracać do swoich kolegów.

Potem sprawdzili jej zeznania i okazało się, że nie kłamała. Z dziennika jasno wynikało, że Rikke Sørensen miała sporo nieobecności, zwłaszcza w ostatnim tygodniu. Dla pewności poprosili wychowawcę o potwierdzenie jej słów. Okazało się, że w dniu, kiedy Martin został porwany, była cały dzień w szkole. Nie miała również żadnej nieobecności w tym okresie, kiedy prawdopodobnie dziecko z rzeki przyszło na świat.

– To nie ona – podsumował Hansen, wzdychając, kiedy wyjeżdżali z parkingu. – Nie uciekła ani razu w tamtym czasie.

Wagner mimowolnie musiał przyznać mu rację. Zdenerwowanie dziewczyny musiało być widocznie spowodowane czymś innym. Na pewno tym, że wyciągnięto ją z klasy i zamknięto w gabinecie dyrektora z dwoma policjantami oraz z torbą pełną ryb, którą Hansen nie wiadomo dlaczego zabrał ze sobą. To wystarczyłoby, żeby większość ludzi miała nerwowe tiki. Wagner opadł na oparcie siedzenia. Znowu poczuł zmęczenie i przygnębienie.