48

Trzeba było umieć czytać w myślach. Kiedy już różne informacje leżały przed jego nosem, kiedy wszystkie fakty zostały sprawdzone i na stole znalazły się wszystkie części układanki, wtedy musiała użyć wyobraźni. I skorzystać z pomocy przedstawicieli prawa. Jedno i drugie miało swoje granice.

Wagner i Jan Hansen zatrzymali się w porcie przy kolejce, która właśnie przejechała obok po torach. Hansen opowiadał wesoło o sprawie, o pogodzie i o wszystkim możliwym, ale Wagner się wyłączył. Kiedy musiał, od czasu do czasu kiwał albo kręcił głową, ale w rzeczywistości był daleko od tamtego miejsca. Znajdował się w zupełnie innym porcie.

Åbenrå, późne lata pięćdziesiąte. Już dawno o tym nie myślał i nie miał pojęcia, dlaczego wróciło to do niego właśnie teraz. Przecież był wtedy jeszcze dzieckiem. Nie do końca rozumiał, co mówili jego koledzy, kiedy dokuczali mu, stojąc z wędkami na molo, że jego mama puściła się ze Szwabem, że po zakończeniu wojny szydzono z niej, ogolono na łyso i robiono jeszcze gorsze rzeczy, bo spała z wrogiem.

Pewnego dnia wrócił z płaczem do domu i opowiedział o tym. Zawsze wydawało mu się, że właśnie to oraz inne podobne wydarzenia skłoniły jego rodziców do wyjazdu do Viborg. Do miejsca, w którym mogli zacząć wszystko od nowa. Zmienić nazwisko. Odrzucić przeszłość. Od tamtego dnia już nigdy nie płakał. Zamiast tego rosła w nim złość. Obiecał sobie, że będzie zwalczać niesprawiedliwość. To oczywiście naiwne, ponieważ później odkrył, że to, co w oczach jednej osoby było przestępstwem, inna mogła usprawiedliwić. Rzadko zdarzały się osoby z gruntu złe, częściej spotykał takie, które stawały się produktami swojego czasu i otoczenia oraz dominujących zachowań. Prawo nie gwarantowało sprawiedliwości, nauczył się tego już dość wcześnie. Czasami wydawało mu się, że wręcz przeciwnie, ale mimo to trzeba było próbować. Lepiej walczyć z wiatrakami, niż nie walczyć wcale. Starał się odnajdywać i chronić tych, którzy potrzebowali ochrony. Do tego właśnie służyły prawo i intuicja, która potrafiła rozpoznać prawdę. Gdy przyszło co do czego, te dwie rzeczy były, mimo swoich niedoskonałości, najlepszymi narzędziami, jakie miało się do dyspozycji.

Zbrodnia jego matki polegała na tym, że w czasie wojny zakochała się w niemieckim żołnierzu. Pięć lat po zakończeniu wojny Karl Wagner wrócił z Monachium do Åbenrå i ożenił się z miłością swojego życia, Inge. Mimo że było to całkiem legalne, w oczach wielu ludzi ten związek stanowił przestępstwo. Dopiero kiedy John miał dwadzieścia trzy lata i ubiegał się o pracę w policji, postanowił wrócić do swojego prawdziwego nazwiska.

Kiedy jechali, Wagner pomyślał, że może ta sprawa dotyczyła ludzi z marginesu społecznego, dokładnie takich jak oni, kiedy żyli w Åbenrå. Zranionych i odepchniętych, wspominających wydarzenia odległe w czasie, sięgające wiele lat wstecz. Ludzi, których łatwo poddaje się ocenie, kiedy patrzy się na nich z zewnątrz. Jeśli spojrzało się jednak z innej perspektywy, wszystko stawało się logiczne. Wagner westchnął, a Hansen zakręcił z Havnevejen w stronę sklepu rybnego. Z reguły wszystko takie właśnie było. Logiczne. Ale czasami, w niektórych przypadkach, nawet logika może prowadzić na manowce.

Szyld przed sklepem reklamował farsz rybny domowej roboty i wędzonego śledzia. Hansen stał przez moment i z uwielbieniem patrzył na ofertę.

– Moja żona była zachwycona filetami – powiedział cicho. – Muszę spróbować czegoś nowego.

Zapytali o Kima Sørensen, ale akurat miał wolny dzień. Dostali adres. Mieszkanie na Bruunsgade.

– Nad piekarnią Schweizerbageren – wyjaśnił kolega Kima Sørensena. – Na rogu, naprzeciwko nowego sklepu Emmerys.

