20

La Coruña, piątek, 20 sierpnia 2010 r.

Godzina 5.30

– Wyprowadzimy cię bocznymi drzwiami. Nikt niczego nie sfotografuje ani nie sfilmuje – mówi Malher, chowając komórkę, która natychmiast znowu dzwoni.

Lekarka powiedziała, że mogą przewieźć ją karetką. Malher należy do starej gwardii panów świata, arystokracji, która ślepo wierzy w moc pieniądza i w prywatne kliniki.

Eva pozwala mu działać. Od kilku godzin nie obchodzi jej już własny los. Po tym jak Daniel – choć tak naprawdę powinna powiedzieć „Martina” – zadał jej pierwszy cios czaszką wypełnioną stwardniałą gliną i powalił ją na ziemię w starym domku latarnika, wiele się dla niej skończyło.

Malher nadal snuje plany. Nie przestaje mówić, nieświadomy, że Eva go nie słucha. To są zawsze te same słowa, choć brzmią inaczej. Bezpieczeństwo, ochrona, obowiązek, dyskrecja.

Nie wie, co wydarzyło się po tamtym ciosie. Posypały się kolejne, zadawane z wściekłością pięściami i nogami. Straciła poczucie człowieczeństwa. Słyszała krzyki i bełkot Daniela. Płakał, śmiał się, odpoczywał i znów ją bił, w kolejnym przypływie furii. W pewnym momencie poczuła, że ciągnie ją za włosy w stronę jakiegoś dołu. Zobaczyła ludzkie kości, to było jak sen. Dobiegał ją głuchy hałas, jakby domek latarnika w zwolnionym tempie walił się w gruzy. Potem rozległy się też inne głosy. Wydało jej się, że słyszy Mauricia i Dolores. Do jej uszu docierały krzyki i odgłosy walki.

I wtedy poczuła ostatnie uderzenie, ostry brzeg jakiegoś metalowego przedmiotu – może szpadla – przeciął jej twarz. Nawet jej nie zabolało.

Potem wszystko zalała ciemność, a kiedy wreszcie otworzyła jedno oko, zobaczyła szybko przesuwające się niebo. Usłyszała hałas silnika – to był samochód Ottona. Masywna postać Mauricia jadącego na pełnym gazie, jego rzucane z ukosa spojrzenia. Zgolił brodę, wydawał się innym człowiekiem, ale to był on. To ją uspokoiło, tak jak leżące na jego kolanach borsalino. Mówił coś do niej, ale go nie słyszała. Widziała tylko jego blizny poruszające się jak palce, które próbowały zamknąć mu usta.

Pomyślała o córce, o swojej małej Amandzie spoczywającej w zimnym grobowcu. Przypomniała sobie, że widziała Ibarrę z synem i żoną spacerujących po promenadzie w La Coruñi. Rodzina. Mieć kogoś, kto chroni cię przed zimnem, kogoś, kto wchodzi o świcie do twojego pokoju i otula cię kołdrą, kogoś, kto śpiewa ci do snu. W tamtym momencie wydawało jej się to ważne.

Wszystko wydarzyło się tej nocy. Zaledwie kilka godzin wcześniej. Ale czuje się tak, jakby wróciła z niekończącej się podróży, jakby długo jej nie było i po wejściu do domu odkryła, że zamieszkała w nim pustka.

– Już wszystko gotowe – mówi jej ojciec.

– Rozwiodę się z Ottonem, tato. Powinnam była to zrobić już dawno temu.

Malher patrzy na nią skonfundowany.

– Później o tym porozmawiamy. Teraz nie czujesz się dobrze…

Eva powoli kręci głową. Mimo wszystkiego, co się stało, jej ojciec nadal rozumuje w biurokratycznych kategoriach. Problemy prawne, spadki, akcje, papiery wartościowe. Nie będzie łatwo wyciągnąć go z tej skorupy zabezpieczeń.

– Jestem twoją córką. A ty jesteś moim ojcem. To powinno wystarczyć, żebyś zrozumiał.

Malher uporczywie patrzy jej w oczy. Eva spokojnie wytrzymuje jego spojrzenie. Nie jest już małą dziewczynką, dawno przestała nią być. Ojciec milczy, porażony tą oczywistością. Jego córka dorastała, cierpiała i zmieniała się bez niego. I patrzy na niego jak na obcego człowieka.

– Nigdy nie rozumiałem tej twojej obsesji na punkcie fotografowania ludzkich dłoni. A teraz zdaję sobie sprawę, że prawie nie pamiętam dotyku twojej matki, mojej wnuczki ani twojego. – Powoli zaciska pięść. – Chcę je zatrzymać, ale mi się wymykają.

Eva głaszcze tę pięść, przypominającą łozę winorośli. Jej palce wciskają się w nią, aż w końcu się otwiera.

Do pokoju wchodzi lekarka, a za nią dwóch pielęgniarzy.

– Jesteśmy gotowi. Zwieziemy ją windą dla personelu. Karetka czeka na tyłach szpitala. Przed wejściem zbierają się dziennikarze. Przyjechała też policja, chcą z panem rozmawiać. Jest tu także mąż Evy. Na razie na nim skupia się uwaga reporterów.

Malher kiwa głową. Czule poklepuje córkę po ręce.

– Ja zajmę się prasą i policją, a wy ją stąd wyprowadźcie.

Eva porusza się niespokojnie.

– Tato, Germinal…

Malher uspokaja córkę.

– Nie martw się o niego. Już zająłem się tą sprawą.