25

Argentyna, kilka miesięcy później

Daleko od La Coruñi, po drugiej stronie oceanu, w promieniu kilku kilometrów od miejsca, w którym znajduje się Mauricio, nie ma żywego ducha. Ale wcześniej byli tu ludzie, trzymali w garściach czerwoną ziemię i wąchali ją niczym indiańscy zwiadowcy. Może przed ostatnimi deszczami, myśli Mauricio. On sam nigdy nie rozumiał tej ziemi zwanej ojczyzną. W pobliżu wyschniętego strumienia biegną skamieniałe ślady kół. W zasięgu wzroku widać tylko horyzont. Koleiny nikną, nie doprowadzając do żadnej drogi czy miasteczka.

To tutaj. Gdzieś tu, pośród tego przygnębiającego bezkresu, pochowane jest ciało Pieguski, a może i ciała setek innych ludzi. Oliverio podał mu przybliżone współrzędne, nie sposób ustalić, gdzie dokładnie stała zagroda, w której była więziona trzydzieści trzy lata temu. Pytał o to w najbliższej wiosce, ale potraktowali go jak tego, kim jest: obcego w ich własnym domu, kogoś, kto już o niczym nie ma pojęcia. Spuścił głowę, ukrywając spojrzenie pod kapeluszem, i dopił ciepłe piwo. Wszystko tutaj jest ciepłe. Podobno jakieś dziesięć kilometrów od tego miejsca przepływa Colorado.

– Mówiłem, że nic pan nie znajdzie – stwierdza chłopak, który przywiózł go tutaj starym pikapem cuchnącym wyschniętym nawozem. Jest bardzo energiczny, ma piegowatą cerę i króciutki nos, niemal przyklejony do twarzy. Trochę przypomina mu Dolores.

Biedna Dolores, skulona w sobie, zamknięta w pustym domu w Punta Caliente. Odcięta od świata, który przestał ją interesować, sama, otoczona lalkami Martiny, pije i pali, czyta książki i słucha płyt, czekając na śmierć.

Chłopak spluwa przez szybę przeżutym tytoniem i ociera ręką usta.

– Robi się ciemno, a w samochodzie nie działa jeden reflektor.

Wieje silny południowo-wschodni wiatr, zimny i wilgotny. Nazywają go pampero. Mauricio stara się osłonić dłońmi bukiecik narcyzów. Chciał… Sam nie wie. Odnaleźć jej grób; Dolores ma przynajmniej gdzie płakać, podobnie jak Eva Malher, jak Laura Wodne Oko. On ma tylko tę bezkresną, smutną równinę.

– Gdzie jesteś, Piegusko? – szepce.

Gwałtowny podmuch wiatru wyrywa mu kwiaty z rąk.

„W powietrzu”, zdają się mówić narcyzy; każdy z nich na próżno szuka miejsca, w którym mógłby zapuścić korzenie.

– To ja ją zdradziłem – mówi cicho.

– Słucham? – pyta chłopak, który niecierpliwie spogląda z kabiny furgonetki na zbliżające się chmury i noc.

Mauricio odwraca głowę.

– Ja ją doprowadziłem w to miejsce.

„Nieprawda, Mauricio – zdaje się szeptać powietrze. – Nie możesz się w ten sposób pocieszać. To było życie, staruszku”. Zdejmuje kapelusz. Pampero rozwiewa białe włosy na jego zapadniętej czaszce – „zramolałego starca”, myśli chłopak. Chichocze, kiedy wiatr wyrywa staruszkowi kapelusz, który odlatuje, podskakując jak figlarny szczeniak. Chichot przechodzi w gromki śmiech, kiedy starzec próbuje go złapać, biegnie, potyka się i upada.

Ale śmiech chłopaka zamiera, kiedy staruszek klęka, kładąc dłonie na wyschniętej ziemi, i płacze jak dziecko, chociaż kapelusz zatrzymał się zaledwie kilka metrów od jego palców.