Jechali z powrotem wzdłuż portu i Wagner znowu zatopił się we własnych myślach. Hansen opowiadał o tym, w jaki sposób przygotuje małże, które teraz leżały w torbie na tylnym siedzeniu.

– Duszone w odrobinie białego wina z pięcioma ząbkami czosnku – mówił rozmarzonym głosem, kiedy pokonywali skrzyżowanie Nørreport i Kystvejen. – Do tego garść pietruszki – dodał i zwolnił za samochodem dostawczym z Arla Foods. Wagner skinął głową, choć nienawidził małży. – Może z odrobiną śmietany – kontynuował tęsknym głosem Hansen, przejeżdżając obok olejarni i jej smrodu.

Wagner znowu skinął głową. Pomyślał o Esther Sørensen, która jak wynikało z raportu, urodziła się w 1952 roku. Miała więc czterdzieści dziewięć lat. Była o dwa lata młodsza od niego. Musiał przyznać, że jego wyobraźnia nie sięgała aż tak daleko, i oskarżył sam siebie o to, że miał w głowie tyle stereotypów. Próbował brać pod uwagę każdą możliwość, nawet wtedy, kiedy wszystkim na myśl przychodziła teoria o imigrantce. A mimo to poległ na całej linii. Był przekonany, że to sprawa, która dotyczy jakiejś młodej i niedoświadczonej matki. Nastolatki. Dlaczego? Oczywiście nie dysponował wszystkimi potrzebnymi informacjami, ale może przede wszystkim dlatego, że był mężczyzną.

– I do tego dobry chleb – dokończył Hansen i skręcił w wyłożoną brukiem dolną część Jægergardsgade. Cała karoseria zaczęła się trząść.

– Wiadomo – powiedział pod nosem Wagner, który myślał o czymś innym.

Dicte Svendsen oczywiście rozwiązała tę zagadkę. Jego nieprawdopodobna partnerka pierwsza rozwikłała nieprawdopodobną historię. To tylko podkreślało jego brak szerszej perspektywy i koniec końców dowodziło, że w policji w Århus bardzo brakuje kobiet. Oczywiście nie niedoświadczonych lolitek i nie jędz po sześćdziesiątce, jak Sigrid Jensen z Wydziału do spraw Imigrantów, czy może Biura dla Obcokrajowców, jak to się teraz poprawnie nazywa. Chodziło o zwyczajne, praktyczne, dobrze wykształcone kobiety w sile wieku i z dobrą intuicją.

– Może chardonnay? Jeden chłodny kieliszek – dodał Hansen, patrząc z ukosa, jakby chciał zaznaczyć, że nie jest jakimś pijaczyną.

– Kobiety… – półgłosem powiedział Wagner do siebie, a Hansen podniósł ze zdziwieniem brwi.

Wagner obiecał sobie, że pogada o tym poważnie z szefem, kiedy już będą mieli tę sprawę za sobą.

– Jedna może to chyba zrobić – wymamrotał Hansen z bardzo głupią miną.

Od czasu do czasu mieli trochę szczęścia. Kim Sørensen otworzył drzwi ubrany w dżinsy i luźną koszulkę. Był na boso. Patrzył na nich zaskoczony, drapał się po głowie i wyglądał, jakby przed chwilą wstał.

– O co chodzi?

– Mamy jeszcze kilka pytań – powiedział bez namysłu Wagner. – Chcieliśmy wyjaśnić parę zaległych kwestii.

– Zaległych kwestii?

Hansen wskazał głową w stronę mieszkania.

– Możemy wejść?

Kim Sørensen wyglądał, jakby się rozzłościł, ale mimo to odsunął się i wpuścił ich do środka. Mieszkanie było ciemne i przytłaczające, ze starodawnymi meblami, które pewnie po kimś odziedziczył, i zaciągniętymi zasłonami. Sørensen podszedł do okna i odsłonił je. Światło wpadło do środka. Zobaczyli zakurzone stoły, półki i telewizor, w którym leciał właśnie mecz piłki nożnej.

– Pewnie jest pan trochę zajęty – zagadywał Wagner, przechadzając się po pomieszczeniu i przyglądając się kilku rodzinnym zdjęciom stojącym na półce. – Do tego pewnie jeszcze dziewczyna. Właściwie jak często widuje się pan ze swoją rodziną?

Kim Sørensen wyglądał tak, jakby niczego nie rozumiał. Wzruszył ramionami i ziewnął. Przez otwarte drzwi widzieli sypialnię i nieposłane łóżko.

– Muszę przyznać, że ostatnio niezbyt często. A dlaczego? O co chodzi?

Hansen podniósł z kanapy pilota i ściszył trochę telewizor. Wagner wolałby, żeby w ogóle go wyłączył.

– Pana mama na pewno za panem tęskni – powiedział Hansen. – Tak jak wszystkie matki – dodał. Zabrzmiało to tak, jakby wiedział o tym z własnego doświadczenia.

Kim Sørensen pokręcił z irytacją głową i rozsiadł się w fotelu z kwiecistą tapicerką i zniszczonymi oparciami.

– To prawda.

– Czyli nie był pan ostatnio w True?

Młody mężczyzna oparł się ze skrzyżowanymi za głową rękoma i z nogami w rozkroku.

– Niech pomyślę. – Zamknął oczy, koncentrując się. – Ponad czternaście dni. Ojciec Gitte, mojej dziewczyny, skończył pięćdziesiąt lat w zeszły weekend. – Opuścił dłonie i podrapał się po udzie. – Najwięcej czasu mam w weekendy – dodał. – Dni powszednie lecą jak szalone, a wolne… – Zawiesił resztę zdania w powietrzu i zrobił ruch ręką, który miał obrazować, że wolne dni mijały, zanim zdążył się obejrzeć.

Hansen skinął ze zrozumieniem głową. Wagner nie zareagował.

– A pana matka tęskni pewnie za pana śliczną buzią. Wszyscy to znamy, prawda? – zagadywał Hansen.

Kim Sørensen uśmiechnął się krzywo i podrapał po głowie ze sterczącymi na wszystkie strony włosami.

– Z matkami tak to już jest – kontynuował Hansen, podczas gdy Wagner sprawiał wrażenie, jakby oglądał mecz. – Zawsze znajdą dla ciebie jakąś pracę, zwłaszcza gdy w grę wchodzi choroba. Moja mama ma na przykład problemy z kręgosłupem – wyznał przez nikogo niepytany. – Dlatego to ja zawsze muszę kosić trawę.

Wagner wstrzymał oddech. Kim Sørensen, niczego się nie domyślając, wpadł w pułapkę. Przytaknął.

– Ja też. Trawnik to jest to. Mój ociec jeździ na wózku, a mama ma astmę. Między innymi ma alergię na trawę i wszystkie kwiatki, więc cały ogród również należy do mnie.

Hansen pokręcił głową ze zrozumieniem.

– Ale nie będziemy ich mieli wiecznie – powiedział z namaszczeniem.

Wagner musiał ukryć uśmiech.

– Nie – powiedział zdezorientowany Kim Sørensen. – Ale po co właściwie przyszliście?

Wtedy Wagner wstał. Spojrzał na zegarek.

– O, do licha, mamy spotkanie za pięć minut.

Hansen również wstał.

– Czas szybko leci w dobrym towarzystwie – wymamrotał. – Wkrótce się z panem skontaktujemy.

Kim Sørensen wyglądał tak, jakby zupełnie nic z tego nie rozumiał, ale też wyraźnie mu ulżyło.

– Znamy drogę – powiedział Wagner i skierował się w stronę wyjścia.

– Kwiaty – powiedział Hansen przebiegle, kiedy wracali na komendę. – Na położniczym jest dużo kwiatów.

– Dobra robota – pochwalił go Wagner. – Nieźle go załatwiłeś.

Hansen zrobił się czerwony jak burak, a Wagner pomyślał o Idzie Marie. Było mu obojętne, w jaki sposób odnajdą Martina, byle tylko go znaleźli. Komu przypadnie chwała i jaki wkład w rozwiązanie zagadki będzie miała przyjaciółka Idy Marie, która – jak się akurat złożyło – była też dziennikarką, w tym przypadku nie znaczyło dla niego zbyt wiele.

– Chwali się tego, kto na to zasługuje – powiedział, a Hansen zerknął na niego z zawstydzeniem.

– Aż takie trudne to nie było. Wystarczyło tylko trochę pociągnąć go za język i od razu wszystko wypaplał.

Wagner skinął głową nieobecny duchem i stęskniony. Do szpiku kości. Błękitne oczy bez dna, pofalowane włosy syreny i blada zatroskana twarz zlały się w jego wyobraźni w jedno i zmieniły w obraz miłości. Selig sind die, da Leid tragen, denn sie sollen getröstet werden.

Kiedy Hansen wyprzedzał cysternę, Wagner zamknął na chwilę oczy.